– Gdy nagrasz dobrą płytę, to później wszystko się do niej porównuje. Często słyszę od ludzi o „Helicopters” i czasem mam wrażenie, że nie słuchają muzyki. Po prostu zachowali fajne wspomnienia z tamtych lat, ze studenckich czasów, z imprez z dziewczyną – mówi w rozmowie z tvp.info muzyk John Porter. Niedawno wyszedł jego nowy album „Honey Trap”.
Okładka pana nowej płyty pt. „Honey Trap” wygląda jak okładka rasowego kryminału.
Tak właśnie miało być. Oddaje klimat płyty. Zaprojektował ją świetny grafik Gregory Manchess, autor wielu plakatów filmowych. Gregory współpracował m.in. z „Newsweekiem” i „National Geografic”. Robił też okładki serii powieści kryminalnych Hard Case Crime.
W piosenkach z płyty jest wiele nawiązań do kryminałów, m.in. do prozy Jamesa Ellroya, tego od „Czarnej Dalii”.
Fascynują mnie kryminały noir i walka, która toczy się między jasną i ciemną stroną człowieka. To, która ze stron wygrywa i dlaczego.
Która zwykle wygrywa?
To zależy od sytuacji, różnie bywa. Ciekawe jest to, że człowiek często wybiera drogę, o której wie, że nie będzie dobra. Ale jednocześnie nie może się powstrzymać i w to idzie.
Taki jest trochę los rockmana?
Niekoniecznie, jest wielu fajnych rockmanów, artystów, którzy żyją dla swojej sztuki. Dla artysty najważniejsze jest, by mieć warunki do tworzenia. Sztuka to jest raison d'être. Dla niej artysta żyje. Jeśli można robić swoje, to inne sprawy nie są już problemem.
Jakie warunki musi pan mieć, żeby pracować?
Żeby móc się zagłębić w pracy, muszę się odciąć od całego świata, wyprowadzić nawet z domu. Wszystko jedno, byle był spokój. Nie mogę mieć świadków, kiedy piszę, komponuję i gram. Muszę się odłączyć od rutyny codzienności, by być otwartym na wszystko, na każdą chwilę.
Mam wrażenie, że w dwóch ostatnich płytach – „Back In Town” i „Honey Trap” – wraca pan do stylu muzyki, którą grał pan na początku. I nagrywa pan sam, już bez Anity Lipnickiej.
Zawsze byłem zakorzeniony w szeroko rozumianym rocku. Lubię go i daje mi wiele satysfakcji. Przez lata zmieniłem podejście instrumentalne. Te dwie ostatnie płyty są na pewno bardzo męskie, bo nie śpiewam z kobietą. Gdy pracuję nad płytą, najpierw pojawia się koncept, potem jedna piosenka, druga. Nie wszystkie piosenki zostają. Wracam do tego, co było, ale teraz już inaczej na wszystko patrzę. Pojawiają się nowe emocje, sytuacje, których wcześniej nie doświadczyłeś. Mam nadzieję, że zrobię jeszcze jedna płytę i tak domknie się trylogia.
Piosenki z „Honey Trap” mają mocne teksty, tak jak np. psychodeliczna
„Dreaming of Drowning”.
Ona oddaje pewne stany umysłu. „Dreaming of Drowning” to odbicie snu. Śniło mi się, że się topię. Na szczęście się obudziłem. Psychika człowieka jest tak zaprogramowana, że nie umiera się we śnie, który się śni. Ale nie było to miłe wrażenie. Wiele jest takich małych zdarzeń, w których człowiek nie zawsze odróżnia rzeczywistość od tego, co się dzieje w jego
głowie. Czy teraz razem tu siedzimy przed kamerą, czy nam się to śni? Co jest złudzeniem, a co prawdą? To jest zawsze rozgrywka między nami i otoczeniem. Każdy odbiera świat inaczej. Im człowiek jest bardziej zdołowany, tym jest wrażliwszy niż wtedy, gdy jest na radosnym haju. Zachwyt sprawia, że jest się impregnowanym na wszystko, świat jest czarno-biały. Miewamy dobre i złe dni i trzeba się z tym pogodzić. Nie można zawsze udawać, że jest fajnie, nawet jeśli ludzie zachęcają cały czas: uśmiechnij się.
Nie można zawsze udawać, że jest fajnie, nawet jeśli ludzie zachęcają cały czas: uśmiechnij się
Kiedy pracuję, odcinam się od świata
Każde takie doświadczenie buduje?
Człowiek nie może działać jak maszyna. Trzeba dać umysłowi odpocząć.
Jest też na płycie piosenka „Black with the Blues” ze słowami „I’m going black with the blues, and the blues are black again”. I słychać w niej odgłosy odjeżdżającego pociągu…
To odniesienie do bluesowej tradycji. Odgłosy pociągu często były jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym ludzi, którzy siedzieli w więzieniu. Dlatego tak często w piosenkach bluesowych są pociągi.
Kiedy zaczął pan grać?
