Janek jest uduchowiony. Ja realny, tylko czasem gdzieś odfrunę
sobota,23 maja 2015
Udostępnij:
Człowiek mający kontakt z Bogiem, którego wedle mojej bezczelnej filozofii nie ma, posiada jednak dosyć solidne oparcie w sytuacjach kryzysowych. Ja muszę sobie radzić metodami chałupniczymi – mówi Kazik Staszewski. – W moim przypadku Bóg to wolność – podkreśla jego syn Janek „Janusz” Staszewski, który kontynuuje rodzinne tradycje w muzyce. Po raz pierwszy we wspólnym wywiadzie, opowiadają m.in. o religii w ich tekstach.
– Postanowiliśmy uczcić upadłą ideę socjalizmu. To żart muzyczny – mówi Mirosław „Zacier” Jędras o projekcie Zuch Kazik. Opowiada, jak śpiewa się propagandowe utwory z minionej epoki. Swoje trzy grosze, a nie dwanaście, dorzucił też Kazik Staszewski.
Jeszcze będąc chłopcem, Janek w latach 90. już miał swój wkład w rodzinną twórczość.
J.S.: Kiedyś odwiedziliśmy w Trójmieście Pawła „Konjo” Konnaka, artystę zajmującego się szeroko rozumianymi aspektami kultury prześmiewczej. Miał mnóstwo rysunków. Byłem bardzo młody i dosłownie chłonąłem otaczającą mnie rzeczywistość. Zainspirował mnie. Sam zapełniłem kilka kartek rysunkami. Po pewnym czasie mój tata wykorzystał to na płytach. To były jedne z moich pierwszych zarobionych pieniędzy. Podzieliłem się nimi z bratem.
KS.: Te rysunki były niesamowite. Imitacja kreski Andrzeja Czeczota okazała się bardzo czytelna. Długo się nie zastanawiałem. Rysunek trafił na płytę „Na żywo, ale w studio” pod szyldem Kazik. Potem była jeszcze druga okładka. Wykorzystaliśmy podobny rysunek – tylko, że w negatywie. Tło było czarne a kreska biała. Album „Porozumienie ponad podziałami” już wydaliśmy pod regularnym szyldem Kazik na Żywo.
Janek Staszewski: numer Kultu „Babilon” jest tożsamy ze mną
Jak to się stało, że Janek dostał szansę wystąpienia na scenie podczas trasy Kult – Unplugged?
K.S.: Odpadł nam jeden z gości Tomasz Kłaptocz. Wpadłem na pomysł, żeby Janek go zastąpił. Ma świetny warsztat wokalny. Muszę wiele dobrych słów powiedzieć na ten temat.
Słuchając płyt hiphopowych, jestem wyczulony na takie sklejki, by utrzymać flow. Kleją te ścieżki, żeby to jakoś się bujało. Jeden wers i stop, potem następny i kolejny. Czasem wrzucają po jednym wyrazie.
Wśród tych, których słyszałem, Janek jest jedynym wykonawcą śpiewającym dosyć trudne linie wokalne od początku do końca. Jeśli się pomyli, nagrywają całość jeszcze raz. To ogromna umiejętność i nie mówię tego jako ojciec. W programie Kult – Unplugged Janek wybrał sobie ciężki numer „Babilon”.
Janusz wykonuje utwór „Babilon” – nagranie fanów z trasy Kult – Unplugged
J.S.: Dla mnie to wielki przywilej. Chętnie się do tego zabrałem. Pojeździliśmy po Polsce, spotkaliśmy wielu ciekawych ludzi. Mogłem pokazać swoje umiejętności, że jakoś funkcjonuję w tej muzyce. „Babilon” to fajny numer. Mogłem śpiewać teksty, które nie odnoszą się do mojego sposobu postrzegania świata, a ten jest tożsamy ze mną. W programie znalazł się też mój numer „Głowa do góry”. W piosence „Tan” robię natomiast beatbox, a że wychodzi mi on mistrzowsko to i efekt całości jest dobry.
Obaj wydaliście w marcu płyty. Janek ze swoim drugim albumem „Widowisko” jest na początku swojej samodzielnej drogi w muzyce. Kazik z „Wiwisekcją”, nagraną z Kwartetem ProForma, zaliczył swoisty debiut w nowym projekcie.
K.S.: Przemka Lembicza, lidera Kwartetu ProForma, traktuję troszeczkę jak ojca. Wychowałem się bez niego i zauważyłem w sobie takie podświadome ciążenie ku facetom, którzy stanowią dla mnie pewnego rodzaju autorytet. Dotyczy to zarówno działki muzycznej, jak i szerszego rozumienia tego słowa. Nie chodzi tu o wiek. Przemek jest ode mnie młodszy, natomiast ma bardzo konkretną wizję, jak ta nasza współpraca ma wyglądać. Poddałem się jego woli w całości.
