„Złość to naturalna emocja, którą nam po coś dano”. Jacqui Marson tłumaczy, dlaczego „bycie miłym to przekleństwo”
sobota,
6 czerwca 2015
– Żyją na tym świecie osoby, które mają dużo za dużo empatii wobec innych, a nie mają jej wystarczająco dużo dla siebie. A przecież to bardzo ważna i cenna cecha. Chodzi o to, żebyśmy byli świadomi również naszych uczuć w stosunku do siebie i pozwalali samym sobie się kochać – mówi w rozmowie z tvp.info Jacqui Marson, psycholog i autorka książki „Bycie miłym to przekleństwo”.
Skąd wziął się pomysł na napisanie właśnie takiej książki?
Pomysł wziął się z mojej własnej historii, moich doświadczeń. Zauważyłam pewne schematy w moim zachowaniu, które zaciekawiły mnie we mnie samej, uruchomiły myślenie, jako psychologa. Zauważyłam, że pojawiają się one nie tylko u mnie, ale również u innych ludzi, w tym u moich pacjentów. Starałam się je jakoś nazwać i stąd termin „przekleństwa bycia miłym”.
Tak jak już wspomniałam, wszystko zaczęło się od moich osobistych przeżyć.
Pewnego dnia podczas rodzinnej imprezy upadłam i uszkodziłam sobie rękę. Podniosłam się, stwierdziłam, że nic się nie stało i przez następnych kilka dni starałam się niczego po sobie nie pokazywać, choć ból był potworny. Dalej odwoziłam dzieci do szkoły, zajmowałam się domem. Chciałam pokazać, że jestem twarda, nic mi się nie stało, a ból na pewno minie. W końcu mój mąż prawie siłą zaciągnął mnie do szpitala. Okazało się, że to złamanie. Lekarze nie mogli uwierzyć w to, że chodziłam z tym aż dziesięć dni. Moja pasierbica przysłała mi zabawnego i bardzo trafnego SMS-a, w którym napisała „Odejdź wreszcie od ognia Joanno D’Arc”. To była aluzja do tego, że odgrywam rolę męczennicy, która nie mówi, że jej źle, tylko zaciska zęby i dalej walczy. Zrozumiałam wtedy, że te zachowania miłych osób często mogą prowadzić do poważnych konsekwencji. Stajemy się więźniami własnych przekonań, a one mogą zaburzać nasze szczęście.
Piszesz o tym, że bycie nadmiernie miłym głównie dotyka kobiet, ale nadmiernie przemili mężczyźni, którzy chcą wszystkim zrobić dobrze i nie zwracają uwagi na swoje, tylko na cudze problemy również się zdarzają? A może stereotyp twardego macho jest tak silny, że nie wypada się do tego przyznać?
Rzeczywiście są pewne stereotypy, role, które są przypisywane pod kątem płci. Uważa się, że mężczyzna powinien być bardziej asertywny, samowystarczalny, niezależny. Powinien zazwyczaj występować w roi szefa. Jeśli jest jakiś miły mężczyzna, to z jednej strony może sporo na tym zyskać, ale z drugiej, to powód do wstydu i właśnie częściej ten drugi obraz wybija się lub jest zauważany. Inaczej jest w przypadku kobiet. Tu bycie miłą jest powszechnie przyjętym wzorcem. Bycie miłą jest też w przypadku kobiet, o zgrozo, łatwiejsze.
Używasz pojęcia „przekleństwa bycia miłym”. Co ono dla ciebie dokładnie oznacza?
Użyłam tego określenia „przekleństwo”, bo jest w tym pewien paradoks. Przekleństwo kojarzy się z czymś negatywnym, a bycie miłym jest czymś, do czego w mniejszym lub większym stopniu aspirujemy wszyscy. Chcemy być miłymi ludźmi. Ja opisuję jednak sytuacje, w których jesteśmy w pewnej pułapce. Nie jest to do końca nasz świadomy wybór. Chciałam pokazać właśnie ten paradoks. W książce jest wiele wskazówek, jak pokonać to przekleństwo, jak wyjść z tej sytuacji.
