Polski hip-hop to dziecko transformacji
poniedziałek,
9 lutego 2015
– Myślę, że wypracowaliśmy sobie swój swoisty etos hip-hopowca. Są rzeczy, których nie godzi się robić osobie, która dorastała na tej muzyce. Kupowanie płyt swojego ulubionego artysty to jest coś, czego zazdroszczą nam twórcy innych gatunków muzycznych. To jest praca u podstaw, to element tego etosu, dzięki któremu można mówić o polskiej hip-hopowej kulturze – mówi Dominika Węcławek, jedna z autorek „Antologii polskiego rapu”. Jej twórcy opowiadają jak powstawała, jak wyglądał dobór artystów i omówionych w niej piosenek oraz jak w ogóle ma się polski hip-hop.
Jak doszło do tego, że powstała „Antologia Polskiego Rapu”?
Tomasz „CNE” Kleyff: Pracowałem jeszcze wtedy w MTV. Jedna z koleżanek powiedziała mi, że jej znajomy z Narodowego Centrum Kultury prosił ją, aby nas skontaktowała, bo właśnie powstał taki pomysł. Wiedział, że w tym siedzę i dlatego zwrócił się do mnie. To był Tomek Kukołowicz, który opiekował się całym projektem. Poprosił, żebym zastanowił się nad gronem autorskim, które wykrystalizowało się dosyć szybko. Od razu pomyślałem o Andrzeju, Dominice, Marcinie. Kamil „Jakuza” Jaczyński pojawił się, aby pokazać różne punkty widzenia, nie tylko dziennikarzy piszących o hip-hopie.
Podobno podział opisywanych w antologii kawałków odbył się demokratycznie. Na czym ta demokracja polegała?
Marcin Flint: Losowania nie było. Każdy zgłaszał swoje propozycje. Przeszły te, które się zazębiały, były poniekąd wspólne. Na tym polegała ta demokracja. Lista artystów i utworów, o których piszemy wyszła od nas. Było tego naprawdę bardzo dużo, więc skoncentrowaliśmy się na tym, co powtarzało się na listach większości z nas.
Dominika Węcławek: Oczywiście były sytuacje, kiedy dyskutowaliśmy, czy ktoś powinien być w antologii, czy wylecieć. Kilka razy wymienialiśmy artystów, bo osoba, która wydawała się ważna i konieczna w tej „50” mimo swoich dotychczasowych zasług może poczekać na swój czas.
Kamil „Jakuza” Jaczyński: W antologii nie ma artysty albo utworu, z którym reszta z nas by się nie zgadzała.
To była ostra selekcja? Kłóciliście się o swoje typy?
D.W.: Selekcja była ostra.
T.K.: Mamy do tej pory założoną grupę na Facebooku gdzie tworzyły się listy. Było głosowanie. Gdy ktoś dostawał większość głosów, wchodził bez dyskusji. Nie stawialiśmy sprawy na ostrzu noża, ale często przerzucaliśmy się argumentami i dyskutowaliśmy.
M.F.: Nie trzeba było drzeć szat. Zostawiliśmy sobie wentyl bezpieczeństwa. Było też tak, że każdy mógł jedną postać, która się nie zmieściła, a na której mu zależało z powodów muzycznych, wprowadzić na zasadzie wilczego biletu. A jeśli chodzi o dyskusje to bywały zaciekłe. Nasz gust też odgrywał tu ważną rolę. Zwłaszcza, jeśli chodzi o wybrane kawałki. Nie musieliśmy się, więc starać na siłę znajdować kryteriów, tworzyliśmy tę mozaikę według własnego uznania, ale tak, aby dawała obraz zjawiska.
D.W.: Każdy z tych 50 artystów zasługuje na to żeby być w tej książce. Lista rezerwowych, którym niewiele zabrakło, aby się w niej znaleźć też jest długa.
