„Chcę się konfrontować z aktorami ze światowej czołówki”. Agnieszka Grochowska o najnowszym filmie „Obce niebo”
sobota,
17 października 2015
– Ciężko sobie wyobrazić, jaka to musiałaby być duża rola, którą mogłaby zagrać Polka w Hollywood – mówi Agnieszka Grochowska, która w filmie „System”, zagrała u boku Toma Hardy'ego. Spotkania na planie z Andrzejem Wajdą, Agnieszką Holland czy Ewą Fröling traktuje jak prezenty. – Chciałabym móc je dostawać, ale nie ma w tym żadnej kalkulacji. Miano najlepszej polskiej aktorki potwierdziła nagroda na Festiwalu Filmowym w Gdyni za film „Obce niebo”. Portalowi tvp.info aktorka wyznała, ile robi się dwuminutową scenę w Hollywood oraz jak jej się pracuje z mężem reżyserem.
Od kilkunastu lat znajduje się w czołówce polskich aktorek, chętnie angażowana do filmów przez takich reżyserów jak Wajda, Holland, Ślesicki czy Zanussi. Talent Agnieszki Grochowskiej dostrzeżono też zagranicą, o czym świadczą role w produkcjach w Niemczech, Belgii, a nawet w Kazachstanie. Zdobyła za nie nagrody na festiwalach Berlinie, Ostendzie czy w tym roku w Gdyni.
W 2015 roku, dzięki niewielkiej roli w filmie „System. Child 44” miała okazję skonfrontować się z aktorami ze światowej czołówki Tomem Hardym i Garym Oldmanem. – Człowiek trochę za tym tęskni, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Chciałabym jeszcze zagrać, choćby niedużą rolę, żeby nie czuć ciężaru odpowiedzialności – mówi skromnie aktorka. Okazją do rozmowy z Grochowską była premiera filmu Dariusza Gajewskiego „Obce niebo”, w którym brawurowo zagrała pierwszoplanową rolę – Basi, matki, której szwedzki urząd socjalny odbiera 9-letnią córkę Ulę.
Na Festiwalu w Gdyni, nagroda dla najlepszej aktorki, to było zaskoczenie czy może się pani tego spodziewała po ostatniej roli?
– Ja się kompletnie nie spodziewałam, bo to był też taki rok, kiedy pojawiła się bardzo mocna reprezentacja w kobiecych rolach. Było co najmniej parę kandydatek do tej nagrody. Myślę o Mai Ostaszewskiej, Małgosi Zajączkowskiej, Agnieszce Żurawskiej. Tym milej móc wygrać w tak mocnym gronie.
To jest też jakiś kolejny etap, bo człowiek jest coraz starszy, ma coraz większe doświadczenie. Dostaję różne scenariusze i mogę szukać dla siebie nowych dróg wyrazu. Wydaje mi się, że czasem widać to na ekranie.
Dotknęła Pani delikatnego aspektu, wieku w aktorstwie. W Hollywood takim wiekiem dla aktorki są 33 lata, co odczuła Anne Hathaway, że nie wszystkie role są już dla niej dostępne. A jak pani traktuje taką cezurę czasu w pracy?
– Ja nie myślałam o tym jeszcze, bo w podobnym trybie te role do mnie przychodzą. Nie pracuję na stałe w telewizji, w żadnym serialu i właściwie tak jest od lat. Wiele miesięcy w roku czekam na to, żeby zagrać kolejną rolę. Momentami jest to 11, 12 miesięcy czekania na kolejną pracę.
Można powiedzieć, że nigdy do przodu nie wiem, co będę robić. Czasami wiem, a potem okazuje się, że te filmy nie są realizowane, bo się nie udało ich sfinansować albo coś tam nie wyszło. Potem nagle wyskakuje coś innego i okazuje się, że za miesiąc wchodzisz w zdjęcia i jest za mało czasu, żeby się do tej roli przygotować. Ja już jestem za tym 33 rokiem i jeszcze ciągle jakieś role dla mnie się znajdują i mam nadzieję, że jeszcze od czasu do czasu uda mi się coś zagrać.
Wiele miesięcy w roku czekam na to, żeby zagrać kolejną rolę
Scenariuszowi do filmu „Obce niebo” towarzyszyła pani od samego początku. To była trudna rola z punktu widzenia psychologicznego, jak się więc pani do niej przygotowywała?
