Nie myślę o tym, czy wyglądam na ekranie korzystnie
piątek,25 listopada 2016
Udostępnij:
– To, co się przeżyło, zostaje wypisane na twarzy. Musiałam obnażyć moją bohaterkę. Nigdy nie zastanawiałam się poza tym, czy wyglądam na ekranie korzystnie, czy nie. Ważna jest rola, jej wymagania i specyfika – podkreśla Maria Mamona, która w filmie pt. „Zaćma” w reż. Ryszarda Bugajskiego zagrała „Krwawą Lunę”. Czyli Julię Brystygierową, osławioną szefową Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
„Krwawa Luna” to wyzwanie dla aktorki. Trudno było się z nią zmierzyć?
Negatywne bohaterki są pod względem pracy nad rolą bardzo ciekawe. Lubię takie skomplikowane postaci, fascynuje mnie zgłębianie ich osobowości. Tak w pracy, jak i w życiu, staram się w osobach, które sprawiają wrażenie złych, szukać dobrych cech. I odwrotnie. Zyskuję dzięki temu pełniejszy obraz rzeczywistości. Julię Brystygierową, zwaną „Krwawa Luna”, starałam się zrozumieć, odkryć, co nią kierowało, dlaczego obrała taką życiową drogę i dlaczego potem postanowiła się całkowicie zmienić. Była bystra, inteligentna, miała aspiracje artystyczne. Gdy przygotowywałam się do roli, przeczytałam m.in. powieść, którą napisała pt. „Krzywe litery”; interesująca, napisana ciekawym językiem. Dla mnie, aktorki, ważne było to, kim była poza tym potworem, którego znamy z przekazów historycznych.
Na ile udało się pani zrozumieć tego potwora, który był w Brystygierowej?
Przestudiowałam dokładnie wszystko, co dotyczyło jej życia. Pochodziła z zamożnej, żydowskiej, mieszczańskiej rodziny. Jej ojciec był aptekarzem. Wychowano ją w świeckiej atmosferze. Gdy była młoda, komunizm był dla ludzi w jej wieku formą buntu. Wsiąkła w działalność polityczną. Ideologia komunistyczna stała się dla niej rodzajem religii. A ta religia potrzebowała ofiar. Julia ulegała też swoim obsesjom. Nie chciałam jej rozgrzeszać. W pracy interesowało mnie, co mogło się stać, że ktoś z takim bagażem doświadczeń, jak Brystygierowa, postanawia stać się lepszym człowiekiem, naprawić krzywdy, które wyrządził.
W „Zaćmie” Julia Brytygierowa stoi na rozstaju dróg. Władze już nie mają do niej zaufania, ona nie ma zaufania do władzy. Szuka nowego miejsca w życiu, chce się zwrócić w kierunku Kościoła. Jak pani tłumaczy ten jej ruch?
Myślę, że poszukiwała, nie robiła niczego na pokaz. Chciała zrozumieć , kim była i kim chce być. Oczywiście trudno było jej znaleźć odpowiedź na te pytania.
„Zaćma” w reż. Ryszarda Bugajskiego (fot. Kino Świat)
– Jeśli ktoś pójdzie do kina, żeby się dowiedzieć, dlaczego Zdzisław tak malował, może się poczuć rozczarowany. Mnie to nigdy nie interesowało – mówi Jan P. Matuszyński, reżyser filmu nagrodzonego Złotymi Lwami w Gdyni.
Fabuła została zbudowana wobec potwierdzonej wizyty pani bohaterki w ośrodku w Laskach, czyli w filmowych Górkach, gdzie Brystygierowa chciała porozmawiać z kardynałem Stefanem Wyszyńskim. Właśnie, dlaczego w filmie są Górki, a nie Laski?
Na początku chcieliśmy kręcić w ośrodku dla niewidomych w Laskach, ale okazało się, że po pierwsze od lat pięćdziesiątych wiele się tam zmieniło, a po drugie – nie mielibyśmy pełnej swobody, bo kierownictwo ośrodka chciało ocenzurować scenariusz. Sztuka nie lubi ingerencji, a artysta musi być wolny. Zrezygnowaliśmy więc z Lasek, poszukaliśmy innych obiektów, a część dekoracji wybudowaliśmy w studiu. Naturalnym stało się wtedy, że zmieniliśmy nazwę z Lasek na Górki.
Na planie zagrały niewidome i niedowidzące dzieci. Jak się układała pani współpraca z nimi?
Dzieci były urocze i spontaniczne, ale nie zawsze chciały powtarzać napisane dialogi. Czasem było trudno je opanować. Chciały na siebie zwrócić uwagę. Improwizacja była najlepszym wyjściem, a kamera to rejestrowała. Z tych spontanicznych nagrań wykorzystaliśmy w filmie kilka ujęć. Np. w pewnym momencie podszedł do mnie chłopiec i powiedział: ja jestem Szymon, a pani, jak się nazywa? Odpowiedziałam, nawiązał się kontakt. Mamy to w filmie. Niewidome, a właściwie słabo widzące dzieci zaimponowały mi tym, jak o siebie nawzajem dbają. Były bardzo zorganizowaną grupą. Mówi się, że dzieci i zwierzęta to najtrudniejsi partnerzy dla aktora, a mnie ostatnio zdarza się pracować z jednymi i z drugimi. Jeszcze trochę i będę ekspertką.
„Zaćma” w reż. Ryszarda Bugajskiego (fot. Kino Świat)
Rola w „Zaćmie” była, jak mi się wydaje, wymagająca pod wieloma względami. Pokazuje się pani np. na dużym zbliżeniu, bez makijażu...