M.F.: Każdy z tych artystów, który się w antologii znalazł, to nie była fanaberia. Każdy z tych, którzy wchodzili z wilczym biletem mieli po dwa głosy w naszym głosowaniu. Ale momentami można było się zdziwić, kto kogo wybrał, jako tego, który powinien się jeszcze w antologii znaleźć. To były czasem wybory wbrew gustowi.
T.K.: Mieliśmy świadomość odpowiedzialności, która na nas spoczywała. Pewnie niektóre osoby, które czekają w kolejce i się w antologii nie pojawiły będą miały nam to za złe. Pomysł jest taki, aby ta antologia żyła w sieci i żeby można było dodawać do niej kolejnych artystów, kolejne rozdziały. Dzięki temu te osoby, które uważają, że powinny się tam znaleźć, mogą tam trafić. Już na jej premierę przygotowaliśmy dziesięć utworów z roku 2014 a antologię zamknęliśmy na roku 2013.
A może za rok albo dwa trzeba będzie wydać kolejną część antologii?
M.F.: Być może będzie wystarczała aktualizacja przy kolejnych wznowieniach wydań, ale oczywiście chętnie napiszemy drugą część, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Milowe kroki dla polskiego hip-hopu poczynił rzecz jasna Kazik Staszewski. To dzięki niemu tak naprawdę ten gatunek trafił na nasz grunt
Antologia to fragmenty utworów i ich krótkie opisy-recenzje, z drugiej strony biogramy artystów. Łatwo było w takiej pigułce zawrzeć historię jednej piosenki?
D.W.: Myślę, że było dosyć proste, bo wszystkie kawałki były nam znane. W jakiś sposób kojarzyły nam się z różnymi sytuacjami. Poza tym piszemy o muzyce, na której się znamy, przy której dorastaliśmy, która towarzyszyła nam przez wiele lat. Staraliśmy się słuchać wszystkiego, co pojawiało się na rynku. Te utwory są nam bliskie. Opisy utworów to może nie recenzje, ale mikro felietony, w który staraliśmy się pokazać różne rzeczy, nakreślić tło, sytuację, gdy ten kawałek powstawał, powiedzieć kilka słów, o artyście, jego drodze, emocjach, czy też rapie, jako samym podgatunku w ramach hip - hopu.
T.K.: Dominika, Marcin, Andrzej od wielu lat się tym zawodowo zajmują, robią to najlepiej. Ja nie czułbym się na siłach, aby opisywać te utwory. Mam do nich wielki szacunek za to, że docierali do autorów, prosili ich o komentarze od siebie, tak, aby to nie było sucho przez nas opisane.
M.F.: Zwróciłbym uwagę na to, że z jednej strony w antologii są biogramy, w których staraliśmy się być neutralni, nie oceniać, nasza własna opinia o artystach nie odcisnęła się tam zbyt mocno, a z drugiej strony są te minifelietony, gdzie nie oszczędzaliśmy się i nie powstrzymywaliśmy przed naszymi komentarzami. To równoważy suchszą, encyklopedyczną część. To taki żywy komentarz.
K.J.: Nie oszukujmy się, ale dzięki temu antologia ma pewien subiektywny charakter.
M.F.: Siłą antologii jest równowaga między poszczególnymi elementami. Wywiady, które w niej zamieściliśmy też nie są dobrane przypadkowo.
To z kim i dlaczego właśnie z tymi osobami, przeprowadzone wywiady, zamieszczone zostały w „Antologii…”?
T.K.: Milowe kroki dla polskiego hip-hopu poczynił rzecz jasna Kazik Staszewski. To dzięki niemu tak naprawdę ten gatunek trafił na nasz grunt. Jest tam też wywiad z Muflonem, który rewelacyjnie potrafi scharakteryzować, powiedzieć o tym, co obecnie dzieje się w hip-hopie, oraz Joanna Tyszkiewicz, wspaniały punkt widzenia raperki i dziennikarki ze szczecińskiego radia.
