„Mówię, że ryję ryłem i tyle”
sobota,
17 stycznia 2015
– Chciałem być pisarzem, mama chciała, żebym był aktorem, zostałem Paprodziadem, więc wylądowałem gdzieś po środku – mówi w rozmowie z tvp.info Włodek Dembowski z zespołu Łąki Łan. Opowiada o tym, dlaczego najnowsza piosenka nosi tytuł „Biont”, gdzie Paprodziad zbiera kwiaty, którymi obsypuje na koncertach publiczność oraz kiedy i czy w ogóle ukaże się ich kolejna płyta.
Zacznijmy od początku. Kiedy Paprodziad dołączył do zespołu Łąki Łan?
Paprodziad dołączył do zespołu Łąki Łan w 2006 roku. Niecały rok po tym, gdy odszedł Księżul Sporysz (poprzedni pseudonim Paprodziada – przyp.red.), który był na początku z Koniem Polnym i Mega Motylem. Księżul napisał pierwszy tekst: „Wyjścia plan z między ścian. Na zielony łąki łan”. Koń Polny, który jeszcze wtedy nie był Koniem Polnym stwierdził: „O kurcze, jaki to jest fajny zbitek słów na nazwę. Może by tak zostało”. I zostało.
To łapanie wspólnego języka, a właściwie wspólnej nuty trwało długo?
Jesteśmy już ze sobą 15 rok. Trwało, oczywiście. Dużo mamy charyzmatycznych postaci, każdą w swoją stronę wykręconą, żeby to dotrzeć, trzeba było trochę czasu. Początki były burzliwe.
Jak to zrobić, żeby razem przetrwać 15 lat? Jedni mówią, że po koncertach idą każdy w swoją stronę, inni żyją w totalnej symbiozie?
I to, i to. Każdy kij ma dwa końce. Trzeba szukać konsensusu. Myślę, że dobrze jest czasem od siebie odpocząć, ale nie może być tak, że z jakimiś nierozwiązanymi sprawami odwracamy się i idziemy do domu. Ważne jest, żeby mieć do siebie dystans, zrozumienie, empatię. Podstawa to poczucie humor, żebyśmy umieli się z siebie nawzajem brechtać.
Elementem charakterystycznym zespołu są stroje. To tylko przebranie?
Odkąd tylko powstał pomysł na założenie zespołu, wiadomo było, że będziemy się przebierać. Nazwa wytyczyła kategorię i rodzaj strojów. Dzięki temu jesteśmy bardziej wiarygodni. Łatwiej się w tę naszą bajkę przedostać, gdy mamy na sobie te nasze stroje, niż gdybyśmy wyszli tacy nieprzebrani, wyleźli na scenę i śpiewali o tych łączkach, te nasze słowikowe nutki.
Mega Motyl w jednym z wywiadów powiedział, że to dobry kamuflaż, że to pozwala mu pozostać anonimowym na co dzień?
U każdego w zespole jest inaczej. Mega Motyl ceni sobie prywatność, rodzinność. Ja mam tak, że cały czas jestem Paprodziadem. Bardziej mi pasuje to imię niż moje nadane przed wiekami. Na mnie niektórzy mówią Paprodziadku. Tak przylgnęło, że to mi bardziej pasuje.
Dzięki strojom jesteśmy bardziej wiarygodni. Łatwiej się w tę naszą bajkę przedostać
Gdzie Paprodziad zbiera kwiaty, którymi obsypuje publiczność na koncertach?