Moja ukochana profesor Zofia Mrozowska mawiała, że „twarzą człowiek nie oszuka”. To, co się przeżyło, zostaje wypisane na twarzy. Musiałam obnażyć moją bohaterkę. Nigdy nie zastanawiałam się poza tym, czy wyglądam na ekranie korzystnie, czy nie. Ważna jest rola, jej wymagania i specyfika.
Co jeszcze było trudnego? Musiałam nauczyć się palić i to tak, żeby było widać, że jest to częścią mnie. Było trudno, bo nigdy nie paliłam. Uczyła mnie Małgosia Zajączkowska, która zagrała siostrę Benedyktę. Po prostu musiałam parę miesięcy wcześniej wpaść w nałóg.
Trudna była też m.in. scena w deszczu. Kręciliśmy ją w nocy, było 9 stopni, a na mnie i na kolegę spływały strugi wody.
W scenach, które wymagają obnażenia się psychicznego czy fizycznego, łatwiej pracuje się z reżyserem, który jest pani bliski, tak jak to jest w przypadku pana Ryszarda Bugajskiego.
Z Ryszardem się uzupełniamy i mamy do siebie zaufanie. Dla mnie to wielki komfort. W takich sytuacjach mogę fruwać. To dopinguje, mogę pozwolić sobie na planie rzeczywiście na więcej. Byłam przy pracy nad scenariuszem od samego początku. Pierwsza go czytałam, dużo o nim dyskutowaliśmy przez ponad pięć lat. Ten projekt musiał poczekać na swój czas. Zastanawialiśmy się, jak pokazać to, co dzieje się z bohaterką, szukaliśmy artystycznych środków wyrazu. Od początku wiadomo było, że kluczową będzie scena rozmowy bohaterki z prymasem. Ryszard myślał kiedyś, by zrealizować na ten temat spektakl w Teatrze Telewizji. Ale scenariusz się rozrósł i powstał film. Aktor zawsze tworzy z reżyserem. Ryszard pilnował, żebym nie zbaczała z linii, którą obraliśmy.
„Zaćma” w reż. Ryszarda Bugajskiego (fot. Kino Świat)
Od początku było wiadomo, że zagra pani Brystygierową?
Wiem, że Ryszard myślał o tym od dawna, a zaproponował mi to pięć lat temu. Zgodziłam się z radością. Zło jest atrakcyjnym materiałem dla aktora. Wiele zależało ode mnie, ponieważ nie zachowało się wiele materiałów opowiadających o tym, jaka była Brysytygierowa prywatnie. Jest kilka zdjęć, surowych, legitymacyjnych. Włodzimierz Sokorski wspominał, że była pięknie zbudowana, ale tylko od pasa w górę i że była modelką Picassa.
Była elegancka?
Tak ją wspominali ci, którzy znali ją prywatnie. Rozmawiałam ze znajomym, który pamięta ją ze swojego dzieciństwa. Mówił o eleganckiej, pachnącej pani w białych bluzkach i pięknych kostiumach. Uszyliśmy więc kostium chanelowski, dwie jedwabne białe bluzki. Ksiądz Cieciorka w filmie rozpoznaje ją po zapachu Chanel nr 5. To był pomysł Janusza Gajosa, który Cieciorkę zagrał.
Proszę opowiedzieć jeszcze o scenie rozmowy Brystygierowej z prymasem.
Ryszard był przekonany, że jeśli ona się uda, uda się też film. Nakręciliśmy ją dość wcześnie. Przeznaczyliśmy na nią trzy dni, zrobiliśmy wszystko w półtora. Przed wejściem na plan rozmawialiśmy o niej w trójkę z Markiem Kalitą. Trochę próbowaliśmy, ale nie były to próby w sensie teatralnym. To kluczowa scena, bo w niej spada z Brystygierowej maska, obnaża się psychicznie, musi przestać oszukiwać siebie i innych. To jednocześnie psychodrama i filozoficzny ping-pong. Choć bohaterowie siedzą przy stole i rozmawiają, musiało się między nimi wiele wydarzyć.
Czy po zetknięciu się z taką postacią, jak Julia Brystygierowa, musi pani przez pewien czas odreagowywać?
Nie inaczej niż po każdej innej roli. Zazwyczaj po intensywnej pracy nad rolą w teatrze czy w filmie pojawia się rodzaj pustki. Umiem sobie radzić z trudnymi rolami i emocjami. Mam długi trening aktorski, wypracowałam w sobie umiejętność wchodzenia i wychodzenia z postaci. Intensywność psychiczna wliczona jest w moją pracę. Każda rola wzbogaca. Kiedy byłam w szkole aktorskiej, często grywałam postaci dużo starsze ode mnie. Dzięki nim dojrzałam szybciej, także jako człowiek.
Tygodnik TVPPolub nas
Maria Mamona – aktorka warszawskiego Teatru Współczesnego. Grała m.in. w filmach: „Układ zamknięty”, „Generał Nil”, „Ziarno prawdy”, „Lęk wysokości”, „Pan Tadeusz”, „U Pana Boga w ogródku”, „Barwy ochronne” oraz w wielu serialach, m.in. „Barwy szczęścia” i „Ojciec Mateusz”. Wystąpiła w licznych spektaklach Teatru Telewizji.
Zdjęcie główne: Maria Mamona w roli Julii Brystygierowej w filmie pt. „Zaćma” w reż. Ryszarda Bugajskiego (fot. Kino Świat)