Mafia na Wybrzeżu: to wycieczka do krainy zła. „Tu nie ma dobrych ludzi”
środa,
28 września 2016
– To nie była jakaś wielka, świetnie zorganizowana mafia, a zwykła bandyterka. Oczywiście gangsterzy mieli swoje wtyki w policji, ale sami też pracowali dla policji. Żeby się utrzymać na powierzchni, trzeba być konfidentem – mówi w rozmowie z portalem tvp.info autor książki „Mafia na Wybrzeżu” Krzysztof Wójcik.
Dlaczego zdecydowałeś się na napisanie tej książki?
To świetny temat, który na pewno zainteresowałby każdego. Przecież w Polsce pierwszy raz zdarzyła się historia, że niewinny człowiek 12 lat siedział w więzieniu. Potem zostaje w sensacyjny sposób uniewinniony, a kilka miesięcy temu otrzymuje rekordowe w historii Polski odszkodowanie - 3 mln złotych. Druga sprawa, że ta historia towarzyszy mi prawie przez całą moją drogę zawodową w reporterce. To po moim tekście z 1999 r. wszyscy podchwytują tytuł „Klub płatnych zabójców" i tak już przez lata ta sprawa będzie określana. Poza tym, w tej historii jest masa emocji, tragiczna miłość, gangsterzy i wielkie tragedie. Chyba każdy dziennikarz by się nad nią pochylił. Początkowo wydawnictwo Muza, które zaproponowało mi pisanie książki, chciało, żeby opisać zorganizowaną przestępczość na Wybrzeżu, ale przeważyła kilkugodzinna rozmowa z niesłusznie skazanym Czesławem Kowalczykiem i podjąłem decyzję, że skupię się jedynie na historii tzw. klubu płatnych zabójców.
Powrót do sprawy sprzed lat ma sens?
Nie powiedziałbym, żeby to był jedynie powrót do historii sprzed lat. Przecież Kowalczyk dostał w maju tego roku najwyższe odszkodowanie w historii III RP za błąd sądowy. Niesłusznie siedział 12 lat. Takiej historii nie było w polskiej kryminalistyce. De facto, niektóre odpryski „klubu” nadal toczą się przed sądem, a jeden z morderców trenera jeździectwa w 1998 r. ukrywał się przez kilka lat i dopiero teraz zostanie skazany. Ta historia elektryzowała całą Polskę. Przypomnę, że przecież główny podejrzany „Iwan" zeznawał w sprawie zabójstwa generała Papały. Był głównym świadkiem prokuratury, a wszyscy oskarżeni byli okazywani po morderstwie szefa policji.
Skąd wzięła się nazwa „Klub płatnych zabójców"?
Nazwa powstała po rozmowie z ówczesnym zastępcą prokuratora okręgowego w Gdańsku Jackiem Spytem. Tak właśnie określił tę bandę. Dodał jedynie, że to klub wątpliwej jakości. Tak też opisałem historię, jednak tytuł mojego tekstu, to właśnie „Klub płatnych zabójców” i tak już zostało. Zatrzymania kolejnych podejrzanych były kwitowane stwierdzeniem „Witamy w Klubie”. No i w masowym odbiorze ukształtował się termin „Klub płatnych zabójców”.
Jak zbierałeś materiały?
Wiele czasu zajęło mi przejrzenie akt sprawy. Po rozbiciu na kilka różnych spraw, to kilkaset tomów akt karnych. Opisanie zdjęć kart sądowych zajmowało tygodnie. Do książki przeprowadziłem kilkadziesiąt wywiadów z policjantami, prokuratorami, adwokatami i mordercami. Jeździłem po kryminałach w Polsce, żeby z nimi się spotkać. Na pewno bardzo mi pomógł Czesław Kowalczyk, bo to dzięki niemu na rozmowy zdecydowali się mordercy, którzy odsiadują wyroki dożywocia w Sztumie, czyli takim polskim Guantanamo. Zależało mi, żeby ta książka była do bólu obiektywna, choć oczywiście są tam też moje odczucia po rozmowach z zabójcami. Zbierając materiał docierałem do gangsterów, którzy dziś funkcjonują gdzieś w szarej strefie. Oczywiście wykorzystałem też część wywiadów, które przeprowadziłem przed laty. Czasem z rozmówcami, którzy dziś nie żyją... To też po trosze taka wycieczka przez moją drogę zawodową.
