„Spirytyzm wiele obiecywał, stał się elementem pop kultury”
niedziela,
25 stycznia 2015
– 20-lecie międzywojenne, a o jego początku opowiadamy, było zafascynowane spirytyzmem. Ludzie interesowali się poszukiwaniami duchowymi. Potrzebne były nowe sposoby opisu świata, nauka nie nadążała za rzeczywistością. A religia zawsze w czasach wojen jest w kryzysie. Spirytyzm był czymś obiecującym. I szybko stał się częścią współczesnej pop kultury, elementem życia towarzyskiego – mówi portalowi tvp.info Łukasz Barczyk, reżyser „Hiszpanki”. Film opowiada o czasie tuż przed wybuchem powstania wielkopolskiego na przełomie 1918/1919 r., gdy do Poznania ma przybyć Ignacy Jan Paderewski. Muzyk i mąż stanu staje się celem wyrafinowanego spisku.
„Hiszpanka” to wielka, szeroko zakrojona produkcja, co nieczęsto się w polskim kinie zdarza. Na początku takiej pracy musi pojawić się wiara w sukces?
Staraliśmy się zastąpić słowo wiara, słowami : plan, praca, projekt, proces, rozwój. Ważne było wszystko, co kojarzy się z panowaniem nad rzeczywistością, a nie z czekaniem na cud. Ten film opowiada o zwycięskim powstaniu wielkopolskim z przełomu 1918 i 1919 r., cudownym, pozytywistycznym fakcie z polskiej historii, kiedy ludzie wzięli się za ręce i udało im się. To było spektakularne, zakończone sukcesem powstanie. Wiele z niego dla Polski wynikło, zdobyliśmy przecież 1/3 terytorium. My podeszliśmy do filmu metodycznie i pozytywistycznie. Zastanowiliśmy się, co zrobić, żeby się udało i gruntownie się do tego przygotowaliśmy – trwało to rok.
O przygotowaniach do powstania opowiada pan jednak w filmie w sposób dość nietypowy, baśniowy. Oto w centrum wydarzeń jest koło spirytystów i starcie dwóch potężnych mediów.
Nic w tym nowatorskiego. Do każdej historii trzeba znaleźć klucz. Nie można tematu po prostu obfotografować, trzeba znaleźć intrygujący punkt widzenia.Sztuka dramaturgiczna polega na tym, by w każdej historii zobaczyć coś nowego.
Z historii wiemy, że wielu polityków było pod urokiem telepatów i jasnowidzów, bez ich porady nie zrobili żadnego ruchu.
Chociażby Józef Piłsudski. 20-lecie międzywojenne, a o jego początku opowiadamy, było zafascynowane spirytyzmem. Ludzie interesowali się poszukiwaniami duchowymi. Potrzebne były nowe sposoby opisu świata, nauka nie nadążała za rzeczywistością. A religia zawsze w czasach wojen jest w kryzysie. Spirytyzm był czymś obiecującym. I szybko stał się częścią współczesnej pop kultury, elementem życia towarzyskiego. Ludzie się spotykali i wywoływali razem duchy.
Tak jak teraz spotykają się za pośrednictwem mediów społecznościowych?
Taki spirytystyczny czat. Wtedy spirytyzm był modny. Wyraźnie widać to w sztuce tamtych czasów, w kinie, w dramacie. Jeśli więc było to dla ludzi tak ważne, to nie można było pominąć tego w filmie o tamtych czasach.
Estetycznie w filmie nawiązuje pan też do niemieckiego ekspresjonizmu, a jeden z głównych bohaterów nazywa się Abuse. To nawiązanie do filmu „Doktor Mabuse” Fritza Langa z 1922 r., jednego ze sztandarowych dzieł tego kierunku?
