Mam marzenia skrojone na moją miarę: płyta, podróże i granie
sobota,
2 kwietnia 2016
– Na szczęście nie recytuję wierszy. Gdybym miała coś mówić, to byłoby dużo gorzej – wyznaje Urszula, świętująca 20-lecie płyty „Biała droga”. Z tej okazji artystka ruszyła w trasę po klubach w całej Polsce oraz wydała reedycję legendarnego krążka. Opowiada nam, jak została Urszulą i za co jest wdzięczna zespołowi Budka Suflera.
Urszula jest wokalistką, kompozytorką i autorką tekstów, obecną na polskiej scenie muzycznej od ponad 30 lat. Jej albumy pokryły się w tym czasie złotem, platyną i multiplatyną. To z jej repertuaru pochodzą przeboje takie jak „Dmuchawce, latawce, wiatr”, „Na sen”, „Rysa na szkle”, „Malinowy król” czy „Konik na biegunach”.
W tym roku artystka obchodzi 20-lecie wydania albumu „Biała droga”, który jest jednym z najważniejszych w dorobku artystki, ale także w historii polskiej fonografii. Ten okrągły jubileusz stał się pretekstem do organizacji koncertów klubowych, o których Urszula marzyła od dawna.
Co płyta „Biała droga” ma takiego w sobie i skąd płynie energia w tych piosenkach?
– Wiem i wierzyłam od zawsze, że są to piękne melodie, dobra muzyka i dobrze nagrane piosenki. Świadczy o tym choćby ilość ludzi, którzy mają tę płytę w domu. Widocznie ich przekonała i to nie w pierwszym rzucie sprzedaży, ale przez lata. Ludzie ją kupują, do niej się odnoszą, cofają i wspominają.
Myślę, że oprócz tego dajemy życie tym piosenkom przez cały czas, przez te lata, grając je na koncertach. Te piosenki z płyty „Biała droga” są cały czas z nami.
Nie boisz się mówić, że to naprawdę świetna płyta. Dlaczego 20 lat temu były problemy z jej wydaniem?
– Była świetna i my w to wierzyliśmy, ale na dobrą sprawę tylko my, bo fani nie mogli jeszcze jej posłuchać. Rzeczywiście mieliśmy problemy, żeby przekonać firmy wydawnicze do tego, że ta Urszula, która wróciła ze Stanów, to jest ta sama, co śpiewała „Dmuchawce...”. Byliśmy przygotowani na walkę czy kwarantannę po powrocie, ale wierzyliśmy w tę płytę. Trwało to troszeczkę, ale okazało się, że było warto. Zdecydował się ją wydać Marek Kościkiewicz.
Byliśmy przygotowani na walkę po powrocie, ale wierzyliśmy w tę płytę
W Kostrzynie nad Odrą (Lubuskie) zakończył się w niedzielę jeden z największych festiwali w Europie – 21. Przystanek Woodstock. Podczas trzech festiwalowych dni wystąpi blisko 70 wykonawców z kraju i zagranicy.
zobacz więcej
Podobno „ojcem chrzestnym” tej płyty jest Jurek Owsiak, który ciebie nazywa z kolei „matką chrzestną” Przystanku Woodstock. Skąd to się wzięło?
– Podejrzewam, że to się wzięło stąd, że w 1994 roku Jurek Owsiak przyjechał do Stanów na ten amerykański Woodstock. My ich podjęliśmy, zawieźliśmy i już zostaliśmy razem na tym festiwalu. Przeżyliśmy razem kilka bardzo fajnych dni. Stamtąd Jurek wziął pomysł, żeby zrobić u nas Przystanek Woodstock, więc stąd ta matka chrzestna. Byłam przy powstaniu tego pomysłu w jego głowie.
Z mojej strony ten ojciec chrzestny to dlatego, że kiedy jeździliśmy po Stanach to w między czasie puszczaliśmy mu fragmenty naszych nowych pomysłów na „Białą drogę”. Jako pierwszy z Polski ze swoją ekipą słyszał ten materiał.
