Pytanie, po co?
Określenie, że coś się stało o tej i o tej godzinie konkretnego dnia stwarza ułudę wręcz dziennikarskiego realizmu, reportażu. Czytelnik nie jest jednak przecież aż tak naiwny, żeby uwierzyć, że coś się w kryminale wydarzyło, jest prawdą.
Różnie to bywa z czytelnikami i widzami np. seriali. Niektórzy wierzą głęboko, że ulubiony bohater istnieje lub istniał naprawdę.
Wiara w literaturę chyba nie jest aż tak ogromna. Choć wiele razy dziennikarze i czytelnicy pytają mnie, czy inspiruję się faktami. Ale nigdy nikt mnie nie pytał, czy to możliwe, że jego babcia z Lublina widywała Maciejewskiego na tej czy innej lubelskiej ulicy.
Inaczej niż w kilku poprzednich opowieściach o śledztwach Zygmunta Maciejewskiego nie ma w „Portrecie wisielca” wątku powojennego. Nie pasował?
Tak, zupełnie nie był potrzebny. Kryminał jest o tyle trudnym wyzwaniem, że w nim wszystko musi grać, zazębiać się. W porównaniu z innymi gatunkami powieściowych, jest wyjątkowo precyzyjną konstrukcją. Każdą scenę wyobrażam sobie jako kółko zębate, które ma poruszyć kolejne kółko. Ważne jest tylko to, co służy opowieści, a reszta jest do wyrzucenia. Przygotowując się do napisania „Portretu wisielca” przeczytałem ok. 6000 stron najróżniejszych źródeł, z czego wykorzystałem może 60. Wygląda to na straszliwe marnotrawstwo, ale w kryminale naprawdę nie ma miejsca np. na długie opisy ulic czy kamienic miasta, którego autor lub autorka jest fanatycznym wielbicielem.
Wspomniał pan o autorze, fanatycznym wielbicielu miasta. Czy jest pan miłośnikiem Lublina?
Może nie fanatycznym, ale przejmuję się miejscem, w którym mieszkam. Tylko czasem, gdy ktoś mnie pyta, czy potrafiłbym żyć gdzieś indziej, to czuję się trochę zażenowany. Preferowana odpowiedź brzmi oczywiście „nie”. Ale prawda jest taka, że każdy by potrafił znaleźć sobie nowe, dobre miejsce do mieszkania. Choćby był nawet z Paryża.
Paryż dlatego, że planowane jest tłumaczenie serii o Maciejewskim na francuski?
Takie luźne skojarzenie. Jeśli chodzi o tłumaczenie, to rzeczywiście jest duże prawdopodobieństwo, że dojdzie do skutku. Wspomniałem Paryż, bo to dla większości z nas synonim miasta marzeń, chociaż osobiście za Paryżem nie przepadam.
Przygotowując się do napisania „Portretu wisielca” przeczytałem ok. 6000 stron najróżniejszych źródeł, z czego wykorzystałem może 60. Wygląda to na straszliwe marnotrawstwo, ale w kryminale naprawdę nie ma miejsca np. na długie opisy.