„Otwierałem kiedyś celebrytom drzwi. Dziś ich spotykam na salonach”
piątek,
21 listopada 2014
– Wszystko ma swoje miejsce, swój czas. Staram się wykorzystywać wszystkie okazje, jakie mi się nadarzają, żebym nie powiedział później, że czegoś żałuję, bo tego nie zrobiłem – mówi w rozmowie z tvp.info Rafał Brzozowski. Piosenkarz, którego możemy oglądać w programie „SuperSTARcie” w TVP2, opowiada nam, dlaczego zrezygnował z zapasów na rzecz muzyki, co oznacza dla niego słowo pokora i z czyim zdaniem się liczy.
Tytuł piosenki, która sprawiła, że stałeś się popularny to „Tak blisko”. Do czego ci blisko teraz, w tym momencie?
Do czego mi blisko? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, w dwóch słowach. Biorę udział w programie „SuperSTARcie”, który zajmuje mi dużo czasu. Wyszła moja druga płyta, która jest kontynuacją tego albumu, z którego pochodzi piosenka „Tak blisko”. Za chwilę kolejna świąteczna płyta. Trochę tego jest, a ja nie patrzę zbyt daleko do przodu, nie myślę o tym, co bym jeszcze chciał, w czym chciałbym się zrealizować, bo muszę dokończyć te projekty, nad którymi pracuję teraz. Blisko mi do tego, żeby odpocząć, wyjechać, dać sobie trochę luzu. Nie mogę doczekać się momentu, kiedy pojeżdżę na nartach, choć będzie to połączone z pracą, bo mam parę koncertów, ale naprawdę z utęsknieniem czekam na sezon zimowy.
A do czego ci blisko muzycznie?
Na razie próbuję realizować to wszystko, co się u mnie sprawdziło. Kolejny album „Mój czas”, ma bardzo przewrotny tytuł, bo czuję, że rzeczywiście to jest mój czas na realizację, na nagranie tego, co zauważyłem podczas letnich koncertów – beatów, temp i sposobu śpiewania, który przypadł do gustu mojej publiczności. Muzycznie zaczynają mi się otwierać różne drzwi. Swing i jazz – te klimaty mnie pociągają. Może właśnie, dlatego wygrałem odcinek jazzowy. Lubię w ten sposób muzykować. Płyta świąteczna, która niebawem się ukaże, to namiastka czegoś takiego właśnie. Zaaranżowana na trio – bas, pianino i gitarę akustyczną, lekko jazzująca, ale bardzo dla ludzi, nieprzesadzona. Nie wiem gdzie mnie dalej los pokieruje. Myślę, że do wszystkiego się dojrzewa. Ja idę dalej, o krok dalej, który zrobiłem wydając swoją pierwszą płytę.
Muzycznie zaczynają mi się otwierać różne drzwi. Swing i jazz – te klimaty mnie pociągają. Może właśnie, dlatego wygrałem odcinek jazzowy
Czy w programie „SuperSTARcie” wybierasz to, z czym jest ci po drodze, czy stawiasz sobie kolejne, trudne wyzwania?
Trudno odpowiedzieć w dwóch słowach, jak to wygląda. Ideą tego programu miało być to, że zawodowi wokaliści związani ze sceną w danym gatunku muzycznym, wybierają utwory, których by się nigdy nie podjęli. To, co jest dla nich wyzwaniem, co nie pasuje osobowościowo. To widać w przypadku chociażby Titusa, który robi wszystko po swojemu, genialnie odnajduje się w tym, o czym nie miał pojęcia. Ja podszedłem do tematu bardzo ambitne, wziąć najtrudniejsze utwory. Coś, co jest dla mnie wyzwaniem, inspiracją. Byłem sportowcem, więc jestem ambitny. Jak spadać to z wysokiego konia. Dostałem za bardzo dużo krytyki. Na przykład, gdy wybrałem utwór Eminema. Chodziło mi o to żeby pokazać, że można się tego nauczyć, to jest do zrobienia. Może nie wyjdzie to totalnie super, ale można. Od pewnego czasu postanowiłem się tym bawić, brać utwory przyjemne, przyjazne wokalnie, które pozwalają się rozwinąć. To się od pewnego czasu sprawdza.
