Jestem dyktatorem
piątek,
26 grudnia 2014
– Miałem kilka propozycji zorganizowania festiwalu, ale wszystkie odrzuciłem. Wyobrażałem sobie, z iloma osobami będę musiał się wozić, ile znosić i ta piękna idea ulatywała jak powietrze z balonu. Ja jestem dyktatorem, nie chce mi się chodzić dziesięć razy i gadać o tym samym – mówi Krzysztof „Grabaż” Grabowski. Lider Strachów na Lachy i reaktywowanej Pidżamy Porno opowiada m.in. o scenicznym jubileuszu, jakie covery urzekły go najbardziej i dlaczego znów chce grać w Poznaniu.
30 lat na scenie minęło. Kiedy przyszedł ten moment, gdy pomyślałeś: „Trwaj chwilo, jesteś piękna”?
Parę razy miałem takie konstatacje, ale bardzo szybko lądowałem awaryjnie. Miło jest mieć świadomość, że wszystko ci wolno. Możesz sobie pozwolić na dłubanie w nosie i ludziom będzie się to podobało. Jest to gra na krótką metę. Po 10. urodzinach Pidżamy Porno w 1997 roku pierwszy raz poczułem – o już jestem Elvis! Do klubu Eskulap w Poznaniu, który był w stanie pomieścić 1000 osób przyszło 1800, a drugie tyle nie było w stanie się dostać. Ale następnego dnia pojechaliśmy do Katowic, gdzie zamiast 800 osób pojawiło się 150 i wróciłem na miejsce.
Po „Pile tango” (drugi studyjny album Strachów na Lachy – przyp. red.) też byłem przekonany, że jestem w stanie zrobić wszystko. Największy spadek mieliśmy następnie po „Zakazanych piosenkach”. To nie jest płyta, którą nasi fani lubią najbardziej. W tym czasie w 2009 roku nie byliśmy w stanie sprzedać 500 biletów do klubu Hybrydy w Warszawie. To się jednak bardzo zmieniło. Po chwili znowu mogłem być Elvisem, bo w dwa tygodnie po tym nieudanym koncercie wyszedł singiel „Żyję w kraju” i później przez trzy lata mieliśmy wszystko sprzedane na pniu.
W grudniu ukazało się pamiątkowe DVD „Grabaż 30” z zapisem jubileuszowego koncertu na tegorocznym festiwalu w Jarocinie. Symboliczna klamra, bo na tej scenie debiutowałeś. Tak samo nazywa się składanka utworów, które darzysz szczególnym sentymentem. „Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości” Pidżamy Porno brzmi na niej w wersji elektronicznej.
Generalnie jest to projekt, za którym stoi nasz klawiszowiec Tom Horn, który poprosił, żebym zaśpiewał. Gdyby ocalały ścieżki do albumu „Bułgarskie centrum”, które krótko po zmiksowaniu całego materiału skradziono, to w ogóle bym tego nie robił.
Po tylu latach odczuwałeś jakieś emocje przy tym wykonaniu, czy to już raczej rutyna?
Ciężko jest podejść do tej roboty bez emocji, chociaż może czasami w moim przypadku byłoby nawet lepiej.
Elektroniczna wersja trafiła do sieci, a tam „szok i niedowierzanie”...
Nie było aż tak źle. W tym przypadku ludzie podzielili się na pół. Fani konserwatywni nie przyjmują do wiadomości odstępstw od normy. Ci, którzy są bardziej otwarci, łyknęli to bez wahania. Nie jestem ani jedną, ani drugą stroną. Uważam, że wersja jest trochę zachowawcza, ale gdy kolega z zespołu cię prosi, to mu się nie odmawia.
19-letni Grabaż zaakceptowałby taką wersję?
Gdy miałem tyle lat, byłem bardzo otwarty muzycznie, mimo że główny nacisk kładłem na punk rock i muzykę z Polski. Jednak wtedy wszystko, co wpadało nam w ręce i uszy, było przez nas słuchane bardzo dokładnie. W tamtym okresie już grały zespoły, które parały się elektroniką – cały ten ruch new romantic. To było – przynajmniej w tamtych czasach – mocno elektroniczne i ja przed tym nie uciekałem. Nie mówiłem, że mi się nie podoba, wręcz przeciwnie, miałem krótki okres fascynacji Depeche Mode, a przede wszystkim Soft Cell.