M.F.: Gdyby szukać ojca duchowego polskiego rapu, to byłby to właśnie Kazik. Joanna aktywna od połowy lat 90. do dziś. Tym, co robi buduje pomost między przeszłością a teraźniejszością. Muflon jest młodym chłopakiem, a udaje mu się publikować teksty o rapie w „Polityce”, ma swój program w radiowej Trójce. Ma zacięcie analizatorskie. To z nim rozmawiamy o ewolucji gatunku, czym jest w tej chwili. To dosyć ważna kwestia. Myślę, że te rozmowy to w pewien sposób próba stworzenia teorii hip-hopu, który wciąż broni się szufladkowaniu i wciąż nie jest brany na poważnie. Ten wstęp w formie wywiadów, jest próbą spojrzenia na niego poważniej, tak, aby zobaczyć, co, z czego wynika. Nowa szkoła rapu to takie państwo w państwie. Ci, którzy interesują się nowym rapem, coraz rzadziej czują potrzebę identyfikowania się z tym, co było kiedyś.
W słowie wstępnym Tomek dzieli hip-hop na poszczególne dekady…
T.K.: Do tego podziału doszło już na pierwszych naszych spotkaniach poświęconych antologii. Byłem świadkiem wszystkich, a wszyscy byliśmy zgodni, co do terminów i ich ram. Pewne wydarzenia, płyty były momentami przełomowymi.
K.J.: To wyszło w sposób naturalny. Rzeczywiście jesteśmy świadkami tego, jak ta muzyka powstawała, jak się tworzyła.
M.F.: Tomek był właściwą osobą do tego, aby tego podziału dokonać, bo przez swoją wieloletnią pracę, spotkania z każdym, kto się rapem zajmował na poważnie, koncerty, płyty, mógł spojrzeć na ten nasz polski rap nieco inaczej, od środka, jak insider.
Ten podział na dekady przypomina trochę 25 lat polskiej wolności. Jest zachwyt, jest wielki rozwój, ale jest też kryzys…
T.K.: Górnolotnie porównałem polski hip-hop, jako dziecko transformacji, wolności słowa. Nie był niczym deptany, miał swobodny dostęp do tego, co się działo na Zachodzie, co powstawało. Była moda na szerokie spodnie, jazdę na deskorolce, to wszystko przyszło do nas, mogliśmy to podglądać i przenosić na nasz grunt.
D.W.: Były też przegrywane kasety, nagrywane z telewizji teledyski, czy właśnie deskorolki i szerokie spodnie.
T.K.: Tede, czy Molesta jeździli na deskorolce, słuchali tej muzyki, przenosili ją i modę na hip-hop na nasz polski grunt. Tak to się rodziło u nas. Może nie jest to 25, ale na pewno 20 albo 22 lata wolności.
K.J.: Pamiętam jak legendarny Druh Sławek mówił, że w Polsce nie ma kultury hip-hopowej, jest po prostu polskojęzyczny hip-hop. Myślę, że na przestrzeni tych 22 lat można powiedzieć, że stworzyliśmy fantastyczną kulturę hiphopową w Polsce. To widać nie tylko w antologii, ale i w tym, co się działo na przestrzeni lat i co się dzieje teraz.
D.W.: Myślę, że wypracowaliśmy sobie swój swoisty etos hiphopowca. Są rzeczy, których nie godzi się robić osobie, która dorastała na tej muzyce. Kupowanie płyt swojego ulubionego artysty to jest coś, czego zazdroszczą nam twórcy innych gatunków muzycznych. Dziwi ich to, że mamy swój rynek dystrybucyjny, mamy tak wysoką sprzedaż, gdy oni z trudem sprzedają swoje albumy. To jest praca u podstaw, to uczenie ludzi, że warto kupować płyty swoich artystów i da się to zrobić. To element tego etosu, dzięki któremu można mówić o polskiej hiphopowej kulturze.
A więc było prościej?