Ale „hejty” też są...
Zderzenie z rzeczywistością internetową to też jest ogromne doświadczenie, ale nie wiedziałem, że aż na taką skalę. Współczuję tym ludziom, bo mnie to w ogóle nie dotyka, jest mi trochę przykro przez jeden, góra dwa dni, ale robię swoje i idę dalej.
To chyba dobrze, że nie czytasz tych komentarzy dokładnie?
Nie ma sensu. Chciałbym żeby ktoś postawił się na moim miejscu. Posiedział, spróbował dwa dni siedzieć w studiu i przygotowywać swój występ, uczyć się na szybko tekstu, a potem zaśpiewać to przed milionami widzów. Oczywiście będąc w takim programie narażamy się na krytykę, to naturalne, ale pociesza mnie to, że jest też sporo pozytywnych komentarzy. Ludzie są mili, uprzejmi, czasem ich komentarze są zabawne, mówią, co ich zdaniem wyszło, co nie. Taka konstruktywna krytyka podbudowuje. A program ma ogromny potencjał, to pozytywne doświadczenie.
Traktujesz go jak talent-show?
Nie, absolutnie. To nie jest talent show, gdzie amatorzy śpiewają fantastycznie, lepiej niż zawodowcy, tylko potem nic się z tym nie dzieje. Te programy to niestety kuźnia talentów, których w dużej mierze nikt nie wykorzystuje. Tutaj mamy do czynienia z zawodowcami, muzykami, piosenkarzami. Oni potrafią pokazać jak można się tymi stylami bawić, jak niektóre są dla nas trudne, ale staramy się im sprostać.
Też brałeś udział w talent-show. „Szansa na sukces”, „The Voice of Poland”. Dlaczego zdecydowałeś się na ten rodzaj rywalizacji i pokazania swojego talentu?
Te programy pomogły mi w karierze. „Szansa na sukces” nie była typowym talent-show, traktowałem to, jako przygodę. Śpiewałem, muzykowałem, robiłem w tamtym czasie imprezy dla studentów, w programie dostałem wyróżnienie. To był moment zwrotny w moim życiu. Zrozumiałem, że muzyką chcę się zająć, zacząć się uczyć śpiewać. Nigdy nie powiem o sobie, że jestem genialnym wokalistą. Wyuczyłem się pewnych rzeczy, szukam wciąż swoich braków i rozwijam się.
„The Voice” przydarzyło się, gdy byłem już wokalistą swojego zespołu Emigranci. Wydałem płytę, ale nic się z nią nie działo. Potem byłem wokalistą zespołu DE Mono i też próbowaliśmy pewnych rzeczy, ale też nie szło tak jak trzeba. Miałem swój materiał m.in. z piosenką „Tak blisko” i hitami, których nikt nie chciał wydać. Pojawiła się możliwość wystąpienia w programie telewizyjnym. Dostałem do zrozumienia, że jeśli wyjdę z niego obronną ręką, to moja płyta ukaże się na rynku. To był mój cel. Nauczyłem się w nim wiele. Nigdy wcześniej nie śpiewałem na tzw. systemie dousznym, a tak dowiedziałem się, na czym to polega. To była dla mnie ogromna lekcja. Wyszedłem z niej obronną ręką, chyba najbardziej obronną ze wszystkich uczestników do tej pory w nim obecnych. Udało mi się, bo jestem na rynku. Mam swoich odbiorców, fanów.
„Szansa na sukces” nie była typowym talent-show, traktowałem to, jako przygodę. Śpiewałem, muzykowałem, robiłem w tamtym czasie imprezy dla studentów, w programie dostałem wyróżnienie. To był moment zwrotny w moim życiu
Z czyim zdaniem się liczysz?
