Etgar Keret: Słuchajcie swoich dzieci i dajcie im choć trochę wolności
niedziela,
7 czerwca 2015
– Tata nie potrafił wymyślać historii, opowiadał mi więc na dobranoc o swoich prawdziwych przeżyciach. Jego historie zawsze rozgrywały się w domu publicznym, a bohaterami byli gangsterzy i prostytutki. Gdy miałem pięć lat, zapytałem, kim są ci ludzie i czym się zajmują. Wytłumaczył mi, że prostytutka to ktoś taki, komu ludzie mogą zwierzyć się ze swoich problemów, a gangster pomaga podejmować innym decyzje – mówi izraelski pisarz Etgar Keret. W Polsce właśnie ukazała się jego książka dla dzieci pt. „Kocioludek Długowłosy”. Opowiada nam o relacjach z synem Lvem i wspomina swoje dzieciństwo.
Dlaczego postanowił pan pisać książki dla dzieci?
Odpowiedź jest prosta. Łatwiej dogaduję się z dziećmi niż z dorosłymi, chodzi mi o sposób myślenia i postrzegania świata. Piszę dla dzieci dokładnie tak samo jak dla dorosłych. Jedyna różnica polega na tym, że trzeba pamiętać, że dzieci mają mniejszą tzw. wiedzę ogólną. Wiem też, że wiele moich „dorosłych” opowiadań rodzice czytają dzieciom, a one doskonale się bawią. Wydałem do tej pory trzy książki dla dzieci i za każdą z nich kryje się inna historia. „Tata ucieka z cyrkiem” napisałem, by oswoić wspomnienia z dzieciństwa, gdy mój ojciec wyjechał z domu na 3,5 miesiąca. Było mi wtedy z tym bardzo źle. Napisałem więc książkę, by dzieci mogły zrozumieć, że tata wyjeżdża czasem po to, by stać się kimś lepszym i mieć więcej historii do opowiadania. A z drugiej strony pokazałem dorosłym, którzy dzieciom tę książkę czytają, co czują ich synowie i córki, gdy ich długo nie ma. „Noc bez księżyca" napisałem razem z moją żoną Shirą Geffen, która była wtedy w ciąży. Pomyśleliśmy, że rodzicielstwo będzie wymagało od nas ścisłej współpracy i postanowiliśmy napisać książkę, by się tego nauczyć i wypracować pewne strategie. Książka, w pewnym sensie, jest jak dziecko, możemy mieć wobec niego odrębne oczekiwania i życzenia, ale musimy działać ramię w ramię i postępować konsekwentnie. Podczas pracy posłużyliśmy się pewnym trickiem, czyli zrymowaliśmy naszą opowieść, co paradoksalnie ułatwiło nam pracę. Napisałem wiele książek, ale z „Nocą bez księżyca” mam najmocniejszy kontakt emocjonalny.
A „Kocioludek Długowłosy”?
Napisałem tę opowieść, kiedy byłem już ojcem. Pierwsza książka opowiadała o porozumieniu z moim tatą, druga o porozumieniu z żoną, a trzecia jest dedykowana mojemu synkowi. Mówi o tym, jak nauczyłem się postrzegać świat oczyma mojego dziecka. Pamięć jest selektywna i gdy spoglądamy wstecz, idealizujemy dzieciństwo. Jednak tak naprawdę życie dziecka do łatwych nie należy. Lev twierdzi, że najbardziej boli go to, że na nic nie ma wpływu. Kto inny za niego ustala pory jedzenia, spania i mycia się. To go frustruje. W „Kocioludku Długowłosym” opowiadam też o zwierzętach z zoo, które marzą o odzyskaniu wolności. I bohater książki, tak jak one, chce mieć więcej swobody. Nikt z nas nie lubi czuć się niewolnikiem.
