Ulotna przyjemność z mody ma swoją cenę. Stoi za nią makabrycznie ciężka praca za marną płacę
sobota,
27 lutego 2016
– Obserwujemy świat mody z perspektywy pięknych kolekcji, gigantycznych pieniędzy, a tak naprawdę na początku tego wszystkiego są ludzie, którzy nie mają nawet możliwości opowiedzenia światu, co się z nimi dzieje – mówi portalowi tvp.info Marek Rabij, autor książki „Życie na miarę. Odzieżowe niewolnictwo”. W maju 2013 roku – tuż po zawaleniu się Rana Plaza – pojechał do Dhaki poznać z bliska warunki, w jakich produkuje się w Bangladeszu ubrania dla polskich i zagranicznych marek. Rok później wrócił tam, by sprawdzić, czy coś się zmieniło.
Prawie trzy lata temu, 24 kwietnia 2013 r. , na przedmieściach stolicy Bangladeszu – Dhaki – zawalił się ośmiokondygnacyjny budynek, Rana Plaza. W wieżowcu mieściło się kilka fabryk odzieży, bank i wiele sklepów. Zginęło ponad 1100 osób. Większość ofiar to kobiety, które pracowały jako szwaczki. Wiele się o tej katastrofie mówiło, opinia światowa była wstrząśnięta. Czy szwaczki z Bangladeszu mają teraz lepsze warunki pracy?
Jeśli coś się zmieniło, to raczej na gorsze. W 2013 r. pod naciskiem międzynarodowej opinii publicznej podniesiono płacę minimalną do 5 tys. 300 taka. To równowartość mniej więcej 67 dolarów. Ale ta pensja funkcjonuje bardzo często na papierze. W Bangladeszu nie istnieje rynek pracy rozumiany tak, jak rozumiemy go w Europie. Czyli taki, gdzie pracownik stanowi jakąś wartość, będącą wypadkową jego doświadczenia, wykształcenia, umiejętności i talentu; gdzie ludzie mogą zmieniać branże, miejsce zatrudnienia.
W Bangladeszu mieszka ok. 160 mln osób, a w sektorze odzieżowym pracuje pięć milionów – to jest największa z jednolitych grup zawodowych i największy przemysł, ma jedną czwartą udziału w produkcie krajowym brutto. Ci ludzie nie mają alternatywy. Płaca nie jest wypadkową tego, jak się pracuje, ale zależy od widzimisię pracodawcy. Rozmawiałem ostatnio z współwłaścicielem fabryki z Bangladeszu, który pozatrudniał najlepszych pracowników. Stawia na jakość, bo musi i on płaci średnio 11, 12 tys. taka. Nie mogę tego zweryfikować, może tak jest. Ale kilka przecznic dalej jest fabryka, w której płaci się 3 tys. 400 taka. W Polsce takie dysproporcje są niemożliwe.
W Bangladeszu jest nadpodaż pracownika. Zdesperowani ludzie są gotowi przyjąć każdą pracę na każdych warunkach. Zdarzają się przypadki, że szwaczki są zwalniane ze stanowiska operatora maszyny i zatrudniane ponownie przy tej samej maszynie, ale z zaszeregowaniem pomocnica szwaczki. Mają ten sam zakres obowiązków, robią dokładnie to samo, co przedtem, ale za niższą pensję. Jak się komuś nie podoba – zapraszamy do bramy.
Opisuje pan Dhakę, stolicę Bangladeszu, jako jeden wielki chaos.
Bangladesz ma 144 tys. km kwadratowych powierzchni, czyli dwa razy mniej niż Polska, i mieszka tam 160 mln ludzi. Dhaka to miasto wielkości Krakowa, ale ma 16 mln mieszkańców; Kraków – 700 tys . Tego nie można sobie wyobrazić, trzeba to zobaczyć. Tam na każdym kroku człowiek czuje się jak w zatłoczonej windzie. W centrum miasta widziałem mapy z danymi statystycznymi, wg których gęstość zaludnienia w przeliczeniu na km kwadratowy to jest 6,7 tys. ludzi.
