Wywiady

Moich piosenek nie nuci się przy ubijaniu bigosu

– Trzeba krzyczeć o miłości, bo nawet jeśli nie ma jej tyle w naszym życiu, ile byśmy chcieli, to może gdzieś zza rogu wpadnie do nas na moment albo na zawsze – mówi Michał Bajor. Piosenkarz i aktor występem w Siedlcach rozpoczął serię koncertów po wydaniu 19. już płyty „Moja miłość” z piosenkami Wojciecha Młynarskiego. Zdradza nam, dlaczego nie znoszą go mężowie, czy wróci jeszcze do aktorstwa, choć ani myśli chodzić na castingi oraz co myśli o bywaniu na tzw. ściankach.

Płyta „Moja miłość” to kolejny, trzeci już owoc współpracy Michała Bajora i Wojciecha Młynarskiego. Artysta nie boi się śpiewać o miłości, wykonując tak znane utwory, jak „Prześliczna wiolonczelistka”, „Odkryjemy miłość nieznaną” czy „Och, życie kocham cię nad życie”. To piosenki, które zna i nieraz nuciła cała Polska. – Piosenki, które sobie wybrałem, są spełnieniem moich marzeń – przyznaje Bajor.

Przez lata artyście udało się utrzymać przy sobie rzesze fanów, choć sam zauważa, że w większości kobiet. Mężczyźni przekonują się do niego dopiero na koncertach. A tych w nadchodzących miesiącach nie zabraknie, bo w związku z wydaniem płyty piosenkarz ruszył w trasę koncertową po Polsce. To na koncertach obala mit o swojej pomnikowości i pokazuje, że ma poczucie humoru. Próbkę dostaliśmy już w trakcie rozmowy artysty z tvp.info, w której wspomnienia i anegdoty mieszały się z planami na przyszłość, bo Bajor już myśli o kolejnej płycie z Młynarskim.

Nikt z artystów nie ma trzech płyt z rzędu z Młynarskim

„Piosenki, które wybrałem są spełnieniem moich marzeń”

Alicja Majewska i Włodzimierz Korcz – „Piosenki z których się żyje”

zobacz więcej
Mówi pan, że życie smakuje bardziej łyżką niż chochlą. Jak smakowało nagrywanie 19. już płyty w karierze?

– Bardzo smakowało, dlatego że to trzecia z rzędu całościowa płyta i spotkanie z Wojciechem Młynarskim. Zacząłem od jego tłumaczeń francuskich piosenek na płycie „Od Piaf do Garou”. Potem napisał dla mnie kilkanaście piosenek, już autorskich, z płyty „Moje podróże”. Teraz trzecie spotkanie – „Moja miłość”, czyli jego przeboje plus dwa duety. Nikt z artystów nie ma trzech płyt z rzędu z Młynarskim jako takim mianownikiem. Bardzo dobrze mi się pracowało i bardzo się cieszyłem, że mogę nagrać tzw. covery dawnych piosenek.

Pojawiły się też dwa premierowe utwory, po raz pierwszy nagrał pan duety. Dlaczego dopiero teraz i akurat z tymi artystkami?

– Duetów nigdy nie nagrywałem, bo widać coś mi szeptało, że to nie jest takie łatwe. Po ich nagraniu nie mogę wcale powiedzieć, że chcę nagrywać kolejne. To o wiele trudniejsze, bo jednak będąc samodzielnie na scenie, czy na nagraniu jest się niezależnym decydentem swojego głosu, swojej tonacji czy intonacji. Duet pod tym względem jest dużo bardziej skomplikowany.

