Anja Orthodox: Już nigdy nie powiem, że ktoś dostał „tylko pięć lat” więzienia
czwartek,
31 grudnia 2015
– Po koncercie zobaczyliśmy stary i nowy oddział więzienia. Dopiero wtedy zrozumiałam, jakim koszmarem jest się tam znaleźć. Już nigdy nie powiem, że ktoś dostał „tylko pięć lat”. Dobrze byłoby robić takie wycieczki dla młodzieży. To dobry odstraszacz dla tych, którym coś niewłaściwego chodzi po głowie – mówi Anja Orthodox. Wokalistka zespołu Closterkeller opowiada m.in. o mocnych wyznaniach po koncertach za kratami, „nawiedzonych” fanach i dlaczego zawsze wolała śpiewać po polsku, a nie angielsku.
Ten potencjał bólu, niespełnienia, frajerstwa powoduje ogromne napięcia – mówi lider zespołu Coma. W sztuce teatralnej kreśli obraz pokolenia transformacji lat 90.
zobacz więcej
2015 rok dla zespołu Closterkeller minął pod znakiem jubileuszy. Jest co wspominać.
Jestem taką osobą, która nie ogląda się wstecz. Na początku nie wiedziałam, że mamy jakieś jubileusze. Jeszcze w 2014 roku menadżer zaczął do nas startować z pomysłem koncertu na 20-lecie płyty „Scarlet”, żebyśmy zagrali ją w całości. Za żadne skarby nie chciałam tego realizować. W głowie mam nowe płyty. Jednak menadżer naciskał, a ja w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że jest jeszcze poważniejsza rzecz i w 2015 roku mija 25 lat od ukazania się pierwszej płyty Closterkeller, czyli „Purple”.
Uważam ją za dosyć słabą. Oczywiście ona ma swoją wartość, tam jest mnóstwo mojego serca. Jednak gdy sobie pomyślałam, że menadżer sobie przypomni i każe nam grać jeszcze „Purple”, to już lepiej zaangażować się w pierwszy pomysł.
I nagle, z dnia na dzień mój entuzjazm dla „Scarlet” wzrósł. Na bardzo fajnym Summer Fall Festival w Płocku zarejestrowaliśmy nasz koncert z pełnym albumem. Wizualnie wyglądał genialnie.
W sieci jest mnóstwo pięknych zdjęć. 16 października ukazał się box „reScarlet” z dwiema płytami. Jedna zawiera zapis koncertu w Płocku, druga to zremasterowany album sprzed 20 lat, który ma pięknie poszerzoną bazę brzmieniową. Oczywiście nie zatraciliśmy charakteru „Scarlet”, która ukazała się w 1995 roku. Potem wyruszyliśmy na trasę koncertową. Ostatecznie jednak graliśmy na niej oba jubileuszowe albumy.
Widzę po sobie, porównując z tamtymi płytami, że wokalnie poszłam do przodu. Dopiero teraz wykonuję to jak trzeba. Płyta „Scarlet” jest najbardziej rockową i czadową w dorobku Closterkeller. Najmniej tam gotyku. W trzech pierwszych utworach jest ogień.
Widzę po sobie, porównując z tamtymi płytami, że wokalnie poszłam do przodu. Dopiero teraz wykonuję to jak trzeba. Płyta „Scarlet” jest najbardziej rockową i czadową w dorobku Closterkeller. Najmniej tam gotyku. W trzech pierwszych utworach jest ogień.
„Anka, czy ty to uciągniesz?” – pytali się w zespole, jak braliśmy się za utwór „Dlaczego noszę broń”. A mnie kły rosły.
„Niby czemu miałabym nie dać rady! Bo stara jestem? Wątpicie?” – odpowiedziałam. Jak im ryknęłam za pierwszym razem, widziałam tylko, jak popatrzyli zadowoleni po sobie. Przez 27 lat działania zespołu mam bardzo intensywną praktykę wokalną. Dużo koncertów, próby, nagrania. Głos siada wtedy, gdy siada dusza. Wokal zależy od psychiki, stanu emocjonalnego.
Swoim doświadczeniem zdarzało ci się dzielić z młodymi.
