Wywiady

Marta Guzowska: Większość archeologów to ekscentrycy

– Chciałam pokazać zwykłych ludzi w sytuacji ekstremalnej, w zderzeniu ze zbrodnią. Dla policjantów to jest rutyna. Naukowcy, archeolodzy, antropolodzy na co dzień trupów nie widują, najwyżej szkielety sprzed 2 tys. lat – mówi Marta Guzowska, autorka bestsellerowych kryminałów, które rozgrywają się w środowisku archeologów. Właśnie ukazała się jej nowa książka pt. „Wszyscy ludzie przez cały czas”.

Archeolog w popkulturowej wyobraźni to ktoś taki jak Lara Croft albo Indiana Jones. Rzeczywiście jest to tak ekscytujący zawód?

Pamięta pani serial „Lost”? Zauroczył mnie, zwłaszcza jego pierwszy sezon. Były codzienność, mozół, upał. Ale była też zagadka – żeby przetrwać, bohaterowie serialu musieli ją rozwiązać. Archeolodzy mają swoje zagadki naukowe, które są dla nas fascynujące. Żyjemy tym. To może zabrzmi jak dowcip, ale archeolodzy, oprócz tego, że oczywiście obmawiają kolegów, to podczas spotkań w swoim gronie naprawdę gadają o wykopaliskach i skorupach. Archeologia to mieszanka dojmującej fizyczności i fascynujących problemów intelektualnych. Idealna kombinacja. Ten, kto choć raz liznął życia archeologa, pojechał kilka razy na wykopaliska, wszedł w ten rytm, nie jest w stanie potem z tego zrezygnować. Choć to harówka i wstawanie przed świtem. W Izraelu np. oznacza to pobudkę o wpół do czwartej rano, bo wykopaliska się zaczynają o czwartej. Trwają do południa, potem jest za gorąco. Rano się siedzi na wykopie, a potem trzeba opisać materiał, który się wykopało. Pod koniec dnia jest wypad do knajpy, bo trzeba odreagować. Potem trzeba szybko spać. Zasada jest taka, że w niedzielę nie budzimy archeologa co najmniej do południa, bo kiedyś trzeba to wszystko odespać. Oczywiście bywają takie okresy, kiedy na wykopaliskach jest nudno, np. codziennie trzeba otworzyć 150 worków z ceramiką, wszystko policzyć, opisać, sfotografować i spakować. I tak przez dwa tygodnie.



W pani książkach ta archeologiczna nuda jest przerywana przez fascynujące znaleziska, np. szkielet ze złotą biżuterią…

To było w „Ofierze Polikseny” . Nie zetknęłam się z taką sytuacja na wykopaliskach. Choć szkielet nie jest niczym zaskakującym w pracy archeologa, prowadzimy przecież badania na cmentarzyskach. Wtedy na terenie badań zwykle pojawia się antropolog. Szkielety i grobowce są fascynujące. Grób to jest często nietknięta, doskonale zachowana kapsuła czasu. Osady niszczeją, są rozkradane. Nienaruszone, zasypane cmentarzysko to archeologiczny skarb. Wyobraźmy sobie ceremonię pogrzebową, która trwała 12 godzin. Potem grobowiec zamknięto i otwieramy go dopiero my, po tysiącu lat. Czasem zoo archeolodzy, entomolodzy, tacy , którzy się zajmują szczątkami owadów, potrafią dokładnie określić, jak długo taki grób był otwarty. Doskonale robi to mój kolega, Wiesiek Więckowski, który konsultuje moje książki.

Świat archeologów jest więc podobny do świata detektywów? Poszukiwanie, odgadywanie, tropienie śladów?

Bardzo. To jest taka rozcieńczona detektywistyka. Wiadomo, że nigdy nie odtworzymy takiej sekwencji wydarzeń, jak to robi detektyw, ale strasznie byśmy chcieli. Ogranicza nas stan zachowania materiału, a im starsze jest stanowisko, tym gorzej bywa zachowane. Niszczący wpływ mają warunki atmosferyczne, rodzaj gleby. Kwasowa ziemia potrafi po prostu zjadać zabytki, np. wytrawić malowidła z ceramiki.
Marta Guzowska (fot. Maciej Parczewski, Tworcy.com.pl)
I z powodu tej archeologicznej tęsknoty za klasycznym śledztwem wzięły się powieści kryminalne? W pani książkach to nie policjanci rozwiązują zagadki, ale antropolog, Mario Ybl.