To są kwiaty, które wymyśliłem, gdy myślałem o tym, skąd wziąć kwiaty, żeby było dużo i za darmo. I jeszcze coś więcej w sensie znaczenia symbolicznego. Spacerowałem z przyjacielem po wałach Reduty Ordona, gdzie się wychowałem. Patrzę, a za wałem śmietniki cmentarne pełne wyrzuconych kwiatów. Rach, ciach, wyzbierałem cały wór. Dziś to już taka tradycja. Jestem jedną z osób, która zna bardzo dobrze cmentarze. W sumie ma to też inny jeszcze oddźwięk. Kiedyś stworzyłem taką pracę dyplomową na kierunku technik-modelator, gdzie się robi dekoracje do spektakli, telewizji. Zrobiłem maskę rytualną plemienia Baluba. To była maska, która służyła szamanowi do łączenia się z duchami przodków. Przez te kwiaty trochę to uskuteczniamy, dajemy im drugie życie. Idę zbierać kwiaty na cmentarzu. Ludzie z miasta, w którym gramy, przychodzą na koncerty, więc jest tak, jak byśmy się z tymi duchami łączyli na wielu polach. Czasami to są żarty, czasem poważne sytuacje, z którymi, na co dzień nie mamy okazji się spotkać.
Rozumiem, że za każdym razem jest tak, że Łąki Łan wjeżdża do miasta, zatrzymuje się przed najbliższym cmentarzem, zbiera kwiaty, a potem jest koncert?
Czasem pomagają mi w tym ludzie. Kiedyś na Woodstocku zorganizowałem wspólną wyprawę kwiatową. Pięćdziesiąt osób szło w pochodzie, ludzie wskakiwali do śmietników. Było super.
Skąd w tobie taka potrzeba animacji społeczeństwa?
Żartuję czasem, że jestem takim kaowcem łąkowym. Nie wiem, skąd. Lubię po prostu miło spędzać czas, zwłaszcza z miłymi ludźmi. Jakieś takie mam szczęście, że jak spotykam ludzi, to zazwyczaj miłych takich.
Drugi charakterystyczny dla Paprodziada rekwizyt to konewka…
Mam parę konewek. Teraz mam nową z kameleona. Podczas koncertów aerobic często oporowy uprawiam. A czego Paprodziad miałby się nawadniać? Z konewki albo węża ogrodowego.
Masz kolekcję tych konewek w domu?
Mam kilka w naszej sali prób. Nie mam ich jakoś dużo, przywiązuje się do nich, ale zdarza się, że nagle gdzieś giną.
Kiedyś na Woodstocku zorganizowałem wspólną wyprawę kwiatową. Pięćdziesiąt osób szło w pochodzie, ludzie wskakiwali do śmietników
Jak wygląda proces twórczy w zespole Łąki Łan?
Przeróżnie. Bardzo często numery powstają podczas jamów. Komponowane są przez Konia Polnego, który przynosi zalążek i na bazie tego tworzymy dalej. Jak wyjdzie, tak wyjdzie, byleby szło.
Banda facetów, która jedzie w trasę, musi rozrywkowo spędzać czas w busie?
Wesoło jest. Wszyscy lubią sobie pożartować. To się w busie kumuluje. Mamy swoje gadżety, które umilają nam trasę. Wozimy ze sobą swój miniaturowy stół do ping-ponga, pole do speedbingtona. Takie różne śmieszne rzeczy, które ułatwiają nam podróżowanie.
Przeczycie teorii, która tyczy się chociażby komików, że na scenie rozbawiają publiczność, a prywatnie to smutni panowie?
Czy ja wiem… Ja się zachowuję dosyć poważnie, ale często powtarzam sobie ogólnie znane hasło, że trzeba świrować, żeby nie zwariować.
O to chciałam cię zapytać, czy to twoje życiowe motto?
Zasłyszałem to kiedyś i od dawna mi towarzyszy. To było powiedzenie modne na warszawskiej Woli, a dokładnie na Ulrychowie, gdzie się wychowałem. Tak mi się wryło w korę.
Paprodziad posługuje się specyficznym językiem na scenie. Można to nazwać melorecytacją?
Unikam kategoryzowania. Ja to mówię, że ryję ryłem i tyle.
Uczyłeś się tego specjalnie? Pomagała mama polonistka?
