Po opisaniu postaci Różańskiego w pewnym sensie czuję się mordercą
piątek,
23 października 2015
– Jako pisarz dramatycznie przeżyłem spotkanie z działalnością Jacka Różańskiego. Prawdą jest zdanie Gustawa Flauberta: „madame Bovary to ja” – stwierdza Wojciech Biedroń, autor powieści „Niesamowici bracia Goldberg”. – Po opisaniu postaci Różańskiego w pewnym sensie czuję się mordercą, bo własnymi rękami zabiłem dwie osoby: jednej strzeliłem w tył głowy, a drugiej rozbiłem głowę wielkim młotem – dodaje.
Napisał pan książkę, która nosi tytuł „Niesamowici bracia Goldberg” . Tytuł jak do hollywoodzkiego filmu przygodowego. Kim byli bracia Goldberg?
Pierwowzorami głównych bohaterów są postaci historyczne. To Jerzy Borejsza, polski wydawca, magnat medialny, jak dziś byśmy powiedzieli. Twórca Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”, która była najpotężniejszym w Europie Wschodniej koncernem medialnym. Oni wydawali bez mała całą polska prasę, mieli też drukarnie. Borejsza stworzył „Czytelnika” prawie z niczego. Zaczął w 1944 r. Jego brat to pułkownik Józef Różański, który był w Ministerstwie Bezpieczeństwa Wewnętrznego dyrektorem departamentu śledczego, czyli jak zwykliśmy teraz mówić, po prostu zbrodniarzem komunistycznym. Założyłem sobie, że powieść ma być jak amerykański film przygodowy, ponieważ biografie obu braci są potwornie bogate. Akcja dzieje się na trzech kontynentach przez cały niemal XX wiek. Zaczyna się w 1907 r., a kończy w 1981 r. Tam dzieje się naprawdę bardzo dużo. I jakkolwiek to, co napisałem jest fikcją literacką, powieścią, to jednak główne fakty są zbieżne z faktami z życiorysów obu dżentelmenów. Życie i historia podpowiedziały znakomity materiał fabularny.
Którym z braci najpierw się pan zainteresował, Różańskim czy Borejszą?
Chciałem kiedyś zrobić dokument o Borejszy. Zanim złożyłem jednak dokumenty do PISF-u, zachorowałem na raka języka. Leczenie trwało półtora roku. Siłą rzeczy wypadłem z medialno-telewizyjno-filmowego świata. Wróciłem jednak do Borejszy, zacząłem grzebać w jego życiorysie. I pomyślałem, że sam Borejsza to za mało, ponieważ miał niezwykle interesującego brata, czyli pułkownika Różańskiego. I tak powstała powieść licząca ponad 500 stron.
Armia zdolnych powieściopisarzy rośnie, przybywa tytułów dostarczających świetną rozrywkę miłośnikom detektywistycznych zagadek. Którzy autorzy są najbardziej interesujący? Zobacz nasz subiektywny przegląd.
zobacz więcej
Szkieletem, wokół którego zbudował pan swoją opowieść, jest relacja pomiędzy narratorem, studentem Wojciechem, który chce o nim robić film, a Jackiem Różańskim. Relacja bardzo przewrotna, w której mamy do czynienia z uwodzeniem intelektualnym, uwodzeniem złem.
Wojciech przekracza granice występku, do czego go konsekwentnie prowadzi Różański. Ale pisarz to jest człowiek, który żyje z ludzkiej niegodziwości. A Różański jest postacią bardzo niegodziwą. Mamy w książce paradę kanalii i osób szlachetnych. Pejzaż psychologiczny i emocjonalny jest równie bogaty jak pejzaż faktograficzny. Czyli wydaje mi się, że powieść powinna zaciekawić i zachęcić do snucia pewnych refleksji.
Różański i Borejsza byli braćmi, mieli jednego ojca i matkę. A byli jak dr Jekyll i mister Hyde. Dlaczego tak się stało? Nawet nazwiska mieli różne.
Państwo Goldbergowie, rodzice Jacka i Jerzego, rozeszli się bardzo wcześnie. Chłopcy mieli wtedy po parę lat. Benjamin, czyli późniejszy Jerzy Borejsza, został z ojcem, a Józek – Jacek Różański, był z matką. Borejsza, młody Nioma, całe życie się buntował. To był bunt młodego samca alfa przeciwko staremu samcowi alfa. Z tego jego buntu wzięło się wszystko, co robił. Buntował się do samego końca. Był to jeden z niewielu ludzi, który w stalinowskim establishmencie pozwalał sobie na niezależność. Wymyślił ideę rewolucji łagodnej – contradictio in adiecto. Wcielał ją w życie, dopóki władze państwowe się w końcu nie wkurzyły i zaczęły go utrącać. Natomiast Jacek Różański był z mamą, rzeźbiarką, która była uosobieniem buntu. Gdy rozmawiał z powieściowym Wojciechem, tłumaczył mu przecież, że Jurek miał powód, żeby się buntować. Ale on, nie. Po co? Jego matka była przecież uosobieniem buntu. A więc bunt wobec niej byłby tautologią. I on od dziecka przyjmował postawę oportunistyczną.
Dlatego tak łatwo wszedł w system komunistycznej bezpieki?
On we wszystko łatwo wchodził. Gładko wszedł w palestrę. Miał przed II wojną bardzo porządną kancelarię adwokacką. Tak samo miękko wszedł w komunizm. Potem, gdy wybuchła wojna i był 17 września, obaj – Jerzy i Jacek – poszli do Armii Czerwonej. Ale Borejsza redagował czasopisma dla armii, a Jerzy był w NKWD.
