Wywiady

Grali w karty o życie tego, kto pierwszy przejdzie koło ich okien. To byłam ja

Była bita, przeżyła ciężkie śledztwo, po którym usłyszała wyrok: 10 lat katorżniczej pracy na dalekiej Syberii. To była kara za konspiracyjną działalność Stefanii Szantyr. – Wiele osób nie wytrzymało tej próby i umierało – opowiada po latach w książce „Dziewczyny z Syberii”. Ona przetrwała, choć kryminaliści z łagru przegrali jej życie w karty dwa razy.

Wszystkie do dzisiaj pamiętają odgłos walenia kolbami w drzwi, kilka chwil na spakowanie rzeczy, płacz, bydlęce wagony i trzask ryglowanych drzwi. Po kilku tysiącach kilometrów podróży lądowały w nieznanym, przerażającym miejscu. A tam czekała je niewolnicza praca w sowieckich łagrach, nieustająca walka o życie, głód, choroby i straszliwe syberyjskie mrozy. Doświadczyły niewyobrażalnego cierpienia, ale nigdy się nie poddały.

W książce Anny Herbich „Dziewczyny z Syberii” ukazany został dramat sowieckiego zesłania, widziany oczami kobiet cudem ocalałych z syberyjskiej katorgi. Niektóre z dziesięciu bohaterek nigdy nie opowiedziały bliskim o tym, co przeżyły na Syberii. Jedną z nich jest Stefania Szantyr-Powolna, która w przejmujący sposób pokazuje, jak naprawdę wyglądała walka o przetrwanie na tej nieludzkiej ziemi.
Od początku II wojny światowej działała w konspiracji (fot. armiakrajowa)
Na Syberii zaznała Pani wszystkiego: głodu, biedy, poniżenia godności ludzkiej. Na własne oczy zetknęła się Pani ze śmiercią. Jakie to były przeżycia?

– Muszę powiedzieć, że śmierć była zawsze blisko nas. Przypominam sobie taki przypadek, kiedy pracowałam przy wyrębie lasu, że w pewnym momencie chciałyśmy się wyprostować, bo to była naprawdę ciężka praca, której nigdy wcześniej nie znałyśmy. Pamiętam, jak obok mnie stała młoda, śliczna dziewczyna, kryminalistka. W obozie zresztą było dużo kryminalistów, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, którzy mieli długie wyroki za różne przestępstwa. Stała tuż obok mnie i w pewnym momencie podbiegła do niej Rosjanka i rąbnęła ją w głowę. Jej głowa rozpadła się.

Dla mnie to było coś tak niepojętego, że w ogóle nie wiedziałam, co się dzieje. Dopiero, jak konwojent zaczął nawoływać, żeby się wszyscy zgromadzili i zabrali tę dziewczynę, którą już nie żyła, to dopiero do mnie dotarło. To nie była jednak jakaś chęć zemsty czy porachunki, tylko chęć wydostania się z tych warunków, z tego głodu, chłodu, z tej ciężkiej pracy. Więzienie w tamtym czasie było miejscem, w którym można było odpocząć w cieple, z zapewnionym kawałkiem chleba. I to było motywacją tych ludzi.

Śmierć była zawsze blisko nas

„Więzienie w tamtym czasie było miejscem, w którym można było odpocząć”
W książce wspomina Pani też szczęśliwe lata spędzone na Wileńszczyźnie. Jak to się stało, że w ogóle trafiła Pani na Syberię?

– Dla mnie Wilno to najukochańsze, najpiękniejsze miejsce. Tam wyrosłam i tam przemijało moje sielskie dzieciństwo, tam przesiąknęłam atmosferą patriotyzmu i to chyba zaowocowało tym, że potem byłam w konspiracji i w Armii Krajowej. Od 1939 roku działałam w konspiracji, bo młodzież nie wyobrażała sobie, żeby nie zjednoczyć się w jakiejś konspiracji. Działaliśmy wszyscy, niezależnie od okupanta, bo okupanci się zmieniali, raz była Armia Czerwona, raz byli Niemcy, a podziemie działało cały czas.

W 1944 roku zostałam aresztowana przez NKGB. Byłam sądzona, bita, przeżyłam bardzo ciężkie śledztwo i po tym otrzymałam wyrok. Zostałam wywieziona do obozu wraz z grupą osób, którą też aresztowano i miała wyroki. Stąd określenie „grupa łagierników”.

