Wywiady

„Nie walczę z Panem Bogiem, czasem poprawiam to, co się popsuło”

– Za dużo się naoperowałam palców oderwanych przez obrączkę, czy pierścionek, żeby ryzykować jak moi pacjenci. To wcale nierzadko spotykany uraz i bardzo niewdzięczny do operowania. Noszę obrączkę i pierścionek zawieszone na szyi na łańcuszku – mówi w rozmowie z tvp.info dr Anna Chrapusta ze Szpitala im. Ludwika Rydygiera w Krakowie.

W listopadzie 2015 roku przeprowadziła operację jednoczesnego przyszycia dwóch odciętych rąk. To niejedyny jej sukces. Śmiało można o niej powiedzieć, że jest gwiazdą mikrochirurgii. W Krakowie w szpitalu im. Rydygiera, gdzie jest kierownikiem Małopolskiego Centrum Oparzeniowo-Plastycznego, Replantacji z Ośrodkiem Terapii Hiperbarycznej, ordynatorem Oddziału Oparzeń i ordynatorem Oddziału Chirurgii Plastycznej stworzyła nowoczesne centrum replantacji, nie ma dla niej rzeczy niemożliwych, a w tym co robi, jak mówi, najważniejsza jest kreatywność, wiedza i doświadczenie zdobyte na sali operacyjnej.

„Lekarz musi wierzyć w sukces”

– Medycyna to profesja, w której ocieramy się o sztukę – mówi dr Jerzy Nazar, ortopeda onkologiczny.

zobacz więcej
Nie jest się prosto z panią doktor skontaktować. Sms-a z odpowiedzią na temat terminu spotkania dostałam dwa dni po tym, jak go wysłałam…

To nawet szybko (śmiech). Mam zawsze taką zasadę, że w pierwszej kolejności czytam i odpowiadam tym pacjentom, których właśnie operuję. Mamy nawet specjalne hasła, które wpisują w te wiadomości, żebym wiedziała, że to są te najważniejsze.

Ma pani czas na odpoczynek, bo z tego, co wiem potrafi pani operować nawet 15 godzin dziennie, a potem jeszcze prowadzić wykłady dla studentów?

Bywa tak, że rzeczywiście w jednym tygodniu jest więcej zabiegów, operacji i wtedy tego czasu wolnego jest mniej, ale mam też takie tygodnie, gdy prowadzę wykłady dla lekarzy z całego kraju, którzy przyjeżdżają do nas na kursy ze specjalizacji takich dziedzin jak chirurgia ręki, mikrochirurgia czy oparzenia i wtedy nie stoję przy stole i nie operuję.

Nie ma pani oporu przed przekazywaniem swojej wiedzy i umiejętności innym?


Oczywiście, że nie. Słyniemy z tego, że mamy bardzo młody zespół. Uczę osiem osób z młodszego pokolenia. Mamy też studentów w naszym kole naukowym. Staram się, aby w miarę możliwości jak najwięcej się nauczyli. Lekarze w czasie stażu nigdy nie są sadzani przy komputerze, żeby pisać dokumentację, tylko asystują przy zabiegach od rana do wieczora.
W listopadzie 2015 roku przeprowadziła operację jednoczesnego przyszycia dwóch odciętych rąk (fot. PAP/Jacek Bednarczyk)
Rzuca ich pani na głęboką wodę?

Spotykam się z takimi reakcjami, że ktoś, kto miał już zaplanowaną drogę, nagle zmienia zdanie i woli chirurgię plastyczną, to jest chyba w tym najfajniejsze. Ta nasza dziedzina jest bardzo atrakcyjna z tego powodu, że u nas nie sposób się nudzić. Mamy tak ogromny i szeroki zakres chirurgii, wkraczamy we wszystko poza wnętrzem klatki piersiowej, czy jamy brzusznej, poza wyjątkami kiedy musimy pobrać tkankę z brzucha, która jest nam potrzebna do innych rekonstrukcji.

Jaki rekord przy stole operacyjnym ma pani na koncie?

Nie skupiam się na tym, ale najdłuższy zabieg operacyjny, który wykonywałam trwał 15 i pół godziny. Najdłuższe trzy replantacje po 14 godzin. Gdy pracowałam w mojej poprzedniej pracy, czyli dziecięcym szpitalu w Prokocimiu zdarzało się, że po jednej z takich replantacji zadzwonili do mnie z innego szpitala i poprosili żebym przyjechała i przyszyła chłopakowi trzy palce. To były czasy, gdy można było jeździć na tzw. gościnne występy. Teraz jest to ograniczone, głównie ze względu na formalności. Strasznie mi się nie chciało, byłam zmęczona, ale pojechałam. Okazało się, że mąż mojej instrumentariuszki jest przełożonym tego chłopaka. Otrzymałam zgodę, by mogła mi asystować i jako jeden team przyszyłyśmy mu te trzy palce z sukcesem. Chłopak wyszedł ze szpitala po sześciu dniach.

