Ruda z Red Lips: byłam zdana tylko na siebie, ale się nie poddałam
sobota,
12 listopada 2016
– Nie było tak, że miałam walizkę pieniędzy, którą położyłam na stół, albo poszłam z kimś do łóżka, żeby pewne rzeczy załatwić. Okazało się, że dzięki ciężkiej pracy, takiej u podstaw, marzenia się spełniają – podkreśla Joanna Lazer, czyli Ruda z zespołu Red Lips. Opowiada, skąd czerpie energię, kim są jej muzyczne idolki, a także przedpremierowo szczegóły drugiej płyty, zatytułowanej „Zmiana planu”, która ukaże się już 23 listopada.
Piosenkarka na scenie zaczęła występować mając 9 lat, ale przełomem okazał się Piknik Country w Mrągowie w 2004 roku. Zaczęła wówczas częściej koncertować oraz poznała Łukasza Lazera i Wojciecha Olszewskiego. W 2010 wraz z Lazerem założyła grupę Red Lips, z którą wylansowali przebój „To co nam było”. Z albumu o tym samym tytule, który zdobył status złotej płyty, pochodzą również single „Czarne i białe” i „Zanim odejdziesz”. Drugi krążek zespołu, który ukaże się 23 listopada promują piosenki „Tu i teraz” oraz „P.S.”.
Uchodzisz za prawdziwy dynamit, który wystrzeliwuje na scenie. Skąd czerpiesz tę energię?
Ona jest we mnie, ale na scenie jeszcze dodatkowo się kumuluje. To jest tak, że miesza się z tym, co dają ludzie podczas koncertów. Dla mnie to taka forma terapii, oczyszczenia, a jednocześnie zebrania siły i mocy do dalszych działań, które dzieją się później po koncercie i przez kolejne miesiące. To wynika z mojego temperamentu, ale energia, którą bardzo mocno odczuwam, pochodzi też oczywiście od fanów.
Energia jest we mnie, ale na scenie jeszcze dodatkowo się kumuluje
Kasia Nosowska i Jacek Chrzanowski z HEY o wizjach apokaliptycznych i przechodzeniu na drugą stronę.
zobacz więcej
Czy mocne brzmienia i ekspresyjne zachowania zawsze były ci bliskie, bo zaczynałaś od Pikniku Muzyki Country w Mrągowie?
Tak, dawno temu. Moja muzyczna droga była dosyć kręta i prowadziła w różne zakątki. Doświadczyłam wielu gatunków muzycznych i to wszystko mnie ukształtowało. Dzięki temu, że popróbowałam sobie i z nie z jednego pieca chleb jadłam, to mogę śmiało powiedzieć, że jestem świadomą artystką i świadomie wybieram drogę, którą podążam. Cieszę się, że tak się właśnie stało.
Czy jest ktoś na kim się wzorujesz, kogo naśladujesz?
Staram się mieć swój własny styl i pomysł na siebie. Myślę, że na razie z powodzeniem to się odbywa. Oczywiście oglądam się na wielu artystów, których podziwiam, nie tylko za warsztat, ale i za całą twórczość, która wychodzi spod ich skrzydeł. To jest zespół Hey, Kasia Nosowska, z wokalistek też Janis Joplin, a także zespół No Doubt. To są takie mocne kobiety, mocne osobowości, obok których nie da się przejść obojętnie. Po prostu moje idolki.
Mogę śmiało powiedzieć, że jestem świadomą artystką
Przeprowadzka do Warszawy, a tu studia, praca jako modelka, to był ciężki czas?
Każdy musi od czegoś zacząć, jedni ten start mają łatwiejszy, inni mają bardziej pod górkę. Ja należę do tych, które musiały być zdane wyłącznie na siebie. Uważam, że to na dobre wyszło, bo dzisiaj łatwiej mi się przez życie idzie, kiedy przebrnęłam już przez pewne trudności. Akurat praca jako modelka to krótki epizod, ale też sposób na zarobienie pieniędzy. Łapałam się wielu prac, ale serce zawsze było na scenie.
Przez wiele lat pracowałam w korporacji, za biurkiem. Przychodziłam do pracy w koszuli zapiętej po samą szyję, w spódnicy ołówkowej i szpilkach, a tuż po godzinie 17 wyciągałam spod biurka glany i leciałam do chłopaków na próbę. Tam odchodziły wszystkie problemy dnia codziennego i można się było wyżyć. To są rzeczy, które wspominam bardzo dobrze, pomimo że były to czasy, kiedy napotykaliśmy jedną, drugą, trzecią ścianę, nie szło tak, jakby się marzyło. To umocniło mnie i mój zespół i fajnie, że mogliśmy doświadczyć tych lepszych i gorszych chwil, bo wtedy pisze się lepsze piosenki.
Łatwiej mi się przez życie idzie, kiedy przebrnęłam już przez pewne trudności
Prawdziwy hit przyszedł dopiero z zespołem Red Lips. Czy utwór „To, co nam było” wywrócił twoje życie do góry nogami?