Mój sposób patrzenia na język polski to wielka zasługa mamy. Na śpiew już nie miała wpływu. Postanowiłem, że się w tym temacie doszkolę. Zapisałem się na lekcje emisji głosu, żeby ten swój warsztat doszkolić, uprofesjonalnić. Do Łąki Łan trafiłem nie jako wokalista, ale tekściarz. Chłopakom się spodobały, mówili, żebym wpadał, pisał, a gdy wokaliści mieli przerwy, ja chwytałem za mikrofon i gadałem. Oni nie do końca wiedzieli, jak to czytać, a co dopiero śpiewać, więc tak zostało, że to ja ryję.
Często powtarzam sobie to ogólnie znane hasło, że trzeba świrować, żeby nie zwariować
Dokąd zmierza Łąki Łan?
Mam nadzieję, że jest na fajnym swoim naturalnym szlaku. W matrycy biologicznej jest w takim miejscu, że idąc tą drogą zajdzie w fajne miejsce.
Mówisz, że nie lubisz kategoryzowania, ale Łąki Łan kojarzony jest głównie z funkiem. Zmierzacie w różnych kierunkach. Jedni zarzucają wam, że od tego odchodzicie od prawdziwego funku, inni mówią, że to fajne…
Nie mamy na to do końca wpływu. Kierując się, poddając się temu, co z nas wypływa, trochę musimy się też z tym godzić, właśnie z tym, co z nas wypływa. Nie możemy mówić, że to nie jest fajne, bo jest właśnie takie. U nas jest tak, że to, co z nas wyjdzie, to już jest. Trochę to ewentualnie delikatnie dorzeźbimy, ale nie jest tak, że najpierw mamy pomysł, a potem robimy tak, żeby był mniej lub bardziej funkowy. Co z nas wyjdzie, to jest.
A twoje osobiste inspiracje muzyczne?
O kurde! Wszystko, zwłaszcza muzyka, która wypływa prosto z serca, a taka jest w każdym gatunku. Ja dzielę muzykę na udawaną na potrzeby rynku albo prosto z serducha od poważnej, przez pop, disco polo, czy rap. W każdej muzyce te podziały można zastosować.
Od początku byliście brani na serio, czy zdarzało się, że ktoś wam mówił, że jesteście tylko przebrani i pewnie nic grać nie potraficie?
Ciągnęła się za nami taka metka, że to jest kabaret Łąki Łan, bo ma stroje i jak ktoś to zobaczy, to ta muzyka nie będzie w ogóle docierała. Udało się to pokonać, przetrwać. Już się z tym nie spotykamy. Ludzie wiedzą, że ta nasza muzyka to coś najważniejszego, a dopiero później jest ta otoczka, która wzbogaca i użyźnia, i wspiera się nawzajem z muzyką.
Dzielę muzykę na udawaną na potrzeby rynku albo prosto z serducha
Miałam okazję być na kilku waszych koncertach i muszę przyznać, że jesteście jednym z nielicznych zespołów, który potrafi już pierwszą piosenką rozgrzać publiczność. Jest na to jakaś recepta?
Myślę, że jakieś recepty by0 się znalazły, aczkolwiek my jesteśmy zespołem, który się zrodził z sytuacji jamowych. Zawsze bliski nam był groove, poczucie pulsu, bujania, które napędza i pobudza do życia, wprawia w radosny, energetyczny nastrój. To jest podstawa i to nam towarzyszy, tego się nie wyzbędziemy, to jest dla nas charakterystyczne. Rzeczywiście jest coraz częściej tak, że po naszym koncercie trudno jest cokolwiek zrobić.
Łąki Łan to nie jedyny projekt, w jakim bierzesz udział. Co dzieje się w życiu November Project?
