„Stare dziady tworzą przyszłość”. Jakubik i Deriglasoff
czwartek,29 września 2016
Udostępnij:
W radiach już nie puszcza się długich piosenek. Pomyśleliśmy, że może warto zrobić odrobinę krótsze utwory. Jesteśmy więc pionierami tego, jak antena będzie wyglądać za 10 lat. Reklamy będą dłuższe od kawałków w radiu – mówi z przymrużeniem oka Arek Jakubik. – Stare dziady tworzą przyszłość. To my, a nie młodzi, wytyczamy nowe kierunki – dodaje Olaf Deriglasoff. Opowiadają o wspólnym projekcie „40 przebojów”, miksowaniu muzyki w kuchennym blenderze, używaniu toporów zgodnie z przeznaczeniem i braku autorytetów w sieci.
Jako aktor grasz w filmie „Jestem mordercą”, wyreżyserowałeś „Prostą historię o morderstwie”. Te filmy już niedługo w kinach, natomiast na wydanej w lato płycie „40 przebojów” śpiewasz: „Jestem mordercą, swoje ciało wrzuciłem do wody”. Mord w różnej formie pojawia się niezwykle często w twórczości artystycznej Arka Jakubika.
A.J.: To jest bardziej skierowane do środka, sytuacja introwertyczna. Myśląc o zabijaniu, cały czas mam z tyłu głowy, unicestwianie samego siebie. O tym też jest piosenka „Morderca”, gdzie facet seryjnie zabija sam siebie, a części swojego ciała umieszcza w najróżniejszych miejscach, schowkach, gdzieś pod mostem, w szafie. Jak on to robi? Ćwiartuje swoje ciało i jeszcze rozrzuca to wszystko po mieście. Wszystko dzieje się tak naprawdę w naszych głowach. Taki jest mój kierunek interpretacji.
O.D.: Większość tekstów na płycie ma charakter symboliczny i metaforyczny, żeby młodzież potrafiła się zmierzyć z tym materiałem i jego warstwą liryczną. Musimy pamiętać o tym, że to nie są historie dosłowne. To wszystko jest pewnym spektaklem, który wydarzył się w przestrzeni pomiędzy Arkiem a mną.
A.J.: Faktycznie grałem w filmie Maćka Pieprzycy „Jestem mordercą”. Skończyłem zdjęcia do swojego filmu „Prosta historia o morderstwie”, a bynajmniej nie jest o zabijaniu. Samo to słowo – „morderstwo” ma w sobie taki potencjał prowokacji, ciężaru gatunkowego, że je uwielbiam. Tę esencję, którą niesie za sobą. Fascynuje mnie to słowo.
O.D.: Na zasadzie takiej, jak uwielbia się piękną dziewczynę, czy bardziej z przerażeniem? Jak to? Trochę przerażasz mnie Arku.
A.J.: Dlaczego? (Tutaj Olaf wybucha śmiechem).
OD.: Zastanów się człowieku! W jakim kontekście uwielbiasz słowo „morderstwo”? Zabijania części siebie, gdy przesadzamy na przykład z używkami? Zabijamy w sobie czasami człowieczeństwo, znajdując się w sytuacjach ekstremalnych. Kiedy odpowiadamy na ulicy na czystą agresję matoła i musimy mu sprać ryło. Wtedy musimy zabić w sobie humanistę lub przynajmniej go gdzieś ukryć i przydeptać.
A.J.: Znakomita odpowiedź. To są moje takie eksploracje pewnej tajemnicy, która siedzi w każdym z nas. Jak wygląda ta walka pomiędzy dobrem i złem. Jestem przekonany, powtarzam do znudzenia, że w każdym człowieku siedzi tyle samo mordercy, ile anioła.
Na waszej płycie dominuje krótka forma.
