To, co w grudniu 1970 roku miało miejsce na Wybrzeżu, zwykło się nazywać „wydarzeniami” albo „wypadkami”. To język przyjęty z propagandy „Trybuny Ludu”. Lepiej sens tamtych dni oddaje termin „powstanie” – mówi w rozmowie z Wiktorem Ferfeckim dr Sebastian Ligarski, historyk ze szczecińskiego IPN, współautor książki „Intelektualiści polscy milczą zupełnie. Grudzień 1970 – styczeń 1971 w Szczecinie”.
Co wydarzyło się Gdańsku 14 grudnia 1970 roku?
Robotnicy uznali, że najwyższy czas wyjść na ulice.
Ponieważ...?
W sobotę 12 grudnia rząd ogłosił podwyżkę cen podstawowych artykułów żywnościowych o ponad 30 procent. Dla przeciętnego robotnika, ledwo wiążącego koniec z końcem, to była zawrotna podwyżka. Ludność żyła na skraju nędzy.
Władza wielokrotnie podnosiła ceny żywności i uchodziło jej to na sucho.
Na sucho nie. Dochodziło do strajków, które eufemistycznie nazywano przerwami w pracy. Ludność protestowała napisami na murach, ulotkami, manifestacyjnym skreślaniem kandydatów Frontu Jedności Narodu w wyborach do Sejmu i rad narodowych. To były przejawy oporu społecznego.
Dlaczego tym razem doszło do buntu?
Po pierwsze, działo się to w najmniej fortunnym okresie, przed Świętami Bożego Narodzenia. Po drugie, aktywiści partyjni, których przygotowywano do tłumaczenia sensu podwyżek, nie potrafili wyjaśnić, dlaczego drożeją podstawowe artykuły żywnościowe, a spadają ceny nieosiągalnych dla przeciętnego Polaka telewizorów i pralek. Po trzecie, pierwszy sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka kilka dni wcześniej osiągnął życiowy sukces: podpisał z RFN układ o uznaniu granicy zachodniej na Odrze i Nysie Łużyckiej. Uważał, że dzięki temu ludzie nie przyjmą „operacji cenowej” w tak gwałtowny sposób.
Stało się inaczej.
Rano 14 grudnia zastrajkowały wydziały gdańskiej Stoczni im. Lenina. Po wiecu robotnicy skierowali się pod gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR, żądając rozmowy z pierwszym sekretarzem KW PZPR Alojzym Karkoszką. Do spotkania nie doszło, bo Karkoszka przebywał w Warszawie. Więc nastroje zaczęły się radykalizować. Wyjaśnienia zastępców Karkoszki niewiele dały. Demonstranci zaczęli przemieszczać się po mieście szukając akceptacji dla swoich działań. Milicja i wojsko gotowe były do pacyfikacji.
Skąd wzięło się tam wojsko?
Było w gotowości bojowej, bo władza wiedziała, że może dojść do protestu. Nie spodziewała się jedynie jego skali. Milicja i wojsko rozpoczęły pacyfikować ulice Gdańska. Użyto transporterów opancerzonych, środków chemicznych i gazów bojowych.
Były ofiary?
Tego dnia jeszcze nie, choć kilkadziesiąt osób odniosło rany. Ale 15 grudnia zginęło już w Gdańsku siedem osób. Tamtego dnia zaczęła krążyć po mieście plotka, że zatrzymanych robotników przetrzymuje się w areszcie śledczym i w więzieniu. Postanowiono ich odbić. Doszło do nieuniknionej konfrontacji.
Kto wydał rozkaz użycia broni palnej?
Władysław Gomułka. Działo się to za wiedzą m.in. gen. Wojciecha Jaruzelskiego, wówczas ministra obrony narodowej, ministra spraw wewnętrznych Kazimierza Świtały, premiera Józefa Cyrankiewicza i komendanta głównego MO gen. Tadeusza Pietrzaka. Wprowadzili tę decyzję w życie.
Władysław Gomułka rozkazał, by po salwie ostrzegawczej strzelać w nogi. Stosowano się do tych zaleceń?
Nie zawsze. Często strzelano, gdzie popadnie. Na ulicach Gdańska było w pewnym momencie około 20 tysięcy osób. Wojsku i milicji trudno był zapanować nad takim tłumem. Strzelano też z helikopterów. W tym przypadku na pewno nie celowano w nogi.