Liczę się ze zdaniem osób starszych. Zawsze tak było. Słuchałem rad Marka Kościkiewicza, gdy z nim współpracowałem, reżyserów, producentów, których spotykam na swojej drodze. Czerpię od osób, które mają dużą wiedzę, osiągnęły coś w życiu. Mam wielu przyjaciół, którzy są starsi ode mnie, którzy pewne rzeczy mają za sobą, mogą powiedzieć zrób tak, czy tak. Z tej skarbnicy powinno się czerpać. Czasem młodzi ludzie są tak zapatrzeni w siebie i nie doceniają tego, co mówią inni, bardziej doświadczeni. Nie doceniają tego. Sam tak czasem robię, muszę dostać w kość, nie posłucham się, a potem mam za swoje. To też uczy charakteru i wytrwałości, ale czasem warto kogoś posłuchać.
Często musisz sobie przypominasz o takim słowie jak „pokora” i jego znaczeniu?
Pokora jest bardzo ważna. Tylko trzeba zadać sobie pytanie, w czym artysta ma być pokorny? Jeżeli jest pokorny na scenie, to nie jest do końca fajne. Tam trzeba pokazać, że jest się pewnym siebie, że się wie, co robi. Pokora jest ważna, gdy chcemy się czegoś nauczyć, osiągnąć swój cel, wtedy trzeba przyjąć z pokorą pewne uwagi, przetrawić wszystko, co pozytywne i co negatywne. Jeśli ktoś jest silną osobowością, to ciężko ją poskromić, ale z tego, co słyszę wyciągam wnioski. To klasyczny przykład, że bycie pokornym popłaca w rozwoju. Można się układać, dopasowywać, ale trzeba w tym również zachować swoją indywidualność.
Zanim pojawiłeś się w show-biznesie byłeś sportowcem. Czy ten sportowy duch pomógł ci w walce o swoje miejsce na scenie?
Sportowiec ma zaplanowane podejście. Wie, że trening, okres przygotowawczy wymaga poświęceń, nakładów pracy, diety. Trening to rozwój szybkości, techniki, siły. Do tego dochodzi jeszcze nauczenie się radzenia sobie ze stresem. Jeśli się te elementy zgra, to wynik powinien być pewny. W zapasach, które uprawiałem, uczono mnie zasady, że nie od razu trzeba wygrać zawody, trzeba po prostu nad sobą pracować, a potem przyjdą sukcesy. Tak też robiłem stawiając pierwsze kroki w muzyce. Nagrywałem piosenki, realizowałem materiał. Piosenka „Tak blisko” powstała sześć lat temu, hitem została dwa lata temu. To mi pokazało, że coś musi dojrzeć do swojego czasu. Różnica między sportem a muzyką jest taka, że do tej drugiej dochodzi jeszcze publiczność. Sportowca ceni się za osiągnięcia a artystę ceni się za to, co zrobił, ale ci, którzy go słuchają często chcą poznać jego osobowość, wyrobić sobie zdanie i opinię na temat tego, jaki jest.
Jak przygotowujesz się przed wejściem na scenę?
Staram się wyciszyć. Gdy występowałem w „The Voice” największym stresem był dla mnie ten moment wyjścia na scenę. Miałem zaciśnięte gardło, nie mogłem wydobyć dźwięku. Stresowało mnie to, gdy miałem tańczyć. Nogi się pode mną uginały. Ten stres trzymał mnie do pierwszego dźwięku. Gdy wychodziłem na scenę i zaczynałem na niej być, już wiedziałem gdzie mam stać, co robić, zaczynałem się bawić. To była niezła szkoła życia, największa nauka. Trzeba się skupić, skoncentrować, wziąć parę oddechów. Nauczyłem się, że trzeba robić swoją robotę najlepiej jak tylko się da.
Jak to się stało, że sportowiec zaczyna być wokalistą?
To proces wynikający z tego, że te dwie pasje szły równolegle. W dzieciństwie grałem na fortepianie, a sport pojawił się głównie dzięki ojcu. Nie wiedziałem, co z tym zrobić, co wybrać. Mogłem pracować, jako trener fitness, czy na siłowni, pracować w szkole z młodzieżą, ale ciągnęło mnie w inny świat. W moim przypadku kariera muzyczna naprawdę budowana była od zera. Zaczynałem od grania na imprezach okolicznościowych, weselach, bankietach po wykwintne przyjęcia, na wielkich koncertach kończąc. Zaczynałem bez znajomości, kontaktów, nikt mi nic nie dał. Gdy zaczynałem nie było jeszcze programów rozrywkowych. Co mogłem, to robiłem. Nie marzyłem o wielkiej karierze, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Spotykałem znakomitych ludzi na swojej drodze. Mogłem się uczyć, patrzeć, obserwować.
