– „Nietykalni” zostaną z nami na zawsze i są trochę jak latarnia, która oświetla naszą drogę, ale niczego nie determinują. I cały czas jesteśmy przekonani, że można traktować z humorem tematy, które są trudne i skomplikowane – mówi portalowi tvp.info Olivier Nakache z duetu reżyserskiego z Erikiem Toledano, który nakręcił przebojową komedię „Nietykalni”. Teraz powracają z nowym filmem.
Eric Toledano i Olivier Nakache (fot. materiały prasowe)
Z okazji polskiej premiery „Samby” filmowcy odwiedzili Polskę. To opowieść o dwojgu ludziach, których niespodziewanie zderza los. On to imigrant z Senegalu, Samba Cissé (Omar Sy), który pracuje we Francji nielegalnie i jest nieustannie zagrożony deportacją. Alice (Charlotte Gainsbourg) jest paryżanką z bogatej klasy średniej, która przeszła załamanie nerwowe.
Film otwiera scena, w której płynnie przechodzimy z wesela w eleganckiej paryskiej restauracji na zaplecze, gdzie przy zmywaniu pracują imigranci. Ten początek sprawia, że widzowie są lekko zdezorientowani…
Ustawiliśmy światła reflektorów na ludzi, których nikt nie dostrzega. To pragnienie leżało u podstaw naszego myślenia o tym filmie. Początek jest też rodzajem hołdu, który składamy lubianym przez nas filmom. Nie zdradzę, o które chodzi, ale widzowie na pewno się domyślą. I rzeczywiście, chcieliśmy zmylić widzów, którzy – tak sobie wyobrażaliśmy z Erikiem – pomyślą: o, ci od „Nietykalnych” dalej robią filmy o bogatych ludziach. Ale szybko staje się jasne, że nie będzie to historia nowożeńców, ale tych, którzy ciężko pracują na zapleczu restauracji. Można nawet powiedzieć, że sekwencja otwierająca film jest jego swoistym streszczeniem.
Czy po ogromnym sukcesie „Nietykalnych” mieliście pewne obawy związane z kolejnym filmem? Że nie wyjdzie tak dobrze, że może zawiedziecie sami siebie i widzów?
Mieliśmy pełną świadomość, że będziemy pod presją sukcesu „Nietykalnych”, że będą się nam uważniej przyglądać. Ale nie o sukces chodzi, ale o historię, którą się chce opowiedzieć, o radość z pracy na planie, z kolejnego spotkania zawodowego z Omarem Sy’em. Mieliśmy cel i wiedzieliśmy bardzo dobrze, co chcemy opowiedzieć. Miała to być historia o miłości z mocnym kontekstem społecznym. I chcieliśmy pracować z Charlotte Gainsbourg, którą podziwiamy od dawna. Dzięki „Nietykalnym” mieliśmy oczywiście ułatwienia finansowe. Po nakręceniu każdego filmu resetujemy się i zaczynamy wszystko od nowa – znowu mamy przed sobą czystą, niezapisaną kartkę i tworzymy. „Nietykalni” zostaną z nami na zawsze i są trochę jak latarnia, która oświetla naszą drogę, ale niczego nie determinują. I cały czas jesteśmy przekonani, że można traktować z humorem tematy, które są trudne i skomplikowane. Dostaliśmy wiele kuszących propozycji, ale zdecydowaliśmy się, że zrobimy film może mniejszy, bez dużego budżety, ale nasz. Zresztą pomysł na „Sambę” pojawił się, gdy kończyliśmy pracę nad „Nietykalnymi”. Historia się wyklarowała, gdy przeczytaliśmy książkę „Samba pour la France” Delphine Coulin, która kilka lat pracowała jako wolontariuszka w organizacji pomagającej emigrantom.
„Samba” (fot. materiały prasowe)
W waszych filmach obowiązuje zasada śmiech przez łzy?
Dokładnie tak, to jest nasza tarcza.
Od czego zaczęliście myślenie o Sambie, od sprawy wypalenia zawodowego, które jest udziałem Alice czy od sytuacji emigrantów? Oba te wątki są w filmie bardzo ważne.
