Wywiady

Tylko ten seks... Ale bez obaw, to nie „50 twarzy Greya"

Jest scenarzystką i pisarką, na podstawie jej scenariusza kręcony jest właśnie film fabularny „Zgoda”, a powieść „Kilka dni lata” po kilku dniach sprzedaży znalazła się na pierwszym miejscu bestsellerów. Z sukcesem prowadzi kursy scenariuszowe. Od wielu lat nie może tylko… rzucić palenia. Małgorzata Sobieszczańska dla portalu tvp.info o nagrodzie Wielkiego Kalibru za debiut, nowej książce, pisaniu i reakcji jej dzieci na książki mamy.

Dostałaś nagrodę za debiut na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału. Nominację do Nagrody Wielkiego Kalibru. Informacja spadła jak grom z jasnego nieba?

Mało powiedziane! Kiedy zadzwonił Ireneusz Grin i powiedział mi o nominacji, bez zastanowienia odpowiedziałam, że to pomyłka. I nie jest to skromność, tylko wynik realnego oglądu rzeczywistości. „Z ostatniej chwili”, książka bardzo ważna dla mnie, trochę przefrunęła przez księgarnie, nie było o niej głośno. Spotkało mnie w związku z nią dużo dobrego – sporo świetnych recenzji, miłe listy od czytelników, ale byłam przekonana, że życie tej książki, wydanej ponad rok temu, już się skończyło.

Są różne techniki pisania, jedni wydają książkę na rok. Inni piszą latami. Jak rodzą się twoje?

„Z ostatniej chwili” powstawało siedem lat, „Kilka dni lata” – trzy. Kiedy piszę, tracę zupełnie poczucie czasu, wtedy nawet sen jest wymuszony, za to później odpoczywam. Odkładam na parę miesięcy niedokończone książki, potem do nich wracam. Albo nie – sporo mam takich pozaczynanych opowieści. „Kilka dni lata” początkowo miało być scenariuszem, zaczęłam pisać treatment (opis tego, co będzie się działo w filmie), który niebezpiecznie się rozrastał. Ostatecznie scenariusz nie powstał, narodziła się powieść.

Tyle roboty, warto?

Jasne. Muszę ci powiedzieć, że teraz, kiedy skończyłam wszystkie terminowe prace i udało mi się nieco zarobić, postanowiłam sprawić sobie samej nagrodę – ta nagroda dla mnie ode mnie jest taka, że mogę teraz nie robić nic innego, tylko pisać książkę. Mam takie zawodowe ADHD, potrzebuję wyzwań, czegoś nowego, trudnego do pokonania, a pisanie, zmaganie się ze sobą, z bohaterami, jest niekończącym się wyzwaniem.
Polacy mało czytają, ale lubią pisać. Ty prowadzisz kursy scenariuszowe, tego naprawdę można się nauczyć?

Można poznać narzędzia. Można się nauczyć warsztatu. Można się dowiedzieć, jakimi środkami operować przy tworzeniu opowieści i jak budować bohatera. Zupełnie jak ze stolarką. Uczymy, że tu trzeba tak ociosać, tutaj tak, a potem każdy idzie w świat i robi krzesło po swojemu.

Zasada podstawowa?

Jest naturalnie taka, że nie ma zasad. Kiedy już nabierze się świadomości, czym jest pisanie, trzeba tę wiedzę w całości odrzucić. Co zostało w głowie, pracuje samo. Autor musi skupić się wyłącznie na opowieści.

Wszyscy teraz tworzymy masę tekstów: piszemy tweety, smsy, maile, blogi…

Chcemy opisać świat.

Nowoczesna forma dziennika?

Zostawiamy po sobie ślad. Kursy scenariuszowe zaczynam zawsze od pytania: po co są nam opowieści? Zazwyczaj zapada wtedy cisza. Oglądamy odcinek serialu, film, czytamy książkę, nie zastanawiając się dlaczego.

Już nawet newsy przypominają krótkie opowieści.

Dokładnie. I co one nam dają? Odpowiadają na podstawowe potrzeby. Zrozumienia otaczającego nas świata, uporządkowania chaosu – w opowieści zdarzenia nie dzieją się przypadkowo, ale z siebie wynikają – pozwalają utożsamić się z czyjąś emocją, poczuć ją oraz sprawiają, że zostawiamy po sobie ślad. Dają poczucie, że nie przemijamy bez wieści.

A czy można pisać, nie lubiąc stworzonego przez siebie bohatera?

Nie zdarzyło mi się. Bardzo lubię wszystkich moich bohaterów, naprawdę. Co nie znaczy, że bezwarunkowo ich akceptuję. Jednym z nich był Salomon Morel, postać historyczna, komendant obozu w Zgodzie, oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości.

Bardzo kontrowersyjna postać.

