Dawid Ogrodnik: wchodzę w życie granych bohaterów; ich doświadczenia stają się moimi
sobota,
1 października 2016
– Pewne rzeczy mi w życiu wyszły, a w pewne umiejętności bardziej uwierzyłem. Nie potrzebuję już tak wielkiej aprobaty ze strony bliskich, bo umiem dać to sobie sam. Teraz zawód uprawiam z zupełnie innej perspektywy – mówi Dawid Ogrodnik. Aktor w rozmowie z tvp.info opowiada o roli Tomka Beksińskiego, syna malarza Zdzisława Beksińskiego, w filmie „Ostatnia rodzina”.
Dlaczego akurat teraz, w wieku 30 lat, masz takie poczucie?
Jest to całkiem naturalny tok życia i te zmiany następują. Kiedyś się śmiałem, jak starsi mówili, że „jak będziesz w moim wieku, to zrozumiesz”. Zawsze mnie to denerwowało, bo co oni takiego mogą wiedzieć, czego ja nie wiem. Myślę, że w danym wieku zawsze wydaje nam się, że wiemy najlepiej. Z perspektywy lat stwierdzam, że wiele z tych osób miało po prostu rację i te racje zaczynam rozumieć.
A jak to jest z twoją samooceną. Czy z biegiem lat uległo to zmianie?
Oczywiście, że uległo zmianie, bo pewne rzeczy mi w życiu wyszły, w pewne umiejętności bardziej uwierzyłem. Nie potrzebuję już tak wielkiej aprobaty ze strony czy bliskich, czy znajomych. Przede wszystkim umiem dać to sobie sam i to mi sprawia przyjemność. Zawód aktora jest teraz przeze mnie uprawiany z zupełnie innej perspektywy. Wiele wnoszą też spotkania z dojrzałymi ludźmi, od których mogę się uczyć.
Czyli aktorstwo wpłynęło na to, że ta samoocena wzrosła?
Aktorstwo i moje doświadczenia życiowe, bo to nie tylko aktorstwo mnie doświadcza, ale moje życie również.
W danym wieku zawsze wydaje nam się, że wiemy najlepiej
Określenia typu: „najzdolniejszy aktor pokolenia 30-latków” mają dla ciebie znaczenie?
Nie mają najmniejszego. To tak jakby powiedzieć, że najlepszy lód to zabajone, ale przyjdzie ktoś i powie: „ale ja lubię pistacjowe”. Ilu jest ludzi, tyle opinii na jakiś temat. To, że ludzie potrzebują takich naklejek, to ich sprawa, ich kategoria. Nie oceniam tego, ale też nie twierdzę, że są moje. Nigdy nie były, bo zawsze miałem z tym jakiś problem.
Te łatki są przypisane sukcesom. W co ty przekuwasz swoje?
Po części w to, co już nazwałem, czyli w doświadczenia. Mam tę możliwość, żeby wchodzić w życie swoich bohaterów i robię to na tyle intensywnie, że staram się przeżyć to, co oni przeżyli. Ich doświadczenia stają się moimi. Na szczęście nie biorę za nie odpowiedzialności, ale mam je w sobie i widzę, jakie to rodzi konsekwencje. To jest to, co czerpię z tego zawodu, a jednocześnie mogę to odnieść do swojego życia i jakoś z nim skonfrontować. Zobaczyć, czy chcę iść w podobnym kierunku. Dzięki temu mogę podejmować decyzje bardziej właściwe, niż gdybym tego doświadczenia nie miał.
Zdarzało ci się mówić, że wolisz robić filmy niż żyć. Czy nadal to aktualne?
Nie, to się zredefiniowało, bo teraz, w dużej mierze dzięki Tomkowi (Beksińskiemu – przyp. red.), wolę bardziej żyć niż uprawiać ten zawód. To nie zmienia faktu, że staram się mu poświęcić 100 proc. swojej atencji i możliwości, bo jest to moja ogromna pasja.
Pracujesz z zaangażowaniem aż do zatracenia?
Tak staram się ułożyć swoje obowiązki, że jeżeli czuję, że potencjał scenariusza jest duży, to odkładam wszelkie rzeczy na bok. Rezygnuję, na ile to możliwe, z grania w teatrze. Nie zdarzyło mi się robić dwóch ról filmowych jednocześnie. To mój kodeks moralny, nie będę brał dwóch rzeczy, ponieważ nie poświęcę im tak samo dużo czasu. Jedna i druga strona płaci mi pieniądze i byłoby to nie w porządku dla którejś ze stron.
Nie zdarzyło mi się robić dwóch ról filmowych jednocześnie
Wspomniałeś o roli Tomka Beksińskiego. Podobno byłeś pewny, że dostaniesz tę rolę?
