Dżinsy dla mnie nie istniały. Nie czuję się ikoną mody ani piękna
sobota,
27 czerwca 2015
– Ta propozycja zaskoczyła mnie ogromnie. Pomyślałam sobie: w końcu to oni ryzykują, ja mogę się tylko ośmieszyć. A jeżeli to się nie odbije specjalnym echem, to będzie krótki śmiech – mówi Helena Norowicz. Aktorka w wieku 80 lat została modelką i twarzą kampanii polskich marek.
Jaka myśl pojawiła się w pani głowie, gdy nagle po kampanii dla BOHOBOCO – opublikowanej sesji zdjęciowej, pokazie mody – ludzie oszaleli na pani punkcie, uznali panią za ikonę mody, piękna? Pomyślała sobie pani, że warto iść w tym kierunku?
Zgadzam się z tym, że trzeba pokazywać dojrzałe modelki, ale nie czuję się ikoną mody. Czuję się osobą dojrzałą i to już bardzo dojrzałą. Nie czuję się też ikoną piękna. To wszystko, co się wokół mnie dzieje, co się zdarza, jest dla mnie zaskoczeniem totalnym. Myślę sobie: „Zaraz, zaraz Heleno, to taki sen. Zaraz się obudzę i będę siedziała na wsi i kopała grządki”.
Od razu przystała pani na tę propozycję?
Tak jak mówiłam, ta propozycja zaskoczyła mnie ogromnie. Pomyślałam sobie: w końcu to oni ryzykują, ja mogę się tylko ośmieszyć. A jeżeli to się nie odbije specjalnym echem, to będzie krótki śmiech. Pomyślałam sobie, dlaczego nie spróbować, jeśli pojawia się szansa? To zalecam wszystkim, że jeżeli jest jakaś szansa, to powiedzcie sobie, a dlaczego nie spróbować?
Jest pani aktorką. Czy po tylu latach spędzonych w teatrze, w tym trudnym i ciężkim zawodzie, jakim jest aktorstwo, nie była pani zirytowana, że przez tyle lat nikt pani nie dostrzegał, że nagle kilka zdjęć sprawia, że jest pani na afiszu?
W teatrze, w którym ja byłam, trudno było dostrzegać aktora. To nie był teatr, który lansował poszczególne osoby. To był teatr specyficzny. U Józefa Szajny grało się tak, że człowiek wychodził po spektaklu i nikt go nie rozpoznawał, bo albo miał na twarzy maskę podczas przedstawienia albo to była taka charakteryzacja, po której nikt nie mógł rozpoznać, że to moja twarz. Tworzyliśmy zespół. Przez chwilę były u nas takie indywidualności jak Marek Walczewski, Małgorzata Niemirska czy Ania Milewska, a w początkowej fazie Marian Opania, ale to były nazwiska już osadzone w świadomości widza. To z jednej strony, a drugiej była cała plejada aktorów, których nazwiska pozostawały do dyspozycji melomanów. Ludzi, którzy kochali teatr.
Czuję się osobą dojrzałą i to już bardzo dojrzałą. Nie czuję się też ikoną piękna
Skąd w ogóle wziął się pomysł na życie pod tytułem „teatr”?