Gdzie leży granica między tym, co nazywamy empatią, a tym „przekleństwem”?
Empatia jest bardzo ważną umiejętnością w życiu społecznym, uważam, że można się jej nauczyć. Żyją jednak na tym świecie osoby, które mają dużo za dużo empatii wobec innych, a nie mają jej wystarczająco dużo dla siebie. A przecież to bardzo ważna i cenna cecha. Chodzi o to, żebyśmy byli świadomi również naszych uczuć w stosunku do siebie i pozwalali samym sobie się kochać.
Pewnie dużo zależy od tego, jak wyglądało dzieciństwo tych osób, a wynikające z niego deficyty „zaowocowały” w dorosłym życiu ?.
Bo taka jest prawda. Wierzę w to, że ten problem wynika z tego, jak byliśmy wychowywani, co wynieśliśmy z domu. Jeśli dziecko ma wymagających, krytycznych rodziców, opiekunów, nauczycieli, to trudno mu potem wyrażać złość. Miłemu dziecku nie wypada konfrontować się z innymi, wyrażać złość, agresję. Miłe dziecko uczy się jak być miłe, jak kontrolować tę złość, jak sobie z nią radzić, żeby nie zezłościć rodziców. Dzieci nie mają przecież władzy nad swoimi rodzicami. Potrzebne są im pewne strategie, które pomagają w tym, aby z ich gniewem się nie spotkać i zasłużyć na uznanie. To sprawia często, że taka osoba jest nadmiernie uważna w dorosłym życiu na reakcje drugiej osoby, wręcz wyczulona na jej gniew.
Drugi aspekt jest taki, że miłe dziecko często jest uzależnione od pochwały i aprobaty. Gdy jej nie ma, świat się wali. Ja sama miałam bardzo krytyczną matkę, która uznawała, że nie wolno chwalić dzieci. Gdy poszłam do szkoły, chciałam być non stop chwalona, bo bałam się gniewu zarówno czyjegoś na mnie, jak i mojego własnego. To właśnie głównie lęk przed własnym gniewem powoduje, że spychamy go głęboko, ale on prędzej czy później w jakiś sposób da o sobie znać, wybuchnie.
Jest takie przysłowie „Złość piękności szkodzi”. Mam wrażenie, że wyrażanie złości i gniewu to trochę taki temat tabu. Możemy, a nawet musimy, go okiełznać, poradzić sobie z nim, ale z przyzwoleniem na jego wyrażanie jest już gorzej.
Ciekawe, kto wymyślił to powiedzenie. Pewnie jakiś chcący pozostać anonimowym złośnik (śmiech). Złość to naturalna emocja, którą nam po coś dano. Zgadzam się, że wyrażanie gniewu i jego postrzeganie jest silnie związane z płcią. Kobietom od małego mówi się „bądź miła”, „nie krzyw się tak”, „uśmiechnij się”. Złość w czasach pierwotnych była sygnałem o nadchodzącym niebezpieczeństwie, więc i dziś to sygnał, którego warto słuchać, nie blokować go. Bardzo często jesteśmy odcięci od sygnałów gniewu, które płyną z naszego ciała, dlatego tak ważna staje się praktyka uwagi, dostrzeżenie właśnie tego, co sygnalizuje nam ciało. Nie możemy o nich myśleć, że są brzydkie, złe, niepotrzebne. One są bardzo pomocne. Dzięki nim na dalszym etapie możemy zakomunikować komuś na spokojnie, że coś nas rani, boli, złości.
Czy możesz podać jakiś konkretny przykład osoby, w której ta budząca się złość i gniew na poziomie głowy i ciała pomogła w zmianie swojego życia i funkcjonowania?
