„W czasie Powstania ludzie żyli intensywniej”
sobota,
6 sierpnia 2016
– Żyjemy dziś w ciągłym pośpiechu za pracą, pieniędzmi, sukcesem. Zaniedbujemy naszych partnerów, dzieci. Zastanawiam się czasem, czy jesteśmy w stanie budować tak silne relacje, które trwałyby 50 lat i miały się dobrze? – mówi w rozmowie z tvp.info Natalia Grosiak, współautorka albumu „Historie”, który powstał z okazji 72. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.
Poza tym, że razem z Miuoshem śpiewacie te piosenki, pisaliście teksty. Jestem ciekawa, jak poradziłaś sobie, jak pracowałaś nad tymi historiami w warstwie tekstowej?
Czytałam najpierw oryginalny zapis historii tych powstańców. Akurat pierwsza, jaką czytałam, to była historia Aluni. Wstrząsnęła mną. To niebywała opowieść o miłości, która przetrwała próbę czasu. Alunia i Jurek zostali rozłączeni na 50 lat. Spotkali się ostatni raz w przeddzień Powstania, potem Jurek został wywieziony na Syberię. Kontakt się urwał. To były czasy, gdy nie było telefonów, internetu. Gdy ktoś znikał, nie było żadnych informacji o jego losie. Alunia czekała na Jurka, potem wyszła za mąż, choć całe życie myślała o nim. Jurek wrócił z Syberii, usłyszał, że Alunia wyszła za mąż, również ułożył sobie życie. Po 50 latach spotkali się. To wyszło z inicjatywy męża Aluni, który wiedział, że ona całe życie wzdychała do swojego Jureczka i który postanowił go odnaleźć. To świadczy o wielkim szacunku, miłości. Po śmierci męża Alunia wyszła za Jurka. Cieszyli się tym szczęściem trzy lata, potem Jurek zmarł.
Czy dziś według ciebie taka historia miałaby szansę, aby się wydarzyć, przetrwać?
Wydaje mi się, że w tamtych czasach ludzie żyli intensywniej, emocje były głębsze. Nie było też takich środków, które by zakłócały takie prawdziwe uczucia i emocje. Ludzie wtedy rozmawiali ze sobą, słuchali czasem radia, nie było telewizji, był teatr, wieczorne opowiadanie historii, śpiewanie piosenek. De facto wydaje mi się, że te więzi były kiedyś mocniejsze. Żyjemy dziś w ciągłym pośpiechu za pracą, pieniędzmi, sukcesem. Zaniedbujemy naszych partnerów, dzieci. Zastanawiam się czasem, czy jesteśmy w stanie budować tak silne relacje, które trwałyby 50 lat i miały się dobrze przez ten czas.
Gdy pisałaś tekst, co w historii Aluni było dla ciebie najważniejsze, co chciałaś podkreślić?
Miłość i śmierć, miłość i czekanie, utrata, strata. Wydaje mi się, że te hasła są bardzo silne. Czytając tekst zawsze staram się utożsamiać z bohaterami. Gdy przypominałam sobie tę historię, jak Alunia opowiada, w co była ubrana w kościele podczas ostatniego spotkania z Jurkiem, potem jak go zabierają, nie może się z nim skontaktować, to jest bardzo silne, to zadziałało. Nie wyobrażam sobie być w sytuacji takiej jak bohaterka. Gdy byłam na terenie Muzeum Powstania Warszawskiego, oglądałam wystawę zdjęć z Powstania, które zostały pokolorowane. Wyglądają inaczej, jesteśmy dzięki temu bardziej w stanie się utożsamić z tymi osobami, te zdjęcia wyglądają tak, jakby zostały zrobione wczoraj. Na jednym z nich w piwnicy siedzą trzy staruszki i dziecko, które jest bardzo przestraszone i bardzo podobne do mojej 3-letniej córki. Widzę na jego twarzy smutek, przerażenie. Poczułam, jakie tam były emocje. Był strach, samotność, wszechobecna śmierć dookoła.