Że chcę do teatru? Nie wiem, skąd się wzięła ta myśl. Chyba z dzieciństwa. Urodziłam się na Litwie, mieszkałam na odludziu. Było nas pięć sióstr. Różnica między nami to było mniej więcej półtora roku. Mama podpowiadała nam różne zabawy: w teatrzyk, w granie, ubieranie się w paprocie, wianki, które służyły za koronę. Musiałyśmy w pewnym momencie opuścić nasz dom, podjąć decyzję, czy zostać, czy wyjechać do Polski. Tata był wtedy w wojsku. Mama podjęła decyzję, że nawet gdyby ojciec nie daj boże nie wrócił, to wyjeżdżamy. Przyjechaliśmy do Koszalina. To było zrujnowane miasto, ale pełne świetnych szkół. Na wysokim poziomie stały zajęcia sportowe. Mieliśmy świetnych profesorów od sportu. Ten sport mną zawładnął. Biegałam, grałam w siatkówkę, uprawiałam akrobatykę, bo jak poszłam do cyrku i zobaczyłam, co one wyprawiają, to wróciłam do domu i na łące próbowałam swoich sił. Po części mi się udawało, bo zarzucałam sobie nogi na głowę, robiłam szpagaty z rozbiegu. Moim marzeniem był taniec. Nawet przy szkole było takie ognisko taneczne, gdzie zawodowy tancerz prowadził zajęcia z nami, ale jak chciałam tańczyć, to okazało się, że nie ma dla mnie partnera. Mając 14 lat tak urosłam, że wszyscy chłopcy byli za niscy, więc z tańca zrezygnowałam.
Wtedy stwierdziła pani, że chce grać?
Jeszcze nie. Co prawda po każdym wyjściu z kina, z teatru pozostawał we mnie jakiś dziwny niepokój, przenosił mnie w sferę odurzenia, taką, że z nikim nie rozmawiałam, chciałam to jeszcze raz przeżyć. Nie widziałam możliwości dla siebie, w Koszalinie raczej ich nie było. To los pokierował moim życiem tak, żebym tej szansy spróbowała.
Tak się złożyło, że po wyjeździe na zgrupowanie i spartakiadę, przegapiłam termin egzaminów na AWF. Gdy wróciłam do Koszalina, okazało się, że miałam studiować, a nie będę studiowała. Z pomocą przyszła mi siostra, która zaproponowała, żebym z Koszalina przyjechała do Wrocławia. Powiedziała, że co prawda ten rok mam w plecy, ale coś sobie znajdę. We Wrocławiu odkryłam trzy wspaniałe teatry – Polski, Rozmaitości i Kameralny. Szczególnie Polski miał świetny repertuar. Chodziłam na spektakle po dwa, trzy razy. Pewnego dnia zauważyłam anons mówiący, że będzie spotkanie dla osób, które chcą zdawać do szkoły teatralnej. Trzeba było przygotować wiersze i prozę. Wiersze umiałam, więc przygotowałam kawałek prozy i poszłam. Zostałam zakwalifikowana i przyjęta do szkoły w Łodzi.
Chce pani powiedzieć, że w pani życiu rządził przypadek?
Tak o tym myślę. Tak samo, jak zrządzeniem losu jest ta ostatnia sprawa. Nie przypuszczałam, że to odbije się takim echem, że będzie miało taki oddźwięk, akceptację. Pomyślałam sobie, że jestem aktorką, a to tylko sesja zdjęciowa. Czasem po premierach, próbach generalnych są robione fotosy, więc jak się ubiorę w te suknie i pomyślę, że to fotos do spektaklu to dam radę i dlatego na tę sesję przystałam.
Biegałam, grałam w siatkówkę, uprawiałam akrobatykę, bo jak poszłam do cyrku i zobaczyłam co one wyprawiają to wróciłam do domu i na łące próbowałam swoich sił
Czuła pani tremę?
Nie, to nie było dla mnie jeszcze takim stresem, jak potem wyjście w pokazie mody, gdy musiałam znaleźć się na wybiegu, pokonać go. Wtedy denerwowałam się jak przed premierą. Bo to była premiera w moim życiu.
Co jest tajemnicą pani wspaniałego wyglądu?
Zaskakuje mnie, gdy mówi się o tym w kategoriach jakiejś tajemnicy. Nie jestem zadowolona ze swojego wyglądu, bo czas robi swoje. Brak mi sił, które miałam przedtem. Sprawność na szczęście mam, bo ćwiczyłam, lubię ćwiczyć i ciało mam wysportowane. Mogę robić szpagaty i ćwiczenia, których młodzi ludzie nie potrafią zrobić. Nie potrafię więc powiedzieć, co jest tajemnicą. Prawdopodobnie geny i niezgoda na to, żeby stać się bezradnym i niesprawnym.
