„Chwila nieuwagi i beztroska mogą turystę w Indonezji dużo kosztować”
środa,
15 lipca 2015
– Indonezja nie jest jedynym krajem w regionie, gdzie wykonuje się karę śmierci, ale tylko tam rozstrzeliwuje się cudzoziemców. W obronę swoich obywateli, którzy mieli być rozstrzelani, zaangażowały się rządy ich krajów. Król Holandii błagał prezydenta Indonezji, żeby zamienił Holendrowi wyrok na dożywocie. Premier Australii w zamian za życie dwóch swoich obywateli obiecywał m.in. odnowienie wszystkich więzień i budowę ośrodka do walki z narkomanią – mówi w rozmowie z tvp.info Tanya Valko, autorka bestsellerowych powieści, m.in. „Arabskiej sagi” i „Azjatyckiej sagi”.
Życie w krajach arabskich jest dla cudzoziemki z Europy bezpieczne?
Teraz, po wiośnie arabskiej, już nie. Wiele krajów, takich jak Egipt, Tunezja i Libia, zmieniło się. Stały się konserwatywne, a kiedyś były krajami laickimi z islamem jako religią państwową, ale nie jedyną. Do głosu doszły siły ekstremistyczne. Przed rewolucją w Libii zupełnie swobodnie żyło się kobietom – i cudzoziemkom, i Libijkom. Chodziłam w mini, nosiłam szorty, podkoszulki na ramiączkach, prowadziłam samochód.
Tej Libii już nie ma?
Libii już w ogóle nie ma, to jest jedno wielkie pole walki. Lotnisko w Trypolisie jest zniszczone i zaminowane. Teraz, o paradoksie, najbezpieczniejszym krajem arabskim jest Arabia Saudyjska, najbardziej ortodoksyjny kraj muzułmański na świecie. Nie jest źle w Kuwejcie i Katarze. Ale już w Libanie działa Hezbollah, wybuchają bomby. Państwo Islamskie rośnie w krajach arabskich w siłę. A świat nie reaguje, choć bojownicy dopuszczają się straszliwych, masowych mordów, niszczą starożytne zabytki. To wielki żywioł. Znajdują popleczników i zwolenników w całej Europie i na całej kuli ziemskiej. Z Indonezji też jadą setki ludzi, żeby walczyć w oddziałach ISIS.
Czy w Indonezji, gdzie teraz pani mieszka, widać rosnące wpływy islamskich radykałów?
Widać, choć oczywiście nie ma porównania z sytuacją w ortodoksyjnej Arabii Saudyjskiej. W Indonezji nie muszę nosić abaji (płaszcz szczelnie zakrywający ciało-red.), mogłam rozstać się z chustą. Ubieram się, jak chcę, mogę iść do restauracji i to nie do części dla rodzin. Mogę bez męskiego opiekuna jeździć taksówką. Ale obserwuję, że islam ma coraz większy wpływ na indonezyjskie życie codzienne. Są takie regiony, gdzie zaczyna obowiązywać szariat. Pewne oznaki widać też w Dżakarcie. Jednym z najpopularniejszych środków transportu są motory-taksówki. Ostatnio okazało się, że kobiety nie powinny siedzieć na siodełku okrakiem, bo nie wypada. Mogą jeździć, siedząc jak amazonki. Jeszcze trochę i okaże się, że kobiety nie mogą w ogóle korzystać z taksówek, bo prowadzi je obcy mężczyzna, a muzułmanka nie powinna przebywać w towarzystwie obcego mężczyzny.
Obserwuję, że islam ma coraz większy wpływ na indonezyjskie życie codzienne. Są takie regiony, gdzie zaczyna obowiązywać szariat. Pewne oznaki widać też w Dżakarcie.
Indonezyjki cieszyły się do tej pory dużą swobodą. W rządzie są kobiety, kobieta była prezydentem.
To prawda, ale w Libii czy Jordanii też były kobiety w rządzie. To nie przekłada się na obyczajowość. Trzeba też pamiętać, jak wielkim krajem jest Indonezja, ma 250 mln mieszkańców. Proporcje więc są zupełnie inne. Tam jest taka polityka, by zatrudniać jak najwięcej ludzi, bez względu na to, czy rzeczywiście potrzebne są pewne stanowiska pracy. Widać to np. w sklepach czy różnych punktach obsługi. Jednym klientem zajmuje się kilka osób, jest chaos, personel nie ma kwalifikacji. Na przykład trzech pracowników wypisuje jeden rachunek. Doświadczyłam tego wiele razy.
