„Gdyby Ciechowski żył, na pewno nie miałby Facebooka”
sobota,
12 września 2015
– W latach 80. nie było tak prosto jak dziś. Trzeba było farbować ubrania na czarno, a ja kupowałam je w zakładzie pogrzebowym, bo nigdzie indziej ich nie było. Robiłyśmy sobie biżuterię z koralików, znaczki w kioskach były podrobione, pasy na nich były nie w tę stronę, co potrzeba, więc też same je produkowałyśmy albo zdobywałyśmy oryginalne prosto od zespołu – mówi Anna Sztuczka, która wraz z Krzysztofem Janiszewskim zebrała wspomnienia o Grzegorzu Ciechowskim i zespole Republika w książce „My lunatycy. Rzecz o Republice”. Obydwoje byli i są wiernymi fanami zespołu i jego twórczości.
Kiedy w waszych głowach narodził się pomysł, aby napisać książkę o Republice opartą w dużej mierze na wspomnieniach fanów?
Krzysztof Janiszewski: Ta myśl narodziła się w sierpniu 2013 roku. Idąc ulicą Krasińskiego w Toruniu razem z Anką pomyśleliśmy, że może warto byłoby stworzyć coś, co zostawi ślad nie tylko po Republice, ale właśnie po jej fanach. Wpadliśmy na pomysł, aby te nasze wspomnienia, przeżycia, które w sobie mamy, pielęgnujemy, przelać na papier. A że nie młodniejemy, tylko jesteśmy coraz starsi, to te nasze emocje, przeżycia powoli bledną. Przyszedł więc taki moment, aby to wszystko zebrać w całość. Między innymi po to, aby inne osoby, młodsze pokolenia pamiętały i wiedziały o tym, co się działo w latach 80. Poszerzyliśmy grono wypowiadających się osób nie tylko o tych, którzy tak jak my byli i są fanami Republiki, chodziły na koncerty, ale również o przyjaciół, muzyków, część rodziny.
Anna Sztuczka: Ja bardzo chciałam, aby przetrwały zdjęcia. Sama mam ich tyle, że nie chciałam, aby wyblakły, zginęły na dnie szuflady. Inni fani też mają ich bardzo dużo. Nie chcieliśmy, aby to zginęło. Nie wszystko się zmieściło i książka musiała zostać skrócona o dwieście stron, ale i tak uważam, ze wszystko, do czego udało nam się dotrzeć, jest przepiękne.
Oprócz zdjęć w książce są również listy…
A.S.: No właśnie nie chcieliśmy, aby to przepadło i wiedzieliśmy, że to będzie bardzo ważny element tej książki.
K.J.: Często są to zarówno zdjęcia, jak i listy, które po raz pierwszy zobaczyły światło dzienne. Dużo z nich to listy, które przychodziły do Trójki od słuchaczy. Pochodzą z archiwum pana Zbyszka Ostrowskiego, który w latach 80. był reporterem Trójki. On je przechowywał i specjalnie dla nas wyciągnął. W książce można znaleźć ich przedruki.
Jak docieraliście do tych, którzy wspominają i Republikę, i samego Ciechowskiego? Było trudno?
A.S.: Nie. Większość z nich bardzo dobrze znaliśmy. Problem mieliśmy może z dwiema, trzema osobami jak Max, czyli najbliższy przyjaciel Ciechowskiego, a w latach 80. współpracownik Republiki oraz Danka Pawłowska, która od połowy lat 70. była zaprzyjaźniona z Grzegorzem i jego ówczesną żoną Jolantą Muchlińską. Z resztą osób mamy kontakt na Facebooku oraz w Toruniu. To osoby, które spotykamy od 30 lat.
Był ktoś, kto nie chciał wspominać?
K.J.: Nie było takiej osoby, która by kategorycznie odmówiła, ale było kilka, które się wahały, bo mówiły, że niewiele pamiętają albo ich wspomnienia są mało ważne, a potem, gdy siadaliśmy i zaczynaliśmy rozmawiać, otwierała się skrzynia ze wspomnieniami, których nie było końca.
