Tomasz Oświeciński: wzrusza mnie płacz kobiet
sobota,
4 czerwca 2016
– W piątej klasie szkoły podstawowej byłem strasznym rozrabiaką. Dokuczałem dzieciakom, choć byłem dobrym uczniem. Rada pedagogiczna postanowiła, że coś trzeba ze mną zrobić. Dostałem propozycję, żeby mnie zapisać na sport. Chciałem na boks, ale rodzice się nie zgodzili i zapisali mnie na judo. Tam rozładowywałem swoją energię – mówi Tomasz Oświeciński, aktor amator i trener personalny, który grał Stracha w filmie „Pitbull. Niebezpieczne porządki” i Andrzejka w „M jak miłość”.
Jestem ciekawa, jakim tekstem zaczepiają cię na ulicy?
Andrzejek tudzież Strachu, czyli pseudonimem postaci, jaką zagrałem w filmie Patryka Vegi „Pitbull. Nowe porządki”. Najbardziej kojarzą mnie z tej roli.
A nie mówią do ciebie tekstami z tego filmu, np. „Zbyszek i Zbigniew to to samo imię” albo „Co robiłeś, jak było strzelane?” ...
...„Nogi” (śmiech). Zdarza się, że ktoś, kto mnie spotyka na ulicy, mówi do mnie „Cześć. Zbyszek i Zbigniew to to samo imię”, ale częściej na ulicy krzyczą do mnie „Strachu”.
Czy ze względu na swój wygląd i postać, którą zagrałeś, musiałeś walczyć ze stereotypem przysłowiowego półgłówka?
Pewien reżyser, który był na premierze filmu, a ja na niej nie byłem, bo nagrywałem program w Afryce, zadzwonił do swojej żony, która była tam razem ze mną i zapytał: „Słuchaj, czy ten Oświeciński, co jest z wami, czy on jest naprawdę takim debilem?”. Wiem, że powiedziała mu, że to przesympatyczny, fajny człowiek, że nie jestem taki jak mój bohater. Chciałem, żeby ta postać była śmieszna, zabawna, a nie żeby ludzie współczuli mu, że jest „debilem”, żeby go polubili.
Prywatnie musisz walczyć z takim wizerunkiem?
Czasem tak. Jest dużo takich nieprawdziwych opowieści o nas, a jest to sport jak każdy inny. Trenujemy bardzo ciężko, może wyglądamy jak przysłowiowe „karki”, ale to stereotyp.
Musiałeś udowadniać, że taki nie jesteś?
Nic nikomu nie udowadniam. Jestem sobą. Nigdy nikogo poza planem nie gram. Zależy mi na opinii, żeby ludzie mnie polubili takim, jaki jestem.
Jak zaczęła się twoja przygoda z filmem?
Tak jak wszystkie hollywoodzkie kariery (śmiech). To żart oczywiście. Byłem ochroniarzem w warszawskich klubach. W jednym z nich zaczepił mnie reżyser i zapytał, czy mogę zagrać rolę gangstera. Zagrałem, pochwalili mnie, pojawiły się kolejne propozycje. W końcu trafiłem do Patryka Vegi. Najpierw szykowałem Olgę Bołądź do filmu „Służby specjalne” i zagrałem tam epizod, potem dostałem od niego większą szansę. W „Pitbullu” przygotowywałem sceny walki i zagrałem właśnie Stracha. Teraz znowu zagram w kontynuacji, czyli w filmie „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”. Jak wynika z tytułu, będzie bardziej o kobietach niż o mężczyznach.
Jak wyglądało przygotowanie Olgi Bołądź do tej roli?
Mieliśmy mało czasu, tak jak to jest w polskich produkcjach. Ktoś dzwoni, że masz przyjść i jutro już grasz. Nam Patryk dał trzy miesiące. To wcale nie jest dużo na zrobienie super sylwetki. Trenowaliśmy dwa razy dziennie, siedem dni w tygodniu. Jeden lżejszy trening, drugi cięższy. Dzwoniłem do niej, pytałem, czy trzyma się diety, czy zjadła, wzięła suplementy. Byłem takim trochę katem. Mieliśmy na początku spięcia, ale potem zaczęliśmy się dogadywać, a efekty widać było w filmie.
O to chciałam cię zapytać. Kiedy powiedziała, że cię nienawidzi?
Już w pierwszym tygodniu. Wcześniej nie zdawała sobie tak naprawdę sprawy z tego, jaka to będzie ciężka praca. Nasze oczekiwania były nieco inne. Mówiła, że przesadzam z tą kontrolą, telefonami. Powiedziałem jej wtedy, że mamy mało czasu i jeśli chcemy coś fajnego zrobić, to musimy się poddać rygorowi. Dała radę.
Sceny bójek to prosta sprawa?
Nie zawsze. Owszem, umiem je ustawić, pokazać wszystko, ogarnąć statystów. W „Pitbullu” jest scena na sto osób starcia między kibicami dwóch klubów. Musiałem ich mocno stopować przed tym, co robią, a i tak dwa nosy zostały złamane. Tłumaczyłem, że to tylko film, że są z jednej i tej samej ekipy, a nie dwóch klubów.
Kogo jeszcze trenowałeś?
Patryka Vegę. Pracuję z Pawłem Domagałą, Januszem Chabiorem, Moniką Krzywkowską.
