Jerzy Trela: W życiu nie muszę i nie chcę grać
sobota,
26 marca 2016
Mówi się o nim, że to „wielki aktor, który nie jest gwiazdą”. – Gwiazdy są na niebie. Celebryta gra w życiu, a ja jestem aktorem, który gra w teatrze – podkreśla Jerzy Trela, uhonorowany tytułem Człowiek Teatru 2016.
Jest aktorem teatralnym i filmowym oraz pedagogiem na stałe związanym z Krakowem. Współtworzył krakowski Teatr Scena STU. Przez ponad 40 lat występował w tamtejszym Starym Teatrze, będąc członkiem podstawowego zespołu.
Zadebiutował w serialu telewizyjnym „Stawka większa niż życie”, ale wybitne kreacje aktorskie stworzył na deskach teatralnych m.in. w „Dziadach” czy „Wyzwoleniu”. Na dużym ekranie dał się poznać z roli Jagiełły w „Kolumbach”, męża Ireny w „Kobiecie samotnej”, Hiszpana w „Matce Królów”, pana Bronka w „Trzech kolorach. Białym” i Podkomorzego w „Panu Tadeuszu”.
Co pana zdaniem jest miarą sukcesu w zawodzie aktora?
– Jestem ostrożny z takimi pojęciami jak sukces, kariera. To jest zawód, który staram się wykonywać z pełnym poświęceniem. Kochać, ale mieć świadomość, że jest się potrzebnym nie tylko sobie, ale przede wszystkim widzowi. Taka jest rola i funkcja aktora, bo nie chciałbym nadużywać słowa „misja”.
Teatr stał się dla pana drugim domem. Co takiego magicznego mają w sobie teatralne deski?
– Same deski może nic magicznego nie mają. Im bardziej obskurne deski, im bardziej kulisy teatru są „teatralne”, tym lepiej. Konrad Swinarski powiedział kiedyś, że „robił spektakle w wielu teatrach, ale najchętniej wraca do Starego Teatru, w którym jest jakaś magia, szczególnie właśnie w jego kulisach”. Tradycja się tam unosi w powietrzu, jakiś duch teatru.
To jest zawód, który staram się wykonywać z pełnym poświęceniem
Jest pan tradycjonalistą, jeśli chodzi o podejście do sztuki teatralnej. Nie lubi pan nowych trendów?
– Uważam, że każda dziedzina sztuki ma prawo i powinna gdzieś zmierzać, w kierunku nowych dróg, a nawet wyprzedzać rzeczywistość. To prawda, szanuję tradycję, ale tak samo szanuję awangardę, czyli to, co się dzieje nowego w teatrze. Uważam, że rzeczą naturalną jest ciągłe odkrywanie, nie zapominając o tradycji.
Dla zachowania tradycji, po wielu latach pracy, nie bał się pan odejść ze Starego Teatru. Dlaczego?
– Myślę, że to jest sprawa zamknięta. Tyle lat spędziłem w Starym Teatrze, że to, co tam przeżyłem, jest wystarczająco olbrzymim bagażem, który mam w swoim sercu i który w nim pozostanie na zawsze. Dla mnie wartością zawsze był i jest zespół. Niezmiennie będę uważał, że gra zespołowa w teatrze jest najważniejsza.
Rzeczą naturalną jest ciągłe odkrywanie, nie zapominając o tradycji
Właśnie został pan uhonorowany nagrodą Człowiek Teatru. Czym dla pana jest to wyróżnienie?
– Są różne nagrody, ale zdarzają się takie, które są wyjątkowe i mają – powiedziałbym – intymne znaczenie. Po pierwsze jest to nagroda środowiskowa, czyli przyznawana przez kapitułę środowiska teatralnego.