Ekspresjonizm niemiecki wtedy właśnie się narodził. A Poznań leżał w tamtym czasie jeszcze w Cesarstwie Niemieckim. I w niemieckiej, i w polskiej sztuce szalały wtedy demony. Ale nie da się opowiedzieć o bitwach, wojnach, zrywach wolnościowych, omijając inne ważne aspekty. Np. finanse. Ktoś musi np. zapłacić za armatę, którą zaatakuje się wroga. Widzimy to m.in. dzisiaj na Ukrainie. Potrzebny jest też żywy symbol, wokół którego zgromadzą się ludzie. Na Ukrainę przyjechał bokser Kliczko, a do Poznania w 1918 r. – Ignacy Jan Paderewski.
Żeby wygrać, dobrze jest mieć przewagę w powietrzu. Podczas powstania w Poznaniu Polacy zdobyli lotnisko Ławica. W Doniecku teraz trwają walki o lotnisko. Tak to działa zawsze. Przecież Hiszpankę kręciliśmy w czasach kiedy o ukraińskim majdanie nie śnili nawet jego późniejsi uczestnicy. W „Hiszpance” opowiadamy o mechanizmach historii, związanych z elementarną logiką wydarzeń. One są większe i silniejsze niż nam się wydaje. I jeszcze jedno, wtedy rodziła się współczesna propaganda. „Hiszpanka” jest więc syntetyczną opowieścią o wpływaniu na ludzki umysł. Dzięki temu wygrywa się wojny i panuje nad rzeczywistością.
Marzeniem Tytusa Ceglarskiego, przemysłowca z pana filmu, jest by kiedyś czerwień i biel kojarzyły się tylko z „truskawkami ze śmietaną”. Niechęć do rozlewu krwi?
Krew i ofiary zawsze są podstawą walki o wolność. Nawet ahimsa, którą propagował Mahatma Gandhi zakończyła się przelewem krwi. Gandhi został zamordowany, ktoś go zastrzelił. Już starożytni wiedzieli, że zapanowanie nad materią wymaga ofiar. Cywilizacja nam o tym ciągle przypomina, rzecz w tym, jaki mamy stosunek do poświęcania się i czy mamy później szansę na życie w szczęściu i pokoju. Zawczasu warto się zastanowić, co zrobić, by nie wróciło zagrożenie. Przekaz jest więc prosty, bądźmy zapobiegawczy, róbmy wszystko, by nie wrócić do sytuacji zniewolenia, a jednocześnie cieszmy się wolnością.
Pozytywizm ponad romantyzmem?
Wiara w to, że historia kończy się na nas jest głupia. Romantyczne zrywy są piękne, ale niepraktyczne. „Hiszpanka” opowiada oczywiście historię alternatywną, która teoretycznie się nie wydarzyła, ale zarazem pokazuje, jak ludzie kształtują rzeczywistość. Wszyscy jesteśmy świadkami historii. Podczas mojego życia wielokrotnie przekonałem się, że o tych samych faktach mówi się bardzo różnie. Z historii możemy się dowiedzieć o tym, co się wydarzy, bo – jak wszyscy wiedzą – ona lubi się powtarzać. Trzeba więc przygotować się na nadejście kolejnego cyklu. I zapanować nad nim,a nie poddać mu się jak to często dotąd bywało.
„Hiszpanka” to międzynarodowa obsada – demonicznego doktora Abuse zagrał AmerykaninCrispin Glover, wśród aktorów są też m.in. inni Amerykanie i Niemcy. Zebrał pan też na planie znakomitych polskich aktorów – Jan Peszek zagrał Tytusa Ceglarskiego, a Jan Frycz – Ignacego JanaPaderewskiego.
Z Cryspinem znaliśmy się w wcześniej, bardzo chciałem, żeby zagrał Abuse. Wysłałem mu scenariusz i następnego dnia odezwał się, że wchodzi w to. Podobnie było z każdym z aktorów, do których miałem szansę się dostać i zaprosić ich do współpracy. Scenariusz „Hiszpanki” otwierał drzwi, głowy i serca. Wiele ról napisałem dla konkretnych aktorów. Część objawień obsadowych przychodziła też później.