Do November Project trafiłem pięć lat temu. Przyszedłem na próbę zespołu na osiedlu Przyjaźń, do klubu Karuzela. Zostałem tam zaproszony jako Paprodziad, gościnnie. Okazało się, że to zespół integracyjny, że są w nim osoby na wózkach. Zagraliśmy razem, pojamowałem, pofristajlowałem. Wyszła z tego fajna energia, fajnie się tworzyło i tak do tej pory razem działamy. Gramy dziarskie regie, jak to mówimy. Mamy hasło, że wszyscy jesteśmy specjalnej troski. Wydaliśmy płytę, przygotowujemy się do kolejnej. Niedługo odbędzie się premiera teledysku do piosenki „Rodzina”. November całkiem fajnie sobie radzi. Myślę, że do lata uda nam się wydać drugą płytę.
Ta praca różni się od tej w zespole Łąki Łan? Podchodzisz do niej inaczej, z dystansem?
Każda sytuacja jest inna. Łąki Łan jest bazą matką, która spowodowała, że wszedłem w takie klimaty. Chciałem być pisarzem, mama chciała, żebym był aktorem, zostałem Paprodziadem, więc wylądowałem gdzieś po środku. Dla mnie jedna moja praca wynika z drugiej. Trudno to osobno traktować.
W November Project gramy dziarskie regie, jak to mówimy. Mamy hasło, że wszyscy jesteśmy specjalnej troski
Wasza najnowsza piosenka „Biont”. Opowiedz o niej.
Co to jest za rodzaj muzyki? Hmm. Słyszałem różne historie z tym nazywaniem naszej twórczości. Sam wymyśliłem na „Bionta” nazwę, że to punk-hop w klimacie hip-hopowo-rapowym. To taki trochę protest song nawołujący do tego, żeby spojrzeć na siebie, na otoczenie jako na jeden organizm, o którym śpiewałem w piosence „Lovelock”. W ten naukowy sposób próbuję rozwiać wszelkie wątpliwości, to, co do pojęcia trudne. Oddać hołd wszystkim żywym organizmom. To dziwna piosenka. Ci, co spodziewali się, że Łąki Łan pójdzie w stronę elektroniczno-popową, muszą być zdziwieni.
Czy to oznacza, że za chwilę będzie płyta?
Mamy taki system, że do sierpnia wypuszczamy 3-4 single, mamy materiał na płytę i dopiero wtedy ją wydajemy.
Dlaczego tak?
Gdy promowaliśmy płytę pierwszym singlem, to jakoś tak się działo, że zanim doszło do drugiego, czy trzeciego singla, to się ciągnęło i ciągnęło. Kasy na teledyski było mało, czas przeciekał między palcami, a potem trzy czwarte numerów z płyty się nie osłuchało. Stwierdziliśmy, że będziemy numery lansować pojedynczo, a dopiero potem całą płytę zamkniemy w pakiecik.
Liczycie na kliknięcia w internecie?
Też. To już inny świat. Coraz łatwiej sprzedaje się muzykę właśnie przez internet. Coraz mniej ludzi kupuje płyty. Nowe numery muszą więc żyć własnym życiem w sieci.
Dodajecie kolorów polskiej muzyce czy polskiemu show-biznesowi?
Staramy się dodawać kolorów tam, gdzie nas widać, gdzie nas słychać. Zarówno w Polsce, jak i za granicą.
Jest jakaś różnica w odbiorze waszej muzyki za granicami Polski?
Zawsze jest tak, że gdy gdzieś jedziemy nieznani, to jest element zdziwienia, co to jest, a kończy się świetną zabawą.
Stwierdziliśmy, że będziemy numery lansować pojedynczo, a dopiero potem całą płytę zamkniemy w pakiecik
A o co chodzi w festiwalu Kazimiernikejszyn?
