Wybuch w Rotundzie – tajne dokumenty i akcje SB
sobota,
1 kwietnia 2017
To miał być albo atak arabskich terrorystów, albo próba zatarcia malwersacji. Nie wykluczano także prowokacji opozycji bądź celowego działania władz. – W rzeczywistości warszawska Rotunda wybuchła z powodu zaniedbań, peerelowskiej bylejakości oraz problemów systemowych – mówi dr Grzegorz Majchrzak z IPN. Miesiąc po tragedii, pod koniec marca 1979 r., powstał raport służb, który nie pozostawiał wątpliwości.
Rozpadła się jak domek z kart
Nie po raz pierwszy istnienie warszawskiej Rotundy zawisło na włosku. 15 lutego 1979 roku o godzinie 12.37 centrum Warszawy wstrząsnęła olbrzymia eksplozja, budynek Rotundy wyleciał w powietrze. Według oficjalnych danych zginęło 49 osób, a 135 odniosło rany. Faktyczna liczba ofiar była większa o jeden. Jak mówi portalowi tvp.info dr Grzegorz Majchrzak z Biura Badań Historycznych IPN, Wanda Stępień – jedna z kobiet, która zmarła w szpitalu – była w ciąży.
Do eksplozji doszło pół godziny przed końcem pierwszej zmiany, w siedzibie banku PKO było wtedy 170 pracowników oraz 300 klientów, którzy stali w długich kolejkach. Świadkowie wspominali, że budynek jakby wzniósł się do góry, a potem rozpadł się jak domek z kart. Z rotundy pozostał jedynie szkielet.
Wkoło słychać było krzyki i jęki rannych. Obrażenia były poważne – urazy kręgosłupa, złamania, skaleczenia odłamkami szklanej elewacji.
Cudem nie doszło do kolejnego wybuchu, ponieważ dobę po pierwszej eksplozji stężenie gazu w szkielecie Rotundy o 100 procent przekraczało dolną granicę wybuchowości.
Chałtura po godzinach
O przyczynach tragedii oraz jej przebiegu próżno szukać wzmianek w ówczesnych gazetach. Władzom bardzo zależało na tym, aby sprawę wyciszyć. – W wyjaśnieniu dramatu spory udział miału PRL-owskie służby specjalne, które ruszyły wówczas w teren – opowiada dr Grzegorz Majchrzak. Jak podkreśla, do tragedii doprowadził łańcuch zdarzeń, na który złożyły się typowe problemy systemowe socjalizmu.
– Przyczyną katastrofy był wybuch gazu, do którego doszło z powodu zaniedbań konkretnych osób i peerelowskiej bylejakości – mówi historyk. Jak dodaje, zawór gazu był zabezpieczony kawałkami szarego papieru i owinięty konopnym sznurkiem.
W dniu tragedii w piwnicy budynku wykonywano prace remontowe, które faktycznie były chałturą w godzinach pracy ekipy remontowej spod Warszawy. Kanał telekomunikacyjny przebiegał zbyt blisko sieci gazowej, dlatego gaz mógł migrować do budynku. Kiedy dostał się do podziemi banku, nie mógł się wydostać, bo nie działała klimatyzacja, a wyciąg wentylacyjny był zepsuty już od roku.
Najpopularniejszy furgon PRL.
zobacz więcej
Służby na tropie plotek
Wybuch w oczywisty sposób wywołał falę spekulacji i komentarzy. Mówiono o akcie terrorystycznym arabskiego ugrupowania, próbie zatarcia malwersacji w PKO, pojawiły się również spekulacje bardziej sensacyjne, że wybuch był dziełem działaczy opozycji albo że była to prowokacja ze strony władz.
Śledzeniem tematu w społeczeństwie zajęły się aż trzy służby – Służba Bezpieczeństwa, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oraz – co ciekawe – Wojskowa Służba Wewnętrzna, która badała opinie wśród wojskowych.
Funkcjonariusze pilnie wysłuchiwali, co na temat tragedii mówią ludzie opozycji, zagraniczni dziennikarze, pracownicy placówek dyplomatycznych oraz zwykli mieszkańcy stolicy.
Opinie zebrane w pierwszych godzinach po katastrofie znalazły się w raporcie bezpieki, który przytacza dr Majchrzak. Wynika z niego, że z 48 osób 17 miało twierdzić, że wybuchł gaz, aż 29 miało być przekonanych, że podłożono ładunki wybuchowe, a dwie podejrzewały, że katastrofę spowodował śnieg zalegający na dachu.
Psychoza
Psychoza w społeczeństwie rosła, zwłaszcza że wcześniej doszło do pożaru warszawskiego Peweksu przy al. Armii Ludowej i wykolejenia się pociągu relacji Kraków-Warszawa. Oliwy do ognia dolewały przypadki zapowiedzi kolejnych wybuchów. 16 lutego do warszawskiego Grand Hotelu zadzwonił człowiek, który powiedział, że za godzinę stanie się to samo, co w Rotundzie.
Władzy zależało na wyciszeniu sprawy. Kilka tygodni po tragedii w jednym z roboczych opracowań stwierdzono, że „przy sprawnym, odpowiedzialnym, skoordynowanym i zgodnym z obowiązującymi przepisami działaniu którejkolwiek ze służb miejskich i kierownictwa Rotundy PKO BP, uniknięcie wypadku było bardzo prawdopodobne”. W sprawie wybuchu kilku osobom postawiono zarzuty niedopełnienia obowiązków, jednak nikt nigdy nie stanął przed sądem.