Ale wspomnień partnerek Ciechowskiego jest dosyć mało.
To specjalne założenie?
A.S.: Trochę tak. Nie chcieliśmy ingerować w ich prywatność, szanujemy ich obecne życie, wybory. Nie chcieliśmy robić książki celebryckiej, ale pokazać muzyków, twórczość, zjawisko. Dobrym duchem książki była Jolanta Muchlińska, pierwsza żona Grzegorza. Bardzo nas wspierała, jest zachwycona książką i to jej jest ona zadedykowana.
Ciekawe jest to, że w waszej książce Ciechowski nie jawi się jako ideał.
We wspomnieniach pojawia się m.in. wątek rozpadu Republiki i tego, że piosenki Republiki podpisywał wyłącznie jako swoje, że w oczach niektórych nie był uczciwy.
K.J.: Ta książka nie jest pomnikiem stawianym Republice, Grzegorzowi. To jest książka szczera, gdzie osoby, które z nami rozmawiały, powiedziały, co szczerze myślą, odczuwają. Nacechowana różnymi emocjami, choć staraliśmy się, aby była w głównej mierze nacechowana pozytywnie, są w niej rzeczy, które budzą kontrowersje, uderzają, zaskakują.
A.S.: Grzegorz nie był ideałem, ale człowiekiem. Może genialnym, ale tylko człowiekiem.
Przyszedł taki moment, aby to wszystko zebrać w całość. Między innymi po to, aby inne osoby, młodsze pokolenia pamiętały i wiedziały o tym, co się działo w latach 80.
To, jaki on był, jaki jest we wspomnieniach tych, którzy mieli z nim styczność?
K.J.: Zarówno dla mnie, jak też pewnie dla wielu fanów, to był genialny kompozytor, autor tekstów, muzyk. Przepadam za tekstami, płytami Republiki. Myślę, że był bardzo dobrym człowiekiem, dobrym ojcem, jak wynika z relacji jego córki Weroniki. Mam do niego duży szacunek, że mimo tak wielu zajęć – komponowania, bycia producentem, liderem Republiki, miał czas dla rodziny. Jego szwagierka Agnieszka opowiada nam w książce, że wstydził się tej popularności, unikał tłumów. Dobrze czuł się za granicą, gdzie nikt go nie rozpoznawał. Fajna była w nim ta nieśmiałość.
A.S.: Agnieszka powiedziała nam, że gdyby żył, to na pewno nie miałby Facebooka, ale był otwarty na fanów, zawsze z nami porozmawiał. Nie było tak, że nie otworzył drzwi. Wielu naszych rozmówców mówi, że był inteligentny. Niektórzy się tej inteligencji wręcz bali.
K.J.: Jest taka anegdota, którą opowiada Max, jego przyjaciel, że szybko się wszystkiego uczył. Tak było z nauką pływania. Poprosił Maksa, aby ten pokazał mu jak to się robi. Przepłynął basen raz, a Ciechowski już wiedział jak to zrobić i bez problemu płynął.
Niektórzy mieli mu za złe, że z pianina szybko przerzucił się na syntezator…
K.J.: Republika bazowała na brzmieniu: gitara, bas, pianino, które grało bardzo rytmicznie, nie melodycznie. Grzesiek był twórcą bardzo poszukującym, gdy uznał, że ta formuła się zużyła, pojawiła się Yamaha DX7. To była jego wola.
Fani Republiki w latach 80. byli zjawiskiem wręcz niespotykanym jak na tamte lata. Mieliście swój image inspirowany zespołem, inne grupy z tamtych lat nie miały aż tak rozpoznawalnego stylu.
A.S.: Nie wiem, czy inni fani naśladowali styl swoich idoli, ale to prawda, że stworzyliśmy pewien image, styl. To był nasz znak rozpoznawczy.
K.J.: To się zadziało już na samym początku. Fani Republiki zaczęli się z nią identyfikować fizycznie – czarne uniformy, grzywki a’la Ciechowski. Można nas było porównać do fanów Depeche Mode. Oni też byli bardzo rozpoznawalni. Zresztą fani Republiki do tej pory noszą czarne ubrania, krawaty, czy kolczyki w biało-czarne pasy.