M.F.: Ta wymiana doświadczeń kulturowych, która była możliwa już w latach 90. i to, że nie było problemu z tym, aby te materiały docierały do nas, sprawiło, że ta kultura hip-hopowa mogła wreszcie ukorzenić się na naszym gruncie.
D.W.: Poza tym była swoboda w radio. Gdybyś miał wciąż beton i te same przeboje, to nie sądzę, aby to się udało.
T.K.: Trzeba złożyć hołd starej Radiostacji, a wcześniej Rozgłośni Harcerskiej, czy takim rozgłośniom jak Radio Szczecin gdzie swoją audycję robiła Joanna, Radio Kolor i „Kolor Szok” Bogny Świątkowskiej. W TVP nadawana była jej audycja, w której Bogna puszczała pierwsze klipy, robiła koncerty, rozdawała bilety na nie. W latach 90. wyrósł też polski break-dance. Z rapem mogło być tak jak było z punk rockiem, że ciężko było być na rynku, zdobywać nagrania, które czasem cudem przenikały do Polski, ale prawda jest taka, że było zdecydowanie łatwiej, choć nie da się ukryć, że też o ten dostęp trzeba było powalczyć.
M.F.: Ta utrudniona droga do rapu też miała swoje plusy. Każdy docierał do niego na swój sposób. To pozwoliło wykształcić różnorodność stylów, to, czego dziś hip-hopowi brakuje. W latach 90. nawet najsłabszy raper miał swój styl.
D.W.: Każde miasto, w którym rap zakiełkował, miało swój indywidualny charakter. Inaczej rapowało się we Wrocławiu, Katowicach, Warszawie, czy na Pomorzu.
M.F.: Dziś chociażby mocno rozwija się scena częstochowska, czy radomska, które nie były tak mocno eksploatowane, na szerszą skalę. Dobrze, że to żyje, ewoluuje, zmienia się.
Każdy docierał do niego na swój sposób. To pozwoliło wykształcić różnorodność stylów, to, czego dziś hip- hopowi brakuje. W latach 90. nawet najsłabszy raper miał swój styl
Można powiedzieć, że koloryt lokalny też pojawia się w polskim rapie?
D.W.: Tak, on jest w nim dosyć mocno osadzony.
T.K.: Wspaniały przykład to Śląsk, tam raperzy wplatają w swoje kawałki dużo gwarowych określeń.
K.J.: Rap jest globalny i lokalny jednocześnie. To bardzo specyficzny gatunek, który zawsze jest z tą lokalną kulturą mocno powiązany.
D.W.: Raperzy w tym, co tworzą, często są głosem swojego miasta, swoich ludzi. Mają świadomość, że mają przyjaciół oraz odbiorców, którzy są z nimi, bo pamiętają skąd są. Rap to muzyka, która bez słuchaczy nie ma racji bytu. To przekaz dla kogoś.
To, jaki ten polski hip-hop jest?
M.F.: Jest skomplikowany, ma milion barw, odcieni. Może go robić facet, który nie skończył podstawówki i gość, który ma doktorat. Tak zresztą się dzieje. Hip-hop wiążę się z muzyką elektroniczną, gitarową, folkową, jazzową, reggae. Pasuje do wszystkich gatunków.
D.W.: Może być prosty, literacki albo bardzo techniczny gdzie kładzie się nacisk, jak co zostało napisane, jak rymy zostały utworzone, albo też, jako zwykłe gadanie gdzie raper wychodzi i jak kaznodzieja w prosty sposób mówi komuś, co i jak powinno być zrobione.
K.J.: Charakterystyczną rzeczą jest to jak dziś różnie hip- hopowcy wyglądają. Jedni noszą szerokie spodnie, inni zwężane. W studiu nagraniowym, w którym pracuję zdarzają się też panowie w dresach i skórzanych kurtkach. Oni odkrywają, że jesteśmy spoko, a my rozumiemy, że uliczny hip- hop ma różne oblicza. Gdyby ktoś wszystkich postawił w jednym szeregu, to byłby to szereg bardzo różnorodny.