To nie jest taka pewność nonszalancka ani wulgarna. To pewność intuicyjna, przeczucie, że coś łączy cię z głównym bohaterem. Co nie oznaczało, że casting był prosty, łatwy i przyjemny.
Byłem zapraszany dwu- albo trzykrotnie, co oznacza, że weryfikacja ze strony reżysera była bardzo szeroka, zajmowała dużo czasu. Trzymali mnie bardzo długo w niepewności i nie było tak, że przyszedłem, powiedzieli super, fajnie, masz tę rolę. Robiłem akurat film za granicą, gdy się dowiedziałem, że zostałem wybrany i zapraszają mnie do współpracy.
Trzymali mnie w niepewności i nie było tak, że powiedzieli super, masz tę rolę
Co było najtrudniejszego w tej roli?
Podczas kręcenia nie mam takiego momentu, kiedy coś jest trudniejsze, a coś łatwiejsze. Trzeba wejść w postać, być w jej energii, myślach, kondycji i to za każdym razem jest tak samo trudne i wymaga ode mnie dużo zaangażowania. Kategoria „trudne”, „trudniejsze” weryfikuje się tylko w przygotowaniach i szukaniu odpowiedzi. Trudne jest, kiedy czegoś nie wiem, nie mam odpowiedzi na jakieś nurtujące mnie pytanie, zagadnienie i wiem, że muszę się czegoś domyślić.
Ciężko lubić filmowego Tomka Beksińskiego. Za co lubisz tę postać?
Nie miałem w zamyśle stworzenia postaci, którą ktoś będzie lubił. Zależało mi, żeby zbudować postać nieoczywistą, kontrowersyjną, prowokującą, na granicy groteski, absurdu. Tomka najbardziej szanuję za to, że znał prawdę na swój temat i się jej nie bał. Potrafił ją wyrażać i konfrontować.
Zdzisław Beksiński mówił, że jeżeli płynie się łódką i ma się wybór siedzenia na wygodnym krześle czy siedzenia na kaktusie, to on wybiera to pierwsze. Podziwiam Tomka, że nie wybierał wygodnego siedzenia na krześle, tylko na kaktusie. Mało tego, mówił o tym i dzielił się z ludźmi, a na ile to było dla nich wygodne i komfortowe, to wiem po sobie, będąc w roli Tomka.
Tomka szanuję za to, że znał prawdę na swój temat, potrafił ją wyrażać i konfrontować
W jakim sensie ta rola była dla ciebie osobistym przeżyciem?
Zobaczyłem, że wiele myśli, spostrzeżeń Tomka a propos rzeczywistości jest kompatybilnych z moimi przemyśleniami w pewnym okresie. Nigdy nie miałem jednak odwagi, żeby to manifestować, raczej byłem obserwatorem z boku.
Bardzo niebezpieczne jest totalne utożsamienie się ze słowami, które Tomek wypowiadał, że „muszę całe życie grać, gdzieś kogoś udawać”. Jeżeli aktor robi to 24 godziny na dobę, w domu, przed znajomymi, cały czas coś udaje, to bardzo trudno jest wrócić do siebie pierwotnego. Im dłużej to trwa, a w przypadku Tomka trwało do 1999 roku, bardzo trudno jest to wyhamować i zacząć życie od nowa. Miałem poczucie, że z moim życiem działo się do pewnego momentu podobnie, może nie aż na tyle, ale pewien schemat, pewne rysy dość mocno odczuwałem.
Łatwo było po tej roli wrócić do normalnego życia?
Podczas pracy miałem przyjemność współpracować, konsultować się co do postaci z psychiatrą, odnośnie wyboru środków aktorskich. Miałem także swojego prywatnego psychologa, który przez wiele rzeczy mnie przeprowadzał, więc ten powrót był już na zupełnie innym poziomie, jeżeli chodzi o moją psychikę i pewne konsekwencje penetrowania dość ryzykownych przestrzeni.
Wiele myśli, spostrzeżeń Tomka jest kompatybilnych z moimi
Dawid Ogrodnik, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, już w 2012 roku otrzymał wyróżnienie podczas 37. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za kreację w obrazie Leszka Dawida „Jesteś Bogiem”. Następnie wystąpił w obsypanych nagrodami „Idzie” Pawła Pawlikowskiego oraz „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy, gdzie wcielił się w rolę niepełnosprawnego Mateusza Rosińskiego. Teraz można go oglądać w filmie „Ostatnia rodzina” Jana P. Matuszyńskiego, w którym brawurowo zagrał radiowca Tomka Beksińskiego, syna malarza Zdzisława Beksińskiego.