Życie w Indonezji jest drogie?
Nie da się uogólnić. Droga jest stolica, Dżakarta. Choć oczywiście wszędzie można zjeść za dolara, jeśli kupi się jedzenie od ulicznego sprzedawcy. Tak się żywią plecakowicze. Ja jednak polecam rozwagę. Może być to dość niebezpieczne dla zdrowia. Piszę o tym w mojej nowej powieści „Miłość na Bali”. Nawet spotkałam się z zarzutem, że chcę ludzi odstraszyć od Indonezji.
Prezydent Indonezji Joko Widodo dwoi się i troi, żeby jego kraj prześcignął pod względem turystycznym Tajlandię. Ma szansę?
Nie ma, choć kusi ostatnio darmowymi wizami dla obywateli z 37 państw. Jednak za to po cichu spodziewa się wzajemności i dostępu do strefy Schengen. Tajlandia jest czystsza, bezpieczniejsza, jedzenie na ulicy jest tanie, smaczne i nie jest trujące, a co najważniejsze, przemysł turystyczny jest tam na o wiele wyższym poziomie, tak jak i lecznictwo. Staram się w swoich książkach pisać o tym, jak naprawdę jest w Indonezji, w tym na Bali. Nie chodzi o straszenie, ale o to, by ludzie bezpiecznie spędzili urlop.
Wszędzie można zjeść za dolara, jeśli kupi się jedzenie od ulicznego sprzedawcy. Tak się żywią plecakowicze. Ja jednak polecam rozwagę. Może być to dość niebezpieczne dla zdrowia.
Jak w takim razie wybierać hotele, trzygwiazdkowy będzie ok?
W krajach arabskich oraz całej Azji trzy gwiazdki to oznaczenie miejsca na poziomie hostelu. Nie można się po nim zbyt wiele spodziewać. Cztery gwiazdki gwarantują już jakiś standard. W takim najtańszym hotelu nie będzie ciepłej wody, przeważnie wspólna łazienka będzie wołała o pomstę do nieba, a pościel będzie brudna. Trzeba też się liczyć z obecnością zwierzątek. Choć do niektórych można się przyzwyczaić. Ale nigdy do szczurów, myszy, karaluchów… Ja mam rodzinę gekonów w kuchni. Kiedy wyciągam talerze z szafki, zdarza się, że łypie na mnie gekon, albo skacze mi na głowę.
Czego powinien unikać w Indonezji turysta z Europy?
Wróćmy do jedzenia. Można tam tanio zjeść, gdy się kupi danie z warunga, wózka ulicznego sprzedawcy. Za 1,5 dolara dostaje się miniaturową porcyjkę, a nie porcję nie do przejedzenia, tak jak np. w Tajlandii. W wielkiej Indonezji wszystko jest miniaturowe. Jeśli bierzemy na wynos, jedzenie jest pakowane w liść bananowca lub w gazetę, choć ostatnio coraz częściej spotykam się ze styropianowymi pudełkami. Postęp! Produkty spożywcze do przygotowania dania, tj. mięso, ryż, makaron i warzywa, leżą w upale, wokół latają muchy. Żadne smażenie nie zabije bakterii i wirusów, zwłaszcza kiedy kucharzowi się spieszy.
W Indonezji wszystko jest smażone, a szczególnie ich narodowe dania: nasi goreng (potrawa na bazie ryżu, takie risotto) albo mie goreng (na bazie makaronu). Co dalej? Dominującą przyprawą jest sos rybny, więcej niż aromatyczny. Nad warungami unosi się więc ostry zapach. Indonezyjczycy lubią też posypkę z suszonych owoców morza, która też nieźle śmierdzi. Klient warungu kupuje sobie takie danie, przysiada na krawężniku albo na trawce i je z plastikowej miski wielokrotnego użytku. Potem miska zostaje opłukana w wiaderku z zimną wodą, która nie wiadomo skąd została zaczerpnięta. Można się tam nabawić różnych chorób, najgroźniejszy jest chyba dur brzuszny. W Europie tę chorobę już dawno wypleniono, lecz w Azji pojawia jest bardzo często.
