Maleńczuk dla tvp.info: nigdy nie tresowałem kelnerów
niedziela,24 kwietnia 2016
Udostępnij:
– Całkiem niedawno podupadłem na zdrowiu. Źle się poczułem, udałem się do doktora. Usłyszałem, że jeśli nie przestanę pić i palić to będzie źle. Przestraszyłem się, że jak dostanę w mordę, to sobie nie poradzę w bójce – mówi w rozmowie z tvp.info Maciej Maleńczuk. Niedawno ukazała się jego nowa płyta „Jazz for idiots”. Nam opowiada o tym, co by było, gdyby nie muzyka, co łechce próżność artysty i ile pieniędzy jest w stanie wydać na saksofon.
Dlaczego jazz?
Bo jazz jest najbardziej wyrafinowaną sztuką muzyki rozrywkowej, jaką znam.
A dlaczego jazz dla idiotów?
Bo ludzie nie są wyrafinowani, ludzie są idiotami. Ja sam jestem idiotą, decydując się na taki krok. Tylko, że ja to robię świadomie. Głupka nie można nazwać głupcem, bo się ciężko obrazi, a mądry się podrapie po głowie i pomyśli, że może ten, kto to mówi, ma rację. Ten co sam o sobie mówi, że jest idiotą już sam o sobie coś wie.
Chcesz przez to powiedzieć, że twoja nowa płyta „Jazz for idiots” jest dla świadomych idiotów?
Tak lub też dla takich, którzy gotowi są na to uświadomienie. To najczęściej są młode dziewczęta. Taką widownię ten zespół zaczyna przyciągać i wśród takiej chcemy zaistnieć. Zagraliśmy już trochę koncertów. Przychodzili ci, co zwykle przychodzili, ludzie nowi, trochę hipsteriady. Ci ostatni są pogardliwi, ale mi to nie przeszkadza.
Maleńczuk na nowej płycie śpiewa tylko w trzech piosenkach (fot. mat. pras. )
Skoro młode dziewczęta to pożądana publika, to co ze starą gwardią? Może się lekko obrazić?
W jazzie loża szyderców jest ogromna. Nie ma takiego gatunku, gdzie by była tak rozbudowana loża szyderców. Jeśli jakikolwiek jazzman nagra płytę, o której trochę głośniej słychać, to cała reszta jazzmanów rzuca się na niego i próbuje go podgryzać. W moim przypadku też tak będzie. Zapraszam lożę szyderców na koncerty, tylko muszą sobie bilet kupić (śmiech).
Kto cię będzie podgryzał?
Saksofoniści. Tak myślę, że saksofoniści mnie będą podgryzać.
Myślę, że duża część branży, twoich odbiorców nie uwierzy, że Maleńczuk idzie w jazz i zostawia to, co robił do tej pory?
Ja ciągle gram koncerty solowe. Mam taki diapazon – gram z gitarą bluesa, a potem z saksofonem jazz.
Nie boisz się, że ktoś powie, że to nie jest jazz?
Nie boję się, bo sam mówię, że to nie jest jazz. To bywa jazz i jest to jazz for idiots. Tylko niech mi ktoś powie, jaka jest charakterystyka jazzu, jego główna cecha. Kiedy on jest, kiedy go nie ma. Gdy Hancock nagrywał „Chameleona” mówili, że to nie jest jazz. Jak Davis nagrywał rockowe płyty to też mówili, że to nie jest jazz. Myślę, że nie ma reguły, czym jest jazz. Improwizacja jest wszędzie, nawet w popowych piosenkach jak u Eweliny Lisowskiej.
„Nigdy nie tresowałem kelnerów”
Jaka jeszcze jest twoja płyta?
Trzymamy się kilku zasad i nadal zamierzamy się ich trzymać. Temat musi być taki, żeby można było zanucić, po drugie krótka forma. Nie dłużej niż pięć minut. 2;50-3;20 tak mi się podoba. Zakaz długich solówek. Wszyscy grają maksymalnie po 16 taktów. W te trzy minuty można włożyć cztery sola, temat początkowy, rozwijającą kodę. Jedyne co wydłuża piosenkę to tekst, więc wywalmy tekst.
Mniej słów, więcej muzyki?
Śpiewam w trzech, może czterech utworach. W jednym wyję jak potępiony.
Da się tak samego siebie ujarzmić, żeby mało śpiewać?
To nie jest ujarzmienie, to jest wyzwolenie. Mając saksofon w ręku, wyzwalam się. Nie zaśpiewam tak szybko, jak mogę zagrać na nim. Wokalista zawsze zboczy z trasy, a saksofon nie zboczy.
To chyba nie saksofon, a saksofony, bo nie grasz na jednym instrumencie?
Gram na sopranie, alcie i tenorze. Każdy z tych saksofonów ma inną charakterystykę. Na sopranie dobrze się gra melodie szybkie, agresywne, awangardujące. Na alcie okrągłe, piękne. A na tenorze bluesa, jazz, rock. Tenor jest hałaśliwy, pierdzący.