Po powrocie do Polski musiałaś dać się poznać publiczności. Czy to dlatego zdecydowałaś się sama napisać teksty piosenek?
– Na pewno, nosiłam się z tym zamiarem dużo wcześniej, tylko nie miałam okazji, bo nie napisaliśmy muzyki wspólnie ze Stasiem (Zybowskim, pierwszym mężem Urszuli – przyp. red.). Dopiero, jak muzyka była gotowa, to postanowiłam się uaktywnić. Myślę, że to zmierzenie się ze sobą, ale ludzie mogą poznać, jaka jestem, jakimi słowami operuję, o czym myślę. Są to moje rzeczy, które przeze mnie przeszły, przemyślenia, niekoniecznie pamiętnik, ale coś co mnie frapuje, zajmuje czy cieszy.
Byłam przy powstaniu pomysłu Przystanku Woodstock w głowie Jurka Owsiaka
Po 20 latach świętujecie i jesteście w iście koncertowym gazie. To okazja, żeby się wybawić i wyszaleć na scenie?
– Zawsze ta trasa mi się marzyła. Koncertowa, ale właśnie klubowa. Granie w klubach jest zupełnie inne, bo przychodzą ludzie nieprzypadkowi, którzy naprawdę chcą. Lubią to, co robimy i dobrze się czują z naszą muzyką. To nam daje energię, która pozwala jeździć po całej Polsce i wierzyć, że ci ludzie naprawdę potrzebują naszej muzyki.
Jubileusz to okazja, żeby zaprezentować hity, ale i mniej znane piosenki. Co znalazło się w koncertowym repertuarze?
– Przede wszystkim nie graliśmy tych najcięższych piosenek z „Białej drogi”, które są na końcu płyty. Nie bez kozery tam są umieszczone. Wiadomo, że „Konik…”, „Na sen” czy inne tego typu piosenki są zawsze w koncercie. Tu z kolei jest dużo grania dla muzyków, zwłaszcza rifów gitarowych. Mają radochę, bo tak się już teraz nie gra. Wszyscy mamy dużo radości z tych koncertów.
Jest dużo grania dla muzyków, zwłaszcza rifów gitarowych
Na 20-lecie doczekaliśmy się też reedycji. W czym ta płyta różni się od tej pierwszej? Czy są jakieś niespodzianki dla fanów?
– Generalnie kolejność piosenek jest taka sama, natomiast jest jedna piosenka, która nie znalazła się na „Białej drodze” w 1996 roku. Nawet zapomniałam, że ona istnieje, ale przy okazji porządków w studio odkopaliśmy stare taśmy ze Studia Buffo.
„Król w malinach”, taki humorystyczny tytuł, to naprawdę bardzo fajna piosenka. Kiedy posłuchałam jej po latach powiedziałam: wow! Dziwię się, że nie wyszła wtedy, ale może dobrze, bo przynajmniej teraz jest jako bonus dla nas i dla tych, co kupią. Mogą posłuchać, jak jeszcze graliśmy. Nie jest to wersja ugładzona, jak inne piosenki z „Białej drogi”, które musieliśmy nagrać z większą ilością gitar akustycznych, żeby nie były takie ciężkie i mocne. Ta jest nagrana oryginalnie, tak jak była w 1994 czy 1995 roku.
„Król w malinach” jest jako bonus dla nas i dla tych, co kupią
Urszulą zostałaś na scenie przez przypadek. Dlaczego nie używasz nazwiska?
– Pierwsze nasze nagrania odbywały się w Poznaniu i tam któryś z techników podpisał moją taśmę z nagraniami „Urszula”, bo nie pamiętał nazwiska. Jurek Janiszewski z radia lubelskiego uznał, że to jest dobry pomysł. Nie było jeszcze wtedy dużo dziewczyn śpiewających tylko pod imieniem samym i tak zostało.