Gdybym panią zapytała o te największe sukcesy, udane operacje, to, które by pani wymieniła?


Najbardziej zapamiętuje się te, które są najtrudniejsze albo te, które wykonuje się w bardzo trudnych przypadkach np. deformacji pourazowych, czy wrodzonych. Pamiętam operację chłopaka, który w wieku 10 lat stracił nie tylko rękę, ale też część śródręcza. W wyniku urazu najcięższą piłą do cięcia drzew w Bieszczadach odciął rękę na wysokości śródręcza a reszta kości została zniszczona. Przyszyłam mu rękę wykorzystując piąty palec do rekonstrukcji brakującego szkieletu kostnego śródręcza. Artka operowałam z sukcesem w 2007 roku. Stał się po tym bohaterem wielu artykułów i programów telewizyjnych, mam z nim do tej pory kontakt. Wynik replantacji był bardzo dobry. Chłopiec nie wymagał żadnej wtórnej korekcji poza plastyką blizny skórnej i ma czucie we wszystkich czterech palcach, zgina je, prostuje.

Listopad ubiegłego roku też przyniósł sukces...

Tak. Podobnym medialnym przypadkiem był Sylwek. Przyszyłam mu obie ręce, które zostały odcięte przez gilotynę do cięcia blachy na wysokości nadgarstka. Pamiętam też operacje, które jako młody chirurg musiałam przeprowadzić samodzielnie, w czasie choroby mojego nieżyjącego już szefa profesora Jacka Puchały. Były to szczególnie trudne przypadki dzieci z całej Polski, które trafiły do mojego szefa jako do tzw. ostatniej deski ratunku. W trakcie niedyspozycji szefa, a potem po jego śmierci, leczenie tych dzieci stało się moją rolą. To był dla mnie ogromny stres. Wiedziałam, że nie mogę popełnić żadnego błędu.

Lekarze w czasie stażu nigdy nie są sadzani przy komputerze żeby pisać dokumentację, tylko asystują przy zabiegach od rana do wieczora

(fot. pixabay.com/skeezy)
Podobno potrafi pani zobaczyć to, czego inni nie widzą?

Ma pani na myśli 17-letnią dziewczynę, której w wyniku oparzenia, do którego doszło w dzieciństwie, nie wykształciły się piersi. Ja wiedziałam, że ten biust tam jest, tylko moi koledzy nie wierzyli, że pod tymi bliznami są gruczoły, które trzeba uwolnić. Mama dziewczynki jeździła z nią po całej Europie szukając kogoś, kto pomoże, znalazł się jeden lekarz, ale koszt leczenia był ogromny. Nastolatka znalazła mnie przez internet, odpisałam żeby przyjechała do Krakowa. Po kilku zabiegach dziś nosi stanik w rozmiarze B/C. W chirurgii trzeba mieć bardzo dużo doświadczenia, które zależy od liczby godzin spędzonych na sali operacyjnej oraz dużo wiedzy podręcznikowej. Trzeba czytać, korzystać z doświadczenia chirurgów w innych ośrodkach. Im więcej operujemy i czytamy, tym więcej możemy przewidzieć. Ryzyko pomyłki zawsze istnieje, ale im więcej się ma tego doświadczenia, tym większa szansa, że nasze założenia się sprawdzą i operacja przebiegnie pomyślnie.

Zaczynała pani od chirurgii dziecięcej, dziś operuje dorosłych. To był dobry start?


Rewelacyjny. Kiedy pracowałam w Prokocimiu mieliśmy do czynienia ze wszystkim. Ten sam zespół brał udział w operacjach noworodków, asystował przy zabiegach neurochirurgicznych, urologicznych czy nawet kardiochirurgicznych. Musiałam umieć otworzyć czaszkę z krwiakiem pourazowym czy nastawić złamaną rękę. Taka różnorodność daje dużo więcej odwagi. Chirurgia dziecięca jest bardzo precyzyjna, mówi się, że to wręcz mikrochirurgia. Dzięki niej wypracowałam ruchy rąk inne niż te, które wypracowuje sobie osoba pracująca od razu na dorosłym organizmie To dotyczy wszystkich chirurgów dziecięcych. Mój najmniejszy pacjent miał 800 gram. Musiałam założyć mu wejście centralne do żyły szyjnej. Gdy po raz pierwszy operowałam dorosłego, byłam trochę zaskoczona, że przykładowo tętnica strzałkowa może być aż tak duża, dzieci mają ją o wiele mniejszą.