Mogliśmy właściwie zrobić dwa oddzielne filmy, ale zdaliśmy sobie sprawę, że oba wątki w się łączą. Ta wspólna płaszczyzna to świat pracy. Samba cały czas pracuje, goni od posady do posady, i jego tożsamość stopniowo się zaciera. W przypadku Alice stres wywołany przez życie zawodowe też zagraża jej osobowości. Paradoksalnie oboje przez pracę tracą swoją tożsamość.
Podczas jednej z rozmów między emigrantami pada zdanie, że ten, kto ma dużo fałszywych dokumentów coraz bardziej staje się nikim i ma coraz mniejszą szansę, by dostać dokument najważniejszy – kartę stałego pobytu.
Kolejny paradoks. Imigrant, żeby się utrzymać przy życiu, musi ciągle udawać kogoś innego. A żeby dostać wymarzony dokument, musi przedstawić w urzędzie setki papierów. Błędne koło. Nie wymyśliliśmy tej rozmowy, opowiedzieli nam to emigranci.
Długo dokumentowaliście scenariusz?
Spotykaliśmy się z ludźmi takimi jak Samba, którzy pracują ponad siły, żeby wysyłać do domu pieniądze i nieustannie uciekają przed policją. Rozmawialiśmy też ze specjalistami, którzy zajmują się osobami z syndromem wypalenia zawodowego.
Pokazujecie olbrzymią hipokryzję władz francuskich w podejściu do emigrantów. Widać ją bardzo wyraźnie, gdy Samba z nakazem opuszczenia terytorium Francji zostaje wypuszczony na wolność. Może iść gdzie chce, nikt go nie pilnuje.
Prawda jest taka, że potrzebujemy tych ludzi, bo wykonują prace, których nikt inny nie chce. Ale oczywiście rząd nie może otworzyć granic i oficjalnie wpuścić wszystkich, który chcą we Francji mieszkać. Ten temat ciągle powraca. Imigranci są wydalani, a pewne grupy ludzi głośno krzyczą, że są szkodliwi dla społeczeństwa francuskiego. A jest odwrotnie. I właśnie tę drugą stronę medalu chcieliśmy pokazać i zerwać ze stereotypami. Nie chcieliśmy jednak robić dokumentu, więc zrobiliśmy tak, jak lubimy najbardziej. Połączyliśmy dramat z komedią.
Pan i Eric Toledano jesteście mistrzami kontrastów i paradoksów. Zderzacie ze sobą pozornie bardzo niedopasowanych bohaterów. Tak było w „Nietykalnych”, tak jest teraz w „Sambie”. Jest wyjęty spod prawa silny, ciemnoskóry Samba i delikatna, krucha, nieśmiała przedstawicielka klasy średniej, Alice. I jeszcze jedno, Charlotte Gainsbourg pamiętamy z niedawnej roli w „Nimfomancie” Larsa von Triera. Te jej role są jak dwa przeciwległe bieguny.
„Samba” (fot. materiały prasowe)
Mistrzowie kontrastu! Muszę to zapamiętać, dziękuję. Właśnie na stworzeniu takiej filmowej pary bardzo nam zależało. Obsadzaliśmy role na przekór utartym przekonaniom. Z Charlotte chcieliśmy pracować od dawna. Jest świetną aktorką i profesjonalistką. Gdy Omar i Charlotte po raz pierwszy się spotkali, można było wyczuć pewne zawstydzenie i napięcie. Wykorzystaliśmy to w filmie. Podczas pracy okazało się, że jest między nimi prawdziwa chemia. Bardzo chcieliśmy, by zagrali razem. We Francji, ale myślę, że w innych krajach także, jest taka tendencja, by aktorską parę, która sprawdzi się w jednym filmie, angażować w takiej samej konfiguracji do filmów kolejnych. I ciągle mamy wrażenie, że oglądamy ten sam film.
Omar jest bardzo utalentowanym amatorem, który gra instynktownie. W „Nietykalnych” zagrał Drissa, postać, która była bardzo blisko jego naturalnej ekspresji. Tutaj musiał stworzyć rolę od początku do końca, od sposobu chodzenia aż po akcent. Tworzyliśmy więc całkiem nową jakość. I jest jeszcze Tahar Rahim, który zagrał przyjaciela Samby, udającego Brazylijczyka. Tahar prezentuje jeszcze inny rodzaj aktorstwa. On musi głęboko zanurzyć się w rolę. Jest znakomitym aktorem dramatycznym, zagrał główną rolę w pamiętnym, mocnym „Proroku”. Okazało się, że mieliśmy nosa i ma też talent komiczny. To wcale nie jest oczywiste. Łatwiej aktorowi przejść od komedii do dramatu, niż odwrotnie.