Pamiętam siebie z czasów, kiedy byłam młodym muzykiem. Wiem, mniej więcej, co doradzić młodziakom, gdy mnie pytają. Zdarzało mi się być babą od wokalu w Akademii Rocka. Ograniczyłam swoje działanie, bo poczułam, że się trochę wypalam w tym temacie. Jednak jestem muzykiem, a nie nauczycielką śpiewu.
Pod opieką mam jeszcze dwie młode, czadowe laski o wielkim sercu. Jedna z nich to taka córka szatana. Poznałam ją, gdy była taką małolatką, metalową dziewczyneczką. Widziałam, że jest inteligentna, myśląca. Gdy przyszła do mnie mówiła, jak bardzo chce growlować. Tłumaczyłam jej, że jeśli chce mieć posadę wokalisty w bandzie, musi umieć śpiewać. Wojowałam z nią okrutnie.
Wmuszałam tylko podstawy techniki. Było to dla mnie przeurocze przedsięwzięcie. W końcu pękłam. Może inna nauczycielka śpiewu tak nie zrobiłaby. „Wiesz co młoda, weź ty growluj, piernicz to śpiewanie” – powiedziałam.. Później z zachwytem oglądałam ją, gdy wyryczała cover Behemotha. Lubię pracować z takimi wokalistami, którzy mają ogień w duszy i wkładają serce, w to co robią.
W rodzinie Osbourne'ów idzie pokoleniowa zmiana warty. Ozzy w 2016 roku rusza w pożegnalną trasę z Black Sabbath. Jego córka Aimee ma swój zespół Aro. Wywarła na tobie pozytywne wrażenie.
Słyszałam jej nagranie i powiedziałam do kolegów: „ona jest nasza”. Byłam pod wrażeniem jej utworów. Usłyszałam duszę Aimee. Muzyka klimatyczna i bardzo poetycka. To było dla mnie ogromne zaskoczenie. Tam nie ma nic z klimatu jej ojca. Jestem ciekawa, co będzie z Aimee dalej.
Black Sabbath natomiast nie jest dla mnie wyjątkowym bandem. Heavy metal to wbrew pozorom zupełnie nie moja bajka.
Nie korciło was, żeby spróbować sił na Zachodzie?
Na pewno zespół Closterkeller odniósłby duży sukces na Zachodzie. Staram się nie myśleć o rzeczach, które spowodowały, że tam nie dotarliśmy. Przyczynami są niekompetencja, brak wyobraźni, bądź zła wola niektórych ludzi, także nieuczciwość pewnych osób.
Czasem z moim mężem Mariuszem (Kumalą – przyp. red.), który od lat jest gitarzystą Closterkeller, sobie wzdychamy. Z tym wiąże się historia naszego syna Kubusia, gdy przechodził fazę fascynacji szybkimi autami. Pamiętam sytuację, gdy oglądaliśmy ferrari. „Wiesz Mariusz, że gdybyśmy się nie zabawiali w nasz patriotyzm, to teraz wybieralibyśmy, które z tych aut kupić” – powiedziałam do męża. Tylko przytaknął.
„Proszę nie palić i nie pić alkoholu, słuchać fajnej muzyki, być pogodnym i patrzeć przed siebie” – takie rady szykuje swoim dzieciom na 18 urodziny lider zespołu Lady Pank.
zobacz więcej
Pozostanie z zespołem w Polsce jest też efektem tego, iż zwłaszcza na początku mówiłam, że tu jest mój kraj i miejsce. Ja myślę po polsku, czuję po polsku. Piszę teksty w tym języku, które dla mnie, obok muzyki, są równie ważnym polem spełnienia artystycznego. Tak siebie wyrażam. W tym czuję się dobrze.
Jak to mówił Grzesiek Ciechowski, a ja to później zrozumiałam, wychowaliśmy się w tym języku. Mi śpiewano kołysanki po polsku, czytałam bajki po polsku. Z dziećmi bawiłam się w ene, due, like, fake i różne gry słowne. Angielskie wersje to już nie to samo. Zostałam zmuszona do nagrania w tym języku płyty „Blue”, bo wtedy po raz pierwszy mieliśmy być lansowani na Zachodzie. Nic z tego nie wyszło.