Jessica, opisana w mojej książce, to Polka. Typ miłej koleżanki. Bardzo zdolna dziewczyna, która przyjechała do pracy w Londynie. Wychowana przez samotną matkę, która w czasach PRL-u odeszła od jej ojca, co w tamtych czasach było zapewne bardzo odważnym krokiem. Jessicę wychowywał dziadek, matka wciąż zajęta była pracą. Miała być grzeczna, cicha, skromna, nie stwarzać problemów. To zaowocowało tym, że w dorosłym życiu wszyscy zrzucali na nią swoje obowiązki, a ona je z pokorą przyjmowała. Nie miała życia towarzyskiego, bo pracowała za kilka osób. Była otyła, bo zamiast wyrażać gniew, po prostu go zajadała.
Jak wyglądała jej terapia?
To, co starałyśmy się przepracować, to nie sięganie po ciastko, gdy wracała do domu, ale przyglądanie się emocjom, jakie w niej są. Zapisywała swoje uczucia, potem brała poduszkę i uderzała w nią, wyładowując w ten sposób gniew. Określała na nowo swoją hierarchię wartości, zastanawiała się, z kim mogłaby przeprowadzić trudne rozmowy. Nazwałam to eksperymentami. One dały jej pewność siebie. W ciągu pół roku zmieniła swoje życie. Przeprowadziła trudna rozmowę ze swoim chłopakiem, z którym się zresztą rozstała, z matką. Co więcej, zyskała nowe przyjaciółki, otworzyła się na nowe znajomości. Była zaskoczona tym, że ludzie radzą sobie z jej gniewem, że świat się nie wali, nie rozpada, gdy mówi, że ma dosyć albo, że jest zła. To jedno z głównych wyobrażeń miłych ludzi. Wydaje im się, że gdy zaczną wyrażać gniew, złość to zniszczą relację z drugim człowiekiem albo nawet tę osobę.
To wyrażane własnego gniewu jest tak trudne? Budzi lęk?
Taki schemat myślenia mają właśnie miłe osoby. Lęk przed własnym gniewem, unikanie go. A przecież on jest energią, której się nie można tak łatwo pozbyć, kiedyś następuje wybuch. Może być on tak ogromny, że aż przerażający dla samej miłej osoby. Jej hipoteza jest taka, że zniszczę relację, zniszczę kogoś, więc tłumię go jeszcze bardziej, a można radzić sobie z nim, zanim urośnie do niebotycznych rozmiarów i eksploduje. Warto oddzielić emocje, jakie odczuwamy, od sposobu, w jaki chcemy je zakomunikować. Ważne jest, aby ćwiczyć wyrażanie gniewu w opanowany sposób, zanim ogarnie nas furia.
Potrafisz to sama zrobić?
Nauczyłam się tego. Kiedyś wiele czasu zajmowało mi położenie dzieci spać. Musiałam je namawiać, zachęcać, nie byłam stanowcza. Robiłam to z uśmiechem, a irytacja we mnie rosła. W pewnym momencie puszczały mi nerwy i wybuchałam gniewem. Czułam się złą matką, a dzieci patrzyły przerażone. Podczas specjalnych warsztatów dla rodziców uświadomiłam sobie, że gdy następnym razem będę kładła dzieci spać, wyobrażę sobie siebie jako zakorzenione, opanowane a przede wszystkim stanowcze drzewo. Ćwiczyłam spokojne mówienie, że teraz jest czas spania. Zajęło mi to sporo czasu, bo moje słowa nie były adekwatne do tego, co wyrażało moje ciało, ale po pewnym czasie się udało.
To jak się tego mówienia „nie”, „stop” nauczyć?