Chcesz powiedzieć, że śpiewając na weselach, też się uczyłeś?
Jasne, że tak. Prawie każdy artysta to robił, tak zaczynał. Grając na weselu, widzisz, przy czym ludzie się bawią. Widzisz, czego chcą, jakich rytmów potrzebują. Weselne zespoły prawie nigdy nie grają muzyki do posłuchania, ale do zabawy. Owszem jak się już taką imprezę rozkręci, to gdzieś w przerwie można wpleść coś, czego się słucha siedząc, a nie tańcząc. Gdy wchodziłem w ten profesjonalny świat muzyki też wydawało mi się, że przede wszystkim chodzi o to, żeby rozkręcić imprezę. Z czasem dowiedziałem się, że jest trochę inaczej.
Gdy występowałem w „The Voice” największym stresem był dla mnie ten moment wyjścia na scenę. Miałem zaciśnięte gardło, nie mogłem wydobyć dźwięku
Odłożyłeś sport na półkę, czy wracasz do niego?
Nie. Rekreacyjnie wciąż coś uprawiam. Pływam, biegam, jeżdżę na rowerze, chodzę na siłownię. Czasem wracam na matę, mam opłacone treningi i gdy chcę, to robię sobie z chłopakami „umowną rzuteczkę”. Trenuję bardzo rekreacyjnie, bo nie chcę się połamać. Miałem już sporo urazów – połamane żebra, obojczyk. Wystarczy. Jednak nie wyobrażam sobie, żeby w moim życiu nie było sportu.
To dla ciebie odskocznia od świata show-biznesu?
Miałem różne przygody. Trochę rozrabiałem, imprezowałem. Każdy młody chłopak ma pewnie w swoim życiu taki epizod. Od pewnego czasu zauważam, że ludzie często się zatracają, kariera powoduje, że mają bardzo wysokie oczekiwanie, mniemanie o sobie. Myślą, że to będzie trwało wiecznie. Jeżdżą w trasę, jest imprezka, wódeczka, czasem coś jeszcze. To nie prowadzi w dobrą stronę, zwłaszcza tych, którzy są podatni na uzależnienia. Wtedy tę karierę, to, co się osiągnęło, łatwo zniszczyć. Po co? Jeśli pracowałem na coś dziesięć lat, chciałem dojść do jakiegoś celu, to nie chcę tego psuć. Jeżeli chcę się napić z kolegą, to jadę sobie w jakieś spokojne, ciche miejsce. Nie potrzebuję adrenaliny, ekscesów, demolowania hoteli. Artystę powinna wypromować muzyka, a nie skandale.
Potrzebujesz hamulców sam dla siebie?
Nie. Ja jestem gościem, który był wychowany w sporcie, a ten sport daje człowiekowi pewne ramy. Sprawia, że człowiek dba o swoje zdrowie, o swój organizm. Nie chce go niszczyć. Uważam, że jak się go zbyt mocno eksploatuje, to on się potem odzywa. Myślę, że trzeba mieć świadomość niebezpieczeństw tego zawodu. Ludzie chcą widzieć na scenie artystę, który ma świetnie wystąpić, nie interesuje ich to, czy jest zmęczony, czy przejechał tysiące kilometrów i się nie wyspał albo ma kaca. Do takich profesjonalnych występów trzeba być naprawdę kondycyjnie przygotowanym.
Nie zazdrościsz młodszych kolegom fanek, tłumów, które ich wielbią. Na przykład Dawidowi Kwiatkowskiemu?