Album „Blue” ostatecznie został nagrany w dwóch wersjach językowych, po czym wyszła tylko wersja angielska. A gdzie? Na Polskę.
Pod sceną na waszych koncertach nie brakuje wyróżniających się gotyckich kreacji.
Mocno zaprotestuję przed nazywaniem Closterkeller zespołem gotyckim. Takie utwory stanowią jedną trzecią dorobku, ale tworzą one otoczkę i są naszymi najlepszymi. Klimat i troszkę nawiedzona poetyka jest wyróżnikiem zespołu. Bardzo wielu odbiorców mamy więc spod znaku „nawiedzenie”. Wśród fanów jest tylu rozmaitych wariatów i oryginałów, że to głowa boli. Ja ich rozumiem, ale jak ktoś normalny zabłądzi na nasz koncert, to może zareagować hasłem: „ratunku!”.
Jest na przykład taki ładnie wydziarany chłopak. Ubiera się często w sukienki, zakłada koronkowe rękawiczki, robi sobie make up. „Bo ja jestem dziś Anją Orthodox. Będę z tobą śpiewał »Czas komety«” – mówi. To jest bardzo inteligentny gość, ale ma takie swoje jazdy. Dla normalnego ludu, dla dulszczyzny, na nasze koncerty przychodzą popaprańcy, ale naprawdę to są ludzie o dużej głębi duchowej, emocjonalności i co najmniej średniej inteligencji. Nie walą na Closterkeller takie tłumy, ale to są wybrańcy.
Artyści z innych kapel mówią, że nam zazdroszczą, zwłaszcza fanek, bo to piękne, mądre, takie gotyckie kobiety. W dodatku chłoną tę muzykę. Ja wtedy odpowiadam, że zazdroszczę innym muzykom kasy, którą zarabiają, dzięki tysiącom ludzi na koncertach.
Od fanów dostajemy także wspaniałe prezenty. Niedawno graliśmy w Świdnicy, gdzie podarowali mi srebrną paczuszkę, którą otworzyłam na scenie. Był tam przecudowny świecznik. Taki wyrafinowany, jednocześnie ascetyczny. Zapaliłam więc świecę, płonęła przez cały koncert. Ludzie są fantastyczni.
Jakie najbardziej nietypowe wyznanie uwielbienia usłyszałaś od fana?
Historia z koncertu Closterkeller w Inowrocławiu ciągnie się za mną już ponad 20 lat. Jakiś chłopak przez cały koncert, uniesiony gotycką ekstazą, darł się pod sceną. „Kocham wasz gotyk, to moja religia! O królowo! O bogini moja! Bogowie moi! Księżniczko Ciemności! Oddaję ci moją duszę! Zabierz mnie!”. Zapętlił się w tym na dłuższy czas.
Jego wrzask zdominował całe nagranie, które rejestrowaliśmy, żeby wydać na kasetach. Tego koncertu nie da się słuchać. Od tego czasu koledzy zwracali się do mnie per Księżniczka Ciemności, co miało konotację mocno kpiącą. „Niech ktoś przeniesie bęben! Księżniczko... znaczy Ciemności, dygaj graty!”.
To przeciekło do mediów. Pojawiło się w poważnym tonie w jakimś tytule. Frustraci internetowi pisali, że każę się tak nazywać, więc mam zupełnie porąbane w głowie. Jest to niewątpliwie wyznanie spektakularne i rzutujące na wiele lat mojej kariery. Właściwie miło ze strony tego chłopaka, że mnie tak nazwał.
Czyli poza standardowym „Anja wyjdź za mnie”, spotykałaś się z bardzo różnymi przejawami zachwytu.
Nie wiem, czy powinnam opowiadać, bo z kolei wyznanie jakie usłyszałam, gdy graliśmy w więzieniu, było nieeleganckie. Za kratami panuje specyficzna kultura i obyczaje. Rozmawialiśmy z więźniami po koncercie. Jeden z nich – młody mężczyzna – powiedział mi prosto w oczy: „ale ty jesteś dupa, będę jechał pod ciebie z miesiąc spokojnie”. Jak rzadko mi się zdarza zaniemówić, to wtedy straciłam rezon. Wtedy jeszcze moim mężem był Krzysiek Najman, który stał tuż obok mnie. „Dziękuję ci, odbieram to jako komplement” – odpowiedziałam. „Oczywiście, że tak” – zaznaczył.