D.W.: Fajne jest to, że polski hip-hop w tej części Europy promieniuje na sąsiadów. Mamy siłę przebicia. Niemcy, czy Czesi zapraszają naszych artystów bardzo często i chętnie.
T.K.: Pamiętam jak w latach 90. z moimi kolegami grafficiarzami jeździliśmy za granicę uczyć się, jak robić graffiti. Chodziliśmy z rozdziawionymi gębami, chłonęliśmy, przywoziliśmy inspiracje. Było też tak, że przywoziliśmy im kasety Warszafskiego Deszczu. Potem ten skład stał się główną gwiazdą ich festiwalu w Pradze.
D.W.: Czesi stworzyli największy festiwal Hip Hop Kemp, którego siłą są polscy artyści, kontraktowani na równi z największymi artystami światowymi. Wszyscy znają ich teksty, świetnie się bawią na koncertach. To jest naprawdę niezłe.
T.K.: Oddzielny temat to Rosja. Zupełnie inna bajka, która ma swoją stylówę. Pamiętam jak w 2011 dotarła do mnie kaseta z teledyskami rosyjskimi zespołu Kasta. Były robione na taśmie filmowej, wysoko budżetowe. Prawie jak w Ameryce. To inny świat, tam polski i wschodni hip-hop ma małe szanse na zaistnienie.
Nawiązując do tego, co mówicie. Polscy raperzy jeżdżą na gościnne występy?
T.K.: Gdy okazało się, że mamy duże skupiska polonijne w Irlandii, Anglii, czy w USA to momentalnie zaczęliśmy jeździć.
K.J.: Stary hip-hop zawsze będzie miał tę barierę, że jest dla słuchaczy, którzy znają język. Ja sam czasem lubię posłuchać francuskiego albo koreańskiego hip- hopu, ale ten język jest dla mnie niezrozumiały i nie wiem o czym śpiewają. Nagrywanie po angielsku dla polskich artystów nie do końca ma sens. Lepiej się ich odbiera, gdy rapują w swoim języku.
T.K.: Oczywiście stopień znajomości angielskiego wciąż wzrasta. Może za kilkadziesiąt lat to się zmieni.
Mamy już, co opowiadać, nie jesteśmy środowiskiem znikąd. Mamy swoich bohaterów. Cieszy to, że zaczęliśmy być doceniani
Po wielkim boomie przyszedł jednak kryzys…
T.K.: Rzeczywiście w 2005 roku nadszedł czas kryzysu, który był tak naprawdę wynikiem boomu. Przyczyniło się do tego kilka rzeczy. Przesyt, ale nie tyle przesyt hip - hopu tylko hip - hopolo, pod którym się nie podpisujemy. To była przebojowa hybryda przyjazna radiu, telewizji, choć odbierana, jako hip - hop. Obrzydzało się przez to tę muzykę młodym ludziom i nie chcieli się z nią utożsamiać.
M.F.: Żerowanie na gatunku spowodowało takie eksploatowanie go bez klucza, bez sensu i uzasadnienia. Koniec końców to wyszło hip- hopowi na dobre. To było odrodzenie na naszych warunkach, z naszymi strukturami. Teraz jest tak, że przychodzi koza do woza.
D.W.: Przestaliśmy być zależni od dużych wytwórni. One przychodzą do raperów, ale oni mówią, że nie chcą mieć nic wspólnego z nimi.
T.K.: Swego czasu każda duża wytwórnia chciała mieć swój hiphopowy oddział, żeby się nim popisać. Wszystkie się sparzyły, artyści także. Wytwórnie liczyły na dużo większe nakłady i współpracę hip- hopowców, że będą się chcieli sprzedać. Gdy oni zobaczyli, do czego są nakłaniania, jakie dostają procenty i, że są w stanie to sami ogarnąć, też się odsunęli od tego. Tak się działo już wcześniej przed kryzysem. Już wtedy zorientowaliśmy się, że z tego mariażu nic nie będzie. Kolejne drugie odrodzenie to był efekt filmu „Jesteś Bogiem”, który pięknie i dobitnie pokazał, czego młode pokolenie chce, że jest w stanie rozpoznać prawdziwą historię zespołu. Gdyby taki film zrobiono o zespole Jeden Osiem L, nie byłby już takim sukcesem.