Bardzo słabo znam się na pracy policji, a nie chciałam zmyślać. Mam przyjaciela, który pisze powieści kryminalne, policyjne – nazywa się Piotr Pochuro. Gdy już bardzo muszę wstawić jakąś scenę policyjną do mojej opowieści, proszę go o konsultację. Mówi mi zazwyczaj: „Marta, fajnie napisałaś, ale to jest satyra”. Co więcej, akcja moich powieści rozgrywa się w różnych krajach, trudno byłoby mi więc poznać specyfikę pracy tamtejszych policjantów. Ale jest jeszcze coś innego. Chciałam pokazać zwykłych ludzi w sytuacji ekstremalnej, w zderzeniu ze zbrodnią. Dla policjantów to jest rutyna. Naukowcy, archeolodzy, antropolodzy na co dzień trupów nie widują, najwyżej szkielety sprzed 2 tys. lat.

Co było impulsem do napisania pierwszego kryminału?

Tak naprawdę to sama nie wiem. Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, zostałam na dłużej w domu. Przedtem pracowałam bardzo intensywnie, jeździłam z wykopalisk na wykopaliska, do Turcji, do Grecji, na sympozja naukowe. Nagle okazało się, że jestem uziemiona z niemowlakiem, któremu trzeba zmieniać pieluchy i który nie jest fascynującym intelektualnie partnerem do rozmów. To dramatyczna zmiana. Bardzo mi czegoś brakowało. Wiedziałam jednak, że fizycznie przez długi czas do tamtego czynnego życia nie wrócę. Zaczęłam więc myśleć o napisaniu książki w stylu Geralda Durrella, które prace bardzo lubię. Zbierałam anegdoty, różne historie. Potem uznałam, że to zbyt trudne i trzeba spróbować z fabułą. Okazało się, że to dobry pomysł. Jestem wielbicielką kryminałów. To nie jest tak, że co innego czytam i co innego piszę.

I tak po prostu usiadła pani i napisała „Ofiarę Polikseny”, nagrodzoną potem Wielkim Kalibrem 2013?

Wcześniej trochę poczytałam o tym, jak się pisze powieści. Korzystałam z dobrych amerykańskich podręczników. Są bardzo łopatologiczne. Nie miałam przecież zielonego pojęcia, jak się zabrać do pisania. Krótki reaserch w Internecie pokazał mi, że nie ma co wyważać otwartych drzwi, jest cała masa ludzi, którzy wiedzą, jak to robić i potrafią tę wiedzę sprzedać. Doszłam do wniosku, że jak się archeolog zabiera do pisania powieści kryminalnych, to nie zaszkodzi trochę wiedzy o tym, jak skonstruować intrygę.
fot.
Podręczniki pani pomogły?

Bardzo. Wiem, że wielu ludzi się z tego śmieje, ale ja lubię się uczyć z podręczników. Może to jest cecha naukowca?

Bohaterem swoich powieści uczyniła pani mężczyznę. To nie była dodatkowa trudność? Zacząć patrzeć na świat oczami mężczyzny.

Na początku główną bohaterką miała być archeolożka Pola. Ale pisanie o niej fatalnie mi szło, nie mogłam jej usłyszeć. W momencie, gdy uświadomiłam sobie, że to ma być mężczyzna, Mario, po prostu usłyszałam jego głos. W dzieciństwie spędzałam czas na drzewach i dachach komórek dobudowanych do domów, nosiłam ciuchy po moim bracie ciotecznym z Ameryki. Może to ma jakiś związek z Mariem i tym, że to on opowiada o swoim życiu, bo w książkach jest narracja w pierwszej osobie. Chociaż czasem ktoś zwraca mi uwagę, że żaden facet nie zachowałby się tak jak Mario w jakiejś sytuacji. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie zachowania da się podpatrzeć. Mario Ybl jest jednak 100-procentowym facetem.

Mario Ybl nie jest archeologiem, tak jak pani. Jest antropologiem. Dlaczego?