– Znałam wszystkie wersje scenariusza od samego początku. Wiedziałam, jaka to będzie postać i jak ewaluowała w trakcie pisania scenariusza. Przeczuwałam, że to będzie dla mnie bardzo trudne, ale w jakimś sensie się z tym oswajałam. Starałam się nie wchodzić przed zdjęciami za bardzo emocjonalnie w ten temat.
Potem na planie, gdy zostałam ze swoimi emocjami, okazało się, że kompletnie przejęły nade mną władzę. To było pierwsze takie doświadczenie zawodowe, że nie kontroluję do końca wszystkiego. Wydawało mi się, że jestem profesjonalną aktorką, która wchodzi na plan, uruchamia pewne emocje, schodzi z planu i je wyłącza. Tak mi się udawało robić do tej pory. Ten film całkowicie to zmienił.
Wydawało mi się, że jestem profesjonalną aktorką. Ten film całkowicie to zmienił
Czy w ogóle można być przygotowanym na takie sytuacje, które spotkały pani bohaterkę – Basię?
– Nie sądzę, bo to się nie mieści w naszych głowach, w naszych sercach. Ta historia w jakimś sensie nie powinna mieć miejsca. Nadal nie mam w sobie zgody i pytam: dlaczego ludzie sami stwarzają sobie sytuację? Jak to jest możliwe w kraju, który jest bardzo fajnie zorganizowany, takim jak Szwecja czy inne kraje skandynawskie. To nie są kraje, do których strach pojechać, ale okazuje się, że gdy dochodzi do jakichś nadużyć, to człowiek konfrontuje się z państwem, z systemem, który pierwotnie miał mu służyć. Nie da się przecież zapisać wszystkich subtelności, które są pomiędzy ludźmi w paragrafie czy procedurze.
Naszym bohaterom nawet przez myśl nie przeszło, że wizyta pracownika socjalnego w ich domu może mieć takie konsekwencje. I to było najciekawsze w pracy nad tym filmem, bo spodziewałam się, że moja bohaterka w niektórych scenach będzie dużo aktywniejsza, że wydrze to dziecko z rąk urzędu. To wynika z takiego sprzeciwu, który ma człowiek w sobie. Najgorszy jest kompletny brak przygotowania i tak dojmująca bezradność, niczym w „Procesie” Kafki.
Człowiek konfrontuje się z systemem, który pierwotnie miał mu służyć
Mówi się, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Czy to powiedzenie pasuje do tego filmu?
– Takie było nasze założenie, żeby to nie byli źli ludzie. Nawet urzędniczka, którą gra Ewa Fröling, musi zachować się tak, jak się zachowuje. Ma bardzo określone zasady i procedury, których się trzyma. Nie działa w złej wierze, tylko wykonuje swoją pracę. To, co widzi, interpretuje i dla niej to jest coś innego niż dla polskiej rodziny. Jednak jak możemy sobie pomagać, skoro siebie nie rozumiemy, także w tej rodzinie.
Walka o dziecko zbliża ich jednak do siebie i pokazuje, że lepiej razem niż osobno.
– Te bardzo tragiczne wydarzenia, które im się przytrafiają, paradoksalnie to umożliwiają i dostają drugą szansę, żeby mogli wprost powiedzieć: chcę być z Tobą. W trakcie tej historii zaczynają też rozumieć, kim są dla siebie, co dla siebie znaczą. Koniec filmu jest otwarty i nie wiemy, co się z tą rodziną stanie. Myślę, że jest duża nadzieja, że wszystko wejdzie na dobre tory.
Film skłania też do refleksji osoby, które myślą o emigracji, o tym żeby wyjechać. Dostrzegalne jest zderzenie kultur i odmienność.
– Po pokazach przedpremierowych, w których uczestniczyliśmy, wszyscy ci, którzy wyjechali mówią, że bardzo dobrze znają to „obce niebo”, bo w jakimś sensie masz je w sobie, że czujesz się samotny. Jeżeli mówi się słabo w języku kraju, w którym się przebywa, to jest się z góry postawionym w pozycji, że nie można w pełni wyrażać siebie.
Jak możemy sobie pomagać, skoro siebie nie rozumiemy
Jak pani pracowało się z kolegami-aktorami, w tym z tą najmłodszą w obsadzie?
– Z Basią Kubiak, która gra Ulę pracowało się wspaniale, dlatego że jest wybitnie utalentowaną dziewczynką. Jest bardzo mocną osobowością, dojrzałą jak na swój wiek. Była bardzo skupiona na pracy, a z drugiej strony tak zachwycona tym, że jest na planie, że miałam wrażenie, że powinnam nauczyć się takiego podejścia. Przecież moja praca jest też moją pasją, ale czasami jest też żmudna i nie trwa osiem godzin.
