Kartka z kalendarza

„Jesteśmy na wczasach…”, czyli wakacje w PRL

„Mieszkam z dwoma panami z W-wy. Turnus jest raczej starszego rocznika. Jeden z moich sąsiadów w pokoju też. Ale mimo to obaj panowie są chętni do wycieczek i zaraz po obiedzie zrobiliśmy uroczyste otwarcie sezonu, odbywając pieszą wycieczkę do wodospadu” – tak pobyt w Szklarskiej Porębie w maju 1963 roku wspomina jedna z wczasowiczek. Na wysyłanych z wakacji kartkach pocztowych dominowały informacje o pogodzie, jedzeniu oraz towarzystwie.

Większość osób wyjeżdżając na PRL-owski urlop korzystała z wakacji w ramach tzw. Funduszu Wczasów Pracowniczych. Ustawa o jego powołaniu przyjęta została w lutym 1949 roku. Miała to być organizacja kierowana przez związki zawodowe z ogromną bazą materialną. Ze statystyk jakie Błażej Brzostek podaje w książce „PRL na widelcu” wynika, że w 1951 roku Fundusz obsłużył ponad pół miliona ludzi, a w kolejnych latach liczba wczasowiczów utrzymywała się powyżej 400 tys. W połowie lat 50. FWP dysponował 354 domami wypoczynkowymi. Standard ich był różny, podobnie jak wielkość.
Cegielszczacy na wczasach. Ponad setka zatruła się stołówkowym jedzeniem
Wczasy wagonowe

Jak wspomina Błażej Brzostek FWP szukał odpowiednich „proporcji klasowych”. Tradycja wczasowania była słabo rozwinięta wśród pracowników fizycznych, wielu z nich było chłoporobotnikami. Lepiej z „wychodzeniem przydziałów” radzili sobie pracownicy umysłowi. To powodowało, że „proporcje klasowe” na wczasach były zachwiane.

Dużą popularnością cieszyły się rodzinne „wczasy wagonowe”, które organizowano od 1949 roku. Polegały one na tym, że wczasowicze zamiast w ośrodkach wczasowych, nocowali w starych wagonach, ustawionych na bocznicy. Plusem takiego sposobu spędzania urlopu było również to, że można je było spędzać rodzinnie. Na wiele turnusów z przydziału trzeba było udać się samemu. Wczasy rodzinne były pewnego rodzaju wyróżnieniem, do którego nie każdy mógł awansować.

Kierownik akcji kulturalno–oświatowej

Charakterystyczną postacią na zorganizowanych przez FWP był tzw. „kaowiec”, czyli kierownik akcji kulturalno–oświatowej. Na ogół zajmowali się tym studenci, którzy dorabiali sobie podczas wakacji. Wśród organizowanych przez nich atrakcji były głównie pogadanki społeczno–polityczne, wieczorki zapoznawcze, projekcje filmowe, czy gry i zabawy na świeżym powietrzu. FWP współpracował z „Artosem”, czyli powołanym w 1950 roku biurem imprez artystycznych.

Przy odrobinie szczęścia, dzięki tej współpracy wczasowicze mogli wziąć udział w wieczorku poetyckim lub występach piosenkarzy. Po 1959 roku FWP stracił swoją dominującą pozycję i wczasowicze korzystali w przeszło 80 proc. z możliwości, które dawały same zakłady pracy. Jak grzyby po deszczu rosły nowe ośrodki wczasowe zarówno w atrakcyjnych kurortach nadmorskich i górskich, jak i w miejscach oddalonych od dużych miast.
Apel o litość nad dziećmi
Półmiski z szynką i salcesonem

Podczas gdy w ramach FWP jeździło ok. 700 tys. ludzi rocznie , w ramach ruchu zakładowego już 3,5 mln. W latach 70. FWP wysyłało również na specjalne turnusy takie jak wczasy samochodowe, dla osób z nadwagą, czy filatelistyczne.

– Jeździłam z córką nad morze, głównie do Łeby. To były naprawdę fajne wczasy. Jako matka samotnie wychowująca dziecko zawsze dostawałam przydział i trafiałam do ośrodka, który miał naprawdę dobre warunki. Co prawda trzeba było ze sobą zabierać naczynia, sztućce, czy grzałkę do wody, ale poza tym było naprawdę dobrze. Nigdy nie narzekałam na wyżywienie. W tym ośrodku karmiono ponad stan. Menu było bardzo różnorodne, można było bez problemu poprosić o dokładkę. Na kolację podawano sałatkę, półmiski wypełnione szynką, salcesonem. W tamtych czasach to były naprawdę niezłe rarytasy – wspomina z uśmiechem pani Ania, nauczycielka.

