Wróciłam do Oświęcimia i już z niego nie wychodzę
niedziela,
18 września 2016
– Nigdy nie zaczynałam rozmowy na temat obozu, chyba że ktoś mnie pytał, to odpowiadałam. Ten temat wciąż istniał w moim życiu, ale nie miałam tego, co powszechnie nazywało się traumą obozową – mówi Zofia Posmysz. Dodaje, że „obóz nawiedzał ją tylko w nocy”. Opowiada o tym, jak przeżyła Auschwitz, co było jej piętą achillesową i dlaczego napisała powieść pt. „Pasażerka”.
Jak udało się pani przeżyć obóz, pomogło szczęście, wewnętrzna siła czy może modlitwa?
Jestem katoliczką, wychowaną w rodzinie religijnej. Miałam pewne przeżycia w dzieciństwie, które mnie ukierunkowały w myśleniu, że wiara czyni cuda i tak się stało. Mnie przez obóz przeprowadziła właśnie wiara. Nie zawsze to mówię, bo nie chcę, żeby uważano mnie za agitatorkę, ale tak było.
Po wojnie kilkanaście lat unikała pani wspomnień z pobytu w obozach. Dlaczego?
Przez kilka lat nawet na ten temat nie rozmawiałam, z nikim. W każdym razie nigdy nie zaczynałam rozmowy na temat obozu, chyba że ktoś mnie pytał, to odpowiadałam. Zdarzało się to dosyć często, bo gdy chodziło się z krótkim rękawem, to niektórzy wiedzieli co znaczy ten numer, a inni nie. Ten temat wciąż istniał w moim życiu, ale nie miałam tego, co powszechnie nazywało się traumą obozową.
Obóz nawiedzał mnie tylko w nocy, być może dlatego, że byłam bardzo zajęta. Musiałam zrobić maturę, a jednocześnie z czegoś żyć. Pracowałam w nocy jako korektorka, a w dzień szłam do gimnazjum. Nie miałam czasu na myślenie o tym, co było, raczej przyszłość mnie interesowała.
Nigdy nie zaczynałam rozmowy na temat obozu, chyba że ktoś mnie pytał
A ta związana była z pisarstwem i radiem. Zawsze pani marzyła, żeby zostać pisarką?
W dzieciństwie, w młodości to się o różnych rzeczach marzyło. Może jakimś znakiem było to, że pisałam wiersze, oczywiście patriotyczne, m.in. o walkach nad Styrem i Stochodem. To była jednak tylko taka młodzieńcza próba wypowiedzenia się. Łączyło się to oczywiście z tym, że absolutnie nie miałam talentu do matematyki. To była moja pięta achillesowa. Pamiętam, że w gimnazjum, przed maturą profesor matematyki zaprosił mnie do siebie i spytał: „jeżeli pani mi przyrzeknie, że nie pójdzie na Politechnikę, to dam pani czwórkę”. Wiedział, że inaczej nie dostanę świadectwa maturalnego.
I posłuchała go pani, bo wybrała zupełnie inną przyszłość niż matematyka.
Tak, bo zaczęłam od korekty i po wojnie pracowałam jako korektorka. Zbliżyłam się do prasy, weszłam w krąg ludzi piszących. Zresztą bardzo się interesowałam literaturą. Z kolei temat „Oświęcim” stał się głównym tematem mojego pisarstwa.
Absolutnie nie miałam talentu do matematyki, to była moja pięta achillesowa
Co było bezpośrednią inspiracją do napisania „Pasażerki”?
To było wydarzenie, które wiązało się z moją pracą w dziale literackim Polskiego Radia. Polecono mi jednodniowy wyjazd do Paryża, dokąd uruchamiane było połączenie lotnicze z Warszawy. Miałam polecieć na jeden dzień, a następnie napisać, jak wyglądał ten pierwszy lot. Było to dla mnie duże przeżycie, ponieważ nigdy w życiu nie leciałam samolotem. Gdy przyleciałam do Paryża, kapitan powiedział mi na lotnisku, że przez parę godzin nic nie zdziałam i mogę pojechać do miasta. Nie miałam ani pieniędzy, ani nie wiedziałam co, gdzie i jak, ale kapitan był tak uprzejmy, że załatwił mi bilet na autobus, podprowadził na przystanek i wszystko wyjaśnił.
Na Placu Zgody, czyli Place de la Concorde miałam pewien incydent. Było tam mnóstwo turystów, wśród których przeważał język niemiecki, były śpiewy, nawoływania, bardzo wesoło. W pewnej chwili usłyszałam za sobą głos, jakby należał do mojej „szefowej” w obozie. Ostry, wysoki, nieprzyjemny, którym wołała swoją towarzyszkę z grupy turystów. Zmartwiałam i w pierwszym momencie byłam przekonana, że to moja Aufseherin, której w żadnym procesie nie widziałam, a tych było już wtedy sporo. Śledziłam je, bo występowali byli więźniowie, koleżanki więźniarki. Zadałam sobie pytanie: „a jeżeli to ona, co mam zrobić, wskazać ją policji, że to była esesmanka, czy też podejść i zapytać: jak się pani czuje, pani Aufseherin?”
Czy to była pani „szefowa” z obozu w Auschwitz?