Łagodnie mówiąc. Gdybym jednak nie próbowała go zrozumieć, byłabym oceniająca, a to zatrzymałoby mnie w pisaniu. Każdy ma jakiś schemat funkcjonowania, a ja wierzę, że nikt z założenia nie chce postąpić źle. Ma cel i ten cel, w jego rozumieniu, jest dobry. Pisząc, daję bohaterowi argumenty, mogę ich nie rozumieć, ale staram się dotrzeć do ich źródła. Muszę lubić moich bohaterów. Siedzę z nimi sama w pokoju godzinami, gdybym nie miała dla nich ciepłych uczuć, chyba bym oszalała.

Okładka „Kilku dni lata” może sugerować lekką opowieść o zabarwieniu miłosnym, środek natomiast zawiera twarde i trudne historie.

Tak, bo oprócz historii trzech kobiet, są tam również mężczyźni i są oni równoprawnymi bohaterami. To powieść o relacjach między ludźmi i próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie mogą się do siebie zbliżyć, chociaż tak bardzo tego pragną. Cała książka jest zbudowana na tym konflikcie. Z jednej strony dojmująca potrzeba bliskości, z drugiej niemożność jej osiągnięcia.

Pokazałaś też, skąd biorą się te ograniczenia, które każdy z nas w sobie nosi. Dopiero rozumiejąc naszą przeszłość, możemy poznać siebie i zbliżyć się do innych.

Myślę, że odkrywanie tajemnic o życiu jest fascynujące. Żeby stworzyć historię, muszę wytężyć wszystkie zmysły, odpowiedzieć na zaskakujące pytania. Znakomity trening uważności.

Książka wywołuje dyskusje na forach, uwagi bywają bezwzględne. Bronisz swoich bohaterów?

Każdy ma prawo do swojego zdania.
Nawet jeżeli ktoś pisze o twojej bohaterce, że jest nienormalna i powinna być leczona psychiatrycznie?

Przyznaję, że kiedy pierwszy raz to usłyszałam, byłam szczerze zdumiona, może minimalnie oburzona. Jak to, pomyślałam, przecież ona jest tak biedna, w tak trudnej sytuacji, jest młoda i nie potrafi radzić sobie z wieloma przeciwnościami. Ale nie każdy musi ją tak przecież widzieć.

Spędzasz ze swoimi bohaterami trzy lata albo siedem. Jak się z nimi rozstajesz?

Zamykam etap. Po pewnym czasie jestem już porządnie zmęczona ich zmaganiami. I przychodzi taki moment, kiedy mówię: już dość. Historia się domknęła. Państwu już dziękujemy. Dobrym sygnałem jest pojawianie się nowych bohaterów, którzy zaczynają się domagać opowiedzenia swojej historii. I wtedy mobilizuję wszystkie siły, by dokończyć wspólne życie z poprzednimi i wziąć się za nową opowieść. Mówię im: już się razem namieszkaliśmy. Wystarczy.

Piszesz. Stawiasz kropkę. Zamykasz historię, a ona wraca do ciebie, ale już w formie wydanej książki. To musi być dziwne uczucie.

To jest okropnie trudny moment. Uwierz mi. Kiedy dostałam autorskie egzemplarze i pierwszej, i drugiej książki, natychmiast je schowałam. Przed sobą i światem. Był to lęk przed konfrontacją. Jasne. Ale też dopóki historia jest w moim komputerze, mogę jeszcze coś zmienić, poprawić. A z wydaną książką nie mogę już zrobić nic. Już nie jest moja.

Podobno Nowogródek przygotowuje się do przyznania ci honorowego obywatelstwa?

Historia jednej z bohaterek, Amelii, zaczyna się w Nowogródku. Wszystko dzięki mojej babci. Jej głos się zmieniał, kiedy go wspominała. Jej opowieści o lecie 1939 roku nad jeziorem Świteź, o przyjaciołach, słuchałam od dziecka i Nowogródek stał się dla mnie taką mityczną krainą. Najpiękniejszym miejscem na świecie. Moim Macondo. Jeszcze tam nie byłam.

Wybierasz się?

Tak, oczywiście.

Gdzie toczy się akcja nowej książki?

A jak myślisz?

W Nowogródku.

Oczywiście. Próbowałam gdzie indziej, ale mi nie wyszło.

Co powiedziały twoje dzieci, kiedy przeczytały drugą książkę?

To samo, co po przeczytaniu pierwszej. Świetna, tylko bardzo szybko czytały sceny seksu. Moja 17-letnia córka czytała „Kilka dni lata” podczas wyjazdu ze znajomymi. Kiedy odkryli, że zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa, zapytali, jak czyta się książki swojej mamy. Jest ok. – stwierdziła Marta - Tylko ten seks… I wtedy wszyscy się zainteresowali: seks? Nie, nie – uspokoiła ich natychmiast - „50 twarzy Greya" to to nie jest!
Zdjęcie główne: Małgorzata Sobieszczańska, pisarka i scenarzystka (fot. Krzysztof Dubiel/Wydawnictwo Literackie)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.