Córka też ćwiczy tak jak ty?
Może nie tak intensywnie, ale tak. Trzyma ze mną dietę. Nie zmuszam jej do tego, sama chce. Nie przelewem na nią swoich niespełnionych ambicji. Po prostu to lubi. Nigdy w naszym domu nie było i nie ma słodyczy. Gdy idziemy do restauracji i kelnerka pyta, czego się napije, zamiast coli wybiera wodę z cytryną. Zawsze się wszyscy dziwią, że nie da się jej przekupić czekoladą albo cukierkami. Na śniadanie razem zjadamy płatki owsiane.
Jakim jesteś ojcem?
Słyszałem, że najlepszym na świecie, ale pewnie wszyscy tacy są. Staram się spędzać dużo czasu razem ze swoją córką. Pokazać jej różne perspektywy życia. Była na judo, tańczy, jest w szkole aktorskiej.
Co będzie robiła w życiu?
Nie wiem. Chciałbym pokazać jej kilka kierunków, które może ją zaciekawią. Chciałbym, żeby była szczęśliwa, traktowała swoją pracę jako pasję, robiła to, co lubi.
Maja też gra?
Też gra, i to nie jest moja inicjatywa. Moja żona, gdy Maja miała sześć miesięcy, wróciła do pracy. Ja zajmowałem się nią, bo pracowałem na noce. Chodziłem z nią na spacery, karmiłem, przewijałem. Śpiewałem z nią, choć nie umiem śpiewać, czytałem książki, recytowałem wiersze, rysowałem, choć też nie umiem rysować. Być może stąd wzięły się zainteresowania mojej córki. Gdy była starsza, a ja uczyłem się roli, prosiła, żebym mówił do niej. Udawaliśmy, że ona jest królową, a ja jej księciem. Moja agentka zadzwoniła kiedyś i powiedziała, że szuka dziewczynki do serialu, bo poprzednia nie może już dalej grać, a ja mam córkę w jej wieku. Mimo że nie była podobna do tamtej, nadrobiła talentem. Grała też jedną scenę w „Pitbullu”. Andrzej Grabowski pytał potem, czyje to takie zdolne dziecko.
Jest córeczką tatusia?
Tak. Faceci przeważnie chcą mieć syna, a ja chciałem mieć córkę. Syn miałby pewnie mój charakter i po jakimś czasie nie dogadywalibyśmy się, mogłoby iskrzyć między nami. A tak swoją ojcowską miłość przelałem na córkę. Jest moim oczkiem w głowie, a mnie uważa za supermena. Znam według niej wszystkie języki świata, jestem chodzącą encyklopedią.
To jaki jest ten twój charakter?
Jestem ambitny, charakterny. Nigdy nie odpuszczam, jestem strasznie pamiętliwy. Nie potrafię zapomnieć. Gdy ktoś mi coś zrobi, długo to pamiętam.
Jak wyglądała twoja współpraca z Vegą?
Dużo tekstów, które wypowiadam w tym filmie, nie została wymyślona, tylko zasłyszana przeze mnie podczas wieloletnich spotkań z różnymi ludźmi na siłowni. Opowiadałem o nich Patrykowi i on stwierdził, że można ich użyć w filmie. Zaproponował mi, żebym oprócz przygotowania scen bójek, również zagrał. Po pierwszym dniu zdjęciowym Patryk strasznie mnie skrytykował, że gram strasznie, że wszystko jest źle. Tak się wtedy zmęczyłem, że wracając zastanawiałem się, po co mi to. Jestem trenerem, mam co robić, więc po co się pakować w to aktorstwo. Gdy dotarłem do domu, znowu zadzwonił i powiedział, że nie sądził, że tak dobrze to zrobię. Miałem z nim przejścia, ale to taki jego sposób ma wyciśnięcie emocji. Potem do końca filmu super nam się pracowało.
Masz problemy w codziennych sytuacjach ze względu na swoją posturę?
Największym problemem jest znalezienie odpowiedniej garderoby. To jest na zasadzie, że idę do sklepu i kupuję to, co jest dla mnie dobre, a nie to, co mi się podoba. Trudność sprawiają mi też podróże samolotem, bo w fotelu jest mało miejsca.
Mówi się, że duże chłopaki nie płaczą i niczego się nie boją. A ty?
Nie płaczę, to prawda. Moja mama mówiła, że gdy byłem małym dzieckiem, to płakałem. Może wtedy się wypłakałem. Teraz nie płaczę, ale się wzruszam. Wzruszają mnie różne rzeczy, ale najbardziej wzrusza mnie płacz kobiet.
A boisz się czegoś?
Mam lęk wysokości.
Co dalej?
Nie myślę o tym, nie planuję. W życiu bym nie pomyślał, że będę miał rolę w serialu, w filmie. Dostałem swoją szansę i wykorzystuję ją.
Podobno pomagasz dzieciakom z domu dziecka?
Tak. Jestem w Domu Dziecka w Gubinie dosyć regularnie. Staram się pomagać, jak tylko mogę. Tłumaczę tym dzieciakom, że do wszystkiego można dojść ciężką pracą, choć ja też czasem bywam leniem. Kiepsko mi idzie sprzątanie w domu, a zwłaszcza odkurzanie.