Mówisz, że bez Budki Suflera „ta przygoda ze śpiewaniem nie mogłaby zaistnieć”. Aż takie odcisnęli piętno?
– Byłam po prostu zauważona. Zagrać trasę z zespołem, który jest znany od lat, a potem przez ileś lat z nimi grać to daje carte blanche. Ludzie z uśmiechem i otwartym sercem przyjmowali tę dziewczynę, którą wprowadzają na scenę. Stajesz się ich ulubienicą i jest dużo łatwiej. Gdyby nie to, to nie wiadomo, jak by było. Nie ma co gdybać, ale to był duży krok do przodu.
Nie było wtedy dużo dziewczyn śpiewających tylko pod imieniem i tak zostało
Przez lata ewoluował twój wizerunek, nie tylko ten sceniczny. Skąd brałaś pomysły, skoro nie lubisz biegać po sklepach?
– Na początku z Budką (Suflera - przyp. red.) to Ola Laska-Wałek, kobieta bardzo zdolna, robiła wielu dziewczynom stylizację. Teraz to są styliści, natomiast ona szyła te rzeczy, wymyślała też te wszystkie mocne makijaże. Potem po Nirvanie to już było dużo spokojniej: koszule w kratę, absolutne zero makijaży typu Kiss. Bardziej naturalnie i myślę, że to jest bliższe mojej naturze.
Twoje wideoklipy zawsze robiły świetne wrażenie. Skąd czerpaliście pomysły na wizualizację utworów?
– Miałam szczęście na początku, bo do „Ja płaczę” robiła Basia Poznański, zresztą do „Na sen” też. To dziewczyna, która miała bardzo fajną wizję. My mieliśmy wersję kolorystyczną „Białej drogi”, żeby to były takie biskupie granaty. Widzieliśmy ten klimat, natomiast same pomysły teledyskowe to właśnie Basia. Bardzo dużą rolę odegrała, wymyśliła wszystko od początku do końca.
Mówisz o sobie, że jesteś osobą nieśmiałą, ale żeby wyjść na scenę to trzeba mieć sporą odwagę.
– Na szczęście nie recytuję wierszy. Myślę, że gdybym miała coś mówić to byłoby dużo gorzej. To jest coś, co bardzo lubię, zawsze rozpierała mnie chęć podzielenia się z ludźmi swoim talentem. Gdy człowiek wychodzi, robi pierwszy krok na scenie to trema mija i czujesz się dobrze na scenie. Gdybym się z tym męczyła, to na pewno nie udałoby mi się wytrzymać na scenie tyle lat.
Każdemu z nas nie ubywa lat, a ty jesteś cały czas pełna energii, siły. Z czego ją czerpiesz?
– Na co dzień jestem bardzo spokojna. Energię czerpię z życia, z ludzi, którzy są wokół mnie. Nie jestem jakimś wampirem energii, bo sama też lubię dawać energię. Przesadnie nie dbam o higienę życia, że muszę o którejś godzinie iść spać, wstawać, jeść to czy tamto. Staram się żyć w miarę schludnie, ale bez histerii. Najważniejsze, że to co robisz, daje ci dużo energii.
Po życiu scenicznym następuje jakieś wyciszenie?
– Pewnie, mam dwójkę dzieci, męża, więc jest się z kim wyciszyć. Poczytać książki czy połazić po lesie. Zawsze można sobie znaleźć jakieś fajne zajęcie.
Zawsze rozpierała mnie chęć podzielenia się swoim talentem
Jedno spojrzenie w przyszłość. Teraz jest „Biała droga”, a co dalej?
– Mamy już nagrane nowe piosenki. Lubię planować, bo muszę planować niektóre rzeczy. Mam marzenia skrojone na moją miarę, nie mam takich zupełnie niedosiężnych. Na pewno jest płyta, podróże kolejne i granie. Jeżeli będziemy mieli zdrowie, siłę to Bóg da, że będziemy grać jeszcze trochę.
I tego ci życzę.
Mam marzenia skrojone na moją miarę