„Wszyscy od początku strzelaliśmy do jednej bramki”
wtorek,21 marca 2017
Udostępnij:
– Andrzej Seweryn fizycznie nie przypomina Beksińskiego, ale jest świetnym aktorem, rozpatruje tekst scenariusza w różnych kontekstach, analizuje. Bardzo inspirujące były np. nasze dyskusje o „Opowiadaniach” Beksińskiego. Koniec końców mamy z Andrzejem Sewerynem wyjątkową relację, choć ja przy nim jestem smarkaczem. Tymczasem np. na festiwalu w Gdyni rozmawialiśmy jak dwaj debiutanci, którzy pierwszy raz są na festiwalu – powiedział portalowi tvp.info Jan P. Matuszyński, reżyser filmu „Ostatnia rodzina”. Został nagrodzony Orłem 2017 w kategorii „Odkrycie roku”.
Jak znalazł pan scenariusz „Ostatniej rodziny”?
Wszedłem na stronę Wikipedii, żeby poczytać o Zdzisławie Beksińskim. Była tam informacja, że Robert Bolesto napisał scenariusz filmu „Ostatnia rodzina”, który w 2010 r. dostał się do finałowej siódemki konkursu Hartley-Merrill. Robert był współscenarzystą filmu „Hardkor Disko”, do którego zdjęcia zrobił Kacper Fertacz, operator, z którym pracuję. Poprosiłem więc Kacpra, żeby nas skontaktował. I tak się zaczęła ta piękna przygoda.
Dużo panowie w tym scenariuszy sprzed lat zmienili?
Gdy go przeczytałem, uznałem, że na pewno trzy czwarte jest gotowe do zrobienia. Jestem bardzo dokładny w pracy, miałem swoje uwagi i przemyślenia. Miałem też swoje wyobrażenie, jak mógłby wyglądać film o Beksińskich, bo ten temat, jako jeden z wielu, krążył mi po głowie. Sam Robert czuł potrzebę zmian. To był jego debiutancki scenariusz filmowy. Potem napisał „Hardkor Disko” i „Córki dancingu”. Wrócił więc do tego tekstu z zupełnie innymi przemyśleniami, już jako doświadczony scenarzysta. Mieliśmy więc kilkumiesięczny proces adaptacji scenariusza.
Potem, już wspólnie z producentem z Leszkiem Bodzakiem, obgadywaliśmy ten projekt i podejmowaliśmy konkretne decyzje. Wiedzieliśmy m.in., że musimy mieć konkretną sumę pieniędzy na muzykę, bo przecież Tomek Beksiński był dziennikarzem muzycznym. Nie mogło być żadnej ściemy. Ta praca była bardzo owocna dla każdego z nas i pozwoliła podprowadzić wiele elementów, które wykiełkowały w trakcie dalszych przygotowań. Na parę miesięcy przed wejściem na plan rozrysowaliśmy storyboardy do całego filmu. Chodziło o to, by nic nas na planie nie rozpraszało, żeby nie zajmować się szczegółami.
#wieszwiecej | Polub nas
Jan P. Matuszyński z nagrodą (fot. PAP/Rafał Guz)
Odważnie obsadził pan Andrzeja Seweryna w roli Zdzisława Beksińskiego. Gdy ta informacja pojawiła się w mediach, podniosły się głosy, że jest przecież taki… niepodobny. Czy Andrzej Seweryn to był pana pierwszy wybór?
Od początku wiedziałem, że to jest tekst na trzy fantastyczne role i trzeba się bardzo dobrze zastanowić, kto to ma grać i dlaczego. Zależało mi, żeby każdy z aktorów miał wyjątkową motywację. Jeżeli chodzi o postać Zdzisława, wiedziałem, że to musi być aktor doświadczony, którzy będzie chciał zmienić się do tej roli. Chodziłem, patrzyłem, oglądałem przedstawienia teatralne. Robiłem tzw. casting stolikowy, czyli spotykałem się z ludźmi niekoniecznie mówiąc, o co chodzi. Któregoś wieczoru pomyślałem o Andrzeju Sewerynie. Jak nie on, to kto? Zawsze uważałem Andrzeja Seweryna za bardzo mądrego, inteligentnego człowieka, który przez ostatnie lata zbyt mało gra w filmach, a realizuje się raczej jako mentor, który mówi do młodych i jako dyrektor teatru. Rozmawialiśmy o polskim, młodym kinie i o serialu „Detektyw” (True Detective), którego jest fanem. Po kilku miesiącach zaproponowałem Andrzejowi Sewerynowi rolę.
Andrzej Seweryn fizycznie nie przypomina Beksińskiego, ale jest świetnym aktorem, rozpatruje tekst scenariusza w różnych kontekstach, analizuje. Bardzo inspirujące były np. nasze dyskusje o „Opowiadaniach” Beksińskiego. Koniec końców mamy z Andrzejem Sewerynem wyjątkową relacje, choć ja przy nim jestem smarkaczem. Tymczasem np. na festiwalu w Gdyni, rozmawialiśmy jak dwaj debiutanci, którzy pierwszy raz są na festiwalu. To pięknie było widać też w Locarno, gdzie Andrzej Seweryn dostał nagrodę za rolę w „Ostatniej rodzinie”.
