Éric-Emmanuel Schmitt: Pisanie o seksie wymaga wielkiej uważności
poniedziałek,
24 listopada 2014
W tej książce postanowiłem stworzyć coś w rodzaju encyklopedii miłości, opisać jej różne przejawy i konfiguracje. Doszedłem do takiego momentu w moim życiu, że mogłem z równą sympatią, współczuciem i zrozumieniem pisać o homoseksualistach, nastoletnich kochankach i rozwiązłych biznesmenach. Nie moralizuję, nie oceniam – mówi Éric-Emmanuel Schmitt, autor „Papugi z placu d’Arezzo”.
Ten jeden z najchętniej czytanych francuskojęzycznych pisarzy na świecie przyjechał do Polski promować swoją powieść. Jego książki przetłumaczono na ponad 30 języków, a sztuki teatralne są wystawiane w ponad 40 krajach.
Powieść „Papugi z placu d’Arezzo” opowiada o skomplikowanych, miłosnych perypetiach mieszkańców kamienicy w centrum Brukseli, którzy pewnego dnia zaczynają dostawać tajemnicze listy na żółtym papierze.
Czy na placu d’Arezzo w Brukseli naprawdę mieszkają papugi?
Mnóstwo, od dziesiątków lat. Jest wiele miejskich legend, które wyjaśniają obecność tych egzotycznych ptaków w centrum miasta. Najbardziej lubię tę o ambasadorze Brazylii, który musiał szybko opuścić Belgię. Nie mógł wrócić do domu tak jak przyjechał, czyli statkiem, a na pokład samolotu nie wolno było mu wziąć swoich ulubionych papug. Egzotyczne ptaki zostały więc na wolności, w centrum dużego miasta. Ich obecność tam robi wielkie wrażenie, daje posmak dzikiej dżungli. Znam je, mieszkam 100 metrów od tego miejsca.
Bohaterowie pana książki „Papugi z placu d’Arezzo” są barwni, różnorodni i zadziwiający, tak jak papugi, które mieszkają w konarach drzew tuż za ich oknami.
Obserwuję ludzi od ponad 50 lat. Są to jeszcze bardziej dziwaczne stworzenia od najbardziej egzotycznych papug. Ludzie są tajemniczy i starają się ukrywać za tym, co mówią. Pod słyszalną postacią języka jest ukryte znaczenie. Np. jeśli człowiek mówi komuś, że go kocha, pod tym wyznaniem ukrytych jest wiele komunikatów.
Kryjemy się za słowami? Są jak maski?
Kryjemy i jednocześnie objawiamy. Słów jest jednak o wiele mniej niż uczuć. W naszej psychice jest wiele niuansów, których słowami nie daje się odtworzyć. To właśnie jest zadanie pisarza. Uchwycenie tych rozlicznych niuansów.
Jednak jako pisarz wierzy pan w potęgę słowa?
Nie piszę po to, by powiedzieć, co myślę. Piszę, by się tego dowiedzieć. „Papug z placu d’Arezzo nie mógłbym napisać jeszcze 10, 15 lat temu. Wtedy jeszcze nie dość uważnie przyglądałem się ludziom, byłem zbyt skoncentrowany na sobie. W młodości zawsze siebie stawiałem jako punkt odniesienia. Teraz już jest inaczej. Mam dystans do wielu spraw. W tej książce postanowiłem stworzyć coś w rodzaju encyklopedii miłości, postanowiłem, że opiszę jej różne przejawy i konfiguracje. Doszedłem do takiego momentu w moim życiu, że mogłem z równą sympatią, współczuciem i zrozumieniem pisać o homoseksualistach, nastoletnich kochankach i rozwiązłych biznesmenach. Nie moralizuję, nie oceniam.
Obserwuję ludzi od ponad 50 lat. Są to jeszcze bardziej dziwaczne stworzenia od najbardziej egzotycznych papug.
Powieść „Papugi z placu d’Arezzo” obfituje nie tylko w oryginalne postaci. Fabuła jest napęczniała od wydarzeń. A zapalnikiem, który wyzwala w ludziach energię do działania są listy, takie tradycyjne, w papierowych kopertach. W środku jest kilka prostych słów o miłości. Listy w naszych czasach to rzadkość.