Saksofon jest dla ciebie jak gitara dla gitarzysty? Traktujesz go prawie jak kobietę?
To jest cała rodzinka. Tenor to tatuś, alt to mamusia, a sopran to niesforne dziecko.
Długo szukałeś tych instrumentów, czy wszedłeś do sklepu i po prostuje kupiłeś?
Nie, to tak nie było. Zacząłem od sopranu i to dosyć kiepskiego. Kupiłem go sobie na 40. urodziny. Chciałem się nim pobawić, zobaczyć jak to pójdzie. Bawiłem się nim jakiś czas. W pewnym momencie Mateusz Pospieszalski z Voo Voo powiedział mi, że to g... i żebym sobie kupił coś lepszego i poważnego. To nie są tanie rzeczy. Nabyłem kolejny instrument, w krótkim czasie stwierdziłem, że potrzebuję jeszcze czegoś, więc na kolejne urodziny kupiłem sobie tenor, a na jeszcze kolejne baryton. Nie używam go zbyt często, bo mój kręgosłup tego nie wytrzymuje.
„Tęsknię do małego oseska”
To takie „muzyczne jaguary”?
Tak. To saksofony z najwyższej półki. Byłem gotowy wydać każdą kwotę na nie, choć nie jestem aż takim snobem żeby wydać 30 tys. dolarów, bo na tym saksofonie grał Dexter Gordon. To jest trochę tak, jak z zegarkami polityków. Można mieć taki za 30 koła, a ja mam za 2 koła i też pokazuje godzinę. Nie dam 30 koła za zegarek, 2 już mogę dać. Tak samo z saksofonem. 30 tys. dolarów nie dam, ale 15 już prędzej.
Jaki jest twój stosunek do pieniędzy?
Pieniądze rzecz nabyta. Rozdaję je na prawo i lewo, dzielę się, ile wlezie. Im więcej się dzielę, tym więcej zarabiam. Jak zrezygnowałem z Psychodancingu, obwieściłem, że będę chciał grać jazz, myślałem, że będę miał flautę finansową. Do dziś nie mam przekonania, że zarobię na tym jazzie. Wziąłem gitarę, przypomniałem sobie piosenki ulicy i zagrałem kilka koncertów. Ludzie wykupują bilety, kradną butelki z wodą, której się napiłem, zrobiła się z tego hekatomba. W krótkim czasie stwierdziliśmy, że stawki są za niskie. Zamiast zbiednieć, znowu się wzbogaciłem. Nadal więc będę się dzielić. Moje dzieci zawsze mogą przyjść do mnie po forsę.
A pierwsze duże zarobione przez ciebie pieniądze? Zrobiły na tobie wrażenie?
Raz w życiu zrobiłem reklamę. Każdy mniej więcej wie, ile się zarabia w show biznesie, a reklama to już większe kwoty, kilkaset tysięcy. Zdarzyło mi się to raz w życiu i nie zrobiło na mnie wrażenia, bo nie była to kwota, której nie mogłem wydać. Jestem autorem kilkuset utworów pozgłaszanych do ZAIKS-u. Gdybym się ciężko rozchorował, nie mógł występować to jakiś czas uda mi się przeżyć z tantiem.
Artysta prywatnie chciałby już zostać dziadkiem (fot. mat. pras. )
Próżność artysty łechce, gdy ktoś kradnie butelkę z wodą?
Akurat to tak, zwłaszcza jeśli to jest fajna dziewczyna, to jest to fajne. Sama próżność jest czymś z czym należy walczyć, trzeba temperować. Nie rosnąć, nie puchnąć. „Jestem celebrytą, gdzie ten kelner”. Potrafiłem denerwować menadżerów, mieć maniery gwiazdy, ale nigdy nie tresowałem kelnerów. Co się stało, że się nawróciłeś?
Spójrz na mnie. To blef (śmiech). Bardzo chętnie utrzymuję wszystkich w tym przekonaniu, że się nawróciłem. Nie spóźniam się na umówione spotkania, jak obiecam, że przyjdę to przychodzę, jak pożyczę kasę, to oddaję. Oprócz chuligańskiego sztafażu, jestem occurant.
Był taki moment, kiedy stwierdziłeś: „Maleńczuk nie tędy droga, czas spokornieć”?
Było kilka takich momentów. Całkiem niedawno zapadłem na zdrowiu. Źle się poczułem, udałem się do doktora. Usłyszałem, że jeśli nie przestanę pić i palić to będzie źle. Przestraszyłem się, że jak dostanę w mordę, to sobie nie poradzę w bójce.
Często się chyba nie bijesz?
Nie często, ale ostatnio mi się zdarzyło, bo nie chciałem sobie zrobić selfie.
Nie boisz się, że będą cię wytykać palcami, że co on takiego wymyślił, po co się za to bierze?