Gdy drugi raz krzyknęła, odwróciłam się i zobaczyłam, że to nie ona, ale o wiele młodsza osoba. Ta myśl jednak, co bym zrobiła, gdyby to była ona, już mnie nie opuściła. Wróciłam do domu i mój mąż zdziwiony zapytał: „co się z tobą dzieje, jesteś jakaś nieswoja”. Wtedy mu opowiedziałam ten epizod, pomyślał chwilę i powiedział: „wiesz napisz o tym”. Napisałam więc, pierwsze w moim życiu słuchowisko, pt. „Pasażerka” i tak to się zaczęło.
W pewnej chwili usłyszałam za sobą głos, jakby należał do mojej „szefowej” w obozie
– Nie liczyłem na żadną z nagród, nie dbam o nie – mówi Géza Röhrig, odtwórca tytułowej roli. Ma nadzieję, że „widz staje się częścią filmu, jakby na jeden dzień przenosił się w rzeczywistość Auschwitz”.
zobacz więcej
Pisząc o losach Marty, Tadeusza, o postaci swojej „szefowej”, spodziewała się pani, że to wywoła kontrowersje?
Napisałam, ale nie sądziłam, że to zostanie nadane, ponieważ to był pierwszy utwór, gdzie o obozie opowiadała nie więźniarka, tylko esesmanka. Później okazało się, że moje obawy nie były nieuzasadnione. Kiedy scenariusz był przedstawiony do realizacji, nie kto inny tylko Wanda Jakubowska (polska reżyserka filmowa i scenarzystka – przyp. red.) zaatakowała mnie, że „jak mogę, ja więźniarka, bronić esesmanki”. Wtedy powiedziałam, że to nie ja jej bronię, tylko ona się broni tak, jakby się broniła przed sądem, broni się wobec swojego męża. Jemu to wszystko opowiada, usiłuje się przedstawić w jak najlepszym świetle.
Wobec fali krytyki spotkała pani sprzymierzeńca w postaci wybitnego reżysera Andrzeja Munka.
Przypuszczalnie scenariusz nie byłby zatwierdzony do realizacji, gdyby nie postawa Munka. On odpowiedział na wszystko bardzo spokojnie, że bierze odpowiedzialność za to, że wszystko będzie tak, jak trzeba. Munk był już wtedy tak uznanym reżyserem, że to zaważyło i scenariusz został zatwierdzony do realizacji.
Te zarzuty w ogóle były uzasadnione?
Myślę, że te obawy, że nie jest tak, jak być powinno były o tyle zrozumiałe, że wszystkie dotychczasowe pozycje literackie na ten temat, np. znakomite opowiadania Borowskiego: „Byliśmy w Oświęcimiu” czy „Pożegnanie z Marią” były pisane językiem naturalistycznym. U mnie to już było coś innego, raczej wszystko szło w stronę psychologii. Słuchowisko ostatecznie zostało zatwierdzone na antenę. Myślę, że wtedy zaczęło się coś dziać, to był czas pierwszego przełomu i odblokowywała się jakaś szara strefa.
To był pierwszy utwór, gdzie o obozie opowiadała nie więźniarka, tylko esesmanka
Spodziewała się pani, że oprócz słuchowiska powstanie też film?
Dla mnie wielkim sukcesem było to, że słuchowisko się w ogóle ukazało. Było ono uznane za rodzaj twórczości godzien uwagi krytyków. Recenzję, zresztą bardzo dobrą wystawił mi nie kto inny, tylko Jerzy Pomianowski, już wówczas uznany krytyk i recenzent.
Po tym natychmiast odezwała się telewizja, Teatr Studio i to był kolejny sukces. Spektakl telewizyjny reżyserował Andrzej Munk, z którym spotkałam się przypadkowo któregoś dnia w autobusie. Powiedział mi wtedy, że chciałby zrobić film i czy napisałabym nowelę filmową. Zgodziłam się.
Aż w końcu „Pasażerka” doczekała się wersji operowej. Ponoć ten pomysł wydał się pani niemożliwy do realizacji?
O tym, że zainteresuje się tym kompozytor nie myślałam nigdy. Kiedy mi zaproponowano wyrażenie zgody na to, żeby napisane było libretto powiedziałam, że to nie temat dla opery. Nie byłam znawcą muzyki, ale znałam operę klasyczną i to są tematy, a nie taka potworna rzeczywistość. Przekonano mnie, i nawet sam Szostakowicz polecił „Pasażerkę” Weinbergowi, ponieważ była już wtedy przetłumaczona. I tak to się stało.
Jaką rolę muzyki widzi pani w temacie Auschwitz?
Ten temat ożył dzięki muzyce, czego sama nie przypuszczałam. Po latach jestem świadoma tego, że to, że ten utwór poszedł w świat to zasługa muzyki. Gdyby nie ona to prawdopodobnie skończyłoby się na wydaniu i przetłumaczeniu na kilka języków i albo by ktoś przeczytał, albo nikt, bo już coraz mniej czytamy.
To, że ten utwór poszedł w świat, to zasługa muzyki
Mówi pani, że ten temat ożył, ale on ciągle jest obecny w pani głowie, w snach.
W tej chwili powiedziałabym, że wróciłam do Oświęcimia i już nie wychodzę z niego od kilkunastu lat. To dlatego, że współpracuję z Międzynarodowym Domem Spotkań Młodzieży, a także z Muzeum Auschwitz-Birkenau. Ponadto w mieście Oświęcimiu są inne ośrodki, takie jak Centrum Dialogu i Modlitwy czy Centrum Żydowskie, z którymi też jestem związana i dlatego jestem tam bardzo często.