Morderstwa, porwania, wybuchy bomb. Tak wyglądał przestępczy świat lat 90.?
To były dzikie czasy. Teraz po latach rozmawiając z tymi ludźmi też do mnie dochodziło, że wówczas przed laty pisząc o tych bandytach, to było trochę, jak balansowanie po cienkiej linie. Ci ludzie byli zdolni do wszystkiego, a odpalenie jakiegoś dziennikarza nie stanowiło problemu...
Takiej historii nie było w polskiej kryminalistyce. Niektóre odpryski „klubu” nadal toczą się przed sądem, a jeden z morderców ukrywał się przez kilka lat i dopiero teraz zostanie skazany
Oceniasz swoich bohaterów, jako amatorów, którzy uczyli się fachu, czy był w tym pewien profesjonalizm?
To nie była jakaś wielka świetnie zorganizowana mafia, a zwykła bandyterka. Oczywiście gangsterzy mieli swoje wtyki w policji, ale sami też pracowali dla policji. Żeby się utrzymać na powierzchni trzeba być konfidentem. Takie były reguły gry. Choć trzeba przyznać, że np. mówiąc o „Nikosiu” mówimy o mafii, bo ten bandyta miał swoich milicjantów, esbeków i prokuratorów, którzy go chronili. Sam też zapewne był konfidentem i służby roztaczały nad nim parasol ochronny.
Grożono Ci, gdy opisywałeś te sprawy? Jak wyglądało wtedy dziennikarstwo śledcze?
To były zupełnie inne czasy. Dwukrotnie miałem zniszczony samochód, wielokrotnie grożono mi przez telefon i dostawałem listy z pogróżkami. Treść była prozaiczna, czasami śmieszna – pamiętam, że w jednym z listów ktoś wspominał, że dostanę bombę z bananami. Dostałem też „wycinankę” z powyklejanymi literami „Ciebie też odpalimy”. Śledztwa prokuratury umarzano z uwagi na niewykrycie sprawców. Zdarzały się sytuacje, że „karki” przychodziły do redakcji i tłumaczyły, że coś w artykule im się nie podoba. Na porządku dziennym były pogróżki dziewczyn gangsterów na rozprawach gangów. Pewna grupa osób ustawiła też proces, który miałem z kolegą. Na szczęście, CBŚ nagrał ich i skończyło się aferą korupcyjną w sądzie...
Bałeś się?
Człowiek był młodszy, więc może trochę inaczej do tego typu zagrożeń podchodził. Gdzieś w tyle głowy tliła się taka obawa... Realne zagrożenie mieliśmy z kolegami po ujawnieniu przyczyny zabójstwa agenta UOP i wskazaniu potencjalnych morderców. Sprawa na szczęście jakoś się rozeszła po kościach.
Zależało mi, żeby ta książka była do bólu obiektywna. Zbierając materiał docierałem do gangsterów, którzy dziś funkcjonują gdzieś w szarej strefie
Jak ci ludzie, których opisujesz, zmienili się przez tyle lat, po odsiedzeniu wyroków?
Kilku na pewno się zmieniło. Jak przed miesiącami rozmawiałem z nimi, to mówili, że to głupota była i że w sumie przez to, że siedzieli, to żyją. Ich koledzy, albo ginęli w porachunkach, albo się zaćpali. Życie gangstera, to szybka autostrada, ale tylko w jedną stronę. Trzeba też pamiętać, że każdy się starzeje, a na ich miejsce już czekają młode wilczki żądne gotówki...
Kto z nich najbardziej cię zaskoczył? Marek Ruprecht, który skazany na dożywocie przeszedł nawrócenie w więzieniu i nawet nie odwoływał się od wyroku?