A.S.: Teraz jest zdecydowanie łatwiej. W latach 80. trzeba było farbować ubrania na czarno, a ja kupowałam je w zakładzie pogrzebowym. Robiłyśmy sobie biżuterię z koralików, znaczki w kioskach były podrobione, pasy na nich były nie w tę stronę, co potrzeba, więc też same je produkowałyśmy albo zdobywałyśmy oryginalne prosto od zespołu.
K.J.: Wiele razy, gdy szedłem ulicą, pytano mnie, czy noszę żałobę, bo ktoś mi umarł i otrzymywałem kondolencje.
A.S.: Ale z czasem się do nas przyzwyczajono. Gdy w Toruniu Republika grała koncert, spotykaliśmy się 30-osobową grupą i jechaliśmy autobusem z białymi flagami. Taki pochód też musiał wyglądać zjawiskowo.
Kto był ojcem sukcesu tej nowatorskiej stylistyki?
A.S.: To była zasługa Andrzeja Ludewa, pierwszego menadżera zespołu. To on realizował pomysł Grzegorza o tym, że Republika musi mieć czytelne znaki jak flagę, godło itp. Stroje dla zespołu jak koszule, marynarki, krawaty wyszperał na bazarze w Rembertowie. Nikt wtedy nie myślał jeszcze o całościowej koncepcji zespołu, a Ludew to robił. Dyscyplina w zespole była taka, że nawet skarpetki musiały być czarne, brązowe odpadały. Nie da się ukryć, że to wyprzedzało epokę o 30 lat.
K.J.: Ludew na koncercie prosił o czarno-białe światła. Nie ma rzecz jasna czarnych świateł, ale ten człowiek, który się oświetleniem zajmował wiedział, o co mu chodzi. Republika zapoczątkowała profesjonalne podejście do zespołu, jako całości, wielu elementów, które tworzyły kapelę.
Fani Republiki zaczęli się z nią identyfikować fizycznie – czarne uniformy, grzywki a’la Ciechowski. Można nas było porównać do fanów Depeche Mode
Ale początki Republiki, czyli Res Publica, bo tak pierwotnie nazywał się zespół, do kolorowych nie należały. Nic nie zapowiadało sukcesu.
K.J.: Zaczęło się od Res Publiki, którą prowadzili bracia Rucińscy. W tym składzie Ciechowski pełnił funkcję flecisty. Wiesław Ruciński zaczął grać z innymi profesjonalnymi zespołami i w pewnym momencie jego dziecko zostało osierocone. Wiadomo było, że albo padnie, albo nadany zostanie jej nowy ton. W pewnym momencie to właśnie Ciechowski przejął funkcję lidera i stworzył zespół od nowa. Nie był pianistą, ale szybko nauczył się na nim grać. To wszystko potoczyło się nadzwyczaj naturalnie.
A.S.: Genialna jest opowieść o poszukiwaniach wokalisty. Wszyscy kandydaci, którzy przychodzili na przesłuchania nie nadawali się. Trochę z przypadku został nim Ciechowski, ale podobno nic w życiu nie dzieje się przypadkiem.
W waszej książce dużo miejsca poświęcacie toruńskiemu klubowi Od Nowa.
A.S.: To klub, w którym młode zespoły znalazły swoją przystań. Dostały instrumenty, salę prób, ale w zamian miały grać koncerty, co miesiąc prezentować coś nowego. Tak powstała toruńska scena muzyczna i zespoły jak m.in. Bikini, Kobranocka, SS–20, czy Republika.
K.J.: Raz w miesiącu musieli zagrać koncert, więc to była niezła mobilizacja, motor do pracy, a nie tylko spotkania i imprezy. Pojawili się tam młodzi, zdolni ludzie z głowami pełnymi pomysłów. Znajomi z Warszawy przywozili płyty z Zachodu. To powodowało, że ta scena toruńska urosła do jednej z ważniejszych w Polsce.
A czym zajmowaliście się m.in. wy?