K.J.: To prawda. Mamy już, co opowiadać, nie jesteśmy środowiskiem znikąd. Mamy swoich bohaterów. Cieszy to, że zaczęliśmy być doceniani.
T.K.: Przez wiele lat, jako artysta czułem się skrzywdzony, gdy ktoś o hip- hopie mówił, że to kultura niższa. Ubodło mnie to, gdy w telewizji relacjonowano występ break dancowców przed JPII i powiedziano, że wystąpili reprezentanci kultury niższej. Fajnie, że od paru lat nas się dostrzega i postrzega inaczej.
Mam wrażenie, że świat hip- hopu coraz częściej wchodzi we współpracę z innymi muzycznymi gatunkami. Świadczy o tym chociażby obecność O.S.T.R.'a jako dyrektora artystycznego podczas Męskiego Grania?
T.K.: W tym roku Molesta występowała z Markiem Dyjakiem. Tego typu współprac jest coraz więcej, to fakt.
M.F.: To cementowanie światów miało miejsce już na poziomie Kalibra 44. Pierwsza płyta odbiła się echem u takiej Kory czy Tatiany Okupnik, ale i na festiwalu jarocińskim. Hip- hop nie jest już tylko fenomenem socjologicznym, jest również gatunkiem muzycznym. To nieustanne socjologizowanie odbiera mu wartości do bycia muzyką. Fajnie, że rapują, bo inaczej by okradali samochody. Takie stwierdzenia na szczęście pojawiają się coraz rzadziej.
Dla kogo jest ta książka?
D.W.: Dla wszystkich.
T.K.: Dla nas żebyśmy powspominali, dla młodych żeby poznali i dla jeszcze starszych żeby się zapoznali. Moja mama, gdy wzięła ja do ręki powiedziała, że jej się to podoba, jest w stanie zrozumieć, co chcemy przekazać.
M.F.: Czysto poznawcze walory biogramów są nie do przecenienia, z racji na to, że absolutna większość jest autoryzowana, na informacje pozyskiwane bezpośrednio od artystów na użytek tej właśnie publikacji. Wstęp i wywiady wiele mogą uporządkować. A felietonowe ujęcie piosenek to coś dla starych wyjadaczy, mrugnięcie okiem. Oni będą wiedzieć, do czego nawiązujemy, docenią kontekst, próbę analizy.
D.W.: Wylaliśmy bardzo konkretny fundament, choć jeszcze wiele jest do zdefiniowana od strony muzykologii.
W „Antologii…” są opisane tylko dwie kobiety raperki. Czemu jest ich wciąż tak mało?
D.W.: Dwadzieścia lat temu odpowiedziałabym prosto, bo była to muzyka bardzo męska, od facetów dla facetów. Na amerykańskim rynku też nie było zbyt wiele kobiet. Dziewczyny nie miały zielonego światła, a facetom też nie zależało, by one się pojawiały. To było trochę tak jak na wieczorze kawalerskim – fajnie, że dziewczyna dla nas tańczy, ale ni fajnie jak z nami pije.
T.K.: Było dużo testosteronu, walki, pojedynków między raperami.
D.W.: Potem powoli systematycznie robiło się dla nich miejsce.
M.F.: To mimo wszystko jest szowinistyczna kultura, którą adaptowało szowinistyczne społeczeństwo. Kobiet jest mało, bo są traktowane bardzo przedmiotowo w wielu dziedzinach życia, co wynika z obyczajowości, religii, mnóstwa rzeczy. Pod klipami dziewczyn zawsze znajdowały się komentarze w stylu: „Kobiety do garów”, czy „Pokaż cyce”. Nadal się niestety znajdują.
