Pokonał raka, alkohol i hazard. Henryk Gołębiewski: To jest mój rok
niedziela,
28 lutego 2016
– Troszkę się popijało, bo dobry fachowiec musiał pić. Alkohol to była odskocznia. Jeżeli człowiek nie ma pracy to myśli o głupotach – mówi Henryk Gołębiewski. W latach siedemdziesiątych słynny Cegiełka w „Stawiam na Tolka Banana”, potem był m.in. szklarzem i murarzem. Opowiada o walce z chorobą i nałogami, a także nowym filmie i kabarecie.
Jak trafił pan na plan pierwszego filmu?
– Miałem szczęście. Na tym samym podwórku mieszkał reżyser, pan Nesfeter. Potrzebował akurat chłopców i dziewczynek do filmu „Abel, twój brat”. Widział nie raz, jak rozrabiamy na podwórku i tacy chłopcy byli mu potrzebni. Dostaliśmy tekst do nauczenia i całą naszą gromadką poszliśmy na zdjęcia próbne.
Schody zaczęły się, jak mieliśmy nauczyć się tekstu przez 15 minut. Najtrudniejsza była jednak próba płaczu, a że ja pochodzę z wielodzietnej rodziny, bo jeszcze pięciu braci i trzy siostry, to płacz u mnie, jak z rękawa. Przeszedłem te eliminacje tylko ja. Reszta koleżanek i kolegów nie przeszła, ale i tak cieszyli się, że chociaż jeden z całej grupy przeszedł.
Jaka to była przygoda? Dostrzegał pan, że wkracza w wielki świat filmu?
– Tak jak pan powiedział, przygoda! Coś fajnego, coś nowego. Wiadomo, że trzeba było się nauczyć, stanąć przed kamerą, ale byłem młody, więc czego się miałem bać? Oprócz tego rozrabiało się też na planie, wszędzie nas było pełno.
Pracował pan z dorosłymi aktorami, często już bardzo znanymi. Była trema?
– Nie, oni nie traktowali nas jak równych z nimi, ale trochę się nami opiekowali. Zdarzało się, że jeszcze nas pobudzali, żebyśmy coś tam narozrabiali. Było po prostu fantastycznie.
Pochodzę z wielodzietnej rodziny, to płacz u mnie, jak z rękawa
Jak reagowali rodzice na pana przygodę z planem filmowym?
– Byli zadowoleni, bo była to też sprawa finansowa. Dostawałem wynagrodzenie to od razu budżet rodzinny się poprawił. Oprócz tego myśleli, że „nasz syn w filmie - fajnie”.
Pojawiła się rozpoznawalność. Jak pan sobie z tym radził?
– Po filmie „Abel, twój brat” jeszcze rozpoznawalności za bardzo nie było, bo był to film kinowy. Grałem na dodatek przefarbowany na rudo, a włosy szybko odrosły. Po „Wakacjach z duchami”, a najbardziej po „Podróży za jeden uśmiech” byłem już bardzo rozpoznawalny.
Jak się pan z tym czuł?
– Kwestia przyzwyczajenia. Początkowo mówiłem, że „nie mam czasu”. Człowiek udawał, że to nie on. Później się przyzwyczaiłem i fajnie było. Z dziewczynami trochę gorzej, bo mówiły: „ty grasz w filmie, to możesz mieć każdą”.
Rodzice myśleli: „nasz syn w filmie - fajnie”
Nie poszedł pan jednak do szkoły aktorskiej, nie grał w kolejnych produkcjach. Dlaczego to się skończyło?
– Grałem do 1976 roku. Od 1969 roku to było łącznie siedem lat, do dwudziestego roku życia.
Ale w tym momencie nastąpił koniec.
– Może nie koniec, ale przerwa. Troszkę „pomogło” mi wojsko. Nie było, tak jak dzisiaj, komórek, maili, agencji, z którymi człowiek ma kontakt. To wszystko się ze sobą wiąże i człowiek wiedziałby, w które drzwi ma zapukać. Jakbym chciał grać, to może. W tamtych czasach było tak, że do któregoś momentu człowiek grał i raptem, z nie wiadomo jakich przyczyn, zostawał zaszufladkowany. I możliwe, że tak się stało w moim przypadku.
W tamtych czasach do pewnego momentu człowiek grał i raptem zostawał zaszufladkowany
Wręcz zapomniał pan o filmie.
– Tak, miałem inne zajęcia, w filmie już nie grałem. Różnych prac się imałem. Każdy obiecywał gruszki na wierzbie, ale niestety kończyło się pracę i trzeba było szukać innej. Co robiłem? Byłem szklarzem, murarzem... Łatwiej byłoby odpowiedzieć, czego nie robiłem.
Dorosłe życie przyniosło też problemy. Co było pierwsze: alkohol czy hazard?
– Prosto nie było. Zygzak jakiś musiał być. Troszkę się popijało, bo dobry fachowiec musiał pić, bo jeżeli nie pił, to nie był dobrym fachowcem.
Wiążą się z tym różne anegdoty, choćby ta z zamurowaną butelką. O co chodziło?
– Remontowaliśmy willę i trzeba było tam zamurować dziurę w ścianie. Mieliśmy z kolegą flaszeczkę, pyk po kielichu i dalej murowaliśmy. Nagle stanął obok nas kierownik, a została może jeszcze ćwiartka. Musieliśmy murować dalej i... zamurowaliśmy ją.
Może nawet do dzisiaj tam jest?
– Na pewno i kieliszek też. (śmiech)
Byłem szklarzem, murarzem... Łatwiej byłoby powiedzieć, czego nie robiłem
Do tych, jak pan to mówi upadków można też zaliczyć hazard.
