Co jest tak niezwykłego w „Czterech porach roku” Vivaldiego, że wraca pan do tego utworu? Dlaczego ciągle jest wyzwaniem?
Od ponad 50 lat gram utwory Jimiego Hendrixa, w różnych wersjach i aranżacjach. Jeśli mamy utwór dobrego kompozytora, można go wykonywać wiele razy po prostu dlatego, że to dobra muzyka. Kompozycje Hendrixa i Milesa Davisa zacząłem grać, gdy miałem ok. 13 lat. W „Czterech porach roku” jest fenomenalna energia, to utwór niezwykłych kontrastów. Bach, czy nawet Hendrix pisali poważniejsze utwory niż Vivaldi. U niego jest prostota melodyczna, piękna orkiestracja, co stwarza dobre warunki do pracy muzykom. Dzięki temu jest świetna interakcja między mną i orkiestrą. Za każdym razem gramy inaczej.
W 1989 r., gdy nagrał pan pierwszą płytę z „Czterema porami roku” mówił pan, że ten utwór ma bardzo nowoczesną strukturę.
Tak, składa się z trzy–, czterominutowych cząstek. Wpisuje się to doskonale w nowoczesny sposób słuchania muzyki i tego, jak jest prezentowana w mediach. Nie umiemy się skoncentrować. To przez szybki obieg informacji, komputery. W filmach, teledyskach ujęcia zmieniają się co kilka sekund. Jakbyśmy wszyscy byli kompletnymi idiotami, którzy nie potrafią się skupić dłużej na dłużej niż 30, 40 sekund. Vivaldi pasuje do tego formatu. Zwięzły sposób przekazu, piękne, krótkie fragmenty, bardzo melodyjne, świeże. Ludzie, którzy nie zetknęli się wcześniej z muzyką poważną, mogą słuchać Vivaldiego. To tak jakby słuchali np. piosenek Franka Sinatry, albo Björk. Interesująca, niezbyt skomplikowana muzyka.
Czy myśli pan, że z biegiem lat zmienia się podejście do muzyki poważnej? Porównajmy współczesność z czasami, gdy nagrywał pan pierwszą wersję „Czterech pór roku”.
Na pewno tak jest. Gdy nagrywałem pierwszy raz „Cztery pory roku”, byłem jedynym, który tak grał muzykę klasyczną. Teraz wielu muzyków przedstawia ją w sposób bardzo przyjazny ludziom, którzy nie są koneserami. Myślę, że rozwija się to w bardzo dobrym kierunku. Muzyka jest dla wszystkich, nie tylko dla inteligencji, dla klasy średniej. Byłem bardzo zadowolony, gdy usłyszałem od przyjaciela, z którym grywam w piłkę, który długo nienawidził muzyki poważnej, że zaczął jej słuchać. Chodzi mi o to, by muzyka poważna była dostępna nie tylko dla ludzi uprzywilejowanych. Być może jednak nie powinniśmy nazywać tego, co się dzieje teraz, rozwojem. Może jest to krok w tył. Franz List lub Beethoven byli muzycznymi bestiami, zwierzakami.
Co ma pan na myśli?
W swoich czasach byli kimś takim, jak nasze gwiazdy pop. Wtedy nikt jeszcze nie mówił o muzyce popularnej. Liszt miał swoje groupies , imprezował, ludzie go wielbili. Wielkimi gwiazdami byli też np. skrzypek Fritz Kreisler i Enrico Caruso. Nie jestem pierwszą osobą, która zdobyła popularność grając muzykę klasyczną. Kompozytorzy przez wieki pracowali nad nowymi formami muzyki, zachowała się ciągłość.
Gdy nagrywałem pierwszy raz „Cztery pory roku”, byłem jedynym, który tak grał muzykę klasyczną. Teraz wielu muzyków przedstawia ją w sposób bardzo przyjazny ludziom, którzy nie są koneserami.