Uratowała pani także męskość pacjenta? Można panią nazwać pionierką w tej kwestii?


Byłam druga. Pierwszy taki zabieg miał miejsce w Białymstoku, kilka lat przed naszą replantacją. Przeprowadzałam ją z prof. Markiem Wyczółkowskim. To, co udało mi się wtedy zrobić pionierskiego, to odtworzenie tętnic ciał jamistych, co dało możliwość przywrócenia funkcji narządu. Udało mi się to dzięki zastosowaniu kilku trików chirurgicznych wywodzących się z mikrochirurgii replantacyjnej palców u małych dzieci. Udało się nam zespolić tętnice, żyły i nerwy.

Pamiętam operację chłopaka, który w wieku 10 lat stracił nie tylko rękę, ale też część śródręcza. Ma czucie we wszystkich czterech palcach, zgina je, prostuje

(fot. pixabay.com/skeezy)
Ten mężczyzna odciął sobie przyrodzenie nożem…

Ludzie potrafią okaleczać się w różny, nieprzewidywalny sposób. Operowałam kiedyś mężczyznę, który pod wpływem alkoholu poszedł się wysikać do stacji tranzystorowej. Wiele wypadków dzieje się w domu, podczas codziennych sytuacji.

Co zrobić z takim amputowanym narządem? Włożyć w lód?

Nie! Zamrażanie amputatu, czy to jest palec, ręka, czy prącie jest absolutnie zabronione. Jednym z największych dramatów z jakim się zetknęłam w swojej pracy była konieczność amputacji przyszytych skutecznie czterech palców u 2,5-letniej dziewczynki. Operacja trwała 14 godzin. Wiedziałam, że te palce będą zagrożone, bo podczas przewożenia ich wypłynął z woreczka płyn i leżały bezpośrednio na lodzie, ale mieliśmy nadzieję, że tkanki nie zdążyły się jeszcze odmrozić. Niestety to, z czym dorosły organizm z racji na grubszą skórę i tkankę podskórną sobie poradzi, u dziecka może nie mieć szans.

To, co robić, gdy zdarzy nam się taki wypadek?

Owinąć odciętą część ciała mokrym gazikiem, włożyć do worka, a jak przyjedzie pogotowie wlać do niego trochę soli fizjologicznej, włożyć do pojemnika i dopiero potem do pojemnika z lodem, a właściwie mieszanką kostek lodu z wodą, jeśli nie jest to chłodziarka w jakie wyposażone są karetki. Temperatura powinna wynosić plus cztery stopnie.

Jaki czas jest pani potrzebny, aby przyszyć oderwaną kończynę?


Amputowane palce, prawidłowo przechowywane można przyszyć nawet po 24 godzinach. Jeśli do urazu doszło powyżej nadgarstka, łokcia, czy ramienia czas jest bardzo krótki i wynosi ok. 6-8 godzin. Gdy trafia do mnie pacjent muszę wiedzieć, jaki zawód wykonuje, czy pali papierosy. Takie informacje pomagają w podjęciu decyzji.

Ludzie potrafią okaleczać się w różny, nieprzewidywalny sposób. Operowałam kiedyś mężczyznę, który pod wpływem alkoholu poszedł się wysikać do stacji tranzystorowej

(fot. pixabay.com/skeezy)
Często jest pani odrywana od stołu, od rodzinnej kolacji?

Zdarza się, choć mój zespół się powiększa, młodzi zdobywają doświadczenie i są coraz bardziej samodzielni. Ja podejmuję decyzję o przyjęciu do szpitala, ale przygotowanie zabiegu i rozpoczęcie replantacji mogę już śmiało pozostawić niektórym kolegom. Mam już wyszkolonych asystentów, którzy potrafią przyszyć palec, co jest największym wyzwaniem mikrochirurgii.

Pani mąż również jest lekarzem i pracuje w tym samym szpitalu. Da się oddzielić życie zawodowe od prywatnego?

Jesteśmy z jednego roku i jednej grupy studiów. Uczyliśmy się zawodu, wiedzieliśmy, kto z nas jak będzie żył. To świadomy wybór. Czasem zdarza się, że konsultujemy razem pacjentów. Mam bardzo fajnie, bo mój mąż, Piotr Klimeczek, jest radiologiem, jednym z pierwszych i najlepszych specjalistów w Polsce w zakresie diagnostyki obrazowej serca. Pomaga mi rozwiązywać różne trudne problemy, bo pacjentów problematycznych z nie do końca łatwą diagnozą jest bardzo wielu.