Pełną odpowiedź można znaleźć w mojej książce. Na pewno pierwszym krokiem jest przyjrzenie się temu, jakie przekonania, myśli kierują mną od dziecka. Nie chodzi o to, by mówić zawsze i wszędzie „nie”, ale zobaczyć, co nam zostało wpojone, co nami często rządzi, dyryguje. Musimy stać się detektywami i badać, co się właściwie wydarzyło w naszym życiu. Drugi krok to praktyka nowych zachowań, a że są trudne, to trzeba je wdrażać stopniowo. „Nie” warto mówić tak, jakby mówiła je osoba uprzejma. Gdy ktoś czegoś od nas chce, a my nie chcemy tego zrobić, podziękujmy za propozycję, poprośmy o chwilę do namysłu, powiedzmy, że oddzwonimy albo odpiszemy, a potem na spokojnie powiedzmy, że jesteśmy zajęci lub nie mamy ochoty. Kolejny krok to znalezienie kompromisu czy alternatywnej propozycji – spotkania w innym terminie, czy sugestii, że ktoś inny może tej osobie pomóc.
Chyba ważne jest także to, aby nie mówić samemu sobie „muszę”, „powinnam”, tylko „chcę”?
Jestem terapeutką od 20 lat i często moi pacjenci mówią, że najmniejsza, ale jakże ważna zmiana, która prowadzi do kolejnych to właśnie to uświadomienie sobie, że „mogę” lub „chcę”, ale „nie muszę”, czy „powinienem”.
Do tego dochodzi jeszcze zaprzestanie słuchania swojego wewnętrznego krytyka i pozwolenie na to, aby się samemu sobą zaopiekować?
Tak, to kolejne dwa ważne elementy. Często jestem zszokowana jak te wewnętrzne głosy są okrutne. Trzeba sobie uświadomić, że one są tylko głosami, czymś, czego my sami byśmy innym na pewno nie powiedzieli.
Która ze zmian twoich pacjentów zaskoczyła cię najbardziej?
Stale jestem zadziwiona tym, jak ogromna jest zdolność do zmian w moich klientach. Są tak odważni, że ośmielają się dokonywać zmian, na które ja sama bym się nie odważyła. Myślę na przykład o dziewczynie, prawniczce, która osiągnęła duży sukces. Jest inteligentna, zaradna, ale od 20 lat nie miała chłopaka. Jedyny, z jakim była, powiedział jej, że podziwia jej inteligencję, ale tak naprawdę to ona mu się nie podoba. Jest odcięta od swojej zmysłowości, seksualności. Zastanawiałyśmy się, jak by mogła nad tym popracować. Wpadła na pomysł i odważyła się wziąć udział w warsztatach z seksu tantrycznego. Dosyć odważnych, bo uczestnicy tańczą, dotykają się, rozbierają. To się stało częścią jej drogi. Nie ma nadal chłopaka, ale zyskała większy kontakt ze swoim ciałem. Doszła do tego, że powodem jej odcięcia i tego, że była z tym chłopakiem, było to, że jej ojciec chwalił ją za inteligencję, ale uważał, że nie jest ładna, a matka wpajała jej, że najważniejsza jest właśnie mądrość i żadnemu mężczyźnie nie powinna dać ze sobą wygrać.
Historia jak gdyby zatoczyła koło…
Ona wbiła sobie do głowy, że umysł jest jej mocną stroną, ale nie jest ładna i atrakcyjna. Nie może się nikomu podobać. To w niej mocno tkwiło. Jej obszarem rozwojowym są związki. Dużym wyzwaniem będzie dla niej moment, gdy kogoś pozna. Wtedy będzie musiała pracować nad tym, aby nie zgadzać się na wszystko, nie być miłym z wdzięczności, tylko dlatego, że ktoś się nią zainteresował.
Czy twoja książka ma trafić tylko do miłych osób?
Kieruję ją do nich przede wszystkim, ale chciałabym, żeby moje porady były szeroko dostępne dla tych, którzy nie mogą podjąć terapii z różnych względów. Chciałam pokazać proste sposoby, jak sobie radzić w życiu, jak to naświetlanie, przyglądanie się własnym myślom, zachowaniom pomaga. Jest w niej dużo przykładów ludzkich historii, a przecież lubimy czytać o innych i uczyć się na ich błędach.