Brak miłości do słodyczy również?
A to na pewno. To nie sprawia mi problemu. Nie myślę o tym. Nie chodzi o to, że ja nie lubię słodyczy w ogóle. Jak ktoś mnie poczęstuje czekoladą, to ja chętnie ją zjem. Nie mam jednak tak, jak niektórzy, że muszę, łaknę. Nie mam tego odczucia i nigdy nie miałam. Chyba przez całe moje życie jedzenie nie było moją pasją. Pieniądze, które miałam, wolałam wydać na coś ładnego, np. bluzkę. Zawsze mówiłam, że mnie jest łatwiej karmić niż ubierać.
Jaki prywatnie jest pani styl?
Zawsze lubiłam się ubierać na swój sposób. W czasach, gdy w sklepach nic nie było, a jedynym miejscem, gdzie można było coś znaleźć były tzw. ciuchy, to na tych ciuchach czegoś sobie wyszukiwałam. W teatrze miałam krawca, któremu mówiłam panie Mieciu przerabiamy i przerabialiśmy. To były rzeczy, które wzbudzały zdziwienie, zachwyt. Często pytano mnie, skąd to mam. Nawet w Paryżu dziwiono się czasem, że to z Polski. Ubieranie się nie było mi więc obce, ale nie był to pęd za trendem. Bardzo długo nie chodziłam w dżinsach tylko dlatego, że były marzeniem wszystkich. Dżinsy dla mnie nie istniały. Miałam sposób obchodzenia, żeby to nie były dżinsy tylko na przykład spodnie skórzane.
Przez całe moje życie jedzenie nie było moją pasją. Pieniądze, które miałam wolałam wydać na coś ładnego np. bluzkę
To skoro nie jedzenie i nie pęd za modą, to co jest napędem do życia?
Myślę, że praca, bo aktorem jest się całe życie. Czy się ten zawód aktywnie uprawia, czy nie, potrzeba realizowania się w nim jest zawsze. Miałam w sobie taką dyscyplinę, żeby mieć kondycję i sprawność. Myślałam sobie, że kiedyś będą potrzebować do roli sprawnej staruszki, a ty nie będziesz sprawna, więc nie zagrasz sprawnej staruszki. Będziesz sobie sama winna, że coś cię ominie.
Od momentu, gdy odeszła pani z teatru, do kampanii minęło dziesięć lat. Na co wykorzystała pani ten czas?
Poświęciłam się ciężkiej pracy fizycznej. To była orka na ugorze i to dosłownie. Orałam szpadelkami, bo ziemia była bardzo uboga. Wiele czasu musiałam poświęcić, żeby mieć to, co chciałam, czyli kwiaty. Teraz mam byliny, floksy, kocham dalie. Odkąd mam działkę, a to już przeszło 30 lat, przestałam wyjeżdżać. To trochę tak, jakbym miała małe dziecko, którego nie mogę opuścić.
Jak pani znalazła to swoje miejsce na ziemi, ten swój ogródek?
Nie było tak, że go szukałam. Pamiętałam z dzieciństwa, że ziemia to nie jest łatwy kawałek chleba. Rodzice mieli gospodarstwo, ale mieli też ludzi do pomocy. Tę działkę znalazł i kupił mój mąż. Mówił, że coś by się nam przydało. Znalazł i kupił. Powiedziałam: znakomicie, będziesz sobie tu teraz przyjeżdżać, ja nie będę, bo nie widzę, że tu można cokolwiek zrobić. Jeździł tam z moją kuzynką Janeczką Seredyńską, aktorką w poniedziałki, bo w niedziele się grało. Mąż pracował w telewizji, nie miał normowanego czasu pracy. Pewnego dnia pomyślałam, że co tak będę w domu siedziała i zaczęłam jeździć z nimi.
Który z komplementów po kampanii spodobał się pani najbardziej?