A.J.: Te utwory trwają od dwudziestu kilku sekund do minuty. Tylko piosenka „Koło” trwa dłużej, nie dało się tego kawałka chyba skrócić. Olaf miał pomysł, żeby tym tytułem nazwać cały album. Określić taką dziwną podróż, która nigdy nie zaczyna się i nigdy nie kończy. Poruszamy się gdzieś po tym kole naszych fascynacji, wyobrażeń i marzeń muzycznych. To był zbieg okoliczności, różnych wypadkowych. Obserwujemy wszystko, co dzieje się dookoła. W radiach już nie puszcza się długich piosenek. Nie ma szans, żeby numer pięciominutowy znalazł się na antenie.
Kilku znajomych realizatorów opowiadało nam, że radiowe kawałki skraca się o 10-15 proc., co dla normalnego słuchacza jest nie do zauważenia. Wyrzuca się na przykład fragmenty solowe, bo one są zupełnie niepotrzebnym dodatkiem. Pomyśleliśmy, że może warto zrobić odrobinę krótsze utwory. Jesteśmy więc pionierami tego, jak antena będzie wyglądać za 10 lat. Reklamy będą dłuższe od kawałków w radiu. Znalazłem gdzieś notkę prasową, że istnieje, już od paru lat, ogólnopolski konkurs wierszy SMS-owych – do 140 znaków. Nasz sposób komunikowania się jest coraz bardziej skondensowany i ubogi.
O.D.: Tekst każdej z naszych piosenek jest możliwy do zawarcia jeśli nie w tweecie, to przynajmniej w SMS-ie. Stare dziady tworzą przyszłość. Pozwoliliśmy sobie na niesprawiedliwość dziejową. To my, a nie młodzi, wytyczamy nowe kierunki.
Dokąd zmierzamy z tą skrótowością komunikacji?
O.D.: Odnoszę wrażenie, graniczące z pewnością, że żyjemy w czasach schyłku naszej kultury europejskiej. Myślę, że zaczyna nam się to rozsypywać w palcach. Naturalna kolej rzeczy. Jako twórca, nie byłbym sobą, gdybym tego wątku w swojej aktywności nie zauważał. Nie wykorzystywał jako pożywki do poszukiwań i próby skomunikowania się z drugim człowiekiem. Z żalem, ale też troszeczkę z dystansem obserwuję, jak to wszystko zaczyna stopniowo pauperyzować się.
Na planie „Plastikowych Masek” (fot. arch. zespołu)
Jak znaczenia słów są przeinaczane przez wielkie korporacje. Gdzie słowo „przyjaciel” zamieniło się w „przyjaciela” na Facebooku, którego częstokroć zupełnie nie znamy. Kojarzymy tylko pobieżne informacje, dotyczące tego, co ugotował, bądź gdzie aktualnie się znajduje. Zameldował się na przykład w kawiarni o takiej, czy innej nazwie. Gdy się ma do tego dystans, nie jest to w żaden sposób dołujące doznanie – dla takiego człowieka jak ja. Bardziej obserwuję to z zaciekawieniem.
Ten potencjał bólu, niespełnienia, frajerstwa powoduje ogromne napięcia – mówi lider zespołu Coma. W sztuce teatralnej kreśli obraz pokolenia transformacji lat 90.
Zresztą w sieci zmienia się nie tylko postrzeganie „przyjaciół” na Facebooku.
O.D.: Spójrz, na jakiej zasadzie opiera się internet – zdanie największego kretyna jest równoważne z przemyśleniami największego mędrca. Wyświetla się na tej samej stronie. Pytasz „jak żyć?”. Wpiszesz w wyszukiwarkę i będziesz miał tam Leszka Kołakowskiego obok Ziutka Skarpety, który odpowiada „chlać i je..ć frajerów”. To jest równorzędność. Nie ma żadnej selekcji, ponieważ brakuje autorytetów moralnych. W internecie jest wolność. Jak zaczynasz to rozbierać, okazuje się, że ona zaczyna być paradoksalnie czymś destrukcyjnym.
Na okładce waszego albumu jesteście w warsztacie samochodowym. Odniosłem wrażenie, że Olaf nagrywając album, zabrał tam blender z kuchni. Nawrzucał dużo dźwięków, zmiksował to, dosypał trochę śrubek, a w tle towarzyszyły jeszcze dźwięki z tego warsztatu.