Kazik Staszewski: grając z Kwartetem ProForma, otrzymałem taką jakby pełną opiekę ojcowsko-artystyczną
Z mojej strony swoim imieniem i nazwiskiem dałem możliwość chłopakom zaistnienia w szerszym kręgu odbiorców. W zamian za to otrzymałem taką jakby pełną opiekę ojcowsko-artystyczną. W nowej roli z Kwartetem ProForma czułem się jak sztubak. Nagle trafiłem w towarzystwo panów, którzy poważnie wyglądają, bardzo profesjonalnie dyskutują o muzyce i takież mają do niej podejście. Pojawiła się iskierka porozumienia, wspólna wibracja, która jest niezwykle istotna. Dlatego gramy razem już prawie półtora roku.
Dyskutujecie z Jankiem o swoich płytach?
K.S.: Każdy z nas tworzy autonomicznie i indywidualnie. Są to zupełnie różne rodzaje poezji śpiewanej. Janek jest bardzo uduchowiony i ta sfera szeroko pojętej metafizyki nadzwyczaj silne piętno wyciska w jego tekstach. Ja jestem realny. Tylko czasem gdzieś odfrunę, ale zaraz wracam.
J.S.: Jeśli chodzi o muzykę nigdy nie planuję co zrobię. Nie zapisuję żadnych pomysłów. Po prostu siadam i w zależności od tego jak popłynę z tematem, coś się z tego kształtuje i urodzi. Czasami – w pięć czy dziesięć minut – jestem w stanie zrealizować jakiś fajny pomysł, który potem się jeszcze rozwinie. Mam adaptery do samplowania. Biorę na przykład jazzową płytkę, czekam na solo perkusji i wycinam elementy. Na komputerze zebrałem fajną kolekcję sampli.
Panowie z Kwartetu ProForma na planie klipu „Gwiazda szeryfa” (fot. shquo.com/facebook.com/shquo’)
Jakiej muzyki słuchacie, gdy jedziecie jednym samochodem?
K.S.: Zwykle nie podróżujemy tym samym autem. Janek jeździ z ekipą techniczną. Z natury jego pracy oni muszą przygotować scenę, żeby zespół nie czekał na rozstawienie wszystkiego. Kult jeździ osobno a ja z menadżerem, ponieważ dbam o higienę psychiczną. Lubię po prostu wsiąść do samochodu i wysiąść u celu podróży, natomiast zespół zatrzymuje się na co drugiej stacji benzynowej, bo ten musi kupę, tamten siku, kolejny kupić piwo a jeszcze inny hot doga. Szału bym dostał.
J.S.: Pamiętam, że jak kiedyś jeździliśmy na wakacje słuchaliśmy Gang Starra. Na początku ta muzyka mnie nie przekonywała. Ojciec mówił wtedy: „A ja lubię jak oni tak gadają, powoli opowiadają”. Potem to u mnie zaskoczyło. Z tego co lubi mój starszy, a mnie też przypadło do gustu, to na pewno niektóre piosenki The Clash.
K.S.: Dzięki Jankowi stałem się admiratorem, co nieco wiem i bardzo lubię, jeśli chodzi o scenę polskiego hip-hopu. Myślę, że tacy wykonawcy jak: Ostry (O.S.T.R.), WWO, Molesta, Donguralesko, Hemp Gru pozostaliby mi kompletnie obcy, gdyby nie Janek, bo zatrzymałem się na etapie – Kaliber 44.
Kazik Staszewski: dzięki Jankowi co nieco wiem i bardzo lubię scenę polskiego hip-hopu
Janek jako techniczny w Kulcie jest wzorowym współpracownikiem?
K.S.: Generalnie jest bardzo obowiązkowy, nazwałbym to nawet karny. Odkąd został zatrudniony, to właściwie nikt ze współpracujących technicznych, którzy wraz z nim się zajmują taką obsługą kapeli, złego słowa o nim nie powiedział.
Zarówno w kazikowej, jak i januszowej twórczości pojawia się w różnych kontekstach Bóg. W jednym z wywiadów Janek powiedział: „Nawróciłem się na reggae”.
J.S.: W pewnym momencie odkryłem swoje dążenia duchowe. Nie wyobrażam sobie, że jest taki człowiek, który w życiu nie zakosztował innego sposobu myślenia duchowego. W moim przypadku stało się to przez muzykę reggae. Ona mówi o sprawach duchowych, o takich aspektach jak walka z systemem. W pewnym sensie nauczyła mnie więcej, niż chodzenie do szkoły czy studiowanie. Wielu ludzi w muzyce reggae było dla mnie wzorami. Dali mi coś bardzo ważnego. Teraz chodzi o to, żebym ja mógł coś wnieść w swoim przekazie.