W krajach arabskich oraz całej Azji trzy gwiazdki to oznaczenie miejsca na poziomie hostelu. Nie można się po nim zbyt wiele spodziewać. Cztery gwiazdki gwarantują już jakiś standard.
A indonezyjska służba zdrowia?
W dużych miastach i miejscach turystycznych tj. Bali nowe szpitale są nieźle wyposażone, ale często się zdarza, że lekarze i obsługa medyczna są mało kompetentni. Jak ktoś poważnie się rozchoruje, polecana jest ewakuacja medyczna do Singapuru lub Tajlandii. ale najważniejsze, to trzeba mieć ubezpieczenie. W „Miłości na Bali” opisałam smutną historię turystki, u której odezwało się przewlekłe schorzenie, co zakończyło się dla niej tragicznie. Oczywiście, tak jak i na całym świecie, w Indonezji przyjmują chorych do szpitala na ostry dyżur, ale nikt nie kiwnie palcem, dopóki na konto placówki medycznej nie wpłynie zapłata. Mogą ewentualnie podać leki na zbicie gorączki. Turystyczne ubezpieczenie nie jest drogie. Za kilkadziesiąt złotych możemy uratować sobie życie, dosłownie. Warto zainwestować w swoje zdrowie.
W kwietniu było głośno o Indonezji, ponieważ wykonano tam wyroki śmierci na ośmiu osobach skazanych za przemyt narkotyków, wśród nich było siedmiu obcokrajowców. W Indonezji łatwo wejść w konflikt z prawem i zostać np. oskarżonym o handel narkotykami?
Wystarczy chwila nieuwagi i kończy się w więzieniu albo przed plutonem egzekucyjnym. Gdy przyjeżdżają do nas dzieci, zawsze je proszę, żeby foliowały walizki, bo na lotnisku ktoś im może coś wrzucić do bagażu. Korupcja i mafia są tam wszechobecne. Nie sztuka więc np. celnika przekupić. Opowiem pani jedną z wielu historii. Młoda dziewczyna z Australii przyleciała na surfing na Bali. Na lotnisku otworzono jej torbę i znaleziono 4,5 kg haszyszu. Ona twierdziła, że nie wie, o co chodzi, nigdy się nie przyznała do przemytu. W indonezyjskim więzieniu spędziła 9 lat. Rodzina wydała ogromne pieniądze, żeby ją stamtąd wyciągnąć. Cud, że nie dostała kary śmierci. Najpierw skazano ją na dożywocie, potem karę obniżono do 25 lat. W więzieniu zaczęła chorować psychicznie. W końcu poprzedni prezydent Susilo Bambang Yudhoyono ją ułaskawił. Jak wspomniałam, islam zaczyna się zaostrzać w tej cudownej tolerancyjnej Indonezji, a wg muzułmańskiego prawa szariatu za handel narkotykami otrzymuje się najwyższy wymiar kary.
Za panowania prezydenta Yudhoyono, który rządził od 2004 do 2014 r. , wyroki śmierci wykonano w 2008 r. na zamachowcach, którzy dokonali aktu terroru w 2002 r. – wtedy zginęła polska dziennikarka i pisarka Beata Pawlak – i w 2005 r. na Bali. Czy ci straceni w kwietniu ludzie byli narkotykowymi bossami, czy organizowali przemyt na wielką skalę? Oczywiście były to tylko płotki, tzw. muły, które przewoziły dostawę haszyszu czy kokainy w swoich bagażach czy na sobie. Rozstrzelany w kwietniu Nigeryjczyk dostał karę śmierci za przemyt 150 g kokainy. Bossowie narkotykowej mafii organizujący to wszystko i dokonujący miliardowych przerzutów mają się dobrze i w więzieniu nie siedzą. Obecny prezydent twierdzi jednak, że reguły są jasne, na lotnisku są ostrzeżenia, co grozi za przemyt i handel narkotykami, a Indonezja musi twardo walczyć z narkomanią.