Pomysł na wykonanie przeróbki z elektroniką w tle to jednorazowy strzał?
Zdecydowanie tak. Jestem w stanie wykonać od biedy swój kawałek, ale czyjś? Raczej nie będę się w to bawił, na razie nie czuję takiej potrzeby. Dwie płyty z coverami robią swoje.
Dostajesz od fanów ich garażowe wersje swoich utworów?
Co jakiś czas nasz fanpage urządza konkursy. Fani często nagrywają swoje wersje piosenek. Kilka było interesujących. Młodzież w Polsce może i nie umie śpiewać, zwykle nie jest w stanie powtórzyć melodii, ale nie czuje w związku z tym żadnego obciachu. Najfajniejsze jest to, że oni się przy tym wszystkim dobrze bawią. Przywiązuję do tego dużą wagę.
Skoro jesteśmy przy coverach. Które wgniotły cię w fotel? Uznałeś, że są lepsze niż oryginał?
Nigdy nie mówię lepsze, kiedy coś jest po prostu inne. Jeśli chodzi o covery: „Paint it Black” (The Rolling Stones) w wykonaniu Erica Burdona i The Animals, to jest jedyna piosenka, której nie umiałem zdobyć w tamtych czasach. Bardzo podobała mi się też wersja Michaela Giry ze Swans. (Strachy na Lachy również sięgnęły po ten utwór - przyp. red.). Na pewno wymieniłbym jeszcze „Take it as it comes” The Ramones, którzy przerobili The Doors.
A gdybyś wybierał ulubione piosenki w swoim wykonaniu?
Musiałbym wskazać między „Encore, jeszcze raz” (z albumu „Autor” z piosenkami Jacka Kaczmarskiego w wykonaniu Strachów na Lachy - przyp. red.) a „Autoportretem Witkacego” (utwór skomponowany przez Przemysława Gintrowskiego, nie znalazł się z powodu braku jego zgody na płycie z coverami Grabaża). To są rzeczy, w których fajnie się odnajduję, przynajmniej sam wobec siebie.
Wracasz ze starym zespołem. W sieci pojawiły się uszczypliwe komentarze, że to taki fundusz emerytalny Grabaża.
One będą zawsze i przy każdej okazji. Przerwa z Pidżamą Porno była wymuszona. Siedem lat zajęło mi wykoncypowanie, jakby to mogło funkcjonować. To nie jest rekord myślenia (tu Grabaż wybucha śmiechem). Nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Ciężko się pozbywać ze składu osób, z którymi wszystko się zaczynało, przedzierało przez chaszcze i bezdroża, osiągnęło sukces.
Musiałem zadać sobie pewne pytania. Odpowiedzi, których udzieliłem, bolą mnie do teraz.
Starałem się mieć szerszą perspektywę. Stwierdziłem, że największym moim kapitałem są ci ludzie, z którymi teraz pracuję i czuję się zobowiązany, żeby ten kolektyw utrzymać.
Skład Strachów i Pidżamy praktycznie na scenie będą tożsame. Docieramy się. Stanęło na tym, że Pidżama będzie triem: perkusista Rafał „Kuzyn” Piotrkowiak, gitarzysta Andrzej „Kozak” Kozakiewicz i i ja. Chłopaki ze Strachów pomogą nam na koncertach.
Wcześniej dosyć mocno byłem zaangażowany w Strachy na Lachy. To była kwestia mojej osobistej ambicji, że wypromuję na tyle drugi zespół, iż będzie radził sobie sam. Pidżama Porno to jest z kolei ponad 70 moich piosenek. Po jakimś czasie zacząłem za nimi tęsknić.
Kiedy możemy spodziewać się nowego materiału Pidżamy Porno?
Nie planujemy albumu w najbliższym czasie. Ostatnia płyta Strachów „TO” ukazała się rok temu. Nie mam teraz zajawki na robienie czegokolwiek związanego z pisaniem piosenek. Jestem wypruty. Jan Krzysztof Kelus (bard opozycji okresu Solidarności – przyp. red.) powiedział kiedyś, że któregoś dnia piosenki przestały do niego przychodzić. Do mnie nie przychodzą trzy lata. Robienie czegoś na siłę skończyłoby się czymś bardzo słabym. Być może straciłem blask, czar przestał działać?