Lubię łączyć przeszłość z teraźniejszością i przyszłością. Złożoność ludzkiej psychiki nie przemija w czasie. W powieści potrzebowałem czegoś namacalnego, konkretnego. Takim konkretem jest prawdziwy list. E-mail to abstrakt, coś ulotnego, nie ma z nim osobistego kontaktu. W e-mailu nie kryje się żadna tajemnica, jego cyfrowa obecność jest zbyt zwyczajna. Poza tym, jesteśmy teraz zasypywani mailami, a listy – takie, w których jest coś innego od rachunków i reklam, przemawiają do naszej psychiki z niezrównaną mocą.
Każda miłość to tajemnica, udało się panu ją zgłębić?
Staram się, cały czas wydaje mi się, że jestem już blisko, ale ciągle mi umyka. To takie asymptotyczne zbliżanie się. Jest dokładnie tak jak z horyzontem. Nigdy go nie osiągniemy.
Nigdy do tej pory nie pisał pan w swoich książkach o seksie. Otwartość pojawia się wraz z dojrzałością?
Seks zawsze był, jest i będzie dla mnie ważny. Pisanie o seksie wymaga wielkiej uważności. Jest trochę tak jak z fotografowaniem. Wszystko zależy od kadrowania. Jeśli ustawimy odpowiedni plan, pokażemy piękną, erotyczną i zmysłową scenę. Jeśli jednak obiektyw przesuniemy zbyt blisko, okaże się, że przekroczyliśmy granicę pornografii. Dalej są już tylko medyczne szczegóły. Starałem się pisać tak, by być jednocześnie klarownym i sugestywnym. By mniej dopowiadać, a więcej sugerować przez stworzenie odpowiedniej atmosfery. Jestem jednocześnie bardzo wstydliwy i to, co napisałem tę moją wstydliwość szanuje.
Czy jest historia w „Papugach z placu d’Arezzo”, która jest panu najbliższa osobiście?
Historia pisarza, choć nie jest ona oczywiście autobiograficzna. Nie przepadam za pisaniem o sobie, wolę być autobiografem w imieniu wszystkich moich czytelników. W powieści każdemu stawiam lustro przed nosem, by mogli się w nim przejrzeć i zobaczyć też swoje otoczenie.
E-mail to abstrakt, coś ulotnego, nie ma z nim osobistego kontaktu. W e-mailu nie kryje się żadna tajemnica, jego cyfrowa obecność jest zbyt zwyczajna.
Zgodnie z tym, co powiedział Stendhal, że „ … powieść to jest zwierciadło przechadzające się po gościńcu”.
To zdanie Stendhala tkwi we mnie bardzo głęboko. Wydaje mi się, że jeśli ktoś pisze powieść w pierwszej osobie, to jest to nieszczere, że jest w tym podwójna gra. O wiele łatwiej wierzę Stendhalowi czy Balzakowi niż komuś, kto przybiera pozę pamiętnikarza. Bo często, gdy piszemy „ja”, wymazujemy jednocześnie siebie.
A jak w tym, co pan teraz mówi, sytuuje się pana książka „Moje życie z Mozartem”?
Napisałem ok. 30 książek i dwa razy użyłem pierwszej osoby – w „Moim życiu z Mozartem” i w „Kiki van Beethoven”. W obu przypadkach z mojego życie wyjąłem te chwile, które moim zdaniem każdemu mogły się przytrafić – smutku, zwątpienia, marzeń. Opowiadając o sobie, o sztuce i o muzyce, o artystycznych wyborach mówiłem jednocześnie o moich czytelnikach i do nich. Pewnego dnia napiszę być może książkę o wierze, ale nie po to, by odsłonić siebie i uprawiać ekshibicjonizm, ale po to, by spróbować zsyntetyzować pewne sprawy.
Wrócę do seksualności, która jest motywem przewodnim „Papug z placu d’Arezzo”. Jak pan sytuuje względem siebie miłość i pożądanie?
To dwie odrębne krainy, które czasem się przecinają. W sferze uczuć może nie być poszukiwania rozkoszy ani kontaktu cielesnego, taka jest np. miłość synowska, matczyna, ojcowska, braterska. Z kolei w krainie pożądanie nie musi pojawiać się uczucie, wystarczą zmysły i instynkty. Jest impuls, który prowadzi do rozkoszy. Wszystkie tragiczne historie miłosne mają miejsce na pograniczu tych dwóch krain – pożądania i miłości. Pięknie jednak, gdy się łączą.