Choć skończyłem uniwersytet, dorosłem, założyłem rodzinę, to nadal zdarza mi się spojrzeć na świat oczami dziecka. Np. jestem jedynym rodzicem, który gra z synem i jego kolegami w piłkę nożną. Wiem, że kiedyś nadejdzie taki czas, gdy chłopcy się zorientują, że ja wcale dobrze nie gram i nie jestem ani tak szybki, ani tak wysoki, jak im się wydawało.
Dał pan swojemu synkowi pewną autonomię?
Powiedziałem mu, że choć my, rodzice decydujemy o tym, kiedy ma chodzić spać, co jeść, itp., to są takie dziedziny życia, w których możemy negocjować. Poprosił mnie więc, żebym wyłączał telefon, kiedy się z nim bawię, bo gdy zaczynam z kimś rozmawiać, wszystko, co wymyśliliśmy, znika. Rozpływają się w powietrzu rycerze, piraci i Indianie – zostaje tata gadający przez telefon. To jest bardzo ważne dla Lva, bo choć nadal musi myć ręce i wstawać rano do szkoły, to wie, że jego zdanie się liczy. Ustaliliśmy też, że może wybrać dwa dni w roku, kiedy nie będzie musiał iść do szkoły. Ale w inne dni nie może marudzić, bo straci prawo do tego przywileju. Te dwa wolne dni to prawdziwe święto. Zwykle wypadają w środę, bo ten dzień w szkole Lev lubi najmniej. Wtedy idziemy na łyżwy albo na plażę, robimy coś specjalnego, niecodziennego. Widzę, że dzięki tym ustaleniom Lev czuje się bardziej szanowany, ważniejszy. Każde dziecko ma prawo do tego, by rodzice go wysłuchali i by pozwolili mu uczestniczyć w decyzjach, które go dotyczą. I o tym jest „Kocioludek Długowłosy”.
Każdy ma w sobie wewnętrzne dziecko. Jak pana wewnętrzne dziecko dogaduje się z Lvem?
Mój syn twierdzi, że jesteśmy najbliższymi sobie ludźmi na Ziemi, podobnie się zachowujemy i myślimy. Wiem, że często reaguję na pewne sprawy jak dziecko. Choć skończyłem uniwersytet, dorosłem, założyłem rodzinę, to nadal zdarza mi się spojrzeć na świat oczami dziecka. Np. jestem jedynym rodzicem, który gra z synem i jego kolegami w piłkę nożną. Wiem, że kiedyś nadejdzie taki czas, gdy chłopcy się zorientują, że ja wcale dobrze nie gram i nie jestem ani tak szybki, ani tak wysoki, jak im się wydawało. Czasem czuję się zakłopotany, gdy inni dorośli widzą mnie podczas zabawy z dziećmi, gdy kłócę się, czy ten gol się liczy, czy nie. Moja żona twierdzi, że łatwiej oderwać Lva od wieczornej zabawy niż mnie. Trudno mnie czasem zmusić, żebym przestał i położył synka spać.
Teraz, gdy piszę o sprawach trudnych i smutnych, to zawsze jest w tych moich historiach dużo miłości. Zapamiętałem pierwszą lekcję pisarstwa, której udzielił mi ojciec, gdy miałem pięć lat.
Jakie książki czytali panu rodzice i czy czytał je pan też swojemu synowi?
Moja mama ocalała z Holocaustu, podczas wojny straciła rodziców. W pamięci zachowała wieczory, gdy rodzice opowiadali jej bajki na dobranoc. To działo się w warszawskim getcie. Nie mogli jej czytać, nie mieli książek, więc wymyślali historie. To jej najpiękniejsze wspomnienia. Kiedy już miała swoje dzieci, też nam opowiadała bajki. Oczywiście mogła czytać książki na głos, ale uważała, że to coś takiego jak pizza na obiad, czyli wymówka leniwych rodziców. Tworzenie bajek było wyrazem miłości.
Te wieczorne bajki to był początek pana drogi jako pisarza, wtedy zaczęło się wymyślanie historii?
