Krzysztof Krawczyk dla portalu tvp.info: powinienem już parę razy nie żyć
piątek,25 grudnia 2015
Udostępnij:
– Miałem dwa poważne wypadki samochodowe, byłem załamany po śmierci ojca i matki. To były tragedie w moim życiu, ale z drugiej strony trudno się w nim doszukać skandalizujących rzeczy. Wiem, kto jest autorem tego skandalu i jak bardzo trzeba tego unikać. Modlitwa, medytacja to jest moja obrona – mówi w rozmowie z tvp.info Krzysztof Krawczyk. Niedawno ukazała się jego płyta „Tańcz mnie po miłości kres” z piosenkami Leonarda Cohena.
Dlaczego zdecydował się pan na nagranie płyty z piosenkami Leonarda Cohena?
Cohen mnie wcale od początku nie zachwycał, ale jak zobaczyłem teksty Maćka Zembatego, świętej pamięci już niestety, to się zachwyciłem. Poza tym ciągle namawiał mnie na to mój menadżer Andrzej Kosmala. Mówił, że dam sobie z tym radę. Było w tych tekstach bardzo wiele emocji, dużo do przekazania w takim romantycznym, poetyckim stylu, w którym ja się nie obracałem i trochę się tego bałem. Czytając te teksty doszedłem do wniosku, że nas bardzo dużo z Cohenem łączy. Mimo tego, że jesteśmy różnymi artystami – ja popowym, on bardem, łączą nas przeżycia dramatyczne, łączy nas ciągła podróż, poznawanie ludzi, czyli uczenie się ich. To jest podstawowa edukacja człowieka. Śpiewając, rozmawiając z ludźmi ma się osąd nie tylko o nich, ale i o świecie, który nas otacza. Dziwiłem się skąd tak wielka widownia u Cohena. Teraz już wiem, że on śpiewał o tych sprawach, o których myśleli, ale nigdy nie chcieli mówić. On to robi za nich.
Musiał pan zmienić swój styl, popracować od strony technicznej nad swoim głosem? Wejść w ten liryczny sposób śpiewania?
Tylko efekt i serce. Tam nie było żadnych warsztatowych progów, żeby używać głosu, jakichś tricków, tak jak to było przy śpiewaniu piosenek Presleya. Musiałem być absolutnie sobą, wyśpiewywać te emocje w sposób naturalny. To pierwsza płyta, której się nie czepiam. W moim domu nie słucha się Krzysztofa Krawczyka, jak wychodzę z psem na spacer, to moje dziewczyny słuchają. Poznaję po tym, że płyty, których słucham, na co dzień leżą pod moimi. A wracając do Cohena… ma w sobie autoironię i do siebie, i do świata, a przy tym bardzo dużo pokory w nim jest. Ja jestem wychowany w domu, gdzie się na zwracało uwagę, żeby nie nabijać sobie ego, bo jak człowiek spadnie, to sobie bardzo dużego guza nabije.
– Jak wychodzę z psem na spacer, moje dziewczyny słuchają Krawczyka – mówi piosenkarz. (fot.P.Król)
Takiej właśnie rady udzieliłby pan młodym artystom? Żeby ta pokora była na pierwszym miejscu?
Jest takie powiedzenie, że pycha kroczy przed upadkiem. Teraz jest tak, że młody artysta, który ma hit, nagle wraz z nim ma tłumy wielbicieli, dostaje swoje pięć minut. Balon pychy zaczyna mu się napełniać. Najgorsze, gdy się uwierzy, że się jest świetnym, jedynym w swoim rodzaju. To jest bardzo niedobre. Trzeba się wtedy rozejrzeć wokół siebie, dostrzec, że jest wiele talentów, że wciąż jest dopływ świeżej krwi, że trzeba walczyć o siebie, o swoją pozycję, cały czas pracować i przetrwać. To przetrwanie, to jest właśnie sukces.
Są wśród tych młodych zdolnych prawdziwe perły?
Jest ich bardzo wielu. Ja nie przywiązuję uwagi do nazwisk. Cieszę się, że jest paru śpiewających chłopaków i zespołów, że wielu z nich pochodzi z dobrych talent show, przede wszystkim z „The Voice of Poland”, w którym jest duża konkurencja i wszyscy wiedzą, o co chodzi w tym śpiewaniu. Nie mogę wyróżnić nikogo, bo wszyscy mają bardzo wysoki poziom wokalny i warsztatowy. Widzę, że nabierają tej pokory, a oni widzą, że się nie od razu coś narodzi, a jak się narodzi, trzeba się pilnować i podejmować ciągle nowych wyzwań. Ważne jest, aby oni wszyscy mieli dobrych opiekunów. Niestety brak jest menadżerów, zawodowców. Nie ma szkół dla takich osób. Za to biorą się dziennikarze albo adwokaci. Ja mam szczęście, że mam Andrzeja Kosmalę, który jest moim menadżerem od ponad 40 lat. Jest fanem mojego głosu. To duża rzecz, gdy menadżer lubi artystę, z którym pracuje.