W krainie pożądanie nie musi pojawiać się uczucie, wystarczą zmysły i instynkty.
A gdy wypali się pożądanie, zblednie miłość, pojawiają się takie sytuacje jak w „Małych zbrodniach małżeńskich”?
Zawsze towarzyszy nam ryzyko upadku. Ludzie w związkach przeglądają się w sobie, szukają uwagi i akceptacji. Gdy widzą tylko obojętność, albo co gorsza rosnącą niechęć, zaczynają się problemy. Po prostu „kocham cię tak, jak ty mnie kochasz”. Jest akcja i reakcja. Zaangażowanie tylko jednej ze stron nie prowadzi do niczego dobrego. Taka prawdziwa, bezwarunkowa miłość, bez względu na to, co się wydarzy, możliwa jest chyba tylko w relacjach rodzice – dziecko. W innych konfiguracjach jest to co najmniej trudne.
Lubi pan paradoksy, często na nich buduje pan historie, które opowiada w swoich książkach.
Wyruszam zawsze w podróż w realny świat, a gdzieś u kresu podróży zawsze czyha na mnie paradoks. Nie widzę sensu w upraszczaniu rzeczywistości. Akceptuję jej złożoność i wielorakość.
Jako pisarz i dramaturg jest pan jednak bogiem w światach, które kreuje. Ma pan władzę absolutną?
Skądże. Koncentruję się na moich bohaterach i jestem im posłuszny. Robią to, co chcą, a nie to, co ja bym chciał. Kiedy wymykają mi się, uspokajam się , bo wiem, że istnieją naprawdę. Gdy piszę książkę, zmieniam się w skrybę, a nie w boga. Mojej władzy podlega tylko ostatnie zdanie, które pojawia się w książce.
Wyruszam zawsze w podróż w realny świat, a gdzieś u kresu podróży zawsze czyha na mnie paradoks.
Zrobił pan doktorat z filozofii, a potem porzucił karierę naukową na rzecz fikcji. Czuje pan czasem ukłucie żalu?
Postanowiłem zająć się filozofią poprzez fikcję, fabułę. Literatura fabularna ma ogromne zalety – resytuuje np. filozoficzne idee w codzienności, w osobach z krwi i kości. Filozoficzne pytania dzięki fikcji literackiej schodzą z uniwersyteckiej katedry, by odnaleźć swoje miejsce w naszych sercach i umysłach. Jest w tym coś z egzystencjalizmu Jean-Paule’a Sartre’a. Fikcja pozwala na empatię, w filozoficznym eseju nie ma dla niej miejsca. I jeszcze jedno, jako pisarz mam szczególny związek z czytelnikami. Mogę zaprowadzić czytelnika daleko, pokazać mu nowe punkty odniesienia. Kolejna zaleta literatury to jej emocjonalność, która jest w kontrze do zimnego intelektu filozofii. Powieść może wywołać w czytelniku wiele różnych uczuć, uruchomić pewne procesy myślowe. Widzi pani, nawet jak piszę powieści, to wydaje mi się że filozofuję.
Czuje pan odpowiedzialność przed czytelnikami?
Czuję się odpowiedzialny za więzi, które z nimi wykształciłem. Poruszam przecież tematy, które dla wielu są tabu – jak np. śmierć dziecka w „Oskarze i pani Róży”, czy seksualność w „Papugach z placu d”Arezzo”. Każde słowo w moich powieściach jest przemyślane, dojrzałe, przetrawione. Nie jestem i nie chcę być dla nikogo guru. Im więcej piszę, tym większą złożoność świata odkrywam. Jestem autorem moich książek, nie mojego sukcesu, to zawdzięczam czytelnikom.
Fikcja pozwala na empatię, w filozoficznym eseju nie ma dla niej miejsca.
Eric-Emmanuel Schmitt jest jednym z najbardziej poczytnych francuskich pisarzy. Jego książki zostały przetłumaczone na 40 języków, a sztuki teatralne wystawiane są w teatrach w 50 krajach świata. Jest laureatem prestiżowej literackiej Nagrody Goncourtów. W Polsce ukazały się m.in.: „Trucicielka”, „Zapasy z życiem”, „Pan Ibrahim i kwiaty Koranu”, „Moje życie z Mozartem”, „Marzycielka z Ostendy”, „Historie miłosne”, „Oscar i pani Róża” .