Jaką rolę odegrał wicepremier Stanisław Kociołek? W słynnej „Balladzie o Janku Wiśniewskim” Krzysztofa Dowgiałły, która opowiada o buncie na Wybrzeżu, pojawia się sformułowanie „krwawy Kociołek to kat Trójmiasta”.
16 grudnia wicepremier Kociołek wezwał robotników do powrotu do pracy. Prosił o uspokojenie sytuacji. Robotnicy ze Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni go posłuchali. Wczesnym rankiem 17 grudnia natrafili jednak pod stocznią na blokadę wojska. Wezwano ich, by się cofnęli. To było niemożliwe, bo na wiadukcie kolejowym brakowało miejsca. Rozpoczęła się masakra. Zginęło 18 osób.
Gdy wojsko przygotowywało się do blokady stoczni, Kociołek wezwał robotników do stawienia się w pracy. Tragiczna pomyłka czy prowokacja?
Raczej to pierwsze. Podczas buntu na Wybrzeżu mieliśmy do czynienia z szumem informacyjnym, błędnymi rozkazami i chaosem kompetencyjnym.
Dzień 17 grudnia zwykło nazywać się w Gdyni czarnym czwartkiem. To wtedy padł Janek Wiśniewski, bohater ballady Dowgiałły.
W rzeczywistości nazywał się Zbyszek Godlewski. Jego zwłoki niesiono na drzwiach ulicą Świętojańską przed gmach Miejskiej Rady Narodowej. Dzięki balladzie Godlewski stał się postacią symbolem, choć stosunkowo niewiele osób zna go pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Zresztą identyfikacja tej osoby nie była prosta. Jak mówią źródła, nie był w Gdyni jedyną osobą niesioną tego dnia na drzwiach.
17 grudnia wybuchł też strajk w Szczecinie.
Pomimo blokady informacyjnej, wieści z Trójmiasta docierały do robotników w Szczecinie. Około godz. 10 zastrajkowała Stocznia im. Adolfa Warskiego. Po przełamaniu blokady milicji i wojska robotnicy ruszyli w stronę tzw. Pałacu Grubego, czyli siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR (Grubym nazywano pierwszego sekretarza KW PZPR Antoniego Walaszka). Pałac obrzucono kamieniami i butelkami, w tym zapalającymi. Niektórzy pracownicy ratowali się, skacząc z okien. Ten pożar to symbol buntu na Wybrzeżu. Nigdy wcześniej robotnicy nie podpalili gmachu partii. Jednak do najtragiczniejszych wydarzeń doszło na obecnym placu Solidarności, czyli pod siedzibą Komendy Wojewódzkiej MO. Zginęło 12 osób.
Po tej masakrze strajki zaczęły wygasać?
Tak, bo robotnicy doszli do wniosku, że krwawe starcie z władzą nic nie da. Zaczęły zawiązywać się komitety strajkowe. Komitet w Szczecinie w zasadzie przejął nawet na kilka dni władzę w mieście.
W tym samym czasie doszło do przewrotu na szczycie władzy.
Schorowanego Gomułkę zastąpił na stanowisku pierwszego sekretarza KC PZPR Edward Gierek. W ciągu krwawych grudniowych dni toczyła się rozgrywka między środowiskami skupionymi wokół Edwarda Gierka i Mieczysława Moczara. Zaważyło poparcie Kremla. Moczar nie był ulubieńcem Breżniewa.
Po objęciu przez Gierka funkcji pierwszego sekretarza, w KC zmieniło się coś w podejściu do strajkujących robotników?
Wojsko nie strzelało już do ludzi, ale zabitych wciąż grzebano tak, jak ofiary stalinowskiego aparatu represji. W nocy, przy światłach latarek.
Ile ogólnie osób zginęło na Wybrzeżu?
45. To nie tylko manifestanci, ale też milicjanci, żołnierze, a nawet przypadkowe osoby, jak 16-letnia Jadwiga Kowalczyk, która stojąc w oknie mieszkania w Szczecinie została śmiertelnie postrzelona w głowę. Na całym Wybrzeżu rany odniosło, co najmniej tysiąc osób. Ta liczba może być dużo wyższa, bo nie każdy zgłaszał się na pogotowie.
Czym było to, co w grudniu 1970 roku miało miejsce na Wybrzeżu?
Przede wszystkim nie było „wydarzeniami” ani „wypadkami”, jak je zwykło się określać. To język przyjęty z propagandy „Trybuny Ludu”. Prof. Jerzy Eisler zaproponował termin „powstanie”. To odważne sformułowanie, ale oddaje prawdziwy sens tamtych dni.
Rozmawiał Wiktor Ferfecki