Płyta z piosenkami Cohena jest dosyć mocno komentowana i krytykowana. Jedni uważają, że to fajny pomysł, inni zastanawiają się, po co Krawczyk zabrał się za Cohena…
Poza jednym krytycznym głosem, który też jest raczej budujący, nie słyszałem żadnego innego. Nie mam z tym problemu. Na pytanie, po co Krawczyk się bierze za Cohena, odpowiadam, że to nie Krawczyk bierze się za Cohena, tylko to jest Krawczyk śpiewający jego piosenki. W Empiku na liście najlepiej sprzedających się płyt można moją płytę znaleźć na drugim miejscu. Na pierwszym jest Adele, na trzecim jakiś zagraniczny artysta, a ja jestem jedynym polskim artystą w tej pierwszej trójce. Ci, co pytają, po co się za to brałem, mają więc odpowiedź. Po to, żeby ludzie mieli to w domu. Dowodem, że było warto, jest sprzedaż.
Rozumiem, że na krytykę nie zwraca pan w takim razie uwagi?
Oczywiście, że zwracam. Odróżniam krytykę, która może mieć symptomy dokuczenia, złośliwości od krytyki zawodowców, którzy coś wiedzą. Pamiętam doskonale krytyki ze starych czasów, które miały za zadanie przejechanie po mnie walcem. To mnie tylko mobilizowało do dalszej pracy, więc dziękuję tym naśmiewaczom.
Podobno wytwórnia nie pozwala panu na golenie wąsów?
To jest plotka. Ja bez wąsów wyglądam jak gołowąs. Po wypadku musiałem je ogolić. Żona była przerażona jak mnie zobaczyła, tak źle bez nich wyglądałem. Nie noszę wąsów sarmackich, tylko w stylu hiszpańskim. Nie przeszkadzają mi w ogóle.
Zbigniew Wodecki podjął się z sukcesem współpracy z zespołem Mitch&Mitch, pan stał się idolem fanów hip-hopu. Jak się pan na to zapatruje?
To się stało niezależnie ode mnie, naszej woli i zamiarów. Świadczy o dużym szacunku za te prześpiewane przeze mnie lata. Ja sam o hip-hopie zawsze wyrażałem się dobrze. Uważam, że w tekście rapowanym można dużo wyrazić, zarówno tych pozytywnych, jak i buntowniczych czy wojowniczych skarg na życie, na otaczający nas świat. Jak dostanę propozycję nagrania płyty z młodymi, myślę, że nie zabraknie tam hip-hopu. Dla mnie największym zaskoczeniem była propozycja zaproszenia mnie na Hip Hop Kemp, festiwalu tego gatunku muzycznego w Czechach. Istnieje tylko jedno niebezpieczeństwo w tym wszystkim. Nie chciałbym, aby to zostało odczytane, jako chęć podlizania się młodemu pokoleniu, że koleś się starzeje i podlizuje młodym, żeby mieć kasę. To zabawne swoją drogą, że młodzież przychodzi na moje koncerty, a przeróbki moich piosenek królują w sieci. Daje mi to dużo satysfakcji.
Skąd ta chęć współpracy z artystami „starej daty”? Z panem, z Wodeckim? Myśli pan, że to przekonanie, że to była dobra muzyka?
Na pewno, ale też dlatego, że nic takiego szokującego się w muzyce nie dzieje. Są oczywiście takie głosy jak Adele, doceniane nadal, mimo długiej przerwy, ale z drugiej strony jest też wiele byle jakich piosenek, pod hasłem „kasa ponad wszystko”, które tak szybko jak się pojawiły, tak szybko znikają. Mam szczęście, że lubię pracować w tej branży, śpiewać, szukać czegoś własnego, żeby mi nikt potem nie powiedział, że nie jestem sobą. Jako jedyny zaśpiewałem piosenki Presleya po polsku. Stały się przebojami prywatek. Wiem, że czasem warto łączyć to, co jest przebojem, z czymś własnym, swoim charakterem.
Kogo z artystów-legend brakuje panu dziś najbardziej?