Była to koprodukcja polsko-szwedzka, a co za tym idzie mieszana ekipa. Jak to wpłynęło na pracę?
– To było od początku szalenie ekscytujące, bo wiadomo było, że spotkamy na planie legendę światowego kina. Ewa Fröling to wspaniała szwedzka aktorka, można powiedzieć bergmanowska, bo zagrała w „Fanny i Alexander” wiele lat temu. Są też Tanja, która gra Harriet, Gerhard który gra Björna, z którymi nigdy się nie grało. Jeśli grasz z kimś, kto jest dla ciebie ciekawy też jako człowiek, to dodaje dużo do wspólnej pracy. Praca z nimi była fascynująca, bo można było odchodzić od scenariusza, byli bardzo otwarci.
Ten film to też powrót do współpracy z Dariuszem Gajewskim, pani mężem. Jak się wam współpracowało na planie?
– To jest na jakimś poziomie emocjonalnie trudne, bo człowiek się bardzo dobrze zna i współodczuwa. Z drugiej strony komunikacja jest szalenie prosta i pewnych rzeczy nie trzeba sobie tłumaczyć. Przez to na więcej mogliśmy sobie pozwolić. Nie było myślenia, że czegoś może nie zaproponuję.
Na pani koncie są liczne filmy w Niemczech czy dalekim Kazachstanie. Co Panią skłania, żeby grać poza Polską, choćby niewielkie role?
– Za każdym razem są podobne kryteria, czyli twórcy i scenariusz. Gdybym nie jeździła za granicę, to na moim koncie byłoby o połowę mniej filmów. To są dodatkowe doświadczenia dla mnie, życiowe i zawodowe. Jeśli chodzi o film „System. Child 44”, to naprawdę drugorzędne było, że dostałam do zagrania jedną scenę. Przeczytałam scenariusz i wiedziałam, że to jest scena, w której mogę coś zagrać i nie da się jej wyciąć z filmu, bo jest kluczowa dla całej historii.
Człowiek jest bardzo ciekawy tego i chce się skonfrontować z aktorami, którzy są teraz w czołówce światowej. Te filmy robi się dużo dłużej i nagle okazuje się, że praca nad dwuminutową sceną z Tomem Hardym trwa dwanaście godzin. Mamy na to cały dzień, żeby to powtarzać, na dwie kamery z miliona ustawień. Po szóstej godzinie już zaczynamy improwizować, bo ramy scenariusza się wyczerpują i wtedy masz totalną przyjemność, trochę jak w lunaparku. Człowiek trochę za tym tęskni, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Chciałabym jeszcze zagrać, choćby niedużą rolę, żeby nie czuć ciężaru odpowiedzialności. Ciężko sobie wyobrazić, jaka to musiałaby być duża rola, którą mogłaby zagrać Polka.
Taka kariera małymi kroczkami, bo pani cały czas odżegnuje się od łatki eksportowej aktorki.
– Ja nie wiem, co będzie za zakrętem i trudno myśleć o tym w kategorii jakiejś kariery. Różne rzeczy do mnie przychodzą i wtedy staram się zrobić to jak najlepiej. Nie spodziewałam się ani, że zagram Danutę Wałęsę u Andrzeja Wajdy ani, że zagram u Agnieszki Holland, ani w filmie mojego męża z aktorką, która grała u Bergmana. To są spotkania, które traktuję jako takie prezenty. Chciałabym móc je dostawać, ale w tym nie ma żadnej kalkulacji.
Mówi pani, że praca aktora jest nieprzewidywalna i nie wiadomo, co jest za zakrętem. Jakieś plany jednak można mieć i wiedzieć, co jest za najbliższym zakrętem, choćby teatralnym?
– Niby wiem, co jest za tym zakrętem, ale zawsze może być jeszcze coś innego. Są plany teatralne na przyszły rok i mam nadzieję, że się ziszczą. Nie chcę zapeszać, ale reżyser będzie Anglikiem. Niby gramy po polsku i premiera będzie w warszawskim teatrze, a z Danem już pracowaliśmy, bo robiliśmy „Wieczór Trzech Króli”, ale tym razem to inna sztuka. Bardzo się cieszę na tę współpracę, bo stęskniłam się za teatrem.