Indonezja nie jest jedynym krajem w regionie, gdzie wykonuje się karę śmierci, ale tylko tam rozstrzeliwuje się cudzoziemców. W obronę swoich obywateli, którzy mieli być rozstrzelani, zaangażowały się rządy ich krajów. Król Holandii błagał prezydenta Indonezji, żeby zamienił Holendrowi wyrok na dożywocie. Premier Australii w zamian za życie dwóch swoich obywateli obiecywał m.in., odnowienie wszystkich więzień i budowę ośrodka do walki z narkomanią. Wyroki śmierci wykonane na cudzoziemcach dają do myślenia. Żaden turysta nie jest tam teraz bezpieczny.
Turystyczne ubezpieczenie nie jest drogie. Za kilkadziesiąt złotych możemy uratować sobie życie, dosłownie. Warto zainwestować w swoje zdrowie.
Ale Indonezyjczycy są bardzo mili dla turystów.
To bywa zwodnicze. Wydaje, że wszyscy są w nas wręcz zakochani, jednak czołobitność bywa myląca. W ośrodkach turystycznych sączy się muzyczka, orientalne alkoholowe drinki leją się strumieniami, narkotyki są na wyciągnięcie ręki. To usypia czujność, a można sobie narobić strasznych kłopotów. Znajdziemy się w złym miejscu o nieodpowiedniej porze i problemy gotowe. Jeśli kogoś złapią nawet z kilkoma gramami narkotyków i nie będzie miał pieniędzy, by się wykupić, tak jak wspomniany Nigeryjczyk, może marnie skończyć. Żeby uratować skórę, trzeba mieć gruby portfel, bo w Indonezji korupcja jest na najwyższym poziomie i występuje wszędzie, nawet w takich instytucjach jak policja czy sądownictwo. Podam kolejny przykład. W 2005 r. złapano grupę dziewięciu młodych ludzi tzw. Dziewiątka z Bali, mieli od 19 do 25 lat. Oskarżono ich o przemyt narkotyków. Siedzą do tej pory, a ich rodziny wydały wszystkie pieniądze, żeby ich ratować. Na razie bezskutecznie.
Na razie opowiadamy o groźnych rzeczach. Bali jest jednak piękna. Lubi pani tam jeździć?
Uwielbiam Bali. Staram się tam być co najmniej trzy, cztery razy w roku. Ale nawet ja, mieszkanka Indonezji, dałam się nieźle wkręcić. Szukałam miejsca na świętowanie moich urodzin. Skusił mnie hotel, który opisuję w mojej książce pod fikcyjną nazwą Beauty Hotel, który ma piękny slogan: „Wiecznie młodzi sercem, u nas zabawa trwa cały czas”. Pomyślałam, że to coś dla mnie, licznik co prawda pokazuje co innego, ale serce mam młode. Hotel rzeczywiście bajeczny, lokalizacja, balijska tradycyjna zabudowa, dwa baseny, bary, restauracja... Na miejscu okazało się, że zabawa faktycznie trwała na okrągło. Jedno wielkie pijaństwo i burdy, lepiej się nie zastanawiać, co ta młodzież piła i brała. 24 godziny na dobę leżeli z drinkami nad basenem, tańczyli, śmiali się, a później oczywiście krzyczeli, gonili, wyzywali i bili.
Bogu dzięki wypisałam się z rozreklamowanej imprezy sobotniej. Chyba całe Bali tam się zeszło, dziewczyny topless, trzy sceny z różną muzyką, didżejki i didżeje, grilliada, piweczko, arak i arak, i arak.... Koło północy odbył się konkurs – opisałam go w powieści „Miłość na Bali”, jeśli ktoś jest ciekawy i nieobrzydliwy, może poczytać.
Ostrzegam młodych ludzi przed super promocjami alkoholowymi. Kupujesz jednego drinka, a drugiego dostajesz gratis. Trzeba pamiętać, że alkohol w Indonezji jest bardzo drogi, więc jeśli coś dają gratis, to należy się mieć na baczności. Zdarzają się wśród turystów ciężkie zatrucia alkoholem metylowym, który jest sprzedawany jako arak. Pół biedy, jeśli skończy się to lekkim zatruciem alkoholowym, jednak zdarzają się też ciężkie przypadki, zakończone oślepnięciem, śpiączką, a nawet śmiercią. Władze nie reagują, a hotel, gdzie alkoholem metylowym zatruła się grupa młodych turystów, z których jeden młody Australijczyk zmarł, nadal z powodzeniem funkcjonuje, sprawdzałam to.