Jak to się stało, że Bangladesz stał się drugim co do wielkości, po Chinach, zagłębiem odzieżowym świata?
Wiadomo, jakie są mechanizmy globalizacji, jeśli coś gdzieś jest drogie, to gdzieś musi być taniej. Pieniądz zachowuje się jak woda. Ktoś się w pewnym momencie zorientował, że Bangladesz to kraj, gdzie jest tania, wykwalifikowana siła robocza, duża populacja relatywnie młodych kobiet, które są od małego uczone szycia.
Uczą się tego szkole?
Uczono szycia, żeby każdy mógł sobie sam coś uszyć, przerobić. Bangladesz to kraj nieprawdopodobnie biedny, cały czas nękany różnymi klęskami. W 1974 r. zmarło tam z głodu, wg różnych danych, od 700 tys. do ok. miliona osób. Ktoś doszedł więc do wniosku, że ludzie są tam zdesperowani i będą pracować za każde pieniądze. Spróbowano i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Zaczęło się od tzw. sweatshopów, o których dużo się pisało w latach 90., wiele uwagi poświęciła im m.in. Naomi Klein w „No logo”. Kiedy pierwszy raz się zetknąłem z tym terminem, wyobrażałem sobie szopę zbitą z desek, pokrytą liśćmi palmy, w której siedzą stłoczeni, spoceni ludzie i szyją. Pojechałem do Bangladeszu i zobaczyłem, że coś takiego jak sweatshop już prawie nie istnieje. To były manufaktury na małą skalę, nieefektywne, z małą produkcją. Teraz są tam fabryki na większą skalę. Postawiłbym taką tezę, że w Polsce można znaleźć fabryki, które są gorzej urządzone, jeśli chodzi o infrastrukturę.
W 1974 r. w Bangladeszu zmarło z głodu, wg różnych danych, od 700 tys. do ok. miliona osób. Ktoś doszedł więc do wniosku, że ludzie są tam zdesperowani i będą pracować za każde pieniądze. Spróbowano i okazało się to strzałem w dziesiątkę.
Produkcja odzieży w Bangladeszu jest zakrojona na tak dużą skalę, że nie da się tego robić chałupniczymi metodami. Dlaczego więc jest tak źle, skoro jest tak dobrze? Przyjrzyjmy się przypadkowi Rana Plaza. To był ośmiopiętrowy biurowiec. Zaprojektowano go jednak jako budynek pięciopiętrowy. Projektant nie przewidział, że będą tam fabryki odzieżowe, że wstawi się agregaty prądotwórcze, klimatyzatory, ciężkie maszyny. Urządzenia nie dość, że obciążały konstrukcję, to jeszcze wprawiały ją w drgania. Instalacja elektryczna była przeciążona, strzelała iskrami. Nikt na to nie zwracał uwagi. Aż konstrukcja nie wytrzymała i budynek się zawalił. W tym świecie panuje pogoń za niskimi kosztami. Na końcu łańcucha jest sklep, w którym trzeba co jakiś czas robić wyprzedaże i nadal ma się to opłacać. Towar musi być więc jak najtańszy i dobrej jakości. Producent musi zarobić. I tak to się kręci.
W Bangladeszu szyje się ubrania dla znanych na świecie sieci odzieżowych. W tamtejszych szwalniach powstają także stroje luksusowe, haute couture?
Nie spotkałem się z tym, ale słyszałem, że takie zamówienia się zdarzają. Mogą to być krótkie serie. W Bangladeszu ubrania się szyje, ale się ich nie metkuje. Potem jadą np. do Turcji, albo do Europy i tak są wykańczane, obrandowywane. Jeśli chodzi o popularne marki odzieżowe, z tzw. sektora premium, to są tam wszystkie. Chodzi o to , by wyprodukować jak najtaniej i potem zachować jak najwięcej pieniędzy dla siebie. To jest biznes, w którym walczy się o centy. Negocjuje się, czy za podkoszulek zapłaci się 1,3 dolara czy 1,2. Zarobek powstaje dzięki efektowi skali. Trzeba jeszcze przecież mieć pieniądze na transport odzieży, na reklamę, itp. Choć sam transport nie kosztuje wiele. Dysproporcja między ceną 1,3 dolara za T-shirt w Bangladeszu i ceną jego ceną w sklepie jest ogromna. U nas w sklepie trzeba za niego zapłacić np. 50 zł. Ale trzeba pamiętać, że w tej końcowej cenie zawarte są m.in. koszty logistyki, marketingu, kontroli jakości.
