Chcesz zjeść kolację z mistrzem? Rafał Sonik zaprasza!
niedziela,
19 kwietnia 2015
Człowiek orkiestra – to z pewnością można powiedzieć o Rafale Soniku, zwycięzcy Dakaru i niepoprawnego optymisty. Jeździ w rajdach, pomaga potrzebującym dzieciom i seniorom, a oprócz tego…zaprasza na niepowtarzalną kolację. Jak wyjaśnia sam mistrz, to kolacja bez śniadania, ale za to z ogromną niespodzianką. Jaką? Dowie się ten, kto wylicytuje. Pieniądze będą przeznaczone na zakup składanych łóżek dla rodziców dzieci leczących się w szpitalu w Bielsku.
Rafał Sonik jest tegorocznym zwycięzcą 36. Rajdu Dakar. Na quadach ściga się od końca lat 90. Sześć lat temu jako pierwszy Polak wystartował na quadzie w Dakarze i zajął trzecie miejsce. Trzykrotny zdobywca Pucharu Świata FIM i pięciokrotny mistrz Polski w rajdach enduro. Zawodowo jest biznesmenem, który ma udziału w kilkunastu spółkach. Pochłania go również działalność charytatywna. Od samego początku związany z fundacją Siemacha, każdego roku wspiera jednak również kilka innych projektów pomocy potrzebującym. Teraz włączył się w bielską akcję Nie wypada nie pomagać. Akcja charytatywna ma na celu zbiórkę pieniędzy na zakup łóżek, z których korzystać będą rodzice czuwający w nocy przy łóżeczkach swoich dzieci w bielskim Szpitalu Pediatrycznym.
Na razie to jest szpital w Bielsku, zbieracie pieniądze na łóżka dla rodziców, którzy towarzyszą swoim dzieciom w szpitalu. Trwa licytacja. Co można wygrać?
Rafał Sonik: Fanty są cały czas zbierane. Nie będę mógł uczestniczyć w samym balu charytatywnym, ponieważ będę się wtedy ścigał w Katarze, zaproponowałem zatem kolację, ale to jest tylko symbol. Oczywiście przygotuję materialną niespodziankę na ten wieczór dla osoby, która kolację wylicytuje, ale chciałbym się też jak najwięcej dowiedzieć przy tej okazji. Mam nadzieję, że licytować będą ludzie świadomi, którzy będą wiedzieli dlaczego chcą dołożyć swoje cegiełki do tej akcji. Dzięki ich wiedzy kolejne etapy mojej pomocy w ramach tego projektu będą mogły być też bardziej skuteczne.
Rozumiem, że można właśnie wylicytować kolację z Rafałem Sonikiem?
RS: Można wylicytować kolację z Rafałem Sonikiem, bez śniadania, ale za to z dużą niespodzianką.
Przyznam, że liczba akcji charytatywnych, w które czynnie się pan włącza robi ogromne wrażenie…
RS: Miałem nadzieję, że powie pani, że nie liczba, ale jakość…
Liczba i jakość!
RS: Rzeczywiście wspieram kilkanaście projektów. Czasami są to tylko takie kropki nad i, czyli na przykład nagranie filmu w jakimś egzotycznym miejscu, ale jest kilka akcji charytatywnych w ciągu roku, w które jestem bardzo aktywnie zaangażowany, no i projekty, które realizujemy już od dawna. Skolekcjonowały się one w ciągu trzydziestu lat mojej aktywności zawodowej w poważny pakiet. Z Siemachą jestem na przykład od samego początku, czyli od 1992 roku. Są to projekty, w które wierzę, a jeżeli w coś się wierzy, sukces jest murowany. Wierzę, że budujemy społeczeństwo obywatelskie, coraz bardziej świadomie. I jestem naprawdę dumny z tych Polek i Polaków, którzy przygotowują nowe projekty akcji charytatywnych, bo te, które do mnie docierają, są bardzo wysokiej jakości, choćby Piękne Anioły. Dołączyliśmy do tej akcji dwa lata temu.
Opowiedzmy o projekcie Siemachy i o akcji, która będzie miała miejsce 25 kwietnia.
RS: Wtedy już po raz ósmy odbędzie się oficjalne zamknięcie sezonu na Kasprowym Wierchu. Oprócz prezentacji, dyskusji i spotkań najważniejszym wydarzeniem będzie msza. Nabożeństwo dla wszystkich: wierzących i niewierzących, a w tym roku szczególnego charakteru doda jej obecność pary prezydenckiej – Anny i Bronisława Komorowskich. Bardzo się z tego cieszę, ponieważ państwo Komorowscy jeżdżą na nartach i kochają góry, podobnie jak my: jeździmy i biegamy na nartach, góry są naszą pasją, lubimy zimę. Będzie tu również miało miejsce wydarzenie o charakterze państwowym. Podniosłe, uroczyste i wzruszające. Ale jakie… to okaże się już 25 kwietnia.
Czy to możliwe, że dzięki wam miejsce będzie miała pierwsza oficjalna wizyta głowy państwa na Kasprowym Wierchu od… ilu lat?
RS: Myślę, że my jesteśmy tylko inspiracją, jeżeli dobrą, to tym bardziej się cieszę. Ale według naszej wiedzy będzie to pierwsza oficjalna wizyta prezydenta na Kasprowym od 79 lat, czyli od 1936 roku.