Okupanci się zmieniali, a podziemie działało cały czas

„Grali o tego, kto pierwszy przejdzie koło ich okien. To byłam ja”
Jakie warunki zastała Pani na miejscu, po przewiezieniu do obozu?

– Na początku, w pierwszym roku naszego pobytu, wszyscy chorowaliśmy na cyngę [inaczej szkorbut, red.], także na awitaminozę. To objawiało się obrzękami brzucha, nóg, twarzy. Nie raz wstawaliśmy rano mieliśmy zapuchnięte pół twarzy albo nogę. To było rzeczywiście okropne. Lekarz nie raz próbował przemycić dla nas jakieś witaminy, ratowaliśmy się jak mogliśmy. Do zup dodawano pokrzywę jako źródło witaminy C, ale to były bardzo głodowe racje, zarówno chleba, jak i obiadu. Wiele osób nie wytrzymało tej próby i umierało. Byli wywożeni, ale nigdy nie dowiedzieliśmy się, gdzie ich pochowano.

Co Pani wtedy myślała, za czym tęskniła najbardziej?

– Pamiętam, kiedy zbliżało się pierwsze Boże Narodzenie, to chodziłyśmy bardzo smutne. Nie raz oczy nam się szkliły na myśl o tym, że jesteśmy daleko od rodzin, od domu. Postanowiłyśmy jednak, że na pewno nie będziemy płakać. Wzięłyśmy ten obiad, którym była łyżka kaszy i potraktowałyśmy ją jako kutię. Chleb, który rano dostałyśmy posłużył nam jako opłatek. Podzieliłyśmy się nim i zaczęłyśmy śpiewać kolędy. Muszę powiedzieć, że śpiewając „Wśród nocnej ciszy”, „Lulajże Jezuniu” i „Bóg się rodzi” nagle poczułyśmy się tak silne, tak mocne, że czułyśmy się jak rodzina. Wiedziałyśmy, że przetrwamy.

Śpiewając kolędy nagle poczułyśmy się tak silne i wiedziałyśmy, że przetrwamy

„Dotąd śni mi się, że podchodzę do furtki obozowej i ta furtka zamyka się i ja wracam do obozu”
Ta wigilijna noc na długo zapadła Pani w pamięć. W jakich okolicznościach trafiła Pani do zimnej celi i to aż na 10 dni?

– Ja wtedy ułożyłam też piosenkę o naszym życiu, którą zaśpiewałam. Później, gdy nie zdążyłam się jeszcze rozebrać, weszło do baraku kilku wojskowych, którzy podeszli do mnie. Przeprowadzili dokładną rewizję, w takcie której znaleźli tę karteczkę, na której miałam tę piosenkę i zabrali mnie do karceru, w którym była temperatura zaledwie kilku stopni.

Cela była malutka, ale miała pryczę zbitą z paru desek. Położyłam się na niej, ale kiedy poczułam, że włosy przymarzają mi do ściany to ulokowałam się w kącie przy ścianie i przysnęłam. W pewnym momencie obudziłam się i poczułam, że coś mnie dotyka i usłyszałam pisk. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, zdawało mi się ogromnego kota, ale to był szczur. Byłam przerażona i nie wiedząc, co robić zaczęłam do niego mówić, a następnie śpiewać kolędy. I tak było przez dziesięć dób, bo na tyle zostałam skazana. Kiedy wróciłam do baraku to ludzie nie chcieli mi wierzyć, że nic mi się nie stało bo szczury w tym czasie były bardzo niebezpieczne i potrafiły odgryźć ludziom uszy czy nos.
Wyrąb lasu to była praca, z którą zetknęli się po raz pierwszy w życiu (fot. wikipedia.org)
Przeżyła Pani bliskie spotkanie z ogromnym szczurem, a nieomal straciła życie przez karciany zakład. Jak do tego doszło?

– W pewnym momencie zostałam wysłana do szpitala na skutek urazu odniesionego w lesie. To się często zdarzało, że spadające drzewa uszkadzały nam kręgosłupy, stopy, powodowały różne dolegliwości. Kiedy wydobrzałam to zostałam przez głównego lekarza zatrudniona w laboratorium. Któregoś dnia, idąc ze strefy żeńskiej do szpitalnej, przechodziłam obok baraków męskich. Akurat trafiłam na moment, kiedy grali oni w karty. Byli to bandyci z dużymi wyrokami i grali o tego, kto pierwszy przejdzie koło ich okien. To byłam ja.