Na pewno Czesława Niemena, na pewno Grzegorza Ciechowskiego. Smutne jest to, że tak rzadko słyszymy ich piosenki. Zastanawiam się też, dlaczego nie słyszę Mieczysława Fogga, który też miał przepiękne piosenki. Jeśli mówimy o artystach, których nie ma między nami, w Polsce mieliśmy śpiewaka operetkowego Mieczysława Wojnickiego. Sam byłem świadkiem tego, jak kobiety mdlały na jego widok, gdy szedł do teatru. To mnie trochę bawiło, ale był w tamtych czasach moment idolstwa, bożyszcza. Z zagranicznych gwiazd bardzo mi brakuje Nat King Cole’a. To był skromny, wybitny wokalista.
Robi pan jakieś podsumowania?
Nigdy w życiu! Gdybym chciał robić, to już powinienem nagrać płytę nagrobkową (śmiech). Znalazłem się w rękach Andrzeja Smolika, nagrałem wspólnie z Bregovicem – to takie kroki w mojej życiowej karierze, powiew świeżości. A teraz Cohen.
A życiowe bilanse?
Jestem szczęśliwym człowiekiem, od 30 lat mam tę samą żonę, odnajduję się w czymś, co kocham, mam dom, który kocham, ludzi wokół, muzykę. Spełniam się w tym. Jako katolik, chrześcijanin, mam świadomość działania siły wyższej, wszechmogącego absolutu, który przez swoich pośredników i swojego syna Jezusa Chrystusa próbuje czynić ludzi lepszymi. Zawsze jest ten wybór między dobrem a złem. Potrafię rozróżniać, kiedy jest duchowa walka złego i dobrego. Niepokój jest dla mnie sygnałem, że to jest ten atak niedobrych sił.
Ta siła uratowała panu kiedyś życie?
Jestem przekonany, że w każdej sekundzie mojego życia chroniła mnie ta siła. Powinienem już parę razy nie żyć, a On mnie chronił przed zapomnieniem, przypominał mi, że świat jest nastawiony na hedonizm i konsumpcję. To są niebezpieczne rzeczy. „Kasa ponad wszystko” – kto się tym kieruje, nie może dobrze skończyć. Kasa powinna pojawić się jako nagroda za ciężką pracę, nie powinno być życia dla mamony. Mówiąc, że powinien pan nie żyć, ma pan na myśli życie klasycznego rock’n’rollowca?
Miałem dwa poważne wypadki samochodowe, byłem załamany po śmierci ojca i matki. To były tragedie w moim życiu, ale z drugiej strony trudno się w nim doszukać skandalizujących rzeczy. Wiem, kto jest autorem tego skandalu i jak bardzo trzeba tego unikać. Modlitwa, medytacja – to jest moja obrona.
–„Kasa ponad wszystko”. Kto się tym kieruje, nie może dobrze skończyć – mówi Krawczyk (fot. P.Król)
Są takie święta, które chciałby pan zapomnieć?
Chyba te na obczyźnie, kiedy wybuchł stan wojenny. Gdy usłyszeliśmy, że internowani z chleba więziennego robili sobie opłatki. Nie mogli się zaopiekować rodzinami, mogli prosić jedynie Wszechmocnego o jakąś opiekę. Te święta były bardzo trudne, wiedzieliśmy, że może się to wszystko bardzo źle skończyć.
A święta zapamiętane z dzieciństwa? Smaki tych świąt?
Wtedy było bardzo ciężko o czekoladę, pomarańcze, o bananach nawet nie wiedzieliśmy, że istnieją. Były prezenty, które ojciec sam robił. Był aktorem, ale w czasie wojny nauczył się pracy w stolarni. Sam nam robił szable, strzelby, zamki budował. Najważniejsze było, że i ojciec, i matka byli cudownymi ludźmi. Ojciec czytał nam wieczorami Sienkiewicza. To są piękne wspomnienia.
Jest pan zdania, że było mniej, ale lepiej, bardziej się te święta pamiętało?
To dyskusyjne. Wolałbym, żeby moje dzieci, wnuki miały trochę tej radości, prezentów, żeby było stać każdego człowieka na to, żeby sobie sprawiać prezenty.
Śpiewa pan piosenkę Cohena o miłości „Jestem Twój”. Dedykuje ją pan swojej żonie?
Dla Ewy są wszystkie moje piosenki. Ewa jest niezwykle dobrym człowiekiem o wielkim sercu, pamiętającym o innych. „Bądźmy chlebem dla innych, tak jak Chrystus jest nim dla nas każdego dnia” – to cytat z brata Alberta, który założył ochronkę dla ludzi sponiewieranych przez życie. Zawsze go będę pamiętał.