Antropologia to jest moja wielka, niespełniona miłość. Strasznie mnie szkielety interesują. Bardzo lubię podglądać pracę antropologów. Odczytywanie historii ze szkieletów to prawie magia, choć wiem, jak to się robi. Wiesiek Więckowski pokazał mi np., jak określa się wiek i płeć szkieletu. Ciągle się uczę, a dla Wieśka moja pytania są intelektualnym wyzwaniem. Piszę do niego np. w nocy: „Wiesiek, odpowiedz mi szybko. Choroba, która występuje tylko w Europie, zostawia ślady na szkielecie, ale tylko na rękach”. Wiesiek odpowiada: „Marta, nie ma takiej choroby”. A potem trochę poszuka i okazuje się, że jest. Choroba była zupełnie wymyślona?

Pasowała mi do akcji. Oczywiście czasem okazuje się, że nie da rady i muszę przepisać jakiś wątek.

Mario Ybl ma fatalny charakter, ciągle komuś następuje na odcisk. To facet, który musi mieć wielu wrogów. Aż dziwne, że nikt go do tej pory nie zabił. Od początku miała pani na niego taki pomysł?

Wszyscy archeolodzy są ekscentrykami. Normalnych nie ma. Nie wiem, z czego to wynika. Praca jest dość oryginalna, może przyciąga takich właśnie ludzi. Ale faktem jest, że w niewielu grupach zawodowych jest tylu dziwaków, co wśród archeologów. I to dziwaków wybitnych. Mario mieści się więc w pewnym sensie w archeologicznej normie. Nie wzorowałam się na konkretnych osobach, ale żaden z bohaterów moich książek nie wyróżniałby się na tle środowiska.
fot.
Paskudnie się pani z Mariem obeszła, obdarzając go nyktofobią, czyli panicznym lękiem przed ciemnością. Dla kogoś, kto pracuje na wykopaliskach, to fatalna przypadłość.

Nie potrafię uczciwie powiedzieć, kiedy się ta fobia u Maria pojawiła. Sama boję się trochę ciemności i pająków, ale nie są to fobie. Nyktofobia ma wręcz nieprawdopodobny potencjał dramatyczny. Co wieczór przecież zapada ciemność, a Mario boi się jej panicznie, kamienieje wręcz i jest na skraju zawału.

W ostatniej powieści „Wszyscy ludzie przez cały czas” jest bardzo efektowna scena, w której zamknięty w ciemności Mario nagle widzi płomyki zapalanych zapałek.

Dla niego światło to sprawa nadrzędna, kwestia życia i śmierci. Ciemność może go szybciej wykończyć niż najskuteczniejszy morderca. Bardziej interesujący jest dla Maria płomień zapałki, niż to, że za chwilę ktoś go może zabić. Gdy piszę kolejną powieść, muszę się porządnie zastanowić, jak ograć jego nyktofobię, żeby się nie powtarzać.

Ile będzie powieści z Mariem w roli głównej?

Na pewno pięć. Choć, kto wie, może więcej. Marek Krajewski zrobił taki manewr, że uśmiercił Eberhardta Mocka, a potem w kolejnej powieści wrócił do czasów jego młodości. Czwarty tom z Mariem dzieje się w Polsce, a piąty ma się rozgrywać w Jerozolimie i będzie o kanibalach. W piątym tomie chcę też zakończyć wątek historii Maria i Poli.
A co będzie potem?

Mam pomysł na nowego detektywa amatora. Na pewno będzie ekscentrykiem i to większym, niż Mario. Nic więcej nie powiem, bo to ma być niespodzianka dla czytelników. Ale ten detektyw jest już w mojej głowie i gada do mnie. Założyłam zeszyt i zapisuję.

Mario też gadał?

Oczywiście, wszyscy moi bohaterowie do mnie mówią. Dzieje się to najczęściej wtedy, gdy jestem pod prysznicem, bo wtedy człowiek się odpręża. W kąpieli np. naukowcy rozwiązują problemy naukowe, a ja słyszę moich bohaterów. W łazience trzymam notes, by natychmiast zapisać to, co wymyśliłam.