Ta wiadomość, że zostałam przegrana w karty rozeszła się bardzo szybko w obozie. Główny lekarz rozmawiał w mojej sprawie z naczelnikiem obozu, który odpowiedział mu, że nie ma żadnego wpływu i możliwości na uchronienie mnie.

I wówczas pomoc w tej dramatycznej sytuacji przyszła z nieoczekiwanej strony.

– Tak, zdarzył się prawdziwy cud, niespotykany przedtem w żadnym obozie. Na oddziale wewnętrznym pracowała śliczna dziewczyna, Estonka, a którą bardzo się przyjaźniłyśmy. W tym czasie, jako pacjent na oddziale, leżał jeden z przywódców tych bandziorów. Moja przyjaciółka, kiedy dowiedziała się, że ciąży nade mną wyrok, bardzo płakała i wówczas on się zainteresował i dowiedział się od niej co się stało. Na parę dni zniknął, a kiedy wrócił to powiedział jej: „w dowód mojej miłości do Ciebie, robię ci prezent z twojej przyjaciółki. Odegrałem ją od nich w karty”.

Co się stało potem z Pani przyjaciółką, tą Estonką. Przeżyła ten obóz?

– Po pewnym czasie mnie przeniesiono i straciłyśmy ze sobą kontakt. Od tamtej pory nigdy nie słyszałam o niej i nie wiem, co się z nią stało.

W dowód mojej miłości odegrałem ją od nich w karty

To kolejna po głośnych „Dziewczynach z Powstania” poruszająca książka (fot. Aleksandra Szkutnik)
Spędziła Pani na Syberii łącznie 11 lat. Był strach, że to się nigdy nie skończy?

– Kiedy się zbliżał koniec mojego wyroku, zostałam przeniesiona do innego obozu i tam wezwano mnie do biura, gdzie kazano mi podpisać oświadczenie, że jako obywatelka radziecka zostanę już w Workucie [miasteczko na Syberii, red.]. Odmówiłam podpisania takiego dokumentu. Odpowiedziano mi, że jeśli nie podpiszę to mogę znowu trafić do obozu, a także otrzymać drugi wyrok.

Mimo wszystko nie podpisałam i zostałam ponownie zabrana do obozu. Przeżyłam to strasznie, bo rysowała się przede mną wolność, a tu znowu zawisła wizja powtórnego wyroku. Na szczęście po tygodniu wezwano mnie ponownie i przedstawiono do podpisu oświadczenie, w którym było napisane, że w danym momencie zamieszkuję na terenie Workuty. Taki papier już podpisałam i z nim wyszłam na wolność.
„Odegrałem ją od nich w karty, z miłości do Ciebie”
W książce wspomina Pani, że w czasie pobytu na Syberii nie płakała, a dopiero po powrocie do Polski emocje wzięły górę. Dlaczego?

– Trudno powiedzieć, że emocje. To był powrót, a więc wzruszenie, spotkanie z moją mamą, która próbowała się przez ten cały czas dowiadywać przez Czerwony Krzyż, co się ze mną dzieje. Dostała wiadomość, że nie żyję. Dlatego ta chwila spotkania była bardzo wzruszająca, że aż trudno opisać, jak nagle znalazłam się w jej ramionach.

Czy ta trauma lat spędzonych na Syberii jakoś czasami powraca?

– Dotąd, kiedy mam jakieś kłopoty, tutaj już w Polsce, kiedy coś mi nie wychodzi, czegoś nie mogę załatwić, to mi się śni, że podchodzę do furtki, tej obozowej i niestety, a ta furtka zamyka się i ja wracam do obozu. Takie koszmary z obozu, mimo że to już tyle lat minęło, jednak gdzieś zostały w podświadomości zakodowane i nieraz wracają we śnie.

Koszmary z obozu nieraz wracają we śnie

Zdjęcie główne: Stefania Szantyr-Powolna jest jedną z 10 bohaterek książki (fot. Aleksandra Szkutnik)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.