Pierwszy wywiad Kazika Staszewskiego z synem.
zobacz więcej
Jakieś cztery lata temu graliśmy w więzieniu w Nowogardzie. Tam byli jeszcze lepsi. Siedzieli rozparci w pierwszym rzędzie. Widać było, że to nie są grzeczne chłopaki. Trzech było najgorszych. Oni już nic nie musieli mówić. Przez ich wzrok miałam wrażenie, że współżyje seksualnie z trzema facetami podczas koncertu. Ci więźniowie chcieli, żebym ja to zobaczyła. Jak pokazałam łobuziakom, że widzę o co chodzi, to stwierdzili: „swoja laska, nie jakaś dziumdzia”.
Obok mnie grał mój mąż Mariusz, z drugiej strony z basem stał mój eksmąż Krzysiek. Mariusz jest góralem i nie do końca zna się na żartach w tym temacie, więc grał dalej z miną, która pokazywała, że nie za bardzo wie, jak ma się zachować.
Później zwiedzaliśmy więzienie. Pan nas wprowadził do celi z trzema osadzonymi, poważnymi kryminalistami. Jeden z nich był wielki, kawał chłopa. Nie chciałabym się z nim trzaskać. To znaczy z żadnym facetem nie chciałabym się trzaskać, ale z tym to już wyjątkowo. Miał zdjęcie chłopczyka, wyglądającego na osiem lat.
„A to chyba jest twój syn?” – zapytałam. „Tak, nigdy go nie widziałem” – odpowiedział. – „To ty tutaj już trochę siedzisz?” – powiedziałam. – „I jeszcze dużo więcej posiedzę” – zaznaczył. Taka historia.
Powinno się zabierać młodych do takich miejsc? Ku przestrodze?
Podczas naszej wizyty zobaczyliśmy stary i nowy oddział tego więzienia. Ja dopiero wtedy zrozumiałam, jakim koszmarem jest się tam znaleźć. Już nigdy nie powiem czegoś takiego, że ktoś dostał „tylko pięć lat”. Wytrzymałabym tam chyba najwyżej miesiąc. Wściekłabym się. To jest coś strasznego.
Zrozumiałam, czym jest odebranie wolności. Dobrze byłoby robić takie wycieczki dla młodzieży. Niech zobaczą, jak tam jest. Skoro to na mnie, grzecznej i zgodnej z prawem obywatelce, robi takie wrażenie. Dobry odstraszacz dla tych, którym coś niewłaściwego chodzi po głowie.
Kompozytor, uważany za pioniera muzyki elektronicznej, opowiada o swoich inspiracjach i frustracji.
zobacz więcej
Zostawiamy 2015 rok za sobą, w przyszłym ma ukazać się, długo zapowiadana, płyta solowa Anji Orthodox.
Moja tak zwana domniemana płyta solowa dojrzewa u mnie w szufladzie od lat bardzo wielu. Gdybym miała ją z grubsza określić, to będzie coś jak Closterkeller pozbawiony elementu rockowego. Są tam ballady, utwory bardziej wartkie, natomiast główną rolę gra jednak elektronika. Co nie znaczy, że ona zawsze musi brzmieć: umc, umc, umc.
Elektronika to są samplery, syntezatory. Można stworzyć na nich także piękne, przestrzenne tła, śliczne i przeplatające się fale dźwięków. Idę w stronę takiego neoromantycznego wykorzystania elektroniki.
Sięgam po mnóstwo sampli naturalnej orkiestry symfonicznej. Jest dużo fletów i skrzypiec. Na tej płycie wspierał będzie mnie mąż i kolega. Partie perkusyjne skonsultuje natomiast mój syn, który gra w Closterkeller na bębnach. Reszta jest moja.
Materiał zrealizowano dzięki uprzejmości Aparthotel Stalowa52.