„Zadajemy zbyt wiele pytań i zbyt wiele oczekujemy”
sobota,
15 sierpnia 2015
– Gdy książka ukazała się w innych krajach jak Anglia, czy Australia czytelnicy mówili, że to „Marlena w starym stylu”. Mówili, że dzisiejszy świat stawia ich w takich sytuacjach, relacjach, że potrzebują wyrazić swoje emocje, potrzebują popłakać, pośmiać się. Ta książka właśnie to im proponuje – mówi w rozmowie z tvp.info o swojej najnowszej książce „Wieczory w Umbrii” Marlena de Blasi, włoska pisarka, dziennikarka i krytyk kulinarny.
Jaki jest twój ulubiony smak?
Trudno powiedzieć. To wszystko zależy od pogody, tego, z kim jestem, jak się czuję. Gdybym jednak miała wybrać jeden konkretny to jest to smak, do którego często wracam, czyli smak palonego, solonego karmelu. Bardzo lubię takie połączenie smaków słonego i słodkiego. Nie lubię natomiast, gdy coś jest zbyt słodkie albo zbyt słone.
Myślałam, ze wymienisz jakiś typowo włoski smak?
To jest bardzo włoska koncepcja. Połączenie smaków słonego i słodkiego było znane już w średniowieczu, a nawet za czasów rzymskich. Ludzie nie mieli wtedy wyjścia, musieli przechowywać jakoś żywność, więc najpierw mocno ją solono, a potem, żeby z powrotem nadać jej smak, żeby była zjadliwa, trzeba było użyć cukru. To sposób konserwacji żywności znany i z krajów arabskich, i południowych Włoch. Gdy tylko przyzwyczai się podniebienie do takiego smaku, to kocha się go ponad wszystko. Jeżeli sięgniemy do historii gastronomii, tak było chociażby z serem ricotta. Pasterze wytwarzali go dwukrotnie gotując mleko od owiec, potem wybierali miód z pobliskich gniazd pszczelich i polewali nimi ser. To też przecież było połączenie smaku słodkiego i słonego, a więc od zawsze we włoskiej tradycji (śmiech).
W twoich książkach jest dużo smaków, zapachów, jedzenia. Skąd pomysł żeby w ten sposób pisać?
Ja po prostu w ten sposób żyję. Przyszło mi to naturalnie. Nie potrafię tego oddzielić, to część mojego życia, a więc i mojego pisania. To moja pasja, podobnie jak wyrażanie uczuć, troski o osoby wokół mnie. Nieodłączna część mojego jestestwa. Nie było tak, że usiadłam i stwierdziłam, że kuchnia będzie jedną z bohaterek moich książek. To jest odbicie tego, jaką jestem osobą.
Twoje książki mają fanów na całym świecie. Masz jakiś swój przepis na sukces?
Mówisz o przepisie na sukces? Hmm. Według mnie chodzi o to żeby dotknąć czyjegoś serca, duszy bardzo głęboko. Dać czytelnikowi poczucie, że trzymam się z nim za ręce, żeby mieli poczucie, że nie są sami.
A najnowsza książka „Wieczory w Umbrii”? Co byś o niej powiedziała?
Miranda, Ninuccia, Paolina i Gilda tworzą umbryjski Klub Kolacji Czwartkowych. Co tydzień spotykają się w starym kamiennym domku w górach nad Orvieto, aby wspólnie gotować, jeść, pić wino i rozmawiać o życiu. Wszystkie profesjonalnie zajmowały się gotowaniem. Wspólne celebrowanie posiłku jest ich sposobem na codzienne troski, sprzyja wspomnieniom, koi żale i pozwala przeżyć chwile szczęścia. Na świecie nie ma pewnie zbyt wielu osób, które miałyby takie same doświadczenia jak bohaterowie mojej książki. Może jakaś ich część.
Gdy książka ukazała się w innych krajach jak Anglia, czy Australia czytelnicy mówili, że to „Marlena w starym stylu”. Mówili, że dzisiejszy świat stawia ich w takich sytuacjach, relacjach, że potrzebują wyrazić swoje emocje, potrzebują popłakać, pośmiać się. Ta książka właśnie to im proponuje. Moi czytelnicy chcieliby znaleźć się przy tym samym stole, przy którym siedzą przyjaciółki z tej powieści, zapalić ten sam kominek. To, na czym mi bardzo zależy to, żeby pokazać, że świat robi krok wstecz, że cofamy się do takich wartości prostych, ponadczasowych, które mówią o tym, jacy jesteśmy i jakimi ludźmi chcielibyśmy być.