Dysproporcja między ceną 1,3 dolara za T-shirt w Bangladeszu i ceną jego ceną w sklepie jest ogromna. U nas w sklepie trzeba za niego zapłacić np. 50 zł. Ale trzeba pamiętać, że w tej końcowej cenie zawarte są m.in. koszty logistyki, marketingu, kontroli jakości.
Czyli tak naprawdę nie ma szansy na zmianę sytuacji pracowników w Bangladeszu, bo z punktu widzenia opłacalności handlu wszystko działa jak dobrze naoliwiona maszyna?
Nikt nie jest tak bardzo zdesperowany, żeby wziąć się za ten temat. Proszę zauważyć, co działo się w 2013 r., kiedy runęła Rana Plaza. Wszyscy zobaczyli, że coś nie gra. Że ten świat, z którego pochodzą nasze kolorowe ubrania, to jest ten sam świat, z którego pochodzą te krwawe zdjęcia. Czyli my, konsumenci, jesteśmy w tym umoczeni. Poczuliśmy to wszyscy, łącznie ze mną. Pierwsza, logiczna reakcja była taka, że koniecznie coś z tym trzeba zrobić, bo szukając taniego, dobrego towaru, szkodzimy pracującym w Bangladeszu ludziom. W związku z tym pojawiło się pytanie, czy nie powinniśmy płacić więcej. Ale to nie jest takie proste.
Jeśli fabryki w Bangladeszu dostaną więcej pieniędzy, tamtejszy fiskus zażąda wyższych podatków. Wcale nie jest tak, że jeśli na wejściu będzie więcej pieniędzy, to zostanie ich więcej dla szwaczek. Nikt nie zrezygnuje ze swojego zysku. Fabryki nici z Japonii nie zaczną sprzedawać po niższych cenach, nie zrobią tego też dostawcy skór z Afganistanu. Tak samo zachowają się firmy świadczące usługi cateringowe, dostawcy prądu, firmy ochroniarskie. Poza tym właściciel fabryki wcale nie musi podzielić się większym zyskiem z pracownikami. Nikt nie będzie się stawiał, bo wszyscy wiedzą, że za bramą czekają ludzie, którzy chętnie wezmą każdą pracę. Nie ma na razie mechanizmu, który w prosty sposób doprowadzi do tego, że ci ludzie zaczną zarabiać więcej. Właściciele fabryk uczestniczą w wyścigu po pieniądze.
W książce nawet nie próbuję silić się na znalezienie rozwiązania tego problemu. Zależało mi na tym, żeby każdy, kto lubi modę i się nią bawi, miał pełny obraz przemysłu odzieżowego. Nie chodzi o to, by mówić ludziom, że są krwiopijcami i mają krew na rękach, bo kupują ubrania w sieciówkach.
Powinniśmy podejść do sprawy racjonalnie i odłożyć emocje na bok?
Niech każdy wie, że masowa moda daleka jest od sztuki i wolności. Jest wynikiem badań marketingowych i precyzyjnych wyliczeń. Jeśli ktoś chce być fashion victim, powinien wiedzieć, co stoi za sektorem modowym, że bazuje na niewolniczej, nisko opłacanej pracy. Może po chwili namysłu dojdzie do wniosku, że rezygnuje z tzw. szybkiej mody. Ma do tego prawo. Może też jednak dojść do wniosku, że niczego nie będzie zmieniać, bo nie ponosi winy za to, jak działa ten przemysł. On przecież tylko kupuje. I to też moim zdaniem będzie uczciwe. Przemysł odzieżowy, którego też nie chcę odsądzać od czci i wiary, bazuje na sprzedawaniu bardzo przyjemnych doznań. Kupujemy odzież, żeby się dobrze poczuć.