A córka Marynia? Nie buntuje się, że ma rodziców lekarzy?


Moje dziecko jest młodą, 15-letnią osobą, która ma sprecyzowane plany na przyszłość. Ślicznie rysuje, chce podążać w moje ślady. Zobaczymy, czy nie zmieni zdania, bo młodość rządzi się swoimi prawami i czasem nasze decyzje zmieniają się o 180 stopni. W każdym razie ma już za sobą pierwsze szycie (śmiech).

Amputowane palce, prawidłowo przechowywane, można przyszyć nawet po 24 godzinach. Jeśli do urazu doszło powyżej nadgarstka, łokcia czy ramienia, czas jest krótki i wynosi ok. 6-8 godzin

(fot. Christopher Furlong / Staff / Getty Images)
A jak było z panią? Też od początku wiedziała pani, co chce robić w życiu?

Od I klasy szkoły podstawowej. Nie mam rodzeństwa, a najbliższą mi osobą była moja kuzynka Lucyna, która była i jest dla mnie największym autorytetem. Cudowna osoba i wspaniały lekarz. Gdy pewnego dnia powiedziała mi, że lekarz to najpiękniejszy zawód, stało się dla mnie oczywiste, co będę robić w życiu. Gdy studiowała i przyjeżdżała do Limanowej, gdzie się wychowywałyśmy, brałam do ręki atlasy anatomii i je przeglądałam. Podobały mi się, podobnie jak inne jej książki i tak zostało. W liceum podobnie jak Marynia rysowałam. Koledzy żartowali, że będę chirurgiem plastycznym. Denerwowałam się wtedy i mówiłam, że wybieram się na medycynę i będę poważnym lekarzem od poważnych chorób. Potem zrozumiałam, że chirurgia plastyczna też jest bardzo poważna (śmiech).

Dba pani jakoś specjalnie o ręce?

My, lekarze, musimy o nie dbać, bo po takiej ilości godzin spędzonych w rękawicach czy dezynfekowaniu ich w środkach alkoholowych skóra rąk bardzo cierpi. To dbanie to głównie smarowanie kremem, nie ma mowy o takim dbaniu jak malowanie paznokci, wycinanie skórek.

A da się takie magiczne ręce ubezpieczyć?


Próbowałam, ale na ostatnim etapie rozmowy z ubezpieczycielem okazało się to niemożliwe. Przed sfinalizowaniem umowy zażądałam potwierdzenia na piśmie, że kiedy nie będę mogła operować, a będę prowadzić wykłady, to ubezpieczenie będzie realizowanie. Uzyskałam odpowiedź, że nie będzie to możliwe, więc zrezygnowałam.

To prawda, że boi się pani obrączek i pierścionków?

Nie noszę ich na palcach, mam zawieszone na szyi, na łańcuszku. Po pierwsze na skutek intensywnej pracy mam dużo cieńsze palce niż wtedy, kiedy brałam ślub, a po drugie za dużo się naoperowałam palców oderwanych przez obrączkę czy pierścionek, żeby ryzykować, jak moi pacjenci. To wcale nierzadko spotykany uraz i bardzo niewdzięczny do operowania.

Koledzy żartowali, że będę chirurgiem plastycznym. Denerwowałam się wtedy i mówiłam, że wybieram się na medycynę i będę poważnym lekarzem od poważnych chorób

(fot. Christopher Furlong / Staff / Getty Images)
Rodzice nie bali się o panią, nie stawiali oporu, że wybiera pani takie studia?

Nie. Mam cudownych rodziców, którzy pomagają mi przez całe życie. Zawsze wspierali mnie w moich wyborach.

Jak tak pani słucham to mam wrażenie, że jest pani silną, konkretną kobietą. Takim „wojskowym” w spódnicy…

Chirurg musi być konkretny. U mnie na sali operacyjnej jest jak w wojsku, panuje ustrój feudalny. Ja rządzę, a reszta słucha (śmiech). Oczywiście to trochę żart, zawsze biorę pod uwagę opinie i propozycje kolegów. Mamy wypracowany bardzo dobrze system konsyliów i wspólnego analizowania pacjentów. Ale ja muszę podejmować decyzje, gdyż biorę za wszystko odpowiedzialność.

A MMS-y to rzeczywiście wynalazek, dzięki któremu pani praca jest łatwiejsza?