Nie było tak, że usiadłam i stwierdziłam, że kuchnia będzie jedną z bohaterek moich książek. To jest odbicie tego, jaką jestem osobą
Mówisz, że ten stół zbliża, że w twojej powieści oprócz smaków, zapachów są też uczucia, ale chyba nie tylko te damsko–męskie? Czy to również, a może przede wszystkim powieść o relacjach kobiet, przyjaciółek?
Myślę, że moje książki właśnie tego tematu dotykają najmocniej. Chcę zachęcić do tego, aby usiąść przy stole, pokazać, że związki, relacje, jakie tworzymy między sobą, to, czego nam potrzeba, niezależnie od tego czy zakochujemy się w kobiecie czy w mężczyźnie, a może w jakiejś idei, jest proste, jest odniesieniem do tych ponadczasowych wartości. Często mówimy, że lepiej byłoby, gdybyśmy żyli w innych czasach, że kiedyś było lepiej. A ja uważam, że to, co mamy jest tu i teraz, tym trzeba żyć, cieszyć się, z tego czerpać. Musimy przestać się bać, spuścić gardę, zburzyć ściany między nami, pozwolić sobie na większą czułość, usiąść właśnie przy tym stole żeby w tych naszych małych społecznościach, w domach, z przyjaciółmi docenić to, co mamy, bardziej cieszyć się życiem, łapać chwile. To jest możliwe.
W twoich powieściach nie brakuje także krajobrazów Włoch…
Włochy stały się strasznie turystycznym krajem. Ciężko jest dotknąć tych prawdziwych Włoch, bo nawet, gdy będziesz chciała to razem z tobą z autobusu wysiądzie cała grupa chętnych do zobaczenia tego, co ty chcesz zobaczyć. Do tych prawdziwych miejsc, nieodkrytych dociera się dziś trochę przez przypadek. Muszę ci się przyznać do tego, że ja w swoich książkach opisuje Italię, której już być może nie ma. Gdybym miała pisać o współczesnej, to ta książką pewnie by nie powstała.
A twoje miejsca ulubione, te odkryte to, jakie?
Ujęłabym to tak. Moim bajkowym miejscem była Wenecja do momentu, gdy nie zobaczyłam Rzymu, ten do momentu, gdy nie przeszłam się po Paryżu, a on znowu do czasu, gdy nie zobaczyłam zachodu słońca w Wielkiej Brytanii. Mam ten dar, że kocham miejsca, w których akurat jestem. Geografia dla mnie to nie jest to, co na zewnątrz, ta geografia jest we mnie w środku.
Uważam, że to, co mamy jest tu i teraz, tym trzeba żyć, cieszyć się, z tego czerpać. Musimy przestać się bać, spuścić gardę, zburzyć ściany między nami, pozwolić sobie na większą czułość
Co czerpiesz z tej swojej wewnętrznej geografii?
Wydaje mi się, że gdy podróżujemy zadajemy zbyt wiele pytań, przyjeżdżamy do jakiegoś miejsca i spodziewamy się, że to ono czymś nas zaskoczy, coś nam da, coś z niego będziemy czerpać garściami. A ja uważam, że należy odwrócić sytuację. Zadać sobie pytanie, z jakimi mu uczuciami przyjeżdżamy, czy jest to smutek, czy radość, czy może frustracja. Miejsce, w którym jestem odzwierciedla mój stan ducha, to, jaka jestem w sobie. Wiesz, czasem jestem zażenowana tym, jak wiele mam, jak wiele daje mi świat i życie. Może, dlatego dobrze mi w tym miejscu, w którym jestem. Tu i teraz.
Co byś chciała przekazać czytelnikom? Jest jakaś myśl, przesłanie?
Każdy oczekuje czegoś innego, ale ogólnie chciałabym powiedzieć, że wszyscy zadajemy zbyt wiele pytań i zbyt wiele oczekujemy. Chciałabym, żebyśmy złapali trochę oddechu, luzu. Dzielić się z innymi. Przypomina mi się taka historia – rozmowa poety z przyjacielem. Przyjaciel powiedział mu, że chce mieć psa i to będzie pies idealny, który nie będzie szczekał, gryzł, jadł to, co znajdzie na ulicy i nie będzie zanieczyszczał miasta, tylko wydalał diamenty. Poeta stwierdził, że to cudowna koncepcja, a jego przyjaciel nigdy nie będzie szczęśliwy w życiu, ani z takim psem. Czy rzeczywiście musimy więc tak wiele wymagać i szukać ideałów?
Zanim zostałaś pisarką, byłaś szefową kuchni. Miałaś taki punkt zwrotny w swoim życiu, gdy stwierdziłaś, że zmieniasz swoje życie i teraz zaczynasz pisać?