Pewnie będą, ale ja wtedy biorę saksofon i mam pełną salę. Jestem na to gotowy. Zdaję sobie sprawę, że w mniemaniu wielu wdzieram się na ich teren, ale przepraszam, wielokrotnie wy wdzieraliście się na mój. Niech sobie jazzmani wymyślają, że ich gatunek tak nisko upadł. Jest taki kawał o jazzmanach, że gdy wychodzą z jakiejś gali, to pod budynkiem stoją jaguary dla hip-hopowców, a kawałek dalej jest przystanek autobusowy dla jazzmanów. Szanuję tych ludzi, trzeba włożyć dużo pracy, żeby grać tak jak chociażby Coltraine.
Wspomniałeś o hip-hopowcach. Ich muzyka często się ostatnio łączy z jazzem…
Uważam, że to dla jazzmanów mezalians, a dla hip-hopowców nobilitacja, ale oni pewnie uważają na odwrót.
A ty jakiego mezaliansu byś nie popełnił?
Operetkowego. Nie wykonam piosenki „Brunetki, blondynki” i całego tego szajsu. Nie cierpię operetki. To muzyka poważna dla idiotów albo wojskowych.
Łatwo kończysz?
Na razie się dobrze trzymam (śmiech). Pewnie pytasz, czy łatwo jest zerwać z zespołem. Bardzo trudno.
To było ostre cięcie?
Tak. Powiedziałem zespołowi, a właściwie gatunkowi, czyli biesiadzie, że mamy kalendarz wypełniony na półtora roku do przodu. Powiedziałem, że zagramy te koncerty, a potem jest koniec naszej działalności. Byli bardzo profesjonalni. Było w tym coś heroicznego. Niezbyt się już lubiliśmy, miałem dosyć tego gatunku. Na początku zaczynasz nienawidzić to, co robisz, ale to jest jeszcze pół biedy, bo coś czujesz, a potem jak nie wypiłem 200 gram, to nie chciało mi się wyjść na scenę. Taka lodowata obojętność. Jedyne o czym myślałem to, że będzie dłuższe solo i będę mógł jeszcze wyjść się napić. To mnie trzymało na tych koncertach. Serdecznie pozdrawiam zespół Psychodancing. Zachowali się profesjonalnie i heroicznie.
Odmierzasz czas saksofonami, skoro kupujesz je sobie na urodziny?
Chyba bardziej płytami, a wydaję płytę rok w rok. Nie zrobiłem sobie roku przerwy.
A gdyby nie muzyka, to jaki byłby „plan B”?
Gdyby nie muzyka, to byłbym narkomanem albo przestępcą. Już bym pewnie nie żył.
A tak życiowo, po męsku podsumowujesz już swoje życie?
Moje dzieci rosną. Jak już chcesz tak bardzo wiedzieć, to chciałbym być dziadkiem. Moja najstarsza córka ma 18 lat z hakiem. Często dziewczyny boją się przynieść ciążę do domu, a ja ją na to namawiam. Chłopak nieważny, mówię jej, żeby się tym nie martwiła. My z żoną zajmiemy się dzieckiem. Tęsknię do takiego małego oseska.
Jakim byś był dziadkiem?
Takim, jakim jestem ojcem. Mimo ogromnego wysiłku nie nauczyłem swoich dzieci rzucać nożem, bo to dziewczynki i nie chciały tego robić. Gdyby był chłopczyk, to może by chciał. Czuję się już stary. Momentami, gdy wstaję rano i patrzę w lustro, to zastanawiam się, gdzie podziała się moja uroda i młodość. Kiedyś, jak ktoś mnie wkurzył, potrafiłem zejść ze sceny dać w pysk albo wylać drinka. Dziś już nie wchodzę w takie interakcje. Jestem za stary i spoważniałem.
A jak oceniasz młodszych kolegów z branży?
Nie podoba mi się młoda scena muzyczna w ogóle. Może pojedynczy rapowi wykonawcy, którzy i tak są mało znani. Ale Kamp!, czy Podsiadło to taka wydumana angielszczyzna. Do kogo to trafia, to ja dokładnie nie wiem. Mają swoją publikę, ale ja tego nie rozumiem.
To kto mógłby uderzyć i powiedzieć „panie Maleńczuk, zagraj pan z nami”?
Bez przerwy dzwonią, ale odmawiam. Na tej płycie też nie ma żadnych gości, nie dziękujemy nikomu. Nie będziemy się podlizywać. Parę razy zrobiłem ten błąd i zaśpiewałem z kimś, ale potem jest tak, że koncerty odbywają się pod warunkiem, że ja też przyjadę. Każdy sobie rzepkę skrobie. Ten młody musi się sam promować, bez Maleńczuka. Pojawienie się mojej osoby wzbudza sensację, nic na to nie poradzę, choćbym się nawet ubrał w worek pokutny. Wynająłem sobie mieszkanie na Saskiej Kępie, żeby nie sypiać w hotelach. Pewnego dnia podszedł do mnie człowiek i powiedział: „Panie Maćku, niech pan zdejmie ten kaptur i tak wszyscy pana rozpoznają”.
Zdjęcie główne: Maciej Maleńczuk wydał właśnie płytę „Jazz for idiots” (fot. mat. pras. )