Chyba ten, że fajnie, że to robię. Ludzie mówili, że nareszcie dobrze, że się coś takiego wydarzyło. Istotne według mnie jest to, żeby nie odpuszczać, być aktywnym nawet w tak poważnym wieku. Z tego czerpię dumę, że podpowiadam ludziom, że tak trzeba robić, że jestem tego przykładem.
Istotne według mnie jest to żeby nie odpuszczać, być aktywnym nawet w tak poważnym wieku
A co powiedzieli bliscy?
Byli zdziwieni, ale zachwyceni. Nie było żadnej rezerwy i wątpliwości. Tylko mąż miał wątpliwości na początku, mówił: „Słuchaj, musisz sama zdecydować, bo jak coś pójdzie nie tak, to będziesz musiała sama sobie z tym poradzić, bo ja ci w tym nie pomogę. Będę cię mógł jedynie pocieszyć, ale to chyba będzie za mało”.
Mąż pomaga pani na ogół w podejmowaniu decyzji, czy daje wolną rękę?
Daje wolną rękę. Jesteśmy zawodowo pokrewni. Mąż też kończył szkołę łódzką, zajął się reżyserią, muzyką. Wiemy obydwoje, że trzeba pozostawiać sobie sporo swobody w podejmowaniu decyzji. Nie należy oczekiwać, narzucać własnych odczuć, żeby ta druga osoba je realizowała.
Często prawi pani komplementy? Mówi: „Heleno jesteś piękna”?
Czy pani zna takiego męża, który mówi żonie po tylu latach komplementy?
Podobno tacy istnieją…
To ja takiego nie mam.
Więc to jest niewypowiedziany zachwyt?
Bardzo niewypowiedziany (śmiech).
Ma pani swoją mądrość życiową, jakąś złotą myśl, która prowadzi panią przez życie?
Nie, nie mam poczucia, że mam mądrość życiową. Mam poczucie, że nie jestem mądra życiowo.
Wiemy obydwoje, że trzeba pozostawiać sobie sporo swobody w podejmowaniu decyzji
Widzi pani różnie między staniem na scenie a przed obiektywem aparatu?
Tak widzę. Na scenie muszę utrzymywać jakąś emocję, która wynika z dialogu, oczekiwań, sytuacji teatralnej. W sesji zdjęciowej muszę myśleć o kostiumie, jak go wyeksponować. Nie ma myślenia personalnego. Muszę być uległa każdej propozycji. Lewo, prawo, głowa do tyłu. Choć podniesiona na jednym zdjęciu noga to akurat był mój pomysł.
Była pani zadowolona z efektu końcowego?
Pomyślałam, że chyba jest w porządku. Ja jestem osobą, która nigdy nie jest zadowolona z siebie, zawsze wydaje mi się, że mogłoby być lepiej.
Część z pani fanów to internauci.
Korzysta pani z internetu?
Mam profil na Facebooku. Korzystam z internetu przy pomocy. Niestety przegapiłam te lata, kiedy powinnam się nim zająć. Jestem atechniczna. Prowadzę samochód, ale nie jestem w stanie nic w nim zrobić. Kiedyś zmieniałam olej, teraz na szczęście już tak często nie trzeba tego robić. Może postaram się nadrobić te stracone lata. Z komórki nie korzystam, bo na mojej wsi nie ma zasięgu, a jak coś robię, to ciągle mam zajęte ręce, więc zanim bym zdjęła rękawiczki to już by ten telefon przestał dzwonić. Wolę telefon stacjonarny, który ma sekretarkę.
O czym pani marzy?
O tym, żeby być aktywną zawodowo i sprawną. Będę brała udział w etiudzie dyplomowej. Cieszę się, że to dyplom. Trzeba inwestować w młodość.
Czego pani życzyć?
Niech będzie dalej tak, jak jest.
Korzystam z internetu przy pomocy. Niestety przegapiłam te lata kiedy powinnam się nim zająć