O.D.: Bardzo fajne w projektach tego typu jest to, że muzyka i teksty zostawiają szerokie pole do interpretacji dla odbiorcy. To co myśleliśmy i czuliśmy, tworząc tę płytę, zazwyczaj ma się nijak do tego w jaki sposób jest ona odbierana przez ludzi, do których jest adresowana. Tutaj mamy do czynienia z pewnego rodzaju miszmaszem, postmodernizmem. To jeden z niewielu przypadków w moim życiu, kiedy miałem absolutną wolność artystyczną. Nie byłem ograniczony żadnym stylem muzycznym.
Okładkowy warsztat z 40 przebojami (fot. Zbigniew Libera)
Nie musiałem być łysym obdziarganym rockmanem, ani panem, który zna się na poezji śpiewanej, bo współpracuje z teatrem, przy jakimś spektaklu. Sami nie wiedzieliśmy jaki artystycznie kierunek przyjmie ta płyta. Panowie Jakubik i Deriglasoff, którzy obsługują szeroko pojętą ludność w warsztacie samochodowym, wymieniając im opony, to pomysł Zbyszka Libery, który robił nam okładkę. Też niezłego świra i dlatego pasował nam bardzo do tej układanki.
Klip do utworu „Plastikowe Maski” wywołuje na początku konkretną reakcję – niezła psychodela.
A.J.: Normalni nie jesteśmy. Wystarczy spojrzeć na załączony obrazek.
O.D.: Pamiętajmy zawsze, że to jest pewien pryzmat. Rzeczywistość teledysku, utworu muzycznego jest krzywym zwierciadłem, pewnego rodzaju wizją.
A.J.: Dla mnie ten numer i teledysk, jak pewnie w dużym stopniu cała płyta, zwłaszcza jej literackie znamię, jest podróżą do środka naszej głowy, tego co jest w schowane w bebechach, straszne. To są te lęki, które prześladują, cholerne sny, niepozwalające przespać spokojnie całej nocy. Podróż do jądra ciemności. Te wiersze nie są wyczytane, czy wyrecytowane. Krzysztof Varga i Marcin Świetlicki, którzy je napisali, to są nasi rówieśnicy. Przyjaciele, których strachy i fobie są wspólnymi lękami. Za ich zgodą i błogosławieństwem kradniemy im te teksty.
Używali toporów zgodnie z przeznaczeniem (fot. Gonia Deriglasoff)
O.D.: A uwalniając cały materiał w internecie, wrzucając płytę do sieci, przekazujemy ją odbiorcom. Gdybyśmy się nie identyfikowali z każdym z utworów, literacko czy muzycznie, to ten materiał nie znalazłby się na płycie. Trzymamy się tego pazurami i wszystkimi czterema kończynami.
Kolejny klip – „Jesień średniowiecza” – wyreżyserował z kolei Wojtek Smarzowski. Co dla niego charakterystyczne, nie mogło zabraknąć siekiery, tudzież topora.
O.D.: Używamy z Arkiem toporów zgodnie z przeznaczeniem.
A.J.: Duże ilości, a nawet litry krwi, wylanej na planie przez nasze ulubione charakteryzatorki. To była bardzo poważna filmowa produkcja. Pięćdziesięciu statystów, autobus, rozwalony samochód, policja, ambulans, bo to wypadek. W dodatku my w roli dwóch wikingów, kostiumy i poważna charakteryzacja. Kawał niezłej zabawy.
OD.: Ten klip to też rodzaj komentarza. Jego zawartość mogłaby się pojawić w każdych wiadomościach.
A.J.: Kręciliśmy go z końcem ubiegłego roku, ale on wobec tego co się dzieje dookoła, stał się niebywale aktualny. Myślę, że każdy dorobi sobie interpretację do takiego obrazu filmowego. Na naszych oczach coś się zmienia i kończy. Wszyscy bardzo się tego boimy. Ten klip jest również wyrazem strachu, przed tym co będzie.
Zdjęcie główne: Arek Jakubik i Olaf Deriglasoff w warsztatowym wcieleniu (fot. Zbigniew Libera)