Życiorysy obudowy braci obfitują w wydarzenia wręcz trudne do uwierzenia. Niesamowita jest np. wyprawa Jerzego Borejszy do USA, gdzie miał podpisać umowę z agencją Associated Press.
Bardzo to dokładnie opisałem. Jerzy Borejsza wymyślił sobie, że przetrzyma Amerykanów i zamknął się na trzy dni w apartamencie hotelu Waldorf-Astoria. Jadł, pił i oglądał sobie z okna Nowy Jork. Czekał, co będzie dalej. Szef AP wymiękł i zgodził się na wszystkie propozycje Borejszy. Było to ze strony Borejszy genialne posunięcie biznesowe. Zyskał wtedy nie tylko korzystną współpracę z największą amerykańską agencją prasową, ale również załatwił za bezdurno całą masę praw do utworów największych tuzów ówczesnej literatury amerykańskiej – m.in. Williama Faulknera i Ernesta Hemingwaya. To był kontakt stulecia.
A te wszystkie smakowite amerykańskie historyjki np. o wyprawie do cyrku i panu Tasiemskim?
Jest tu trochę fikcji, ale nie zdradzajmy szczegółów.
Musimy wyjaśnić jeszcze jedna sprawę. Książka nosi tytuł „Niesamowici bracia Goldberg”, tymczasem jeden z bohaterów nazywa się Borejsza, a drugi – Różański.
W tradycji rodziny Goldbergów było tak, że gdy ktoś żył z pisania, przyjmował nazwisko Borejsza. Jerzy Borejsza był absolutnym maniakiem polskiej kultury i literatury. Buntując się przeciwko ojcu, kontestował też jego syjonizm. Abraham Goldberg, znany przed wojną dziennikarz, był redaktorem naczelnym „Hajntu”, wydawanego w Warszawie w jidysz bardzo popularnego dziennika. Borejsza poniekąd wypierał swoje żydostwo. Dlatego przybrał polskie imię Jerzy. Różański natomiast przyjął nazwisko matki, która po rozwodzie z Goldbergiem wróciła do swojego panieńskiego nazwiska. Ale rodowe nazwisko braci brzmiało oczywiście Goldberg.
Jak się pan odnalazł w kontakcie z tym, co robił Różański? Uczynił go pan, w pewnym sensie, najważniejszym bohaterem powieści.
Ważna była obustronna manipulacja, jaka zachodzi w kontaktach między Różańskim a Wojciechem. Jako pisarz dramatycznie przeżyłem spotkanie z działalnością Jacek Różańskiego. Prawdą jest zdanie Gustawa Flauberta „madam Bovary to ja”. Po opisaniu postaci Różańskiego w pewnym sensie czuję się mordercą, bo własnymi rękami zabiłem dwie osoby – jednej strzeliłem w tył głowy, a drugiej rozbiłem głowę wielkim młotem. Tak właśnie zaczynał swoją karierę w KGB w 1941 r. Jacek Różański. Ewakuowano wtedy więzienia. Część skazanych wywożono w głąb Rosji. Pan porucznik Różański musiał pokazać młodym, niedoświadczonym żołnierzom, jak się zabija, choć sam nie miał o tym pojęcia. Gdy zabrakło amunicji, trzeba było rozwalać głowy więźniów wielkimi młotami. Jak to zrobić, musiał pokazać Różański. Pisanie takich scen jest co najmniej wyczerpujące moralnie. Ale bez tego wysiłku nie byłoby powieści.
Jacek Różański na początku powieści wydaje się niezwykle sympatycznym starszym panem. Jest ciepły, miły, inteligentny. I fantastycznie gotuje. Przywiązuje pan emocjonalnie czytelnika do niego, by potem pokazać, jaką był kanalią.
Moja wydawczyni, Agnieszka Jeż, zadzwoniła któregoś dnia do mnie i powiedziała, że nabrała pewności, że wyda tę książkę, gdy złapała się na tym, że polubiła Różańskiego. Ludzie tacy są, opalizujący. Nie ma postaci jednoznacznych.
Nie spotkał się pan z zarzutami, że ocieplił pan wizerunek komunistycznego kata?
Wręcz przeciwnie. Udzieliłem wywiadu w telewizji Republika. Szczerze mówiąc szedłem tam jak na wojnę. Tymczasem nic się nie wydarzyło. Padło zdanie, że może po lekturze książki powstać wrażenie, że nie potępiono zbrodni, odpowiedziałem jednak, że sztuka nie jest ani od potępiania, ani od gloryfikowania kogokolwiek. Pisarz jest od opowiadania, a nie od ustosunkowywania się. Musi pokazać świat, bohaterów, a czytelnik, na podstawie tego, co wie, wyciąga wnioski. Pisarz nie powinien wyrażać opinii o swoich bohaterach. Lekarz ma nie szkodzić, a artysta ma po pierwsze nie nudzić. Najszlachetniejsze dzieło, gdy jest nudne, okazuje się niezdatne do niczego.
Czy pana bogate doświadczenie filmowe, myślenie obrazami, pomaga przy pisaniu?
Na pewno tak. Wydaje mi się, że dzięki temu nawet opisy, których tak nienawidzi się w lekturach, mogą być wciągające. Starałem się stworzyć świat sensualny, bogaty w smaki, zapachy.