Zastanawia mnie, skąd w panu ten impuls pomagania innym?
RS: Jest taka trywialna maksyma, ale mimo że trywialna, to ją zacytuję: Radość się mnoży, kiedy się ją dzieli. Zawsze wiedziałem, że każdy sukces jest efektem pracy zespołowej. Sporty motorowe również. Na mój sukces pracuje cały team. Dlatego nigdy nie mówię: wygrałem. Zawsze: wygraliśmy. Pewnie to niedobrze wyjdzie, ale zaryzykuję. Swoje czterdzieste i czterdzieste pierwsze urodziny spędziłem w gronie seniorów na Hali Kondratowej w Tatrach. Padło to samo pytanie: dlaczego? Odpowiedziałem, że z egoizmu, bo uśmiech i radość tych, których się zaprasza jest największym prezentem. Kilkadziesiąt osób, które nigdy wcześniej w takim gronie i miejscu się nie spotkały. Myśleliśmy, że to potrwa godzinę, dwie. Proszę sobie wyobrazić, że spędziliśmy razem siedem godzin.
Szczególną atencją otacza pan seniorów, ale też dzieci. Przy okazji zamknięcia sezonu na Kasprowym para prezydencka odwiedzi niezwykły dom dziecka.
RS: Żeby zrozumieć ideę tego domu dziecka, trzeba poznać ideę Siemachy. Jest miejscem, w którym dzieci z różnych środowisk znajdują swoje bezpieczne i rozwijające podwórko. Nowoczesne podwórko, to nie jest już miejsce, gdzie stoi trzepak i namalowane są linie, na których można grać w klasy, ale ma dużo różnych innych funkcji i my tworzymy właśnie takie podwórka. Innowacyjną myślą, która powstała w XIX wieku i należała do księdza Siemaszki, jest wychowanie rówieśnicze. Nam wydaje się, że dorośli, rodzice, nauczyciele, że jesteśmy dla dzieci autorytetem. Oczywiście tak, przez kilka pierwszych lat życia, ale później liczy się tylko grupa rówieśnicza.
Tworzycie zatem domy dziecka, które sprawiają, że dzieci, które tam mieszkają, stają się naturalnie atrakcyjne dla ich rówieśników?
RS: Dokładnie tak. Wierzę, że te domy wywrócą system. I niedługo będziemy to mogli udowodnić empirycznie. Jestem entuzjastą tego projektu. Postanowiłem nawet przekazać na licytację mojego quada, na którym wygrałem Dakar, by pieniądze uzyskane ze sprzedaży przeznaczyć na budowę kolejnego domu dziecka, mam nadzieję w Warszawie.
Pędzi pan na kolejny rajd…
RS: Tak, wylatuję do Kataru i proszę sobie wyobrazić, że rajd kończy się w piątek, a ja w sobotę rano muszę się znaleźć w Odporyszowie, koło Tarnowa, tam właśnie mieści się dom dziecka Siemachy, który rano gościł będzie pierwszą parę. Nie wiem jeszcze jak to zrobię, ale uruchomiłem już wszystkie możliwości organizacyjne mojego teamu, wierzę, że się uda.
Kiedy wyjeżdża pan się ścigać, wyłącza pan myślenie o tych ludziach, których zostawia pan w Polsce, bliskich i tych, którymi się pan opiekuje?
RS: Są w głowie cały czas, ale jako ci, którzy chcą, żebym zwyciężył i wrócił. Moje firmy, współpracownicy, dzieciaki z Siemachy, przyjaciele, kibice. Są moją siłą, nigdy obciążeniem.
Wyzwania są dla tych, którzy ruszają w drogę, marzenia dla tych, którzy zostają w domu, choć od marzeń wszystko się zaczyna. Co jest w tej klepsydrze?
RS: Jest w niej piasek z Argentyny, z drugiego etapu Dakaru 2015, czy tego najgorętszego. Było ponad 50 stopni. Wypieczony piach z argentyńskiej pustyni.
Najgorętsze wspomnienie, które zostało z Dakaru?
RS: Przez dłuższy czas tego etapu byłem na granicy omdlenia, wtedy takie ciarki są na całym ciele, tętno jest bardzo wysokie, właściwie w każdej chwili może nastąpić klik i koniec. Resztką siły woli uświadomiłem sobie, że przecież inni zawodnicy muszą być przecież równie wyczerpani i choćbym miał zwolnić, muszę dojechać do mety, a nie na przykład stawać. Co jest najgorsze. Bo kiedy się stanie, to proszę mi wierzyć, już się nie da ruszyć. Tak zrobiłem, dogoniłem lidera kilkanaście kilometrów przed metą, wyprzedziłem go, bo był równie padnięty, co ja. I to ustawiło percepcję całej kilkudziesięcioosobowej stawki. Oni pomyśleli: skoro on ten etap wygrał, to znaczy, że w tym roku jest najsilniejszy.
Nie boi się pan narażać siebie?
RS: Im więcej potrafię, tym mniej narażam siebie. Adrenalina zaburza odbiór marginesu bezpieczeństwa, dlatego staram się podchodzić do wyścigów w sposób jak najmniej emocjonalny, a jak najbardziej racjonalny. Jest taka maksyma we wschodnich sztukach walki: ustąp, żeby zwyciężyć, trzeba ją stosować w naszych rajdach.
I w życiu też. Dziękuję za rozmowę.