Nie, absolutnie. Też miałem momenty uwielbienia przez tłumy fanek. To jest miłe, fajne, to też znak, że muzyka trafiła do nich. Wśród takiego tłumu nastolatek, jaki otacza Dawida, chyba bym się nie umiał odnaleźć (śmiech). On jest młody, to jego środowisko, to jego pokolenie, łapie z nimi kontakt. Ja mam 33 lata, nie mogę być kumplem 14-15 latków. Oczywiście miło mi, że takie osoby też słuchają mojej muzyki, ale jestem starszy i tego nie zmienię. Nie zazdroszczę Dawidowi tych młodych fanów. Kibicuję mu, ale powiedziałem mu kiedyś żeby się uczył, rozwijał. Fanki się w pewnym momencie skończą, on dorośnie i trzeba będzie się czymś dalej na tej scenie bronić.
Wspomniałeś o swoim wieku, czy to oznacza, że planujesz już rodzinę, stateczne życie?
Myślę o tym. Ostatnio przeczytałem, że będę ojcem. Fajnie, chciałbym być, ale jeszcze nie teraz. Teraz byłoby mi ciężko bywać w domu regularnie. Gdy miałem 17 lat, urodził się mój brat Adam i pamiętam jak całe nasze domowe życie się zmieniło, poprzestawiało. Życie na walizkach z małym dzieckiem nie jest chyba najlepszym pomysłem.
A nie boisz się, że w pewnym momencie stwierdzisz, że już jest za późno albo, że czujesz się za stary, aby sprostać ojcostwu?
Nie. Ja się wciąż czuję bardzo młodo (śmiech). Marek Piekarczyk, który jest jurorem w „The Voice” też wiele przeszedł, ma młodszą partnerkę i zawsze mówi, że choć ma swoje lata, wciąż czuje się młodo. Człowiek musi być w zgodzie z tym, co ma w sercu, a nie w metryce.
Stojąc zimą w czapce i puchowej kurtce otwierałem drzwi gwiazdom i celebrytom. Niektórzy zachowywali się fajnie, niektórzy nie. Dziś ich spotykam na salonach
Można zażartować, że w takim razie będziesz szukał młodszej kobiety?
Moja kobieta jest młodsza o kilka lat.
Patrząc na to, co robiłeś w życiu, można powiedzieć, że z niejednego pieca chleb jadłeś.
To prawda. Byłem trenerem na siłowni, pracowałem, jako ochroniarz w klubach, restauracjach. Jako student dorabiałem sobie stojąc na bramkach. Było przy tym czasem sporo stresu, nieprzyjemnych sytuacji. Były awantury, miałem rozbitą głowę. Znam tę pracę od podszewki. Stojąc zimą w czapce i puchowej kurtce otwierałem drzwi gwiazdom i celebrytom. Niektórzy zachowywali się fajnie, niektórzy nie. Dziś ich spotykam na salonach. Nie mówię im o tym, ale może kiedyś przypomnę im te sytuacje. Uważam, że nawet będąc na tzw. świeczniku, trzeba mieć szacunek do ludzi.
To dla ciebie ta pokora, o której mówiliśmy?
Tak. Jeśli ktoś przeżył tyle, co ja – walka o swoje, ciężka praca, śpiewanie na wspomnianych wcześniej weselach po 10 godzin, co jest orką dla gardła… to wszystko uczy ogromnej pokory. Dziś wiem, że wszystko ma swoje miejsce, swój czas. Trzeba mieć cierpliwość, ja jestem niecierpliwy, a to mnie tego nauczyło, zbudowało moje rozsądne myślenie. Staram się wykorzystywać wszystkie okazje, jakie mi się nadarzają żebym nie powiedział później, że czegoś żałuję, bo tego nie zrobiłem.
Jaka jest myśl, którą powtarzasz sobie w trudnych chwilach?
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zawsze we wszystkich trudnościach staram się odnajdywać jakiś sens, drugie dno. Do wszystkiego musiałem dorosnąć. Sukcesy uskrzydlają, ale podchodzę do swojej pracy z dystansem, spokojem. Mam plany, pasje, ale nie bujam w obłokach. Na wszystko trzeba pracować. Wszystko ma swoje miejsce i swój czas.
Za pomoc w realizacji wywiadu dziękujemy ApartHotel Stalowa52.