Od kiedy został przez nas wypuszczony do sieci, moje życie zmieniło się diametralnie. Nagle okazało się, że numer zażera w różnych miejscach, rozgłośniach radiowych i przez dwa czy trzy miesiące wykorzystałam cały urlop, który miałam. Wszystko przez to, że rozdzwonił się telefon i trzeba było pojawić się w milionie miejsc na raz. Skończyło się tym, że poszłam do szefa i powiedziałam: „teraz to Red Lips” i rzuciłam tę robotę.
To była chyba jedna z najfajniejszych chwil w moim życiu, kiedy uświadomiłam sobie, że nikt mi tego nie dał. Nie było tak, że miałam walizkę pieniędzy, którą położyłam komuś na stół, albo poszłam z kimś do łóżka, żeby pewne rzeczy załatwić. Okazało się, że może się udać dzięki ciężkiej pracy, takiej u podstaw. Uczestniczyłam w każdym procesie powstawania tego utworu, następnie płyty i mam poczucie ogromnej satysfakcji, że jednak marzenia się spełniają.
Poszłam do szefa i powiedziałam: „teraz to Red Lips” i rzuciłam tę robotę
Apetyt rośnie w miarę jedzenia i proszę: jest nowa płyta. Z czym tym razem wychodzicie?
To wyjście o kilka kroków do przodu z pozycji poprzedniej, pod każdym względem. Jeżeli chodzi o świadomość tego, co robimy oraz warstwę tekstową i muzyczną. Zwykle gramy w trio instrumentalnym: gitara, bas i bębny, ale na tej płycie postanowiliśmy urozmaicić dotychczasowe brzmienie. Oczywiście bazą jest granie gitarowe, ale pojawią się elementy elektroniki, bardziej rozbudowane aranżacje. To jest sięgnięcie po te brzmienia, które do tej pory były dla nas nieosiągalne.
Jest to też płyta, która ukazała się z ramienia mojej własnej wytwórni, którą założyłam wspólnie z Łukaszem Lazerem. To kolejny powód do tego, żeby otworzyć butelkę szampana, bo album, który ukaże się 23 listopada to numer katalogowy 001 mojej wytwórni.
Ale stylistyka mocnego brzmienia, rocka została zachowana.
Tak, jak najbardziej. Na pewno miłośnicy mocnego, fajnego, rockowego grania nie będą zawiedzeni. Na płycie jest 15 utworów, jedne lżejsze, inne mocniejsze, jedne są bardziej drapieżne, inne bardziej zaśpiewane do ucha. Ktoś, kto poznał nas z pierwszej płyty nie będzie zawiedziony, bo teraz jeszcze więcej się dzieje. Daliśmy z siebie więcej niż przy pierwszym albumie. Z kolei słuchacze, którzy jeszcze nie zetknęli się z naszą twórczością, na pewno znajdą coś intrygującego. Nie wierzę, że to płyta, obok której można przejść obojętnie.
Na pewno miłośnicy mocnego, fajnego, rockowego grania nie będą zawiedzeni
Czujesz, że znajduje się tam hit na miarę „To, co nam było”?
Nie sililiśmy się na robienie hita, bo jeżeli artysta podchodzi do tworzenia swojej muzyki w taki sposób, że „a dzisiaj zrobię hita” to w pewnym sensie zabija warstwę artystyczną. Oczywiście są tam utwory, które mogą stać się przebojami, bo mają duży potencjał. To, czy się nimi staną już nie od nas zależy, wszystko w rękach publiczności. Jeżeli uda nam się nawiązać współpracę z różnymi mediami, które będą chciały promować tę muzę, to tym bardziej fajnie. Na pewno nie obrażę się, jeśli na tej płycie będzie hit, nawet życzyłabym sobie tego.
Znane są już motory napędowe tej płyty, dwie pierwsze piosenki. Dlaczego akurat te utwory?
Moim zdaniem mają największe szanse, żeby trafić szeroko do ludzi, natomiast cała płyta składa się z różnych piosenek. Jedne są bardziej osobiste, inne mniej. Zauważyłam, że w mediach bardzo mało jest rockowej muzy, jest tendencja dla muzyki elektronicznej. Toteż te utwory, które wydaliśmy jako single to kawałki, które w mediach mogą znaleźć swoje miejsce. Ponadto płyta na pewno skierowana jest do bardziej wymagającego odbiorcy.
15 premierowych piosenek to całkiem sporo.
Tych utworów było więcej (śmiech) i mieliśmy problem, żeby odrzucić kilka, bo nie chcieliśmy od razu odsłonić wszystkich kart. Są też takie, których nie zdążyliśmy ze względu na terminy, które nas ograniczały. Będzie jeszcze kolejne wydawnictwo, które pojawi się w przyszłości, bo pomysłów mamy wiele. Wydaje mi się, że to jest idealna dawka muzy, którą chcieliśmy ludziom przedstawić. 15 utworów, nie za dużo, nie za mało.