Janek Staszewski: kontakt z Bogiem może wiele dać, jeśli chodzi o zbudowanie własnego charakteru
Jeśli nie chcesz słuchać tego co mówię, możesz sobie wyłączyć muzykę. Jeśli nie chcesz, nie musisz chodzić do kościoła. Warto jest jednak wytężyć swój umysł i spróbować wyciągnąć z życia więcej z innej perspektywy. Dla wielu ludzi Bóg to nakaz czy przestroga. W moim przypadku to wolność. Kontakt z Bogiem, niezależnie jak go nazywamy, może wiele dać, jeśli chodzi o zbudowanie własnego charakteru.
K.S.: Wychowałem się w rodzinie o obrządku katolickim. Właściwie moje świadome rozmyślanie i uświadamianie sobie istoty Boga zaczęło się, gdy wpuściłem do domu świadków Jehowy. Zazwyczaj mówi się do nich: „My wiemy, dziękujemy”. Tych ludzi generalnie się do domu nie wpuszcza. Raz trafili jednak, kiedy byłem sam. Przekonali mnie, zaangażowałem się. Przez wiele lat to ukształtowało mój obraz i sposób myślenia o Bogu. Świadkowie Jehowy m.in. bardzo dokładnie trzymają się się litery Pisma Świętego.
Długo moja postawa była antykościelna. Nie atakowałem Kościoła z pozycji ateistycznych, rebelianckich w czasach kiedy to było modne, wręcz przeciwnie, to była postawa człowieka, który głęboko uwierzył. Doszło jednak do momentu, kiedy ta wiara została poddana pewnego rodzaju egzaminowi, któremu nie sprostałem.
Koncert Kultu w PKiN (fot. Konrad Jaraszek)
Od dobrych ośmiu lat nie mogę przyznać się, że jestem obdarzony jakąś łaską wiary. Niestety przeszkadza mi w tym mój rozum, który nijak nie może tego pogodzić. Ja wiem, że wiara i wiedza to są zupełnie rozdzielne historie. U mnie one się jakoś paradoksalnie nakładają. Chciałbym z powrotem uwierzyć, bo jednakowoż wiele to ułatwia. Człowiek mający kontakt z Bogiem, którego wedle mojej bezczelnej filozofii nie ma, posiada jednak dosyć solidne oparcie w sytuacjach kryzysowych. Zawsze może się zwrócić ku opoce. Ja muszę sobie radzić metodami chałupniczymi.
J.S.: Wiemy, że każdy rodzic może narzucić dowolny punkt widzenia swojemu dziecku. U nas w rodzinie była wolność. Mogliśmy wiarę czy wiedzę o Bogu zgłębiać bez żadnych uprzedzeń. Ja i mój brat nie byliśmy skażeni nakazami.
K.S.: Uważam że, nie ma dyskusji pomiędzy wyznawcami tej czy innej opcji religijnej. Wiara dotyczy sfery emocji i twojego serca. Wyłączam się, zupełnie zamykam oczy i uszy, gdy jadę samochodem a mój menadżer – świadek Jehowy (Piotr Wieteska przyp.red.) zaczyna dyskutować z perkusistą (Tomek Goehs), który jest takim nowoczesnym katolikiem – w neokatechumenacie.
J.S.: To do niczego nie prowadzi, bo każdy chce komuś coś udowodnić.
K.S.: Zaczyna się licytacja na cytaty i interpretacje różnych sytuacji biblijnych. To zawsze kończy się niczym.
Powstanie utworu „Kalifat” z płyty „Wiwisekcja” wiąże się z dramatycznymi okolicznościami.
K.S.: Z pomysłem na tę piosenkę nosiłem się już tak od września 2014 roku, kiedy byłem z Kultem w Dublinie, a potem pojechaliśmy do Londynu. Trafiliśmy na ulicę pełną hoteli i pubów. Na niej tłumy młodzieży, dzieci niemalże, które bawią się w sposób absolutnie radykalny i ekstremalny. To taka pogoń w dostarczaniu sobie przyjemności, krótko mówiąc: seks, alkohol i narkotyki. Ktoś mi wytłumaczył, że to jest normalne i tak młodzież przygotowuje się do roku akademickiego. Jak zaznaczyła z kolei inna osoba, tam jest tak na okrągło. Ja, który widziałem już w swoim życiu sporo ostrych sytuacji, byłem tym wszystkim do głębi zszokowany.