Czym dla ciebie – dziewczyny z Bielawy i przyszywanej wrocławianki, jak sama o sobie mówisz – jest Powstanie Warszawskie? Ten projekt zbliżył cię do tej tematyki?
Tak. To, że biorę udział w projekcie przybliżyło mi temat tego wydarzenia. Wcześniej też oczywiście o nim wiedziałam, ale gdy poznałam prawdziwych warszawiaków, których dziadkowie walczyli w Powstaniu, część rodziny w nim zginęła, to poczułam to bardziej. Miałam okazję z Jankiem Młynarskim, który jest rdzennym warszawiakiem, być w kilku miejscach, które są wspomnieniami tamtych wydarzeń. Janek mi opowiadał, że tu mieszkał jego wujek, tu zginęła ciotka. To, że mogłam się spotkać z potomkami świadków tego wydarzenia, było dla mnie cennym doświadczeniem. Bycie tutaj w Muzeum, odwiedzenie go, to dopiero uświadamia, co tak naprawdę się wydarzyło.
Jak to się dzieje, że dziewczyna, która jest prawniczką, zamienia togę i teczkę z aktami na scenę i mikrofon?
Ja byłam bardzo młoda i nie wiedziałam, co chcę robić w życiu. Gdzieś tam ulegałam namowom rodziców, by studiować to prawo. Bardzo dobrze się stało, że nie jestem prawnikiem, bo byłabym kiepskim fachowcem. A tak robię coś, co lubię i mam z tego radość.
Siła kobiecości to dla ciebie ważna sprawa?
Poruszam ten temat kobiecości w tekstach, bo cały czas przerabiam ten temat w sobie. Natalia Przybysz śpiewa o swoich piersiach, odkrywa, że jest kobietą. To tak jak ja, też odkrywam siebie, jako kobietę. To jest taka autoterapia. Pisanie tekstów i szukanie w sobie kobiety. Upewnianie się, że to, co robię, jakie decyzje podejmuję w życiu, są dobre dla mnie jako kobiety.
To, co odkrywasz teraz?
Jestem na etapie poznawania siebie jako matki, to szukanie kobiecości, tej siły, bardzo mi pomaga w utożsamianiu się w tej dziedzinie.
Macierzyństwo zmienia sposób pisania, śpiewania?
Ma na to spory wpływ. Przede wszystkim nie ma się na nic czasu (śmiech). A jak już się ma, to wykorzystuje się go tysiąc procent lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Bardziej wiem, o czym chcę pisać teksty. Powstają teraz głównie w mojej głowie, a w każdej wolnej chwili przelewam je na papier. Gdy kobieta staje się matką, bardzo dużo problemów schodzi na dalszy plan, łapie się dystans do świata. Wtedy okazuje się, co jest najważniejsze.
Jak godzisz bycie mamą ze śpiewaniem i to w aż trzech zespołach?
Nie radzę sobie z tym (śmiech). Staram się, by moje dzieci nie chodziły głodne, staram się nie zawalać wielu rzeczy. Do końca nie da się być w stu procentach matką i kimś, kto pracuje. Zazwyczaj są jakieś ofiary, takie jak niedokładność, zawalony termin albo znowu zapominam o tym, żeby przynieść pastę do zębów do przedszkola i moje dziecko jest jedynym, które jej nie ma. Mimo wszystko kocham moją pracę, staram się wypracowywać zdrowy kompromis, żeby nikt nie cierpiał.
Twoja starsza córka wie, że mama śpiewa?
Tak. Jeździ czasem ze mną i ma ochotę występować razem ze mną na scenie. Często pyta, czy jedzie ze mną do pracy „na koncertu”. Tłumaczę jej wtedy, że jadę sama, że znowu ją zostawiam i mówię: „pamiętaj, że bardzo lubię moją pracę, przynosi mi szczęście i jestem zadowolona. Mam dużo siły i dobrej energii dla ciebie i to nam obu służy”.