Po katastrofie Rana Plaza wszyscy zobaczyli, że coś nie gra. Że ten świat, z którego pochodzą nasze kolorowe ubrania, to jest ten sam świat, z którego pochodzą te krwawe zdjęcia. Czyli my, konsumenci, jesteśmy w tym umoczeni.
Pana książkę otwiera wypowiedź 84-letniego emerytowanego wojskowego, Ziaula. Jej fragment brzmi: „Skoro już znalazłeś się tutaj, po prostu opisz wiernie, co widzisz i słyszysz. Nie współczuj, nie płacz, nie szukaj na siłę niesprawiedliwości. Wystarczy ci tej, którą spotkasz tu na każdym kroku”.
Tego właśnie oczekiwali ludzie, z którymi rozmawiałem w Bangladeszu. Oni potrzebują uwagi. Nie wierzą, że coś się zmieni, ale chcą, byśmy wiedzieli, co się z nimi dzieje. Przemysł odzieżowy będzie się zawsze bardzo bronił przed pokazaniem, jak wygląda od środka. A jest tak samo brudny i paskudny jak każdy inny. Panują w nim twarde warunki, sukces odnosi się wykańczając konkurencję, albo przejmując nad nią kontrolę. Nie ma miejsca na sentymenty, to nie jest świat pięknoduchów, artystów, ale twardych wyjadaczy, którzy liczą każdy cent. Oczywiście, czasem potrafią się zachować bardzo szlachetnie.
Pół roku przed katastrofą Rana Plaza w fabryce Tazreen Fashions ma obrzeżach Dhaki wybuchł pożar. Zginęło 120 osób, kilkaset było poparzonych. Po tym pożarze zidentyfikowano dwie firmy – jedną z Europy, drugą z USA, które zlecały tam produkcję. Europejska stwierdziła, że w że w tej sytuacji nie może wsadzić głowy w piasek i wszystkim poszkodowanym pracownikom wypłaciła po 100 tys. taka. To jest mniej więcej półtoraroczna średnia pensja. Wielu ludziom, moim bohaterom, te pieniądze pozwoliły przetrwać najgorsze miesiące i dojść do zdrowia. Druga firma, znacznie większa, umyła ręce i powiedziała, że nic nie wiedziała o tym, że tam szyto jej ubrania.
Po katastrofie Rana Plaza pojawiły się podobne tłumaczenia. Czy to możliwe, że szefostwo firm odzieżowych nie wie, w jakich warunkach produkowany jest ich towar w Bangladeszu?
Rzeczywiście tak może być. Tak tłumaczyła się też jedna z polskich firm. Wyobraźmy sobie, że ja jestem szefem szwalni w Bangladeszu, a pani ma dużą firmę odzieżową. Pani chce produkować tanio, szybko i dobrze. Musi więc pani znaleźć fabrykę, która spełni te warunki. Szuka więc pani pośrednika, który zleca mi robotę. Otwiera pani tzw. akredytywę, czyli rachunek bankowy i przelewa pieniądze. Zwycięzca przetargu organizowanego przez pani agenta w Bangladeszu dostaje zlecenie. Ja, czyli właściciel fabryki, dochodzę jednak do wniosku, że przy moich kosztach nie wyjdę na swoje. W związku z tym rozglądam się po okolicy i znajduję taki zakład, który ma kiepskie maszyny, fatalną instalację elektryczną, a pracownicy są tam kiepsko opłacani. Ale tam uszyją towar za cenę niższą o 25 proc. od mojej. Nic więc nikomu nie mówię i podzlecam. Jeśli mam pecha i ta fabryczka się zawali, to pani nie będzie mieć pojęcia, że właśnie tam wykonywano pani zlecenie. Ten łańcuch jest bardzo skomplikowany. Działa tak, że odpowiedzialność się rozmywa.
Przemysł odzieżowy będzie się zawsze bardzo bronił przed pokazaniem, jak wygląda od środka.A jest tak samo brudny i paskudny jak każdy inny. Panują w nim twarde warunki, sukces odnosi się wykańczając konkurencję, albo przejmując nad nią kontrole.