Nie wszystkim udawało się trafić na dobre warunki. Pan Janusz, który bywał na wczasach na Mazurach aż tak zadowolony z wyjazdów nie był. – Pracowałem w hucie. Ośrodek, do którego trafialiśmy zawsze miał jakieś braki, wyżywienie było bardzo monotonne. Ser żółty, dżem, kakao, a na obiad zupa z dużą ilością ziemniaków, małym kotletem i kompot. Zdarzały się także turnusy podczas których licytowaliśmy się z innymi wczasowiczami kto ile karaluchów znalazł w swoim pokoju – opowiada.
(fot. NAC)
Smażalnie ryb i lody z salmonellą

W ośrodkach FWP brakowało wielu rzeczy, głównie dostatecznej ilości nakryć stołowych. Jak pisze Brzostek w 1952 roku w zakopiańskim domu wypoczynkowym wczasowicze otrzymali polecenie aby we własnym zakresie kupili noże, widelce i łyżki, bo „w innym wypadku nie będą jedli”. Wyżywienie również pozostawiało wiele do życzenia, nie wszystkim tak jak pani Ani trafiały się suto zastawione stoły. W latach 60. w miejscowościach nadmorskich nie było zbyt wielu miejsc, w których można było zjeść albo wypić kawę. W Kołobrzegu działała jedyna kawiarnia ze stolikami na kilkadziesiąt miejsc. Ludzie stali sobie nad głową i ostentacyjnie czekali na miejsce.

Trudna sytuacja sprawiła, że rozrastała się tzw. mała gastronomia. Lody, jagodzianki, szaszłyki, czy oranżada w foliowych torebkach były nadmorskimi rarytasami. W latach 70. dzięki rozwojowi motoryzacji, kierunki nadbałtycki były szeroko oblegane. Prywatne sklepiki, małe bary, czy smażalnie ryb w improwizowanych budkach pozwalały dożywić wygłodniałych wczasowiczów. Popularne były także bary w starych autobusach. W Mrągowie co roku w sezonie turystycznym uruchamiany był natomiast sklep-autobus z artykułami spożywczymi, który obsługiwał 10 wsi i zatrzymywał się na żądanie.
(fot. NAC)
Zapiekanki z serem i pizza na grubym cieście

Hitami „małej gastronomii” były zapiekanki z serem, hot-dogi, pizza na grubym cieście oraz przysmak do dziś jedzony tonami, czyli smażona ryba na papierowej tacce, wzbogacona w pewnym momencie rozwoju gastronomii o frytki i surówkę. Tematem, który powracał w każde wakacje były zatrucia pokarmowe i wszechobecna salmonella. Pocztą pantoflową krążyły informacje gdzie można jeść lody, a gdzie nie warto. Latem 1964 roku można było przeczytać, że sezon rozpoczęty został zatruciem około 300 osób. Mimo wszystko nie zrażało to turystów aby wypoczywać, plażować i rozsmakowywać się w sezonowych smakołykach takich jak lody na patyku, czy woda z saturatora.
Wczasy w PRL
Zdjęcie główne: PRL-owski urlop wiele osób wspomina z sentymentem (fot. NAC)
Zobacz więcej
Kartka z kalendarza wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
Mydelniczka z charakterem. Trabant ma już 60 lat
Auto produkcji NRD stało się ikoną motoryzacji.
Kartka z kalendarza wydanie 20.10.2017 – 27.10.2017
Dzisiaj 61. rocznica wybuchu powstania węgierskiego
Zbrojne wystąpienie przeciwko ZSRR trwało od 23 października do 10 listopada 1956 r.
Kartka z kalendarza wydanie 29.09.2017 – 6.10.2017
Trajtki, trajlusie, ziutki. Ekologia w PRL-u, czyli trolejbusy
Były szybkie, kursowały często i zapewniały także nietypowe atrakcje.
Kartka z kalendarza wydanie 22.09.2017 – 29.09.2017
Weekend w PRL. Chcąc napełnić bak, trzeba było mieć dużo...
Synonimem stacji paliw stały się CPN-y.
Kartka z kalendarza wydanie 15.09.2017 – 22.09.2017
Spekulant, badylarz i prywaciarz – PRL potrzebowało wrogów...
Wojna o handel trwała przez wszystkie lata PRL-u.