Na pewno nie obrażę się, jeśli na tej płycie będzie hit
Kayah ostatnie miesiące spędziła w trasie koncertowej z okazji 20-lecia płyty „Kamień”.
zobacz więcej
W swoich utworach wręcz krzyczysz, że warto walczyć o siebie, nie poddawać się. Skąd postawa takiego walczaka?
No ja jestem taki walczak właśnie, który twardo stąpa po ziemi, ale myśli o życiu w sposób pozytywny i poprzez doświadczenia. Czy to wypadek samochodowy czy inne historie, kiedy musiałam naprawdę mocno się przepychać łokciami i walczyć o siebie, ma bardzo duży wpływ na to, co chcę ludziom powiedzieć. Utrzymuję w miarę możliwości bliski kontakt z moimi fanami, ale mam też wielu znajomych, którzy nie do końca wierzą w siebie. Uważam, że jeśli ktoś ma pomysł, zapał, chęć i wierzy w to, co robi, to można dużo osiągnąć. Trzeba tylko brać sprawy w swoje ręce i rzeczywiście walczyć.
Ta walka to jest takie zmaganie się z problemami dnia codziennego, ze słabościami, które przychodzą. Mówię to z własnej autopsji, własnego życia, bo w wielu przypadkach byłam zdana na siebie i się nie poddałam. Gdy naprawdę zaciśnie się zęby i idzie się dalej, to można dużo zrobić i dużo przezwyciężyć.
Czyli jesienna deprecha się ciebie nie łapie?
Zdarza się, że mam gorsze dni. Wtedy odpalam sobie ogień w kominku, siedzę ze swoimi kotami i jestem Joasią, a nie Rudą. Nie jestem niezniszczalna i taka sama każdego dnia, w każdej chwili i sytuacji. Mam oczywiście słabsze momenty, ale to chyba jest ludzkie, każdy je ma.
W wielu przypadkach byłam zdana tylko na siebie i się nie poddałam
Urszula świętuje 20-lecie płyty „Biała droga”. Ruszyła w trasę po Polsce i wydała reedycję albumu.
zobacz więcej
Takim lepszym momentem w tym roku był ślub w Tajlandii. Skąd taki pomysł?
To był ślub naszych marzeń i kwintesencja tego związku. Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu, czasami nawet 24 godziny na dobę i udaje nam się przetrwać także te gorsze momenty. Wbrew pozorom jednak czuję się wolną kobietą, wolnym człowiekiem i jestem przekonana o tym, że mój mąż ma tak samo. Ten ślub zrobiliśmy po swojemu, nie pytając się nikogo o zdanie, nie poddając się presji swoich bliskich. Oczywiście mama, ciocia, babcia, nie do końca były zadowolone z tego.
Nie obrazili się?
Nie powiem, trochę się „pofoszyli” i musiałam odbyć kilka rozmów, natomiast ostatecznie dostałam błogosławieństwo: „dobrze córko, jak przez życie idziesz po swojemu, to ten ślub zrób też po swojemu”. Później spotkaliśmy się w rodzinnym gronie i uczciliśmy to stosownie. Sam ślub był wolny, hippisowski, na bosaka, przy zachodzącym słońcu i z grupą najbliższych, oddanych przyjaciół – marzenie po prostu.
Ale media kolorowe na pewno było zawiedzione.
Pewnie tak, ale później po fakcie, kiedy uznaliśmy, że oswoiliśmy się z tą rolą, że jesteśmy mężem i żoną, to podzieliliśmy się informacją, że już „to” się stało. Chcemy się dzielić swoim szczęściem, ale nie jesteśmy typem celebrytów, którzy się pojawiają tu i ówdzie zupełnie bez powodu.
Czuję się wolną kobietą i jestem przekonana o tym, że mój mąż ma tak samo
„Clashes”, najnowsza płyta wokalistki, została wydana w całej Europie.
zobacz więcej
Jak ty, wulkan energii odpoczywasz?
Czasami to jest bardzo trudne, żeby przejść na inny trybik. Na co dzień budzę się i od razu jestem w pracy, bo mam studio za ścianą. Robię to, co mam do zrobienia, potem jadę na jedno czy drugie spotkanie. Ze względu na to, że wychodzi płyta poprzez nakład mojej firmy, to muszę mieć pojęcie o rzeczach, które się dzieją na rynku. To też wymaga pewnej wiedzy i zadań, z którymi muszę się zmierzyć.
Jak już jednak mam totalnie wszystkiego dość, to najchętniej zmieniam strefę klimatyczną. Wyjeżdżam tam, gdzie jest ciepło i przyjemnie i nie myślę w ogóle o rzeczach, które się dzieją na co dzień. Spotykam się też z ludźmi, z którymi nie widziałam się od dawna, za którymi tęsknię. Oni najczęściej są spragnieni informacji z pierwszej ręki, dlatego tylko ich proszę: „nie gadajmy dzisiaj o mojej robocie, powiedzcie co u was, co się dzieje w waszych domach, kiedy jestem w trasie”. Wtedy od razu zmieniam klimat.
Jak mam wszystkiego dość, to najchętniej wyjeżdżam tam, gdzie jest ciepło