Wywiady

Polacy są bardziej introwertyczni od Włochów, musiałam się przyzwyczaić

– Gdy byłam na trzecim roku krakowskiej szkoły aktorskiej, przyszedł do nas na zajęcia Krystian Lupa. Wtedy zgubiłam już właściwie obcy akcent. Gdy tylko się odezwałam, Lupa powiedział do mnie jednak: ty jakoś inaczej otwierasz usta – wspomina aktorka Karolina Porcari. Do kin wszedł właśnie film pt. „Ojciec”, w którym gra jedną z głównych ról. Telewidzowie znają ją z seriali. Gra m.in. Szymczak w „Barwach szczęścia”.

Film „Ojciec” nie jest pierwszym pani artystycznym spotkaniem z reżyserem Arturem Urbańskim?

Pracowaliśmy razem wielokrotnie w teatrze. Najbardziej intensywnie przy monodramie pt. „Luna” w Laboratorium Dramatu w Warszawie, który Artur Urbański napisał i wyreżyserował, a ja w nim zagrałam. Niezwykłe zdarzenie artystyczne dla mnie, ponieważ po raz pierwszy zmierzyłam się z formą monodramu. To niezły trening dla aktora, który sam musi utrzymać uwagę widza przez godzinę. W przypadku „Luny” potrzebna była też kondycja fizyczna, bo było tam dużo ruchu scenicznego.

To że pani zagrała Milę w „Ojcu” było naturalną konsekwencją poprzedniej współpracy? Nie było zdjęć próbnych?

Wskoczyłam do tego projektu bardzo późno, choć znałam i czytałam scenariusz jeszcze zanim film został skierowany do produkcji. Artur zrobił mi regularny casting, grałam te same sceny, co wszystkie inne aktorki. Wcześniejsze spotkania sprawiły, że na planie było nam łatwo się porozumiewać, zaufaliśmy sobie, w wielu sytuacjach mogliśmy iść na skróty.

Artur Urbański dał pani dużą swobodę w kształtowaniu postaci Mili?

Artur jest bardzo otwarty na propozycje aktorów. W Mili jest dużo ze mnie. Tak samo jak ja jest aktorką, matką, wyjechała z Włoch. Szybko w nią weszłam, nie musiałam budować dużego backgroundu. Zupełnie inaczej było np. w przypadku filmu „Come l’ombra” Mariny Spady, w którym debiutowałam w roli Ukrainki. Olga pochodzi z bardzo biednej rodziny, która przyjeżdża do Włoch, żeby handlować ciuchami.
Wydaje się, że rola Mili została napisana specjalnie dla pani. Jest tak jak pani aktorką, pochodzi z Włoch.

Zaproponowałam Arturowi taką właśnie Milę. Pierwotnie para bohaterów mieszkała za granicą i stąd brała się ich odrębność. Jednak nakręcenie filmu poza granicami Polski okazało się niemożliwe ze względów finansowych. Jestem pół-Włoszka, pół-Polką, świetnie pamiętam czas, gdy w 2001 r. przyjechałam z Włoch do Polski na studia, i tamto uczucie wyobcowania. Postanowiłam wykorzystać moje wspomnienia w pracy nad rolą. Mila jest w trochę innej sytuacji, ma partnera, przenosi pewne oczekiwania na niego. Ja byłam zdana tylko na siebie. Jest w filmie scena, w której Konstanty i Mila idą z dzieckiem w wózku przez plac Zbawiciela i kłócą się. On zarzuca jej, że chce się na nim „uwiesić”. I to jest ostatnia rzecz, jaką Mila chciałaby w swojej sytuacji usłyszeć, bo czuje się potwornie samotna. Naturalną rzeczą było też to, że wprowadziłam do filmu język włoski. Mila mówi po włosku do dziecka, tak samo jak ja do mojego. Sama jestem dwujęzyczna, mama uczyła mnie w domu polskiego, ale cała reszta mojego dzieciństwa była włoska – szkoła, przyjaciele, telewizja.

Mówi pani po polsku rewelacyjnie, bez cienia akcentu.