Zacząłem grać na gitarze, kiedy byłem w internacie. Miałem może dziewięć czy dziesięć lat. Sam coś brzdąkałem. To były czasy Beatlesów. Pojawiły się śpiewniki z ich piosenkami, były tam też wypisane akordy. Grałem melodie na pojedynczych strunach. Jestem samoukiem. Można złapać jeden akord, drugi, ale ich połączenie to już jest trudniejsza sztuka. Ojciec dał mi książeczkę z rozpisanymi akordami. I tak uczyłem się powoli.
30 lat temu miała premierę kultowa płyta Porter Band „Helicopters”. Fani do tej pory chcą, żeby pan śpiewał tamte piosenki?
„Helicopters” to był fajny moment w życiu. I jednocześnie duży ciężar. Gdy nagrasz dobrą płytę, to później wszystko się do niej porównuje. Często słyszę od ludzi o „Helicopters” i czasem mam wrażenie, że nie słuchają muzyki. Po prostu zachowali fajne wspomnienia z tamtych lat, ze studenckich czasów, z imprez z dziewczyną. Płyta kojarzy im się z dobrym okresem w życiu. A ja cały czas pracuję i robię coś nowego, więc to ciągłe wracanie do przeszłości jest trochę denerwujące. Wiele zespołów ma ten problem, np. Motörhead – ciągle im przypominają „Ace of Spades”. „Helicopters” określa specyficzny moment w historii Polski. Wtedy młodzi ludzie na dużą skalę zaczęli grać rocka. Moja płyta załapała się na ten ruch. Świetnie, że ludzie to doceniają i pamiętają, ale ja poszedłem już dalej.
Zacząłem grać na gitarze, kiedy byłem w internacie. Miałem może dziewięć czy dziesięć lat. Sam coś brzdąkałem
„Helicopters” – ludzie lubią wspomnienia
Płyty „Back In Town” i „Honey Trap” nagrał pan w Wielkiej Brytanii?
„Back In Town” w Londynie, „Honey Trap” – pod Londynem. Nagrywaliśmy w studiach analogowych. Producentem był Phil Brown, który współpracował m.in. z Led Zeppelin, Bobem Marleyem Jimim Hendrixem i Talk Talk. Phil to legendarna postać w świecie analogowych nagrań. Jego złoty okres przypadał na lata 70. i 80., ale teraz też świetnie sobie radzi, nagrywa m.in. z Dido. Phil to mistrz. Ma dobrych muzyków sesyjnych. Studia dają mu rabat, żeby tylko móc się pochwalić, że z nim pracowali. Zaprzyjaźniliśmy się.
Tęskni pan za Wielką Brytanią?
Są momenty, kiedy tęsknię i takie, kiedy cieszę się, że mnie tam nie ma. Myślę, że każdy tak ma ze swoim krajem. Nie przyzwyczaiłem się np. do polskiego Bożego Narodzenia, Wigilia jest dla mnie falstartem, bo jest za wcześnie. Angielskie święta zaczynają się 25 grudnia, a dzieci dostają prezenty rano, a nie w nocy. Do tego jedzenie wigilijne jest dla mnie ponure, np. ryby, których nikt nie lubi. Smutno to wygląda.
Nie przyzwyczaiłem się np. do polskiego Bożego Narodzenia, Wigilia jest dla mnie falstartem, bo jest za wcześnie
Są momenty, kiedy się tęskni, i takie, kiedy jestem zadowolony, że mnie nie ma
Czuje się pan trochę Polakiem po ponad 30 latach, które pan tu spędził?
Rozumiem, kibicuję, ale nie czuję się Polakiem. Wiem mniej więcej, o co tu chodzi. Asymilacja jest ważna. Znam wielu obcokrajowców, Anglików, którzy żyją w Polsce nawet dłużej niż ja i nawet słowa nie pisną po polsku. Nie mówię dobrze, ale potrafię się komunikować z ludźmi, wśród których żyję. Anglicy są słabi w językach obcych, słyną z tego, że uważają, iż każdy powinien mówić dobrze po angielsku. A jeśli ktoś ich nie rozumie, to powtarzają głośno: do you understand me? Każdy naród ma swoje cechy.
Dość rzadko pan koncertuje.
Gram koncerty wtedy, gdy widzę, że jest dobra atmosfera, fajne miejsce. Nic na siłę. Za dużo się męczyłem kiedyś w różnych klubach, gdzie tłumaczyli mi np., że scena wcale nie jest taka mała, jak mi się wydaje, bo niedawno grali tu Voo Voo, albo że nagłośnienie wcale nie jest złe. Koncert w Och-Teatrze 13 lutego, w piątek, to koncert promujący płytę „Honey Trap”. Ten materiał gram po raz pierwszy w Warszawie. Będą też piosenki z „Back In Town” i starsze, bo ludzie lubią piosenki, które już znają.
John Porter – urodził się w 1950 w Walii. Muzyk, kompozytor i autor tekstów. Od 1976 r. mieszka w Polsce. Z Korą i Markiem Jackowskim współtworzył zespół Maanam-Elektryczny Prysznic. Potem był zespół Porter Band. Z Anitą Lipnicką, swoją życiową partnerką, nagrał trzy płyty. Ich album „Nieprzyzwoite piosenki” dostał Fryderyka. W 2011 wydał solową płytę „Back in Town”. „Honey Trap” ukazała się w październiku 2014 r.