Są nieocenione, wiele ośrodków z tego korzysta. Zdjęcia pozwalają nam na przykład ocenić, czy amputowana kończyna nadaje się do replantacji. To minimalizuje koszty zarówno szpitala, jak i pacjenta. Jeśli dana osoba miałaby być przewieziona z jednego końca Polski na drugi tylko po to, żeby dowiedzieć się, że nie możemy jej pomóc, to nie ma to sensu. Naprawdę MMS-y to w tej chwili nieoceniona forma komunikacji.
(fot. Christopher Furlong / Staff / Getty Images)
Jak radzi pani sobie ze sławą, bo „ta dr Chrapusta” jest już znana?

Nie myślę o tym. Gdy idę na lody i pani w okienku mówi mi, że mnie zna, to jestem na to przygotowana. Wiem, że w każdym zakątku Polski mogę spotkać osobę, którą operowałam. Gdy wyjeżdżam na wakacje za granicę, chcę trochę odpocząć. Jednak tam też bywają moi pacjenci i gdy ktoś nagle łapie mnie i prosi o zdjęcie, to czuję się trochę jak biały miś na Krupówkach. Praca z moimi guru, czyli Marią i Tadeuszem Łyczakowskimi oraz profesorem Jackiem Puchałą sprawiły, że byłam przygotowana do kontaktów z mediami. W naszym szpitalu co chwila dochodziło do nowatorskich operacji. Dziennikarze to relacjonowali, pisali o naszych pacjentach.

Profesor Puchała był bardzo ważną osobą dla pani?

Niesamowicie, podobnie jak Łyczakowscy. Dostałam od nich ogrom wiedzy, książki, narzędzia chirurgiczne, których wciąż używam. Gdy zachorował mój szef, pojawiła się w mojej głowie myśl, że jeśli nie będę zanudzała go szpitalnymi problemami, to gorzej będzie znosił całą chorobę. Przeprowadzałam wtedy według jego rad i instrukcji kolejne trudne i nowatorskie operacje. O niektórych pisano w gazetach, mówiąc o profesorze Puchale i jego zespole. To dodawało mu sił. Dzięki temu profesor wciąż był postrzegany jako osobna aktywna. Konsekwencje tego były różne.

Co było dalej?


Nie wszystkim podobało się to, że młoda lekarka tak dobrze sobie radzi, że ma tak wielu pacjentów. Po śmierci szefa rozstałam się ze szpitalem w Prokocimiu, zgodnie z życzeniem mojego szefa, który dał mi błogosławieństwo do kontynuacji jego dzieła w innym miejscu. W szpitalu im. Rydygiera, gdzie jestem kierownikiem Małopolskiego Centrum Oparzeniowo-Plastycznego, Replantacji z Ośrodkiem Terapii Hiperbarycznej, ordynatorem Oddziału Oparzeń i ordynatorem Oddziału Chirurgii Plastycznej staram się sprostać wielkim wyzwaniom. Mam ogromną pomoc od tutejszej dyrekcji. Pacjenci przyjeżdżają do nas z całego kraju. To dowód na to, że jesteśmy potrzebni.

MMS-y są nieocenione. Zdjęcia pozwalają nam na przykład ocenić, czy amputowana kończyna nadaje się do replantacji

(fot. WPA / Pool / Getty Images)
Czy pani praca to walka z Panem Bogiem?

Z Panem Bogiem walczyć się nie powinno. Czasem po prostu poprawiamy to, co się popsuło albo nie do końca wygląda tak jak powinno wyglądać. W tym zawodzie trzeba mieć oprócz wiedzy i dużej ilości praktyki, także sporo fantazji. Nie może być tak, że dochodzimy do pewnego etapu i potem już tylko powielamy schematy. Trzeba mieć plan A i plan B, trzeba powiedzieć o tym pacjentowi.

Jak pani odreagowuje? Odpoczywa?

Najlepszą alternatywą jest sport, a gdy nie mam na to siły, to muzyka. Zimą narty, ale niestety dwa ostatnie sezony były kiepskie, bo nie było śniegu. Kocham tenis, ale dwa ostatnie lata w pracy były ciężkie, więc go trochę zaniedbałam. Zostaje najczęściej muzyka. Razem z córką biegamy, w domu wchodzę na orbitreka albo jadę na pływalnie, by nie mieć problemów z kręgosłupem. Uwielbiam jeździć na rowerze, mam zielony pas w taekwondo. Nie sypiam zbyt długo. Zdarza się, że operuję dwa razy. Drugi raz we śnie.
Zdjęcie główne: Dr Anna Chrapusta pracuje w szpitalu im. L. Rydygiera w Krakowie (fot. PAP-Jacek Bednarczyk)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.