W ośrodkach turystycznych sączy się muzyczka, orientalne alkoholowe drinki leją się strumieniami, narkotyki są na wyciągnięcie ręki.
Dużo mówi się też o tym, że turyści jeżdżą do Indonezji, na Bali, po przygody seksualne.
Na Bali szerzy się prostytucja dziecięca. W 2001 r. wyszła co prawda ustawa zakazująca uprawiania seksu z nieletnimi i narzucająca bardzo srogie kary, ale jest to martwy przepis. Walka z prostytucją przypomina walkę z wiatrakami. Pielgrzymują tam na sex turystykę mężczyźni głównie z Australii, ale także z Europy czy Ameryki. Gdy patrzę na Indonezyjki, uprawiające najstarszy zawód świata, wydaje mi się, że wszystkie są nieletnie. Wyglądają jakby miały 12, 13 lat. Azjaci w ogóle wyglądają bardzo młodo.
Widuję turystów z Zachodu, starców prawie, z plamami wątrobowymi na rękach, którzy przyjeżdżają na Bali, by przeżyć drugą, piątą czy dziesiątą młodość. I prowadzają się z tymi dziewczynkami, które wyglądają na ich prawnuczki. Na amatorów seksturystyki czekają też inne niespodzianki – przepiękne dziewczyny z delikatną buźką i obfitym biustem, które pod spódniczką ukrywają męskie organy. Pisałam o tym w pierwszej części mojej azjatyckiej sagi pt. „Okruchy raju”. Operacje zmiany płci można przeprowadzić np. w Tajlandii za stosunkowo nieduże pieniądze, szybko i bez żadnych komplikacji, takich jak długoterminowe sesje z psychologiem czy psychoterapeutą. Jednak niewielu transgeników decyduje się na pełną przemianę, taką, która obejmuje także plastykę narządów płciowych.
A jak się mają indonezyjskie prawo i islam do tego zalewu prostytucji?
Dzięki kwitnącej korupcji i układom wszystko da się załatwić, pomimo tego, że prawo muzułmańskie jest w tej kwestii bardzo surowe. Prostytucją zajmują się w Indonezji miliony dziewcząt i chłopców. Gdyby ich faktycznie karać więzieniem, w placówkach penitencjarnych miejsca by brakło. To tak ze względów praktycznych…
Łatwo jest kupić alkohol w Indonezji?
Właściwie nie ma problemu, są wyznaczone na to sklepy, choć alkohol jest, tak jak już mówiłam, bardzo drogi. Ale tanie piwko o nazwie Bintang, czyli „Gwiazda”, zresztą bardzo smaczne, do niedawna można było kupić prawie wszędzie. Ostatnio prezydent Joko Widodo Jokowi wprowadził nowy przepis. Otóż piwo można obecnie sprzedawać tylko w dużych marketach spożywczych albo w pięciogwiazdkowych hotelach czy ekskluzywnych restauracjach. Jeszcze chwilę temu świetnie prosperowały małe sklepiki z częścią barową, w których można było coś zjeść i napić się właśnie piwa. Mamy kilka takich niedaleko domu i czasem tam chodziliśmy. Przy stolikach zawsze siedziała grupa rozbawionej młodzieży, sączyli piwo. Teraz z tym koniec. Co więcej, ludzie boją się kupować piwo w marketach, bo przy kasie mogą zostać wylegitymowani. Jeśli okaże się, że są muzułmanami, bo wyznanie jest wpisane do dokumentów, może być nieprzyjemnie. Podobnie wyglądało wprowadzanie restrykcyjnych przepisów w Bahrajnie, gdzie przez lata Saudyjczycy jeździli, by się swobodnie napić i pobawić. Najpierw zakazano sprzedaży alkoholu w sklepach, potem można było go kupić tylko w hotelach i restauracjach za horrendalne ceny.
Widuję turystów z Zachodu, starców prawie, z plamami wątrobowymi na rękach, którzy przyjeżdżają na Bali, by przeżyć drugą, piątą czy dziesiątą młodość. I prowadzają się z tymi dziewczynkami, które wyglądają na ich prawnuczki.