Oprócz tekstów dla siebie, piszesz również dla innych. To pisanie się różni?
Tak, różni się. Pisząc swoje teksty piszę o sobie, a pisząc dla kogoś, muszę go poznać, wejść w buty danej osoby. Często są to teksty pisane wspólnie, tak, aby ten tekst nie był mój, tylko tej osoby. Piszę czasem na zamówienie, ale to są też moje myśli, skrawki moich rzeczy.
Czego byś nie napisała, nie zaśpiewała? Jest jakaś granica?
Są granice estetyki i poczucia własnej godności. Są jakieś obciachowe tematy, rzeczy, z którymi się nie zgadzam. Jest też wiele rzeczy, do których nie dojrzałam, nie umiem, nie potrafię. Nie jestem artystką, wokalistką uniwersalną.
A śpiewanie do kotleta?
Zdarza się, bo to praca. Śpiewanie do kotleta jest opłacalne. Oczywiście zależy, jaki to jest kotlet. Nie śpiewam coverów, ale śpiewam koncerty z zespołem Mikromusic. Na imprezie firmowej, stojąc na scenie robię to, co kocham. Jak już ktoś chce mój zespół na imprezie firmowej, to muszą być moi fani.
Wiesz, że porównują cię do Björk?
Oczywiście, Bjork była bardzo obecna, jeśli chodzi o inspiracje we wczesnym stadium mojej twórczości. Nie kryję, że mnie inspirowała. Wydaje mi się, że już na tyle wypracowałam swój własny styl, że nikt mnie nie porównuje.
To jaki on jest? Bardzo melancholijny?
Jest w nim dużo melancholii. Mam określone warunki wokalne, brzmię charakterystycznie, swojsko. Wydaje mi się, że ten etap porównywania mam za sobą.
A może łączy was z Bjork to, że ty też lubisz występować na bosaka?
Latem często występuję na bosaka. To jest lepsze ugruntowanie. Wszystko zależy od sceny. Nie zawsze się da, bo są drzazgi, drobinki szkła, piasku, ale zazwyczaj jest to bardzo wygodne.
Na pewnym etapie swojego śpiewania porzuciłaś angielski i zaczęłaś śpiewać i pisać wyłącznie po polsku. Dlaczego?
Wbrew temu, co kiedyś myślałam, łatwiej mi się śpiewa po polsku, bo moje angielskie teksty są płytkie i niezgrabne. Wczytując się w nie, znajdowałam błędy językowe, a dla mnie treść tego, co śpiewam, jest bardzo ważna. Pisanie po polsku jest bardzo przyjemnym wyzwaniem. Ostatni raz wyjątkowo śpiewałam po angielsku przy okazji projektu z Tymonem Tymańskim, Krzyśkiem Zalewskim i Natalią Przybysz, w ramach którego wykonywaliśmy piosenki Beatlesów.
A w jakich gatunkach muzycznych się teraz odnajdujesz? Odchodzisz od elektro na rzecz jazzu i trip hopu?
Myślę, że nie. Z zespołem Mikromusic poszliśmy w stronę popu i rocka, trochę tam jest folkowej nuty, bo lubię takie zaśpiewy. Bardzo mi się to podoba. Naturalnie, organicznie czerpię z tej naszej narodowej muzyki. Nie ograniczam się poza tym do żadnych gatunków. Udzielam się w tych formach, które mi się podobają.
Co przed tobą?
Bardzo dużo pracy, którą muszę pogodzić z byciem mamą dwójki dzieci. Na jesieni wydaję płytę live z Mikromusic, przygotowuję swoją solową płytę z piosenkami pewnej przedwojennej wokalistki i angażuję się w kilka fajnych projektów.