Aleksandra Konieczna, odtwórczyni głównej roli w „Ostatniej rodzinie”, z nagrodą (fot. PAP/Rafał Guz)
Wygląda na to, że cała ekipa pracująca przy „Ostatniej rodzinie” miała ze sobą niezwykły kontakt.
Ekipa ma poczucie, że ten film jest naszym wspólnym dzieckiem. Wiedziałem, że na zrobienie tego filmu musimy mieć dużo czasu na przygotowania i cieszę się, że producenci nam go dali. Przygotowania trwały prawie rok. Siedzieliśmy, analizowaliśmy, przerabialiśmy i siłą rzeczy staliśmy się sobie dość bliscy. Ogromną pracę wykonały piony scenograficzny, kostiumowy i charakteryzatorski. Operator Kacper Fertacz i montażysta Przemek Chruścielewski odwalili kawał dobrej roboty, często wychodzącej poza ich standardowe działania. Wielu rzeczy nie widać.
W „Ostatniej rodzinie” jest na przykład bardzo dużo efektów komputerowych. Katastrofa samolotu, którym podróżował Tomek, blokowisko, gdzie mieszkali Beksińscy, cały warszawski Służew nad Dolinką – to wszystko jest zrobione w komputerze. Teraz wygląda zupełnie inaczej niż np. przed 30 laty. Takie przykłady można mnożyć. Wszyscy od początku strzelaliśmy do jednej bramki i na pewno też dzięki temu film się tak udał, a te relacje z ekipą są do tego świetnym bonusem.
Andrzej Seweryn, odtwórca głównej roli w „Ostatniej rodzinie”, z nagrodą (fot. PAP/Rafał Guz)
Kamera Kacpra Fertacza wędruje za bohaterami, myszkuje po mieszkaniu Beksińskich. To był pana pomysł czy operatora?
Znamy się z Kacprem od 10 lat i razem pracujemy. Nie wiem już, co jest moim pomysłem, a co jego. To nie ma znaczenia, bo ważny jest efekt wspólnej pracy. To, jak wygląda film, jest też zasługą montażysty, Przemka Chruścielewskiego. Kacper jest jedną z pierwszych osób, która razem ze mną czyta scenariusz. W tym przypadku, jako pośrednik w kontaktach z Robertem Bolestą, znał film od początku. Z Kacperem przy każdym projekcie chcemy zrobić coś innego, otwieramy czystą kartę.
Teraz zrobiliście dynamiczny film w dwóch wnętrzach…
Z katastrofą lotniczą w połowie. Są w filmie bardzo długie ujęcia, takie jak np. to, gdy Tomek wynosi obraz z domu rodziców. Kamera łazi po całym mieszkaniu, zmienia bohatera. W tym czasie jest dużo dialogów. Paradoksalnie najlepiej się czuła z tym Ola Konieczna (Zofia Beksińska). W scenie nr 86 kamera jest z kolei statyczna przez jakieś 7-8 minut. To jest rozmowa Zdzisława, Zofii i Tomka o problemach Tomka. Bardzo długo pracowaliśmy nad nią wspólnie z aktorami, ponieważ z wielu powodów była bardzo wymagająca i jednocześnie kluczowa dla tego filmu.
Sztuka Zdzisława Beksińskiego pozostała na drugim planie. Dlaczego?
Jeśli ktoś pójdzie do kina, żeby się dowiedzieć, dlaczego Zdzisiu takie rzeczy malował, może się rzeczywiście poczuć rozczarowany, choć na pewno w jakimś sensie film i o tym opowiada. Mnie to jednak nigdy w pierwszej kolejności nie interesowało. Centralnym elementem jest rodzina. Wiem, że ludzie mają też wątpliwości w stosunku do postaci Tomka, mówią np., że za mało jest o jego pracy w radiu albo że nie był tak rozchwiany emocjonalnie. To jest niedawna historia, która wydarzyła się naprawdę, więc nietrudno zrozumieć, że obrazów tych postaci w pamięci ludzi jest wiele i nie zawsze się one pokrywają ze sobą. Film, szczególnie fabularny, jest sztuką interpretacji. „Ostatnia Rodzina” to tylko dwie godziny, które odnoszą się do prawie trzech dekad życia Beksińskich i niemożliwym jest zawarcie wszystkiego. To zawsze będzie jakiś subiektywny wybór faktów i sposobu ich łączenia. Robert Bolesto od samego początku myślał o pokazaniu rodziny Beksińskich. Miał też świadomość i często rozmawialiśmy o tym, że tak naprawdę materiału starczyłoby na trzy sezony porządnego serialu. Nie robiliśmy biografii. Chodziło bardziej o to, żeby historią rodziny Beksińskich opowiedzieć o sprawach dużo bardziej uniwersalnych.
Film „Ostatnia rodzina” na Festiwalu Filmowym w Gdyni w 2016 r. dostał Złote Lwy. Nagrodzono wtedy też odtwórców głównych ról Andrzeja Seweryna i Aleksandrę Konieczną.
20 marca podczas rozdania Polskich Nagród Filmowych Orły 2017 laureatami zostali także Andrzej Seweryn i Aleksandra Konieczna. Statuetka powędrowała także do autora scenariusza filmu Roberta Bolesty.