Mama świetnie opowiada. Nauczyła mnie, że wymyślanie historii jest bardzo łatwe. Teraz u nas w domu jest tak, że ja Lvowi opowiadam bajki, a żona czyta. Jest aktorką i robi to naprawdę świetnie. Jej ojciec, Yehonatan Geffen, jest znanym pisarzem, autorem wielu wierszy, książek i piosenek dla dzieci. I czytał codziennie wieczorem Shirze bajki. „Kocioloudek Długowłosy” jest spisaną wersją jednej z dobranockowych historii, które wymyśliłem dla syna. Lev bardzo polubił Kocioludka, musiałem mu o nim opowiadać kilka razy. Aż pewnego wieczoru, gdy już prawie zasypiał poprosił, żebym napisał książkę o Kocioludku. Zapytałem go, dlaczego tego chce i usłyszałem, że przecież tak zarabiam na życie, a on jest przekonany, że książka o Kocioludku będzie bardzo, ale to bardzo popularna.
Którą z historii opowiadanych przez rodziców lubił pan najbardziej?
Mam nadzieję, że mama nie poczuje się urażona, ale najbardziej lubiłem opowieści ojca. Przede wszystkim, tata robił to tylko raz na jakiś czas, kiedy mama z jakichś ważnych powodów nie mogła. Tata nie potrafił wymyślać historii, opowiadał mi więc na dobranoc o swoich prawdziwych przeżyciach. Jego historie zawsze rozgrywały się w domu publicznym, a bohaterami byli gangsterzy i prostytutki. Gdy miałem pięć lat, zapytałem, kim są ci ludzie i czym się zajmują. Wytłumaczył mi, że prostytutka to ktoś taki, komu ludzie mogą zwierzyć się ze swoich problemów, a gangster pomaga podejmować innym decyzje. Oba te zawody wydawały mi się bardzo interesujące. Ale gdy podrosłem, dowiedziałem się, jak jest naprawdę i przestałem się nimi interesować.
Skąd się wzięły opowieści mojego ojca? Po II wojnie dostał zlecenie, by kupować od włoskiej mafii broń dla żydowskiej organizacji, która walczyła z Brytyjczykami. Pojechał do Reggio di Calabria. Nie miał żadnych pieniędzy, więc mafiosi zaproponowali mu mieszkanie w domu publicznym. Tata nie chciał mi opowiadać o Holocauście, żeby mnie nie zasmucać, postanowił więc, że poopowiada mi o tym, co wydarzyło się podczas jego pobytu we Włoszech. Wtedy po raz pierwszy nie musiał ukrywać, że jest Żydem. Mówił, że mafiosi, choć mordowali ludzi, byli lepsi od nazistów, bo miewali wyrzuty sumienia. Czas spędzony w Reggio di Calabria był dla niego szczęśliwy i postanowił podzielić się tym ze swoim synem. Dla mnie jest to dowód, że nawet w najtrudniejszych sytuacjach dostrzegał dobro. I to jest moje dziedzictwo jako opowiadacza historii. W dzieciństwie nauczyłem się, że opowieści nie mogą oszukiwać, ani upiększać rzeczywistości, ale mają pomagać odzyskiwać nadzieję. Teraz, gdy piszę o sprawach trudnych i smutnych, to zawsze jest w tych moich historiach dużo miłości. Zapamiętałem pierwszą lekcję pisarstwa, której udzielił mi ojciec, gdy miałem pięć lat.
Życie w Izraelu nie różni się bardzo od życia gdziekolwiek indziej. Jest tylko trochę bardziej intensywne, tak jakby podkręcić głośniki. Wiele spraw przeżywa się mocniej.
Fantazja jest sposobem na oswajanie trudnej rzeczywistości?
Kiedy jest się dzieckiem, fantazja jest integralną częścią świata. Pod tym względem nigdy nie dorosłem. Dzięki niej można opowiadać o życzeniach, tęsknotach i marzeniach. Hiperrealizm obejmuje tylko to, co widać. Fantazja sprawia, że choć działasz wbrew zasadom fizyki, to jesteś lojalny wobec swojego serca. Tak więc w moich opowiadaniach chłopak najpierw całuje dziewczynę, a potem szybuje do nieba. Literatura to przestrzeń, w której jestem w kontakcie z moim umysłem, wyobraźnią i wewnętrzną siłą i gdzie nie ogranicza mnie tzw. proza życia.