Kiedy przyjechałam, nie mówiłam tak dobrze. Przez rok chodziłam do logopedy, ponieważ nie wymawiałam „sz” ani „rz”. Popełniałam też różne dziwne i śmieszne błędy. Wpadki były na porządku dziennym. Gdy byłam na trzecim roku krakowskiej szkoły aktorskiej, przyszedł do nas na zajęcia Krystian Lupa. Wtedy zgubiłam już właściwie obcy akcent. Gdy tylko się odezwałam, Lupa powiedział do mnie jednak: ty jakoś inaczej otwierasz usta. I wtedy uświadomił mi, że dyskomfort językowy, który odczuwałam przez cały czas, jest uzasadniony. Moim wielkim szczęściem było to, że od razu po przyjeździe wskoczyłam w ramy szkoły aktorskiej, nie przyzwyczaiłam się do swoich błędów.
Kadr z filmu „Ojciec” reż. Artur Urbański (fot. materiały prasowe)
Decyzja o tym, żeby studiować w Polsce aktorstwo była bardzo odważna. Co panią do tego skłoniło?

Trzy lata studiowałam literaturę i filozofię w Mediolanie. To chyba najmniej przyjazne z włoskich miast, dzika metropolia o dziwnej mentalności, w której żyje się bardzo szybko. Nie potrafiłam się tam do końca odnaleźć. Mediolan jest natomiast moim zdaniem jedynym włoskim miastem w 100 procentach europejskim. Obejrzałam tam wtedy mnóstwo filmów i spektakli teatralnych. Rzuciłam się na to, do czego nie miałam dostępu wcześniej, bo mieszkałam w malym, prowincjonalnym mieście na południu.

Gdzie dokładnie?

W Lecce w Apulii. Mediolan otworzył mi umysł. Najchętniej chodziłam do teatru, obejrzałam m.in. wiele spektakli z krajów słowiańskich. I doznałam olśnienia. Stwierdziłam, że chcę spróbować zdawać do polskiej szkoły aktorskiej. To była trudna decyzja. Musiałam wszystko rzucić, moje dotychczasowe życie, chłopaka.

Jak na tę życiową rewolucję zareagowali pani rodzice?

Bardzo zaniepokoiło ich to, że postanowiłam zostać aktorką. Nie byli przekonani do tego zawodu i przez te lata nic się w ich nastawieniu nie zmieniło. Są dumni z moich osiągnięć, ale wiadomo przecież, że aktorstwo to zawód, w którym pojawiają się momenty frustracji i bezrobocia. I dlatego rodzice się o mnie martwią.

Gra pani jednak dużo, w Polsce i we Włoszech też.

Zagrałam kilka głównych ról we włoskich filmach. Znajomość języków daje mi możliwość pracowania w różnych krajach. Tym bardziej, że coraz bardziej popularne są castingi online. Takie zdjęcia próbne są z jednej strony bardzo wygodne, bo nie trzeba daleko jeździć, a z drugiej brak podczas nich osobistego kontaktu. Jest kilkoro włoskich reżyserów, z którymi chciałabym współpracować. Wśród nich są m.in. Saverio Costanzo, który zrobił pokazywany na festiwalu w Wenecji film „Hungry Hurts” i Alice Rorwacher, reżyserka nagrodzonego w Cannes w 2014 r. filmu „Cuda”.
Scena z filmu „Ojciec” (fot. materiały prasowe)
Czy do Włoch docierają polskie filmy?

Niewiele. Tam dominuje hollywoodzka produkcja, poza tym wszystkie filmy są dubbingowane, co też mocno ogranicza rynek. Jest też coraz mniej kin studyjnych, myślę np., że taki film jak „Ojciec” nie mógłby być dystrybuowany we Włoszech.

Pani mama jest Polką, zna pani język polski. I mimo to po przyjeździe czuła się pani wyobcowana?

Znałam Polskę od stront rodzinnej. Spędzałam tu co roku trochę czasu w gronie bliskich. Ale po przyjeździe na studia uderzyła mnie różnica w mentalności, kulturze bycia. Polacy są bardziej introwertyczni od Włochów, bardziej nieprzystępni. Po roku spędzonym w Polsce musiałam iść na psychoterapię, nie radziłam sobie z emocjami. Musiałam zrobić duży wysiłek, by zrozumieć, że ludzie nie są przeciwko mnie. A muszę podkreślić, że studenci szkoły aktorskiej bardzo się ze sobą integrują. Mam też pewność, że profesorowie są bardziej otwarci niż na innych uczelniach.

Podobnie pani mama przeżyła przeprowadzkę do Włoch?