Nie. Moja dusza ma dwie części. Wiele osób pyta mnie, co ma zrobić żeby odnieść sukces, pisać, wydawać książki. Przez wiele lat próbowałam odpowiedzieć na to pytanie, ale dziś wiem, że to zawsze szczypta przeznaczenia i pasja. Albo cię to dopadnie, albo nie. Moje pisanie nie było odcięciem się od gastronomii, gotowania. Ja po prostu przeszłam z jednego etapu w drugi. Po prostu mnie to dopadło, bo dużo czytałam, pisałam. Ty też tak rób. Być może jak cię to dopadnie, to zostaniesz szefem kuchni dobrej restauracji. Nie jest i nie było tak, że pewnego dnia obudziłam się i pomyślałam od dziś będę pisać.
Wiesz ja bardzo nie lubię pojęcia „sukces” pojmowanego tak jak to ma miejsce dziś. To mi nie odpowiada, nie lubię tej idei. Uważam, że trzeba przejść w życiu pewne etapy, dorosnąć do czegoś, a nie zdobywać to za wszelką cenę, na szybko, bez refleksji. Jednocześnie warto pamiętać o tym żeby być odważnym i nie mieć sobie nic do zarzucenia, nie mieć pretensji, że się na jakimś etapie zatrzymało. Może pójdzie dalej, a może to jest właśnie ten etap, na którym masz być. Wiele osób chciałoby otrzymać gotowy przewodnik, mapę jak przeżyć to, co ja przeżyłam, spotkać tego mężczyznę. Każdy musi narysować swoją mapę.
Ty swojego mężczyznę spotkałaś. Fernando towarzyszy ci w każdej podróży?
Tak jest ze mną wszędzie. Kochamy się, ale i przyjaźnimy. Zawsze jesteśmy razem. Czasem ktoś, gdy widzi mnie samą, pytam czy Fernando jest zdrowy, czemu go nie ma. Podobnie rzecz się ma, gdy ja idę sama ulicą.
Bardzo często odwiedzasz Polskę.
Co w takim razie chciałabyś przekazać polskim czytelnikom?
Powtórzę to, co powtarzam od pięciu lat. Kiedy tu przyjeżdżam, czuję się jak u siebie w domu. Nie wiem o sobie zbyt wiele, nie mam narodowości, jestem sierotą. Czuję się Polką, dobrze mi u was. Moje przywiązanie do Polski to coś, czego nie da się opisać (Marlena zaczyna płakać). W Brazylii nigdy nie płaczę podczas wywiadów, a tu jak widać tak. Każdy kraj jak wspomniałam kojarzy mi się z pewnymi, określonymi emocjami. W Polsce tą emocja jest żal. Gdy słucham Chopina, czuję to. Nie chciałabym żebyście pomyśleli, że wasz kraj jest taki smutny, czy dołujący. To nie o to chodzi.
W swoich książkach opisuje Italię, której już być może nie ma. Gdybym miała pisać o współczesnej, to ta książką pewnie by nie powstała
A o co w takim razie?
Według mnie, żeby naprawdę przeżyć życie, trzeba poczuć każdą emocję, być otwartym na każdą z nich. Nie chcę przejść przez życie nie odczuwając zarówno tych dobrych, jak i tych mniej pozytywnych, jak właśnie żal. Żeby dowiedzieć się jak odczuwam polskość, a właściwie jak to robi moja bohaterka, warto sięgnąć po moją powieść „Amandine”. To sierota, która pragnie odnaleźć swoje korzenie. Historia zaczyna się w Krakowie w 1931 roku, kiedy na świat przychodzi nieślubne dziecko nastoletniej córki hrabiny Czartoryskiej i polskiego szlachcica. Hrabina kłamiąc, że dziecko zmarło, wywozi je do klasztoru Montpellier i tam pozostawia pod opieką guwernantki Solange. Dziewczynka dorasta w surowej atmosferze, czuje, że nie pasuje do tego świata i tęskni do biologicznej matki. Gdy wybucha wojna, Solange postanawia wywieźć Amandine do swojej rodzinnej posiadłości na północy Francji.
Marlena de Blasi jest autorką bestsellerowych książek, m.in. „Tysiąc dni w Wenecji”, „Tysiąc dni w Toskanii”, „Tysiąc dni w Orvieto”, „Tamtego lata na Sycylii”, „Lavinia i jej córki” oraz powieści „Amandine”. Pracowała jako szefowa kuchni, dziennikarka, konsultantka do spraw żywności i wina oraz recenzentka restauracji. Jest także autorką dwóch książek kucharskich z przepisami kuchni włoskiej, wydanych w wielu krajach. Obecnie mieszka we Włoszech. Wraz z mężem zajmuje się organizacją wycieczek kulinarnych po Toskanii i Umbrii.