O wiele ciekawsza jest jednak reakcja firm, które wiedziały, że ich ubrania były szyte w Rana Plaza. Była próba stworzenia sojuszu, który doprowadziłby do poprawy warunków pracy. Wiele firm broniło się jednak, że to niepotrzebna nagonka, bo najlepiej wszystko załatwi niewidzialna ręka rynku. Część producentów przystąpiła jednak do sojuszu. Zadeklarowano miliony dolarów, które miały trafić od pracowników i fabryk w Bangladeszu.
Wiadomo, ile faktycznie wpłacono i co się z tymi funduszami dzieje?
Nie śledziłem tego. Ale w kwietniu 2014 r., kiedy byłem drugi raz w Bangladeszu, spotkałem w miejscu, gdzie była Rana Plaza ludzi, którzy codziennie tam przychodzą. To rodziny zaginionych. Do tej pory nie udało im się znaleźć bliskich. Zginęli w katastrofie, ale nie udało się ich zidentyfikować. Krewni czekają na wyjaśnienia, liczą, że ktoś do nich przyjdzie, pomoże. Opowiadali mi, że zaraz po katastrofie rząd stworzył stowarzyszenie rodzin poszkodowanych w katastrofie Rana Plaza. Każda taka rodzina, żeby się zarejestrować w tym stowarzyszeniu i otrzymać zasiłek, psychologiczne wsparcie, lub pomoc przy przeprowadzce do innej części Bangladeszu, musiała zapłacić 500 taka. To równowartość dniówki początkującej szwaczki. Minął rok, a oni zostali tylko z kwitem wpłaty. I znowu wracamy do punktu wyjścia. Obserwujemy świat mody z perspektywy pięknych kolekcji, gigantycznych pieniędzy, a tak naprawdę na początku tego wszystkiego są ludzie, którzy nie mają nawet możliwości opowiedzenia światu, co się z nimi dzieje.
Niedawno szwedzka gazet „Aftenposten” zorganizowała wycieczkę młodziutkich blogerów modowych do fabryk odzieżowych w Kambodży. Towarzyszyły im kamery. Ich reakcje były bardzo emocjonalne, przeżyli szok, płakali.
To było ciekawe, bardzo inspirujący pomysł – wrzucić ludzi, którzy tak bardzo żyją modą, w samo serce przemysłu odzieżowego. Ich reakcja była wzruszająca, choć przewidywalna. Zaskoczyły mnie natomiast komentarze internautów. Złościli się, że tak dużo płacą za coś, co produkowane jest tanim kosztem. Nie współczują szwaczkom, sami czują się poszkodowani. To kolejny dowód na to, że trudno zmienić mentalność konsumentów tak, by wprowadzić trwałe zmiany w funkcjonowaniu przemysłu odzieżowego np. w Bangladeszu. Wszyscy chcemy, żeby było tanio. To naturalne. Konsument ma prawo do możliwie taniego towaru wysokiej jakości. Ale dobrze jest się w pewnym momencie zastanowić, skąd się ta cena bierze. Uświadomić sobie, że ktoś jest zmuszany do makabrycznie ciężkiej pracy w warunkach, które urągają ludzkiej godności.
I co dalej? Mamy czuć się winni, gdy kupujemy tanie ubrania na wyprzedaży i tłumaczyć sobie, że takie są prawa rynku?
Nie chodzi o poczucie winy. Każdy lubi od czasu do czasu kupić coś fajnego, ja też. Chodzi o inne poczucie, o świadomość, że ta ulotna przyjemność ma swoją cenę. Może warto ograniczyć konsumpcję, kupować z głową?
Będzie pan wracał do Bangladeszu?
Bardzo bym chciał. Jest jeszcze jedno miejsce w tamtej części świata, gdzie za chwilę może być jeszcze ciekawiej. To sąsiadka Bangladeszu, Birma, która otwiera się na świat po zachodzących tam zmianach politycznych. To gigantyczny rynek pracy. Ten kraj jest bardzo biedny, biedniejszy od Bangladeszu i można tam znaleźć pracowników za 25 dolarów miesięcznie. Szwaczki z pensja 60 dolarów w Bangladeszu mogą się okazać niebawem niekonkurencyjne.