Premiera „Samby” pobudziła Francuzów do dyskusji o sytuacji imigrantów?
Zdecydowanie tak, ale same dyskusje nie wystarczą, żeby coś zmienić. Politycy muszą wykonać swoją pracę. Rozmawialiśmy z wieloma widzami, którzy po obejrzeniu „Samby” mówili, że teraz zupełnie inaczej patrzą na imigrantów, na ludzi, którzy na podwórkach na zapleczu restauracji palą chyłkiem papierosy. Na co dzień nikt nie myśli o tych ludziach.
Są niewidzialni?
To mógłby być nawet tytuł naszego filmu, ale zrobiliśmy już „Nietykalnych” i nie mogliśmy się powtarzać. Nie zajmujemy się polityką, ale „Samba” ma wymiar polityczny w sensie najbardziej podstawowym, bo dotyczy życia w społeczeństwie, tworzenia wspólnoty. Jesteśmy optymistami i mamy nadzieję, że coś się zmienni.
Optymistyczny wydźwięk ma też zakończenie filmu, choć nie jest jednoznaczne.
Samba i Alice dostają szansę, jest kolejne otwarcie w ich życiu.
Pracujecie z Erikiem Toledano nad kolejnym projektem filmowym?
Coś się już wykluwa, ale jeszcze nie ma konkretnej historii. Zainteresowaliśmy się tematami związanymi z nastolatkami, tym, co się dzieje w szkołach. Szukamy nowych, młodych aktorów.
I po raz kolejny zaangażujecie Omara Sy? Zrobiliście już razem cztery filmy.
Stworzyliśmy z Omarem artystyczne trio i na pewno nie powiedzieliśmy jeszcze razem ostatniego słowa. Jest niezwykle pozytywną, jasną osobą, Świetnie nam się razem pracuje. Widzimy jak z filmu na film staje się coraz lepszym aktorem i możemy mu wyżej podnosić poprzeczkę. Co prawda Omar jest teraz coraz bardziej zajęty, ale gdy niedawno kręciliśmy razem reklamówkę, powiedział nam, że w kolejnym naszym filmie musi się koniecznie pojawić, choćby miał tylko drzwi otwierać.
Dlaczego robicie filmy we dwóch? Tak jest łatwiej?
Wspieramy się wzajemnie. Spotkaliśmy się z Erikiem, gdy mieliśmy po 16 i razem uczyliśmy się robić filmy. To było bardzo dawno temu, za czasów wideo. Przez 20 lat wspólnej pracy dorobiliśmy się pewnego modelu działania, który dobrze funkcjonuje.
Jesteśmy zgodni? Spieracie się?
Dyskutujemy, przekonujemy się, ale się nie sprzeczamy. Na planie dokładnie wiemy, co i jak chcemy zrobić. Z filmem jest tak, że czasem pomysł, który teoretycznie wydaje się nienajlepszy, wspaniale sprawdza się w praktyce, wypróbowujemy więc różne warianty.
„Samba” ma premierę w Polsce kilka tygodni po krwawym zamachu na redakcję satyrycznego pisma „Charlie Hebdo”. Czy to, co się tam wydarzyło, rzuca nowe światło na postrzeganie imigrantów, o których opowiadacie w filmie?
To był szok, nadal trudno to wszystkim zrozumieć i mówić o tym spokojnie. Rzeczywiście wszystko, co wiąże się z imigrantami budzi teraz więcej emocji. Ale zamachowcy urodzili się we Francji, nie byli imigrantami. I musimy też pamiętać o ciemnoskórym chłopaku ze sklepu, który podczas ataku zamachowcy uratował życie grupie osób, które ukrył w chłodni. On, imigrant, stał się bohaterem narodowym.
Jak obstawia pan Oscary?
Trzymamy z Erikiem kciuki za naszą aktorkę Marion Cotillard i za polską „Idę” . To wspaniały film.