Pierwsza Polka z in vitro: następnym krokiem jest refundacja
czwartek,
25 czerwca 2015
– To bardzo spóźniony krok w dobrym kierunku – mówi o przyjętej przez Sejm ustawie regulującej kwestie związane ze stosowaniem metody in vitro Agnieszka Ziółkowska, najstarsze polskie dziecko, które przyszło na świat dzięki zapłodnieniu pozaustrojowemu.
Ma 28 lat. Urodziła się w Rzymie, w maju 1987 roku. Jej rodzice długo starali się o dziecko, mama leczyła z niepłodności nie tylko w Polsce, ale również we Francji. Kiedy jej tata dostał stypendium we Włoszech, dowiedzieli się, że tam zabiegi in vitro są refundowane przez państwo. Nie było to proste, musieli przejść wszystkie procedury, mama znalazła tam pracę, płaciła składki na ubezpieczenie zdrowotne, ale udało się.
Agnieszka o tym, że przyszła na świat dzięki zapłodnieniu pozaustrojowemu dowiedziała się późno. Była nastolatką, uczyła się w katolickim liceum, a że jest inna niż jej rówieśnicy, bo jest „ze szkiełka” usłyszała przy okazji ostrej wymiany zdań między rodzicami. Po latach przyznaje, że był to dla niej szok. W pierwszym odruchu myślała, że coś jest z nią nie tak, potem jednak przyszła refleksja, że to, jak została poczęta nie determinuje jej, jako człowieka.
Mamy wreszcie przyjęty projekt rozwiązań prawnych kwestii in vitro. Co o projekcie ustawy sądzisz?
To bardzo spóźniony krok w dobrym kierunku. Absolutnie konieczny, by zapewnić bezpieczeństwo parom starającym się o dziecko przy pomocy metody in vitro. W Polsce od 27 lat, kiedy pierwsze dziecko urodziło się w białostockiej klinice, zabiegi się wykonuje, ale nie mamy żadnej gwarancji, żadnych umocowań prawnych zapewniających przeprowadzenie całej procedury w sposób najlepszy i bezpieczny. Jedynym dokumentem jest ministerialny program, ale ten obowiązuje zaledwie w 26 klinikach, a wiadomo, że w całym kraju in vitro wykonuje się znacznie więcej. Nie zapominajmy jednak, że tych ustaw już kilka było. Ta jest siódma.
Znakomicie, że udało się ustawę przyjąć, że przeszła przez parlament. W którym momencie ty dowiedziałaś się, że jesteś z in vitro?
Dowiedziałam się późno, miałam 15 czy 16 lat. I wydaje mi się, że gdyby debata wokół in vitro była bardziej ucywilizowaną, gdyby Kościół katolicki nie szafował językiem nienawiści i pogardy, mówiąc, że dzieci poczęte dzięki metodzie in vitro to dzieci Frakensteina, a ich rodzice to mordercy, moim rodzicom byłoby łatwiej i szybciej by mi powiedzieli. Nie mieliby takiego poczucia: ojejku, trzeba dziecko chronić. Przed opinią publiczną, przed głupimi komentarzami, bo wiadomo jacy są ludzie i jakie okrutne potrafią być dzieci.
Jak przyjęłaś te informacje?
Zdziwiłam się i podeszłam do tego emocjonalnie. W domu to nigdy nie był temat tabu. Wiedziałam, że dzieci mogą być adoptowane, mogą też być poczęte na szkiełku, rozmawialiśmy o metodach rozrodu wspomaganego. Ale nie wiedziałam, że to dzięki profesorowi Edwardsowi jestem tutaj.
Wychowywałaś się w rodzinie katolickiej.
Tak, moi rodzice są wierzący. Chodziłam do katolickich szkół. Ja z Kościołem się rozstałam, chociaż wartości katolickie są mi bliskie, tym bardziej była to dla mnie decyzja trudna i bolesna.
Rozumiem, że język debaty wokół in vitro, poza oczywiście dojrzewaniem twojego światopoglądu, był decydujący, kiedy zdecydowałaś o wystąpieniu z Kościoła?
W lipcu 2013 roku dokonałam aktu apostazji.
Jak przyjmujesz głosy ludzi, którzy mówią, że dzieci z in vitro przychodzą na świat w wyniku morderstwa...?
... albo są produkowane. To zastanawiające, że najwięcej do powiedzenia o dramacie ludzi, którzy nie mogą mieć dzieci – bo niepłodność jest dramatem – mają ludzie, którzy nigdy tego nie doświadczyli. Organizacje pacjenckie o tym coraz głośniej mówią: niepłodna pacjentka jest dla nieuczciwego systemu żyłą złota. Często lekarze odwlekają decyzję o in vitro, na początku robią inseminacje, ponawiają próby, kiedy jest jasne, że im szybciej dokona się in vitro, tym jej szanse na urodzenie zdrowego dziecka są większe.
Jak przyjmują te negatywne opinie zarówno rodzice, jak i dzieci?
Kiedyś brałam udziału w badaniach antropologicznych wśród ludzi poczętych metodą in vitro. I zaskakujące jest, że wszyscy mamy ogromną świadomość tego, skąd jesteśmy i nikt z nas nie ma ani grama problemu. Śmieszy nas, oburza, język debaty, ale w takim obywatelskim wymiarze. Ale jesteśmy dumni z tego, jak zostaliśmy poczęci. Niemniej to była próba robiona na mieszkańcach dużych miast. Wiem, ze w małych ośrodkach wygląda to dużo gorzej.
Znasz historie ludzi, którzy ukrywają drogę poczęcia ich dzieci?
Słyszałam historie kobiet, które do końca przed bliskimi, rodzina nie przyznają się, ze ich córka na przykład jest z in vitro. Jest to brzemię, które niosą przez całe życie.
Co powiedziałabym osobom, które są w trakcie starania się o dzieci metoda in vitro?
Trzymam kciuki za to, że się uda, że dzieci urodzą się zdrowe, a polscy parlamentarzyści się opamiętają i przyjmą dobre prawo. Następnym krokiem jest jeszcze refundacja.