Duet jest dużo bardziej skomplikowany, ale cieszę się ze spotkania z Anią Wyszkoni

„Na pierwszy koncert zawsze wybieramy życzliwe, kameralne miejsca”

Kuba Sienkiewicz: Dla pacjenta połknę nawet coś gorzkiego

Artyści nie korzystają ze służby zdrowia. Według nich są niepowtarzalnym przypadkiem, który nie mieści się w żadnych ramach – drwi z kolegów lekarz neurolog i lider zespołu Elektryczne Gitary.

zobacz więcej
Cieszę się ze spotkania z Anią Wyszkoni, bardzo rozśpiewaną, roztańczoną, uzdolnioną i umuzykalnioną. Była to dla mnie wielka przyjemność, bo spełnienie jej marzenia. Z radością to zrobiłem. Sam byłem młody i marzyłem. I wiem, jakie to szczęście, kiedy się marzenie spełnia. Z kolei duet z Alą (red. Alicją Majewską) to była oczywistość. My się przyjaźnimy od lat i uważam ją za cudowną artystkę i kobietę, a już jak muzykę pisze Korcz, a słowa Młynarski... Ten duet był nie do uniknięcia.

Jak dużym wyzwaniem było nagrywanie tej płyty?

– Z piosenek, które sobie wybrałem i które są spełnieniem moich marzeń muzyczno-literackich, to na pewno „Gram o wszystko” z repertuaru Ewy Bem było ogromnym wyzwaniem. Tę piosenkę zaproponował mi sam Młynarski, bo ja bym się nigdy nie ośmielił tej genialnej interpretacji pani Ewy sam wykonać. Nie mam z nią żadnych szans.

Ważny też był utwór „Lubię wracać” Zbigniewa Wodeckiego, który będzie następnym klipem. Nie wziąłbym zresztą żadnej piosenki, gdybym nie chciał, dlatego one wszystkie gdzieś mi są bliskie.

Piosenki, które wybrałem, są spełnieniem moich marzeń

Plyta „Moja miłość” jest 19. w karierze Michała Bajora (fot. Empik)
Motyw przewodni tej płyty to miłość. Myśli pan, że to jest dobry czas, żeby śpiewać o miłości?

– Trzeba krzyczeć o miłości, krzyczeć po prostu, dlatego że jest teraz tak hałaśliwie na świecie, tak iluminacyjnie w niedobrą stronę. Ten łomot świata sprawia, że o miłości trzeba krzyczeć, bo nawet jeśli nie ma jej tyle w naszym życiu, ile byśmy chcieli, to może ona gdzieś tam zza rogu wpadnie do nas na moment albo na zawsze.

Daje pan dużo miłości, ale dużo też dostaje, choćby od wiernej od lat publiczności. Jak się gromadzi taki kapitał?

– Od początku moją publicznością była i jest w 95 procentach żeńska część widzów. Według mnie kobiety w ogóle tworzą kulturę świata. One nawet jak nie mają czasu, to go znajdą na to, żeby w tej kulturze trochę pobyć. Facet to rodzina, praca, sport, ale ja to rozumiem.

O miłości trzeba krzyczeć, bo jeśli jej nie ma, to może wpadnie do nas na moment albo na zawsze

„Moją publicznością była i jest w 95 procentach żeńska część widzów”

Janusz Panasewicz: Mam z dzieciakami niełatwe rozmowy

„Proszę nie palić i nie pić alkoholu, słuchać fajnej muzyki, być pogodnym i patrzeć przed siebie” – takie rady szykuje swoim dzieciom na 18 urodziny lider zespołu Lady Pank.

zobacz więcej
Miewam czasami na koncertach takie sytuacje, że podchodzi pan zaciągnięty na siłę dlatego, że żona kupiła dwa bilety, bo bardzo chciała go zabrać i udowodnić, że nie jestem taki straszny. I mówi przy autografach: nie znosiłem pana, ale... przyjdę w przyszłym roku. To jest dopiero nagroda.

Fanki odegrały też rolę, i to niebagatelną, w tworzeniu płyty.