Myślę, że miała dużo gorzej. Była po szkole baletowej i pojechała za mężem na południe Włoch. Zostawiła Warszawę, tętniące życiem miasto z dużą propozycją kulturalną. Na południu Włoch w latach 70. pozycja kobiety nie była silna, panowały tam zasady, do których musiała się dostosować, choć niełatwo je było zrozumieć. Była tam też jedyną Polką. Polska nie jest idealna, ale Włochy to kraj mocno patriarchalny.

Trudno było się pani przestawić na polskie jedzenie?

Kiedy tu przyjechałam, brakowało mi wielu produktów, np. dobrej oliwy czy dobrego czerwonego wina w rozsądnej cenie. Teraz już nie ma problemu, prawie wszystko można kupić. Najtrudniej było mi jednak przystosować się do pogody, przerosła moje najśmielsze oczekiwania. W maju spadł śnieg i mój polsko-włoski mózg zupełnie nie mógł sobie z tym poradzić. We Włoszech w maju zwykle kąpałam się w morzu. Ale lata spędzone w Polsce już mnie zahartowały.
Scena z filmu „Ojciec” (fot. materiały prasowe)
Zagrała pani kilka bardzo mocnych ról, np. w „Róży” Wojtka Smarzowskiego.

Zagrałam Annę, żonę Tadeusza, którego grał Marcin Drociński. Film otwiera bardzo mocna scena, w której Anna zostaje „zgwałcona i zabita równocześnie”. Poznałam Wojtka Smarzowskiego wcześniej i kiedy zaproponował mi tę rolę, nie wahałam się nawet sekundy. Kocham jego filmy, mogę więc w każdym następnym dać się na planie spalić lub poćwiartować.

Rola w monodramie pt. „Luna” też nie należała do najłatwiejszych?

To było ogromne wyzwanie, zwłaszcza że opieraliśmy się z Arturem Urbańskim na prawdziwej historii zakonnicy zgwałconej przez jej duchowego przewodnika. Wydarzyło się to w 2004 r. w Kalabrii. Spektakl robiliśmy w 2011 r. i ojciec Fedele Bisceglia nadal nie został skazany za to, co zrobił. Bohaterką monodramu jest właśnie zgwałcona zakonnica. Sprawa Bisceglii była bardzo bulwersująca, długo wychodziły na jaw nowe dowody, świadczące o tym, że w założonym prze niego ośrodku dochodziło do gwałtów zbiorowych. Bardzo trudny temat, ale na tyle ważny, że doszliśmy do wniosku, że warto było zainwestować w niego wiele siły.

Gra pani w teatrze, w filmie i w serialach. Telewidzowie znają panią m.in. z roli Anity Szymczak w „Barwach szczęścia”. Trudno przełączać się z jednego na drugi obszar działalności aktorskiej?

Przez te lata udało mi się wygenerować pewien rodzaj zawodowej elastyczności. Seriale są bardzo wdzięcznym polem działalności aktorskiej. Anita z „Barw szczęścia” nie przeżywa dramatycznych rozterek, poważnych zawirowań życiowych, gram ją z przyjemnością. Wolę jednak role, które wymagają ode mnie więcej wysiłku i pracy.

Premiera „Ojca” już za nami. Jakie kolejne pani role przed nami?

Za kilka miesięcy będzie mnie zobaczyć w filmie „Music, War and Love” w reż. Amerykanki Marthy Coolidge. Producentem jest Fred Ross, legenda filmu, który m.in. zrobił obsadę do „Ojca chrzestnego”. Miałam okazję go poznać. W tym filmie gram Żydówkę. Bardzo często gram bohaterki różnych narodowości. Mówiłyśmy już o Ukraince. W angielskojęzycznym filmie „Zero” wcieliłam się w serbską terrorystkę, zagrałam też niemiecką nauczycielkę filozofii w nowym filmie Philipa Gröninga, reżysera „Wielkiej ciszy”.

Karolina Dafne Porcari zagrała m.in. w filmach: „Ojiec”, „Róża”, „Dzień kobiet”, „Come l’ombra” reż. Marina Spada (pokazywany na festiwalu w Wenecji), „Viki Ficki” reż. Natalie Spinell (61. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie), „Sekrets and Sisters”, oraz wielu serialach, m.in. „Barwy szczęścia”, „Na dobre i na złe”.
Zdjęcie główne: Karolina Porcari (fot. archiwum aktorki)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.