Podczas trasy Kult – Unplugged (fot. Konrad Jaraszek)
Od razu wykreowała mi się w głowie sytuacja, że oto jakiś pobożny muzułmanin przyjeżdża i trafia na taką ulicę. To dla niego są literalne otchłanie piekieł, do których zstąpił. Takie zło w całej okazałości, trzeba więc jak najszybciej zlikwidować, bo jest to diabeł wcielony. Chciałem napisać tekst z perspektywy przybysza z kraju, gdzie panuje religia muzułmańska. Kiedy dostałem podkład muzyczny, coś takiego popełniłem. Dwa dni później doszło do masakry w redakcji „Charlie Hebdo”. Oczywiście jestem jak najdalszy od stosowania tego rodzaju metod.
O „Charlie Hebdo” nie masz dobrego zdania.
K.S.: Dla mnie jest to gazeta obrzydliwa. Skupia na sobie całą degrengoladę upadłego i w nic niewierzącego społeczeństwa zachodniego. Zresztą, to się za mną ciągnęło od 44 lat. Pamiętam „Charlie Hebdo” z czasu kiedy odwiedziłem z mamą mojego tatę w Paryżu w 1971 roku. To były koszmarne komiksy. Przerzucałem strona po stronie i ich obraz ciągnął się za mną przez całą niemalże podstawówkę. Jeśli chodzi o „Kalifat”, czasowo utrafiłem w cały dramatyzm tej sytuacji. Potrafiłem w jakiś sposób zsyntetyzować to co się stało i przełożyć na słowa poetyckie. Wcale mnie to nie ucieszyło, bo okazałem się prorokiem. Oczywiście zachowując wszelkie proporcje strasznej sprawy. Ogólnie uważam, że czeka nas konfrontacja dwóch światów cywilizacyjnych.
Janek Staszewski: nie jestem za wojną w żadnym wydaniu, ewentualnie tylko za taką o samoświadomość
Z kolei twórczość Janka jest pełna pacyfizmu. Ironiczny utwór „Niech żyje wojna”, spopularyzowany przez Stanisława Grzesiuka, przebija się wśród sampli na płycie „Widowisko”.
J.S.: Oczywiście nie jestem za wojną w żadnym wydaniu, ewentualnie tylko za taką o samoświadomość. Wojną z samym sobą, żeby jak najgłębiej zbadać to co się nazywa życiem. Słucham każdej muzyki. Puściłem sobie płytę Grzesiuka „Piosenki warszawskiej ulicy”. Fajne utwory, mówią nam dużo o przeszłości. Płyta przypasowała mi i postanowiłem ją wykorzystać. Zmiksowałem Grzesiuka z rapowym podkładem. Na początku było trochę strachu, czy prawa autorskie są już wolne i można to wydać. Okazało się, że wszystko jest w porządku, co bardzo mnie cieszy.
Zastanawiałeś się, czy za jakiś czas nie sięgnąć także po muzykę dziadka Stanisława?
J.S.: Nie znałem swojego dziadka, ale jego muzykę lubię bardzo. Był takim bardem. Twórczość dziadka jest super. To są fajne i mądre teksty. Nie sądzę jednak, żebym kiedykolwiek miał wykorzystać tę muzykę. Przetłumaczyć, że tak powiem na moją modłę. Jest wydany album „Tata Kazika”. Nagrywanie coverów mojego ojca też raczej nie wchodzi w grę. Chciałbym za to na pewno wziąć jeszcze udział w jakimś wspólnym projekcie z Kazikiem.
John Malkovich na koncercie Kwartetu ProForma (fot. Konrad Jaraszek/jaraszek.com)
Parafrazując tekst „12 groszy” usłyszymy ze sceny kiedyś: wnuczek Kazika niedługo przyjdzie pora?
K.S.: Miejmy nadzieję, że tak. Na razie może być to tylko jedna, albo druga wnuczka Kazika. Podejrzeliśmy młodszą z nich, któregoś dnia w mojej pracowni. Hela stała z mikrofonem i chyba odreagowywała swój pobyt na naszym koncercie bez prądu. Wizualnie nieźle jej to wychodziło.
W ubiegłym roku jednego z koncertów Kwartetu ProForma słuchał specjalny gość – aktor John Malkovich, który również w Polsce ma przyjaciół. Poznaliście się i omal nie zagrał w klipie „Gwiazda szeryfa”.
K.S.: Zupełnie od czapki zapytaliśmy się, czy wziąłby udział w nagraniu teledysku. Zgodził się. Dla mnie to była kurtuazyjna odpowiedź, natomiast koledzy z Kwartetu ProForma się tego uczepili, tak jakby on już niemal podpisał umowę na występ w klipie. Ostatnim razem nie zgadzały się terminy, musiał wyjechać wcześniej. Oni mają cały czas nadzieję, że w następnym teledysku John Malkovich się pojawi. Ja pozostaję jakby najbardziej sceptyczny z całego towarzystwa, ale być może. Cuda się zdarzają. W sztuce tym bardziej.