W każdym z tych ludzi starałem się dostrzec człowieka. Czasami to jest tak, że ktoś znajduje się w niewłaściwym miejscu i z niewłaściwymi ludźmi, a potem toczy się cała lawina, która powoduje, że nasze życie idzie w takim, a nie innym kierunku. O Marku Ruprechcie już przed laty śledczy mówili, że gdyby życie się inaczej potoczyło to on powinien być po drugiej stronie barykady. Gdy z nim rozmawiałem, rzeczywiście mówił, że zrobił krzywdę, zło i teraz musi za to odpokutować. Z drugiej strony ten człowiek nie wyobraża sobie już normalnego życia poza więzieniem.
A jak było z Czesławem Kowalczykiem, czyli „Czesterem”? To też ciekawa historia? Wpadka wymiaru sprawiedliwości?
Gdyby prokurator, policja i sędziowie uważnie przyjrzeli się dowodom, to nie byłoby najwyższego w historii odszkodowania. Kowalczyk niesłusznie przesiedział 12 lat w więzieniu. Ta historia uczy, że przy ocenie życia ludzkiego i skazywaniu trzeba naprawdę wnikliwie badać historię. No, ale nie zawsze tak jest liczy się sukces, kariera i awans. Nawet kosztem innych.. Po trupach do celu – tu brzmi aż za bardzo dosłownie. Ciekawe jest to, że gdy moim rozmówcom mówiłem, że Czesław mi ufa, od razu zgadzali się na rozmowę. Miał ogromne poważanie i zaufanie wśród przestępców.
Czasami jest tak, że ktoś znajduje się w niewłaściwym miejscu i z niewłaściwymi ludźmi, a potem toczy się cała lawina, która powoduje, że nasze życie idzie w takim, a nie innym kierunku
W twojej książce pojawiają się też kobiety. Historia Anny Ciszewskiej wydaje się być najtragiczniejsza?
To z pewnością najbardziej tragiczna postać całej historii. To postać, która w książce ma zmienione nazwisko. Najpierw maltretowana przez gangstera, potem kochanka młodego mistrza Polski w jeździectwie. Zakochana i szczęśliwa. Ogląda, jak jej ukochany ginie od kuli płatnego zabójcy. Pomawia Kowalczyka, potem chce odwołać zeznania, ale prokurator nie chce jej słuchać. Do dziś się nie pozbierała. Przez ponad 20 lat przeżywa tę historię. Jej życie to ciągłe cierpienie...Straszna historia...
Poza faktami, w książce pojawiają się też np. list kobiety gangstera.
Czemu wykorzystywałeś takie rzeczy?
Starałem się oddać klimat. Z jednej strony mordercy i bezwzględni goście, a jednocześnie też potrzebują uczuć. Są bandytami, a chcą żyć jak inni... Uczucia są wszędzie obecne... Są też bardzo emocjonalne listy Czesława do siostry i matki. Jego słowa do syna. Ta książka jest pełna różnego rodzaju emocji i uczuć, mimo że jest też strasznie brutalna.
Z jakimi odczuciami, myślami wychodziłeś z tych spotkań?
To nie tylko spotkania...Przed laty byłem też w miejscach niektórych zbrodni. Widziałem ciała zamordowanych...Teraz oglądałem setki zdjęć po morderstwach, a na nich ciała zmasakrowanych ofiar porachunków. To wszystko gdzieś tam w środku zostaje. Szczególnie trudne są rozmowy w więzieniach. Kryminały specyficznie śmierdzą. Człowiek wchodzi za taką bramę i przesiąka tym zapachem niewoli. Tam wszyscy inaczej pachną. Więźniowie mają specyficzną ziemistą cerę, szklisty wzrok, jak zwierzę w klatce. Trudno powiedzieć, co człowiek po takim spotkaniu myśli, bo po prostu przesiąka całym sobą tym klimatem. Krzykiem i płaczem dzieci i matek, które przychodzą na widzenia. Skradzionymi uściskami i pocałunkami w salach spotkań. Całym sobą się czuje, jak strasznie smakuje więzienie...