Jak powstaje książka? Najpierw pojawia się zarys fabuły? Może morderca?

Zawsze zaczyna się od archeologii. W „Głowie Niobe” to były starożytne rzeźby, w „Tajemnicy Polikseny” – wykopaliska w Troi, a we „Wszyscy ludzie cały czas” – stanowisko Anemospilia na Krecie i ofiary składane przed wiekami z ludzi. Anemospilia jest fascynująca, świątynię wykopano w latach 80. Mam na ten temat prawie wszystkie publikacje. Zawsze wszystko dokładnie dokumentuję, czytam, zbieram materiały, robię notatki. Wiem dokładnie, gdzie i co się będzie działo, w jakich okolicznościach archeologicznych. I znajduję leitmotiv, który musi wiązać się ze zbrodnią. Prowadzę moich bohaterów krok po kroku. Nie zawsze wiem od razu, kto będzie mordercą. W przypadku prawie każdej powieści koncepcję co do głównego winowajcy. Dużo czasu poświęcam bohaterom. Tak jak radzą podręczniki do pisania, zakładam sobie zeszyt, robię notatki. Wertuję książki telefoniczne i szukam nazwisk. Potem staram się usłyszeć tę osobę, robie z nią wywiad. Tak np. postępowałam podczas pracy nad „Głową Niobe”, każdy z bohaterów musiał powiedzieć, co sądzi o konferencji naukowej w pałacu w Nieborowie.
Środowisko archeologów, które pani opisuje, nie prezentuje się idealnie. Jest zawiść, zazdrość, kopanie dołków. Koledzy nie mają pani tego za złe?

Archeolodzy, jak wiele różnych grup zawodowych, rywalizują ze sobą. Chodzi przede wszystkim o pozwolenia na zorganizowanie wykopalisk. Zanim archeolog zacznie pracę, musi mieć zgodę odpowiedniego ministerstwa danego kraju. Zwykle jest to wielki, skomplikowany, zbiurokratyzowany proces, który wymaga masy zakulisowych zabiegów. To, co opisuję w książkach, jest o 300 proc. wzmocnione, to taka licencja poetica na potrzeby dobrej zabawy. Na jednym ze spotkań autorskich byli moi koledzy z Uniwersytetu Warszawskiego i uznali, że trafnie sportretowałam środowisko. Podeszli do tego z poczuciem humoru.

Jak to jest z archeologami już mniej więcej wiem. A jaka atmosfera panuje wśród autorów kryminałów? I jak odnosi się pani do określenia „kobiecy kryminał”?

Nie lubię tego określenia. Nie ma sensu. Dzielę powieści na dobre i na te gorsze. Kobiety piszą świetne kryminały, tak jest i na świecie, i u nas w Polsce. To dlatego, że analizują uczucia, motywy postępowania, zachowanie ludzi, co w przypadku kryminałów jest niezwykle istotne. Świetnie radzą sobie też z tłem obyczajowym. Tego panowie mogą się od nas uczyć. Rywalizacja? Każdy robi swoje. Współpracujemy też ze sobą, przykładem mogą być Zbrodnicze Siostrzyczki, czyli ja i Agnieszka Krawczyk. Niedawno dwóch moich kolegów pisarzy, Mariusz Czubaj i Wojtek Chmielarz, przyszło na moje spotkanie autorskie i potem wybraliśmy się do knajpy. Zaczęliśmy rozmawiać o rywalizacji właśnie i Mariusz zauważył: „Wiesz co, trochę się kłócimy, ale w porównaniu z innymi pisarzami, bardzo się kochamy”. I taka jest prawda.

Marta Guzowska, archeolog z tytułem doktora. Specjalizuje się w badaniach ceramiki z II tysiąclecia p.n.e. z rejonów Egei i zachodniej Anatolii. Brała udział w licznych wykopaliskach na terenie Grecji i Izraela. Jest laureatką Nagrody Wielkiego Kalibru za kryminał "Ofiara Polikseny", pierwszą część cyklu kryminalno-archeologicznego, którego głównym bohaterem jest Mario Ybl. Była także nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru za „Głowę Niobe”.
Zdjęcie główne: Marta Guzowska (fot. Maciej Parczewski, Tworcy.com.pl)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.