– Wojciech Młynarski napisał przeszło dwa tysiące piosenek, z czego niektóre to felietony, szlagiery, małe dramaciki, żarty, o miłości też sporo. Nie dałbym rady wybrać i zadzwoniłem do dwóch zagorzałych fanek, które prowadzą fanklub i zapytałem, czy nie zechciałyby poszperać w piosenkach Wojciecha Młynarskiego i poszukać tematu: kocham, tęsknię, lubię.

Znalazły tego kilkadziesiąt, ale część miałem już w swojej głowie, że chciałbym, żeby one były. Potem z aranżerem Wojciechem Borkowskim wybraliśmy ze 20, które by nam pasowały na płytę, a ostatni etap należał już do guru, mistrza, czyli Wojciecha Młynarskiego, który zaakceptował 15 i dopisał te dwie nowe.

Jestem szczęśliwy, bo nie pomyliłem się, no może raz w którejś piosence

Michał Bajor na scenie w Sopocie w 1993 roku (fot. PAT)
Płyta miała już premierę, a po niej od razu ruszył pan w trasę. Jest już po pierwszym koncercie, jakie wrażenia?

– „Gram o wszystko” miało bardzo duże brawa, ale też „Daj des”, taki żart Młynarskiego i Sęta, świetnego kompozytora. Siedlce to był pierwszy koncert. Zawsze wybieramy takie życzliwe, kameralne miejsca przed ruszeniem w opery, filharmonie i duże miasta, gdzie jest bardziej nerwowo. Czasami przychodzi 900 osób, więc człowiek musi się inaczej skupić. W salach bardziej kameralnych na 300-400 osób jest bliższy kontakt.

Pan jest inspiracją dla młodych artystów, ale sam też miał swoich idoli. Czy był to Jacques Brel, czy może polscy Grechuta i Kofta?

– Grechuta i Kofta na pewno. Jacques Brel nastąpił późno, gdy w latach 80. Wojciech Młynarski zaprosił mnie do spektaklu „Brel” w Teatrze Ateneum. Jestem z tym kojarzony, choć bardzo wielu artystów i artystek tego Brela potem śpiewało. Miałem oczywiście swoje autorytety i to mnie bardzo ukształtowało, Młynarski przede wszystkim.
„Możliwe że byłbym zdemoralizowanym chłopakiem, który by myślał, że jest największy na świecie”
Miał pan też mocne wejście w aktorstwo, bo zagranie u boku Beaty Tyszkiewicz do dzisiaj byłoby niesamowitym zaszczytem. Jak to było z tą pierwszą wielką rolą?

– Ja w ogóle nie wiedziałem, co to za rola, wielka, czy mała. Wiedziałem, że to jest Tyszkiewicz. Wszyscy chłopcy się w niej kochali, ja też, i nawet zbierałem jej zdjęcia. Między nami jest różnica 20 lat, więc jak doszło do rozbieranych scen, to powiedziała mi, że wolałaby, żeby nie, bo będę mieć złą ocenę z zachowania. Takim fortelem mnie podebrała.

Agnieszka Holland, która debiutowała tym filmem, pokładała się ze śmiechu i w związku z tym wysłała garderobianą, panią Halinkę, żeby kupiła wódkę klubową. Miałem wtedy niecałe 17 lat, ale żeśmy sobie machnęli z Beatą po kielonku tej wódki i scena się odbyła. Ona była w halce, ja w takich majtasach, które mi tam jakoś wsunięto w pupinę, żeby z boku wyglądało, że kamera pokazuje goły tyłek (śmiech). Strasznie erotyczna scena, ale zabawna.
Michał Bajor wyruszył już w trasę koncertową z nową płytą (fot. tvp.info/C.Prośniak)
Czy to zaważyło na tym, że zostawił pan śpiewanie na kilkanaście lat, bo pierwsza płyta ukazała się dopiero po 16 latach od debiutów w Opolu, Sopocie?