Po drugie – to nagroda im. Zygmunta Huebnera, którego ceniłem, szanowałem i na którego teatrze się uczyłem, jeszcze w Starym Teatrze, którego był dyrektorem. Podziwiałem zespół, który tworzył, a który w latach 70. XX wieku stał się zespołem z prawdziwego zdarzenia, w którym miałem szczęście uczestniczyć. Dlatego ta nagroda ma dla mnie szczególnie osobiste znaczenie.
To wyróżnienie przyznawane nie przez widzów, ale koleżanki i kolegów.
– Nagrody od widzów są równie cenne jak od środowiska, bo przecież dla widzów gramy. To, że ta nagroda jest przyznawana przez środowisko, to dla mnie dowód, że moja praca przez wiele lat miała sens. Ta nagroda jest też pewnego rodzaju bodźcem do tego, żeby może jeszcze spróbować jeden czy dwa kroczki postąpić do przodu. Nie zadowalać się tym, co było. Myślę, że środowisko oczekuje ode mnie, żebym jeszcze coś zrobił, jeszcze spróbował.
Debiutował pan w kultowym serialu „Stawka większa niż życie”. Jak na tle teatru wypadają doświadczenia z filmu i serialu?
– Moje doświadczenia filmowe i serialowe są skromniejsze niż teatralne. Teatr dawał mi większe możliwości i to tam miałem wspaniałe scenariusze. Różnorodność wybitnej, wspaniałej literatury: Czechowa, Dostojewskiego, Mickiewicza, Gogola oraz wspaniałych artystów, reżyserów, z którymi miałem do czynienia.
Być może to powodowało, że często zdarzało mi się rezygnować z filmu na rzecz teatru, na rzecz pracy m.in. z Jarockim czy Grzegorzewskim. Może jakąś rekompensatą za tylko bywanie w filmie był Teatr Telewizji, w którym dużo się nagrałem, bo mam za sobą około 150 przedstawień.
Często zdarzało mi się rezygnować z filmu na rzecz teatru
Mówi się o panu: wielki aktor, który nie jest gwiazdą. Jak pan reaguje na zjawisko celebrytów i pęd do sławy?
– Gwiazdy są na niebie. Wydaje mi się, że pojęcie gwiazdy jest używane na potrzeby czytelników, publiczności. Ja rozróżniam tylko dwa pojęcia: dobry aktor i zły aktor, nie celebryta, nie gwiazda. Co do celebrytów – to jest pojęcie, którego nie znałem. Spotykam się z nim teraz i jestem daleki od tego, dlatego że celebryta gra w życiu, a ja jestem aktorem, który gra w teatrze. W życiu nie muszę i nie chcę grać.
Ja rozróżniam tylko dwa pojęcia: dobry aktor i zły aktor
– Mylono mnie z Kwiatkowską, Janowską, a nawet z Beatą Tyszkiewicz – wspomina aktorka.
zobacz więcej
Jest pan autorytetem i profesorem dla młodych adeptów sztuki aktorskiej. Co im pan radzi?
– Na pewno nie doradzam im, jak odnieść sukces, bo pasja i miłość do teatru jest najważniejsza. Sukces, jeśli już, to przychodzi później. To zresztą, podobnie jak kariera, rzecz ulotna.
Wracając do autorytetów, to zawodowym może i bywam. Staram się z młodymi ludźmi dzielić doświadczeniem zawodowym, moim i moich wybitnych kolegów, reżyserów. Nie pouczam ich jednak, bo to nie prowadzi do niczego. Jest rzeczą oczywistą, że zawodu trzeba się uczyć całe życie i to im uświadamiam. Wiem, że młodzi ludzie są w ciężkiej sytuacji i często nie mogą sobie znaleźć miejsca w teatrze. Muszą jeździć na castingi, czekać gdzieś pod drzwiami, są często upokarzani.
Jest ciężej niż wtedy, gdy pan zaczynał?
– Tak, ale za to teraz jest więcej możliwości. My mieliśmy tylko jedną - teatr. Może to było najlepsze, że nie byliśmy tak rozlatani, ale skupieni na czymś, w co wierzyliśmy i co było naszą pasją.