W światach, które kreuje pan w swoich opowiadaniach, często pojawia się śmierć. Jest to jednak dziwny stan, w którym bohaterowie wędrują w zaświatach bardzo przypominających jawę, a czasem wracają na Ziemię.
Śmierć zawsze mnie fascynowała. Bałem się jej, ale jednocześnie mnie pociągała. To świetny punkt odniesienia, gdy chcemy mówić o życiu. Zwykle postrzegamy je od środka. Ale gdy spróbujemy spojrzeć z perspektywy kogoś, kto już nie żyje, może pojawić się unikatowa okazja, by spojrzeć na życie obiektywnie, z zewnątrz. Mój syn też chce rozmawiać ze mną o śmierci. Pamiętam dzień pogrzebu mojego ojca. Lev zapytał mnie, jak długo mogą żyć ludzie. Odpowiedziałem, że jeśli dbają o siebie, nie palą papierosów i mają dużo szczęścia, to mogą dożyć 120 lat. Spojrzał na mnie i powiedział, że to niesprawiedliwe i zaczął płakać. Chciałem go pocieszyć i zacząłem mu tłumaczyć, że wielu ludzi, np. wierzy w reinkarnację, czyli po śmierci nasza dusza może powrócić na Ziemię np. pod postacią innego człowieka lub zwierzęcia. Wszystko zależy od tego, jak się żyło, czy dobrze, czy źle. Lev powiedział, że w takim razie on chciałby wrócić jako kot. Gdy zacząłem mu tłumaczyć, że lepiej być człowiekiem, bo ma się wolną wolę i można podejmować różne decyzje, dzięki temu jest szansa na to, by się doskonalić, odparł, że on nie chce podejmować zbyt wielu decyzji i wybiera jednak życie kota.
Życie w Izraelu toczy się w cieniu wojny. Jest zagrożenie zamachami. Nie myślał pan, by się stamtąd wyprowadzić?
Życie w Izraelu nie różni się bardzo od życia gdziekolwiek indziej. Jest tylko trochę bardziej intensywne, tak jakby podkręcić głośniki. Wiele spraw przeżywa się mocniej. Muszę np. tłumaczyć synowi, że nie warto być mściwym. I nie powinno się myśleć, że skoro Palestyńczycy kogoś zabili, to trzeba wziąć odwet. Opowiadam mu o okupacji, o konflikcie izraelsko-palestyńskim. Zagraliśmy kiedyś w taką grę. Wyobraziliśmy sobie, że w naszym domu jest punkt kontrolny, on jest Palestyńczykiem i powinien mnie przekonać, że koniecznie musi przejść na drugą stronę i iść do łazienki. Kazałem mu odpowiedzieć na wiele pytań, m.in., dlaczego tam idzie, czy naprawdę musi, kogo chce odwiedzić. Po godzinie takiej zabawie powiedział mi, że wie, dlaczego Palestyńczycy walczą. Rodzicielstwo nauczyło mnie wielu rzeczy, stałem się bardziej wrażliwy. Zostałem zmuszony do tego, żeby odpowiadać na pytania, których sam sobie nigdy bym nie zadał. Na co dzień działamy na automatycznym pilocie i nie zastanawiamy się nad wieloma sprawami.
Etgar Keret pisarz, scenarzysta i poeta. Uważany jest za mistrza surrealistycznych opowiadań. Jego książki stają się światowymi bestsellerami. W Polsce wydano m.in. „Rury”, „Tęskniąc za Kissingerem”, „Kolonie Knellera”, „Nagłe pukanie do drzwi” i „Siedem dobrych lat”. Razem z żoną, Shirą Geffen zrealizował fabularny film pt. „Meduzy”.