– Tak, ja wiedziałem, że będę aktorem. Ale śpiewać zawsze chciałem i kiedy doszło do tego momentu, że trzeba było podjąć decyzję, to ją powziąłem.

Siedzieliśmy kiedyś z Krystyną Jandą w studio i powiedziała mi: Michał, teraz musisz zdecydować, czy chcesz być pieśniarzem, czy aktorem, co ci tak naprawdę w sercu gra. Ja wtedy powiedziałem: piosenka.

Reżyserzy się obrazili, przestali mnie angażować, dopiero zaryzykował Kawalerowicz w „Quo vadis”. Potem jeszcze raz zagrałem w „To nie tak jak myślisz, Kotku” u Kryńskiego. Tak na dobrą sprawę kino mnie porzuciło, mówiąc że to ja je porzuciłem. Niech tak będzie, ale na świecie są artyści, którzy grają w filmach wybitne role i ściągają swoją muzyczną publiczność do kin.

Ja już zdałem dużo egzaminów z ról filmowych, na castingi na pewno nie będę chodzić, ani mi się śni, ale wyżyję bez tego, może kino jeszcze kiedyś do mnie wróci.

Machnęliśmy z Tyszkiewicz po kielonku wódki i scena erotyczna się odbyła

Pamiętna rola Michała Bajora w filmie „Quo Vadis” (fot. PAT)
Oburza się pan, jak słyszy, że jest artystą, który znalazł dla siebie niszę na rynku muzycznym.

– Jak można mówić o niszy, jak się śpiewa w operze na tysiąc osób i sprzedaje płytę. Co to za nisza? Może to jakiś rodzaj muzyki? Niszą można nazywać kogoś, kto śpiewa w klubie dla 30 osób i wydaje 10 płyt albo w ogóle płyty nie wydaje. Nisza to jest coś szalenie kameralnego. Ja nie jestem kameralnym artystą. Może nie jestem spod strzech, że w małych miejscowościach i wioskach nucą moje piosenki przy ubijaniu bigosu, ale z całą pewnością wszyscy mnie poznają, nawet na tych wsiach. Wszyscy wiedzą, może niekoniecznie pamiętają nazwisko, ale wiedzą, że to ten facet z telewizji albo z filmu. Niszowy? Nie znoszę tego słowa.

Może chodzi o to, że nie bryluje pan na ściankach?

– Naprawdę bywanie na ściankach nie oznacza, że się jest w kapitalnej formie artystycznej.

Niektórzy uważają, że nie ma pana zbyt często w telewizji.

– A gdzie mam być? Musiałbym być jurorem w show, a o tym nie myślę, dlatego że temu trzeba się bardzo poświęcić. Jednak ci artyści, niektórzy bardzo wspaniali, którzy występują w tych showach, są ludźmi, którzy muszą w jakimś stopniu zrezygnować ze swoich spraw zawodowych. To jest bycie co tydzień w gotowości, a ja koncertuję kilkanaście razy w miesiącu, dlatego nie miałbym takiej możliwości.
Michał Bajor śpiewa mniej, bo chce to robić dłużej (fot. tvp.info/C.Prośniak)
Kilkanaście koncertów miesięcznie to dla niektórych artystów byłoby za dużo, a pan daje radę.

– Ja grałem więcej, nawet dwadzieścia kilka koncertów jeszcze kilka lat temu. Lekarka mi wtedy powiedziała, że „struny do gitary kupisz, a do głosu nie”. Miałem wybór: śpiewać bardzo dużo koncertów, ale krócej, albo mniej i dłużej. Trzeba być bardzo ostrożnym i z premedytacją obniżyłem ilość tych koncertów. Aznavour ma 90 lat i jeszcze śpiewa, ja mam jeszcze dużo do tego wieku.
Zdjęcie główne: Bajor w piosenkach z najnowszej płyty śpiewa o miłości do tekstów Młynarskiego (fot. Rafał Masłow)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.