Nie robię raczej castingów, nie mają dla mnie sensu, źle się podczas nich czuję. Mam wrażenie, że casting nie daje mi żadnej wiedzy o aktorze i przekazuje znikomą wiedzę o człowieku. Jeśli mam pomysł na obsadzenie roli, spotykam się z dwiema, góra trzema osobami, rozmawiamy, robimy próby. Staramy się poznać, zrozumieć, zorientować, czyjesteśmy się w stanie spotkać twórczo, czy przeskakuje jakaś energia.
Otacza się pan stałymi współpracownikami, są wśród nich m.in. operatorka Karina Kleszczewska, kompozytorka Hanna Kulenty, grupa aktorów – m.in. Jan Frycz. Rozumiecie się w pół słowa?
To jest wspaniale, jeśli ludzie spotykają się w pracy,rozumieją się i razem rozwijają, realizują kolejne projekty. Porozumienie bywa już wtedy pozawerbalne. W filmie to ważne, bo na planie zawsze goni czas. Jednocześnie pracuje masa ludzi, u nas ekipa liczyła nawet jednorazowo ok. 500 osób. Uruchamianie i zarządzanie takim molochem jest niezwykle trudne, czasochłonne i energochłonne. Jeśli ma się wtedy wokół siebie ludzi, z którym rozumie się bez słów, jest wielka szansa, że ten moloch będzie się poruszał jak baletnica. Chcieliśmy, by „Hiszpanka” była jednocześnie monumentalna w odpowiednich momentach i lekka, roziskrzona i filuterna w innych.
Wielka produkcja filmowa to specjalne wyzwanie dla operatora?
To jest kwestia doboru środków wyrazu. Nie ma znaczenia, czy na planie jest jedna kamera czy pięć, troje aktorów czy 500 statystów. Z Kariną zawsze pracujemy w ten sam sposób, od 1996 r., czyli już blisko 20 lat. Staramy się przekładać myśli na obrazy, inscenizację na ruch, obraz, plastykę, to czym się posiłkuje kamera. Jak już mówiłem, nad „Hiszpanką” pracowaliśmy przez rok – m.in. razem z operatorką, scenografką Jagną Janicką, kostiumolożką Dorotą Roqueplo – zanim weszliśmy na plan. Film został dokładnie zaplanowany, powstał storyboard. Większość filmowej przestrzeni została specjalnie stworzona, od zera.
W „Hiszpance” splatają się filmowa iluzja i iluzja spirytystów.
Naszym zadaniem było stworzenie świata, który jest na tyle magiczny i wciągający, że widz przeniesie się do tej rzeczywistości. Zagubienie się w filmowym świecie to dla mnie, jako dla widza, jedno z najpiękniejszych przeżyć. Chcę być zaskakiwany, by mnie zachwycano. Mam nadzieję, że to samo poczują widzowie „Hiszpanki”.
Dopełnieniem świata „Hiszpanki” jest muzyka, w której Hanna Kulenty połączyła współczesność z muzyką z początku XX w.
Muzyka jest pomostem między współczesnością a tamtą epoką. Muzyka wypełnia przestrzenie między scenografią a bohaterami filmu, gra na emocjach. Hania napisała ją bardzo strukturalnie, pisała stricte pod obraz, tu w moim pokoju w Studiu Filmowym Kadr. Trwało to trzy miesiące, robiliśmy to w permanentnym kontakcie. Hania wykonała cały score tego filmu na wielu instrumentach elektronicznych.
Puszcza pan w filmie kilka razy oko do widza.
Chodzi o to, by złapać dystans do rzeczywistości, bo uczucia bywają złudne, choć potężne. „Hiszpanka” opowiada o klęsce emocji, triumfie umysłu i potędze współpracy.
Łukasz Barczyk – reżyser, scenarzysta, producent, aktor i montażysta. Autor filmów: „Patrzę na ciebie, Marysiu“ (nagroda za debiut na festiwalu w Gdyni, 2000) , „Przemiany“ (m.in. FIPRESCI w Turynie, 2003) , „Nieruchomy poruszyciel“, „Italiani“.