– To był wypadek przy pracy. Spróbowałem i dziękuję.
Ale przepuścił pan trochę pieniędzy?
– Przepuściłem, ale też trochę wygrałem, na dwoje babka wróżyła.
Życie pana nie oszczędzało. Musiał się pan zmierzyć ze śmiercią bliskich osób. Jak pan sobie z tym poradził?
– Przeżyłem i dalej trzeba żyć. Jak mama zmarła to wszyscy myśleli, że i mi coś się stanie, że paraliżu jakiegoś dostanę. Każdy z nas kiedyś umrze. Ja też raka miałem. Pierwsza myśl, to tak jakby mi ktoś obuchem w głowę dał. Jeżeli ktoś słyszy: rak, to od razu mówi: śmierć. Na drugi dzień pomyślałem: „chwila, chwila, zaraz, przecież ludzie z tego wychodzą, to dlaczego ja mam nie wyjść?”. Postępowałem tak, jak wcześniej, nie myśląc o tym, że mam raka.
I się udało pokonać chorobę?
– Udało się. To już osiem lat po operacji.
A alkohol?
– To była odskocznia. Jeżeli człowiek nie ma pracy to myśli o głupotach, a jak ma zajęcie to już przestaje myśleć o alkoholu. I tak się właśnie stało, już 11 lat pracuję w tej samej firmie.
Nareszcie stabilizacja.
– To prawda, teraz już życie się ustabilizowało, jest wszystko w porządku. Jestem na dobrej drodze.
Ale dosyć długo nosił się pan z zamiarem założenia własnej rodziny. Dlaczego?
– Byłem z kobietą, tylko bez ślubu. Żyłem z nią 18 lat. Później, jak się stało tak się stało i zapoznałem inną kobietę. Ślub, dziecko, wszystko się poprzewracało, ale na dobre.
Sprawdza się pan w roli ojca?
– Bardziej obowiązkowy się stałem, pracowity to akurat byłem. W roli ojca się sprawdzam, bo jak się dziecko urodziło, to żona nawet bała się wziąć na rączki, a tata od razu przebierał. Róża ma teraz 7,5 roku.
Teraz życie się ustabilizowało, jestem na dobrej drodze
Czy takim podniesieniem się po upadkach, jeśli chodzi o aktorstwo, był film „Edi”?
– Nie, każdy myśli, że powrót miałem przez film „Edi”. Zacząłem grać już w 1996 roku, u pani Cywińskiej w „Bożej podszewce”, a później w innych filmach, ale drugoplanowe role. Główna rola to było rzeczywiście w „Edim”.
To pan grał „Ediego” czy to „Edi” był panem? Można odnieść wrażenie, że był pan bardzo autentyczny w tej roli.
– Ja grałem „Ediego”. Przygotowałem się do tej roli bardzo dobrze, tak jak do każdej innej. Główna rola dodatkowo zobowiązuje i tutaj trzeba dać z siebie wszystko. Rozmawiałem ze złomiarzami, wiedziałem ile puszek na kilogram się mieści, jak się je gniecie, obserwowałem ich zachowanie i to mi dużo dało. Trzeba się wczuć w tę postać. Przecież chory musi być chory, rozrabiaka musi być rozrabiaką, a pijany pijanym.
Rozmawiałem ze złomiarzami, wiedziałem ile puszek na kg się mieści
Nadal pan gra, ale co jest panu zawodowo najbliższe?
– Na pewno film i teatr, ale oprócz tego pracuję fizycznie, przy klimatyzacji. Jakoś mi to wychodzi, dlatego, że mój pracodawca gra w filmach, mamy też kabaret „ROPA”. Powiem skromnie, że jeżeli miałbym dwa czy trzy dni filmowe w miesiącu to bym był chyba najszczęśliwszym człowiekiem. Czy dużo człowiek wymaga?
Czytałem, że mam pan plan zrobienia filmu według własnego scenariusza.
– Jestem jego współautorem, razem z Tomkiem Solarewiczem, autorem książki. Mamy już napisany scenariusz, trwają rozmowy na ten temat i prawdopodobnie niedługo doczekamy się realizacji.
Czy film będzie w jakimś stopniu opowiadać pana życie?
– Nie, zupełnie nie, ale będę grał główną rolę.
Wspomniał pan o kabarecie. To też jest pomysł na życie?
– Dopiero zaczynamy, raczkujemy. Co prawda jest żona, dziecko, dom, ale taka odskocznia robi dobrze.
Potrafi pan po latach żartować ze swojej przeszłości, ze swoich problemów?
– Oczywiście, przecież cały czas żartuję, a pan nawet nie zauważył. (śmiech) Przecież to było kiedyś, co mam się winić za ileś lat wstecz, życie idzie naprzód, a nie cofa się. Oprócz tego jestem spod znaku Bliźniąt, a teraz mamy Rok Małpy, a małpa to bliźnięta, więc może to jest właśnie mój rok.
Henryk Gołębiewski zagrał w ponad 50 filmach i serialach. Zadebiutował w filmie „Abel, twój brat” w 1970 roku. Potem m.in. w „Wakacjach z duchami”, „Podróży za jeden uśmiech” i „Stawiam na Tolka Banana”. To właśnie role Poldka Wanatowicza i Cegiełki przyniosły mu dużą popularność.
Na 20 lat zniknął z filmu. Po powrocie zaczął pojawiać się w epizodach. W 2002 roku zagrał główną rolę u Piotra Trzaskalskiego w obrazie „Edi”, za którą dostał Złotą Kaczkę. Ostatnio mogliśmy go oglądać w „Pod Mocnym Aniołem” i „Drogówce”. O swoim burzliwym życiu opowiada w wydanej książce „Zygzakiem przez życie”.