Zawsze, gdy ktoś mnie pyta, skąd jestem, mówię, że spod Kazimierza. Te 140 km w skali świata to niedaleko, rzut beretem. Wychowałem się jedną nogą w Kazimierzu, gdzie bywałem od 4. roku życia. Uzależniłem się od tego miejsca. To taki mój awatar. Jak tam się przenoszę, włażę w te lasy, wąwozy nad Wisłą, okraszone magią, legendami i dziwną architekturą, ruinami. Właśnie tam czuję się najlepiej. Nagle okazało się, że można się tym podzielić. I tak powstał festiwal Kazimiernikejszyn. Wpływ na to miało powstanie Dziadów Kazimierskich. Z kolegą, który żegnał się z chatą na Plebance i zrobił z tej okazji ognisko, zrobiliśmy parę piosenek i tak powstały Dziady Kazimierskie, które w ciągu trzech lat rozruszały Kazimierz. Stworzyła się piękna atmosfera. Postanowiliśmy pójść o krok dalej i stworzyć właśnie festiwal. To wypaliło. Pierwsza edycja przyciągnęła wspaniałych ludzi. Kazimierzacy dziwili się, że jest tak wielu pozytywnie zakręconych osób. Poza jednym małym ekscesem, kiedy to komuś coś zginęło, nie było żadnych nieprzyjemnych sytuacji.
Mówi się, że w przyrodzie nic nie ginie, tylko zmienia właściciela...
Też prawda. Potem ta osoba powiedziała, że widocznie miała odpocząć od tego telefonu.
Wychowałem się jedną nogą w Kazimierzu, gdzie bywałem od 4 roku życia. Uzależniłem się od tego miejsca. To taki mój awatar
Mam wrażenie, że, z Paprodziadem jest tak, że przychodzi niespodziewanie, wyłania się zza winkla, pobędzie i nagle staje się liderem…
Nie planuję czegoś takiego (śmiech). Robię to, co czuję i to z całym impetem, z sercem na dłoni i to się tak kończy, że jestem z przodu. Trudno i świetnie zarazem.
Co lubisz w sobie, a czego nie lubisz?
Nie lubię w sobie, jak czegoś nie lubię.
Teksty, które tworzysz, to nie tylko zabawa słowem?
Jak najbardziej. Ogólnie uważam , że w życiu trzeba żyć, żeby było wesoło, ale mądrze. Z drugiej strony staram się to zawierać w tekstach. Przykładem jest „Biont”, gdzie w sposób bajkowy, tajemniczy udało nam się przekazać dosyć istotną dla mnie kwestię. Studiowałem przez parę lat filozofię i poszukiwałem czegoś więcej, niż samej czystej zabawy, czy w języku, czy w życiu. Teksty są dla mnie zaklęciami, mantrami. Często ludzie nie do końca rozumieją teksty i to nie tylko te moje. Istotne jest to powtarzanie. Nawet, jak się powtarza bez zrozumienia fajny tekst, to on i tak już robi fajną robotę, ma aurę. Idzie wtedy dobra energia w świat. Interesuję się delikatnie fizyką kwantową i wiem, że opowiadanie takich treści ma pozytywne działanie.
A to bajkowe opowiadanie w postaci piosenki „Biont” zostało odebrane pozytywnie przez fanów?
Rozszyfrowują tekst z tego, co wiem, od dzieci po starszych. Niech tak będzie.
Zainteresowali się, dopytują się, co dalej?
Udało się. Gdy czytałem komentarze, są pozytywnie zaskoczeni, w jaka stronę Łąki Łan idzie. To zaczyna nieść ze sobą przekaz. Trzeba teraz robić i dalej cisnąć.
To, kiedy następny singiel?
Kończymy go. Szykujemy się do teledysku. Myślę, że w przeciągu dwóch miesięcy będzie kolejna premiera.
To w takim razie pozostaje wam życzyć tylko naturalnej drogi bez przeszkód…
Dokładnie i pogody ducha od ucha do ucha.
Ogólnie uważam , że w życiu trzeba żyć żeby było wesoło, ale mądrze
Za pomoc w realizacji wywiadu dziękujemy ApartHotel Stalowa52.