A.S.: Do toruńskiego klubu Od Nowa przychodziły worki listów, na które my odpowiadaliśmy w imieniu Republiki, chłopaki na tych kartkach składali autografy.
Dla mnie trudne i emocjonujące były wspomnienia 22 grudnia, czyli dnia śmierci Ciechowskiego. Każdy pamiętał to inaczej, był w innym miejscu. Ktoś żałował, że mu czegoś nie powiedział, ktoś musiał zjechać na pobocze, żeby nie spowodować wypadku albo się popłakać
Gdybym was zapytała o waszą najważniejszą piosenkę Republiki?
A.S.: Ja mam dwie. „Brudny żołnierz” i „Raz na milion lat”. Pierwsza, bo mam wpis w pamiętniku od Grzegorza i byłam na próbach jak ten utwór powstawał, a druga, bo to jest rewelacyjny tekst, bardzo prawdziwy.
K.J.: Dla mnie utworem, który zrewolucjonizował moje myślenie o muzyce są „Nowe sytuacje”. Sam początek, gitara Zbyszka Krzywańskiego już zapowiada, że to będzie coś wyjątkowego. A wejście całego zespołu z kanciastym rytmem powoduje, że mam ciary. To są te nowe karty, które zostały zaprezentowane światu, burzą moje stare myślenie o muzyce.
A.S.: Ktoś napisał, że te utwory są bardziej punkowe niż sam punk.
W pewnym momencie Ciechowski chciał oddzielić prawdziwych fanów od „przyszywanych”?
A.S.: On naprawdę chciał wiedzieć, kto jest jego fanem, chciał wyłonić tych najwierniejszych. Gdy w radiowej Trójce wyemitowany został reportaż – żart przygotowany przez Zbyszka Ostrowskiego, w którym Ciechowski kreował się na gwiazdę, duża część słuchaczy była oburzona, wielu fanów się wykruszyło. Stwierdzili, że Ciechowski to tyran, któremu sława zaszkodziła. Zostali tylko ci prawdziwi, którzy rozumieli przekaz i słowa piosenek.
Która z opowieści zaskoczyła was najbardziej?
K.J.: Dla mnie trudne i emocjonujące były wspomnienia 22 grudnia, czyli dnia śmierci Ciechowskiego. Każdy pamiętał to inaczej, był w innym miejscu. Ktoś żałował, że mu czegoś nie powiedział, ktoś musiał zjechać na pobocze, żeby nie spowodować wypadku albo się popłakać.
A.S.: W czasie wywiadów też były łzy. Przeżywaliśmy te wspomnienia bardzo. Poza tym ciekawą opowieścią jest to, co działo się, gdy Grzegorz wchodził. Zapadała cisza i wszyscy podrywali się, żeby wstać na jego powitanie, a on mówił wtedy to swoje charakterystyczne: „Siedźcie, siedźcie”.
Liczyliście, na ilu koncertach byliście?
A.S.: Ja na 36, ale rekordziści zaliczyli ich ok. 60. Przestałam jeździć, gdy urodziłam syna. Był ze mną na koncercie, gdy miał 6 lat. Teraz ma 24 i zaczyna odkrywać Republikę, dorastać do niej.
K.J.: Te teksty są tak wielowymiarowe, że na każdym etapie życia inaczej się je odbiera. Młode pokolenia też dorastają do Republiki. Na organizowanych w Toruniu Dniach Białej Flagi pojawiają się rodzice z dziećmi, a nawet dziadkowie z wnukami.
A gdybym was poprosiła o dokończenie zdania „Republika dla mnie to…”
A.S.: Styl życia i muzyka.
K.J.: Jeden z ważniejszych zespołów w moim życiu.
Anna Sztuczka – w latach 80. prowadziła fanklub Republiki „Moje Modły”. Współorganizatorka koncertów związanych z Republiką w Od Nowie oraz wystaw w Tczewie. Obecnie menedżerka zespołów Rejestracja, Cela nr 3 oraz Half Light.
Krzysztof Janiszewski – wokalista electrorockowego zespołu Half Light, z którym w 2011 roku nagrał album „Nowe Orientacje” – hołd złożony Republice.