Funkcję wokalisty łączysz ze stanowiskiem menedżera. To musi mieć swoje minusy.
Nie ukrywam, że w pewnych miejscach ścieżki są przetarte, a drzwi otwarte. Wszystko zależy, jaką masz pozycję na rynku. Jeżeli w klubie wiedzą, że na twoim koncercie będą mieli pełną salę, to zupełnie inaczej się rozmawia, niż gdy byliśmy zespołem – powiedzmy sobie – mniej znanym.
Kiedy przychodzą koncerty plenerowe i za każdym razem spotykasz się z jakimś nowym kontrahentem, który ma swojego prawnika – mistrza świata, to zawsze musi twoją umowę poprzerzucać do góry nogami. Wtedy jest taki moment, że najchętniej wyłączyłbym telefon i powiedział: idź sobie, poproś tego prawnika, żeby sam wyszedł na scenę i zagrał.
Z drugiej strony to jest nasza praca. Na tym polega rola menadżera, żeby się użerać. Nie jest to część mojej pracy, którą lubię najbardziej, ale przez te lata dorobiłem się jakiejś skuteczności. Jeśli ktoś przekroczy, taką niewidzialną, czerwoną linię, potrafię być bardzo bezwzględny.
Festiwal pod patronatem Grabaża to jest jakiś pomysł na przyszłość?
Miałem kilka takich propozycji, ale wszystkie odrzuciłem. Kiedy zamykałem oczy i wyobrażałem sobie, jak to się dalej toczy. Z iloma osobami będę musiał się wozić, ile znosić. Ta piękna idea ulatywała jak powietrze z balona. Festiwal? Ja jestem dyktatorem. Jak coś ustalę, to musi tak być. Nie chce mi się chodzić dziesięć razy. Gadać o tym samym. Odbywać jałowe spotkania, konferencje. Dystansuję się od tego dramatycznie i drastycznie.
A tymczasem na Facebooku ktoś postanowił wcielić się w Grabaża...
To dotarło do mnie po pewnym czasie. Ktoś chyba się nudził i postanowił być mną. Wysłałem kilka monitów, ale to jakiś nieprzyswajalny gość. Nie zagląda tam, albo jest tak zatwardziały w swoim uporze. Z profilami rzeczywiście jest problem. Nasz oficjalny fanpage ma przeszło 40 tys. tak zwanych lajków, a pewna dziewczyna, która założyła oddzielny, ma blisko 150 tys. Jej profil ma tyle wspólnego z nami co ja z republikanami. Próbowaliśmy kiedyś ją podejść i zażądała chyba 15 groszy za lajka. Mam ważniejsze rzeczy na głowie, niż naparzać się z taką młodą istotą. Korzysta z naszych zdjęć, umieszcza teledyski i uparcie twierdzi, że Strachy na Lachy to ona.
Ludzie z najróżniejszych opcji byli wstrząśnięci. To nie była kwestia, że lewakom zrobił na złość. Ten człowiek zaczął wykonywać irracjonalne ruchy na przykład prowadząc konflikt z Teatrem Ósmego Dnia i dokonując różnych świątobliwych precedensów. Ludzie wtedy przejrzeli na oczy i powiedzieli: Nie! Hola hola! Tak się nie będziemy bawić Ryszardzie!
Jeśli spojrzymy szerzej, bardziej globalnie, można więc powiedzieć, że władza psuje ludzi? A może to jest tak, że ukazują oni swoje prawdziwe oblicze, gdy zaczynają ją sprawować?
Zbyt długie sprawowanie władzy wiąże się z oderwaniem od rzeczywistości. Przestaje się być jednym z tłumu. W pewnym momencie zaczynają ci świtać myśli, że może jesteś niepowtarzalny, nieśmiertelny. Odcinasz się od ludzi. Otaczasz się tymi, którzy ci schlebiają, nie dopuszczają wiadomości krytycznych. W pewnym momencie zaczynasz być osobą śmieszną i tragiczną, a czasami groźną.