D.W.: Gdy w 2000 dziewczyny wychodziły na scenę, to pierwszy okrzyk był właśnie taki.
M.F.: Często dziewczyny też w banalny, infantylny sposób manifestowały swoją kobiecość, chętnie się same w ten gorset pakowały.
Czesi stworzyli największy festiwal Hip Hop Kemp, którego siłą są polscy artyści, kontraktowani na równi z największymi artystami światowymi
Co dalej z polskim hip-hopem? Jak widzicie jego przyszłość?
K.J.: Scena polska bardzo dobrze śledzi trendy zagraniczne. Coraz lepiej podłapuje, wykorzystuje je i dodaje coś od siebie. Nie można powiedzieć, że mamy jeden dominujący gatunek. Można na polskiej scenie znaleźć reprezentantów różnych stylów.
T.K.: Ja uważam, że są pewne modne kierunki, ale nie dominujące.
D.W.: Hip-hop jest zapraszany do „galeryjnego” świata i to jest dobre. Myślę, że co by nie było będzie dobrze.
M.F.: Dobre jest to, że hip-hop idzie w różne eksperymentalne formy, przenika pop, nie bojąc się przy tym awangardy.
J.K.: Warto wspomnieć, że biznesowo też jest nieźle. Po kryzysie, o którym mówiliśmy przyszły naprawdę dobre czasy.
T.K.: To najlepiej sprzedający się obecnie gatunek. Gdyby wziąć pod uwagę koncerty, mamy swoje metody dotarcia, odbioru, dystrybucji. Nie dajemy zarobić osobom po drodze. Myślę, że przez najbliższe kilka lat to się nie zmieni, nie pójdzie w innym kierunku.
To najlepiej sprzedający się obecnie gatunek. Gdyby wziąć pod uwagę koncerty, mamy swoje metody dotarcia, odbioru, dystrybucji. Nie dajemy zarobić osobom po drodze
Młodzi zdolni nie zastąpią starych wyjadaczy?
K.J.: Już są nowi, jestem z pokolenia starszych działaczy i mam kolegów, którzy są młodsi o 13 lat i prowadzą wytwórnie, działają. Widzę, że zaczynają się tworzyć odpowiednie kadry nie tylko artystów, ale i ludzi wokół tego.
D.W.: Ludzie, którzy byli naszymi stałymi czytelnikami, gdy pracowaliśmy w „Ślizgu”, dziś prowadzą swoje własne serwisy, akcje. Wspierają młodych artystów i wyławiają ich, dają im szansę na pojawienie się w teledyskach, pokazują ich solowe dokonania. Często te młode wilki stają się świetnymi wyjadaczami.
M.F.: Ważne jest to, że inne gatunki dostrzegają w hip-hopie partnera a nie widzą w nim państwa, z którym trzeba być w stanie wojny.
T.K.: To, co nas mocno wyróżnia i osadza, to, że mamy swoich ludzi, którzy dziś projektują okładki płyt, a kiedyś malowali pociągi, ludzi, którzy tańczyli break Dance na kartonach, a dziś tworzą choreografie, filmowcy, producenci, wydawcy…to duże i silne zaplecze.
M.F.: Jedyne, na co można narzekać, to, że słuchacz nie rozwija się w tempie artysty i często go ogranicza. Ogranicza tym samym nas, ale to inna para kaloszy.
T.K.: Powinniśmy stworzyć własne nagrody, bo nie zależy nam na tym, aby przyznawano nam Fryderyki, ale mamy wrażenie, że branża wciąż nas trochę nie docenia.
K.J.: I tak dobrze, że branża fonograficzna wprowadziła taką kategorie muzyczną. Hip- hop świetnie się czuje na ulicach, osiedlach, ale i na OLIS-ie.
T.K.: Hip- Hop nie pasuje do festiwali sopockich i nie musi się tam pchać.