Indonezja to kraj wielkich kontrastów?
Są tu ludzie bardzo bogaci i ekstremalnie biedni. W samej Dżakarcie w slumsach, żyje ok. 2,5 mln ludzi. A ilu mieszka na ulicach, nad kanałami, tego nie wiadomo. Coraz bardziej widoczna jest jednak w Indonezji tzw. klasa średnia, przybywa ludzi wykształconych. Osobną grupą są bardzo bogaci indonezyjscy Chińczycy, którzy robią świetne interesy, mają apartamentowce, centra handlowe, banki.
W którym z krajów arabskich żyło się pani najlepiej?
Zostawiłam serce w Libii. Spędziłam tam całą młodość. Libia w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych to było eldorado dla Polaków, mieszkało ich tam i pracowało ok. 150 tys. W Trypolisie działała polska szkoła, która za moich czasów pracowała na dwie zmiany, tyle było polskich dzieci. Prawie wszystkie większe polskie firmy eksportowe, tj. Polimex, Budimex, Polservice, Dromex, Geokart, Naftobudowa i wiele innych, miały kontrakty w Libii, było też wielu lekarzy i pielęgniarki. Było nas, Polaków, widać. Wielkie kampy stanowiące osiedla na np. tysiąc osób były samowystarczalne, mieliśmy market, polskiego lekarza i dentystę, kucharza i masarza, polski zespół folklorystyczny i kino obwoźne, wędrujące od jednego polskiego kampu do drugiego. Cudowne czasy!
W Libii czułam się bezpiecznie. Oczywiście, władze miały na wszystko oko, każdy miał przydzielonego „anioła stróża”. Mnie też pilnowali. Ale chyba byłam dla nich dość nudnym obiektem obserwacji, miałam monotonny plan dnia – szkoła, praca, dom, klub fitness. Wypatrzyli niestety, że jeździłam do ambasady bułgarskiej. Chciałam przeprowadzić wywiad z lekarzem, mężem jednej z pięciu pielęgniarek, które zostały aresztowane i oskarżone o zarażenie wirusem HIV libijskich dzieci w szpitalu w Benghazi. Miałam zamówienie na książkę reportażową na ten temat. Dostałam wtedy konkretne ostrzeżenie. Usłyszałam: „Pamiętaj, że masz dwójkę dzieci, zainteresuj się lepiej nimi, bo wiesz, Sahara jest duża”. Zrezygnowałam z pisania tej książki, bałam się o dzieci. Zawsze w swoich powieściach podejmowałam trudne tematy, a potem zdarzało się, że dostawałam pogróżki. Dlatego m.in. piszę pod pseudonimem i w pierwszych moich książkach nawet nie pozwalałam na umieszczanie mojego zdjęcia na okładce. Ale dzieci dorosły i doszłam do wniosku, że nie będę bać się własnego cienia. Zresztą i tak przez całe życie poruszamy się z mężem po dość niebezpiecznych rejonach.
Co się dostaje w zamian za brak poczucia bezpieczeństwa?
Ciekawe życie, adrenalinę i niesamowite historie do opisania.
Tanya Valko to pseudonim absolwentki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Była nauczycielką w Szkole Polskiej w Libii, a następnie długoletnią asystentką ambasadorów RP. Przez ponad dwadzieścia lat mieszkała w krajach arabskich, w tym w Arabii Saudyjskiej. Obecnie przebywa w Indonezji.
Jest autorką bestsellerowej „Arabskiej sagi", na którą złożyły się tomy: „Arabska żona", „Arabska córka", „Arabska krew" i „Arabska księżniczka". Jej sukces skłonił autorkę do rozpoczęcia następnego cyklu powieściowego pod zbiorczym tytułem „Azjatycka saga", którego pierwszy tom nosi tytuł „Okruchy raju".
Chciałam przeprowadzić wywiad z lekarzem, mężem jednej z pięciu pielęgniarek, które zostały aresztowane i oskarżone o zarażenie wirusem HIV libijskich dzieci w szpitalu w Benghazi. Dostałam wtedy konkretne ostrzeżenie. Usłyszałam: „Pamiętaj, że masz dwójkę dzieci, zainteresuj się lepiej nimi, bo wiesz, Sahara jest duża”.