– Z Arturem byłem w parze podczas wyprawy na Broad Peak , razem zeszliśmy i pozostajemy w dobrych relacjach. Gdyby on miał do mnie pretensje i powiedział, że go zostawiłem, posypałbym głowę popiołem, usiadłbym w kąciku i chlipał. On jednak wiedział, w jakich warunkach działaliśmy – mówi himalaista Adam Bielecki o tym, co działo się po tragedii na Broad Peak w 2013 roku.
Jak to się dzieje, że mały chłopiec wymyśla sobie, że będzie się wspinał?
Nie wiem, jak to jest, że dziewięcioletni chłopak wpada na pomysł, że będzie alpinistą. Być może zobaczyłem jakieś zdjęcie, może coś usłyszałem. Bardzo ważne były książki – te wręcz pochłaniałem, najpierw literaturę podróżniczą, a potem już górską. Gdy miałem 13 lat, zaczęły się skałki, jako 15-latek wspinałem się w Tatrach, rok później już w Alpach, a w wieku 17 lat zdobyłem swój pierwszy siedmiotysięcznik. Góry przestały być marzeniem, stały się czymś bardzo realnym.
Ale gdy miałeś 13 lat nie chcieli przyjąć cię na kurs skałkowy i kazali poczekać dwa lata.
Powiedzieli mi, że jestem za młody. Wtedy wspinanie się w wieku 13 lat było czymś niezwykłym i niedozwolonym. Dziś tak nie jest, na ścianki wspinaczkowe chodzą już trzy-, czterolatki. Trenerzy cieszą się, że mają tak młodego adepta, bo – żeby osiągnąć wyniki w sporcie – trzeba zacząć bardzo wcześnie trenować. Z drugiej strony mój młody wiek okazał się też atutem, bo gdy miałem 17 lat, dostałem prestiżową nagrodę za wejście na Chan-Tengri w Kazachstanie. Nikt nigdy nie powiedział tego wprost, ale moim zdaniem dostałem je właśnie za to, że było najmłodsze wejście na tę górę. Gdybym miał 20 czy 30 lat, ten wyczyn na nikim nie zrobiłby takiego wrażenia. Dzisiaj myślę sobie, że to, co na pierwszy rzut oka było przeszkodą, później okazywało się atutem, a nawet dodatkową promocją.
„Możesz zostać w życiu, kim chcesz. Byleby nie górnikiem”. To słowa twojego taty.
Moja historia pokazuje, że trzeba uważać na to, czego sobie życzymy. Mój tato nie chciał, żebym był górnikiem, bo to niebezpieczny i trudny zawód, ale czy mój życiowy wybór sprawił, że jego obawy zniknęły? (śmiech). Tata szedł pod ziemię, ja chodzę nad ziemią. Jest w tym wszystkim jakiś wspólny element.
W swojej książce piszesz, że gdy ktoś pyta cię o wspinanie, odpowiadasz, że nie ma w tym wyższej ideologii. W takim razie po co to robisz?
To nie do końca tak. Nie ma we mnie potrzeby tłumaczenia, przekonywania, że to, co robię, ma sens. Ktoś sceptyczny i tak będzie twierdził, że wspinanie nie ma sensu. Mogę opowiedzieć, jaka jest wartość ogólna, uniwersalna wspinaczki, co mi to daje, jak mnie rozwija, jakie widzę w tym plusy i dlaczego moja droga jest taka a nie inna. Nie potrzebuję się tłumaczyć z pasji, ale mogę opowiedzieć o himalaizmie.
To co w takim razie daje ci wspinanie?
Góry mnie ukształtowały, dzięki wspinaczce jestem dzisiaj tym, kim jestem. Jest tylko jedna wersja Adama Bieleckiego, takiego który od 20 lat chodzi po górach. Jeżeli mówimy o konkretach, co nie jest łatwe, to wspinaczka nauczyła mnie doceniać proste rzeczy, te wszystkie małe szczęścia, które nas otaczają. Jeśli człowiek nie zmoknie na maksa, nie zmęczy się, nie będzie głodny przez kilkanaście godzin, nie doceni ciepłego koca, kubka herbaty, czy kromki chleba. Z życiem też tak jest. Doceniamy je dopiero wtedy, gdy zobaczymy, jak blisko nas jest śmierć, jak jest ono kruche. Druga sprawa to drobiazgi, którymi nadmiernie się przejmujemy. Jakaś kwestia urasta do poziomu mega tragedii, zamartwiamy się, a prawda jest taka, że dopóki jesteśmy zdrowi i bezpieczni nie ma co panikować. Warto mieć dystans do tego co się dzieje tu, na dole.
Gdybym zapytała cię, jaki jest Adam Bielecki, co byś odpowiedział?
Mówienie o sobie samym nie jest w porządku, to inni mogą mnie oceniać. Ale jeśli pytasz, odpowiem, że na pewno nie postrzegam siebie jako samotnika, lubię towarzystwo. Jestem otwartym na świat, pogodnym optymistą. Pewnie też wytrwałym, bo bez tego nie udałoby mi się zdobywać szczytów. Odporność fizyczna i psychiczna niezbędne w tym sporcie wartości.
Z czym kojarzy ci się hasło „kurczak”?
Po prostu z jedzeniem, ale domyślam się, o czym mówisz i na szczęście nie ma żadnych zdjęć z tamtego okresu. Chodziłem przebrany za kurczaka w hipermarketach w Katarze razem z grupą hiszpańskich muzyków. Wpisuje się to w szereg rzeczy, które robiłem w życiu, aby zarobić pieniądze na swoje wyprawy.
Właśnie to miałam na myśli, pytając cię o tego kurczaka. Nie miałeś niczego podanego na tacy, rodzice – owszem – dorzucali ci do wypraw, ale w dużej mierze musiałeś na nie sam zarobić.
Moja historia to historia wytrwałości bez względu na to, jak abstrakcyjny wydaje się cel. Gdy mam prelekcje w szkołach, które swoją drogą bardzo lubię, nie truję młodzieży, nie chcę wchodzić w taki mentorski, pouczający ton, bo sam tego nie znoszę. Staram się im jednak pokazać, że jak mają jakąś pasję, przy której znika im poczucie czasoprzestrzeni, powinni się tego trzymać. Taka pasja nadaje sens życiu i nawet będąc kurczakiem można na nią zarabiać.
2013 rok, cz. 2
Ty poszedłeś krok dalej. Jak sam podkreślasz, od 2011 roku utrzymujesz się tylko ze wspinaczki.
To też wymaga determinacji. Dziś jest łatwiej, ale gdy moi rodzice słyszeli, że chcę z tego żyć, pukali się w czoło. Mówili: jedź jak musisz, ale żyj z czegoś innego. Byłem głuchy na te rady, wierzyłem, że się da i że będę żył ze wspinania. Nie było łatwo, miałem momenty wahania i frustracji. Zwłaszcza po zdobyciu siedmiotysięcznika, gdy byłem przekonany, że lada moment spełnię swoje marzenie i wejdę na ośmiotysięcznik.
Tak się nie stało, musiałem czekać jedenaście lat. Cały czas się wspinałem, prowadziłem też komercyjne wyjazdy. Był moment, gdy czułem, że ten mój himalajski sen może się nie ziścić, że nadal nie wiem, z kim i za co pojechać na wymarzoną wyprawę, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby rzucić wspinaczkę i zająć się „porządną robotą”.
Obraziłeś się na góry?
Nie, nawet na ludzi się nie obrażam a tym bardziej na góry – niemego świadka naszych wypraw. Była tylko frustracja, że czytam kolejne artykuły w pismach branżowych wspinaczy o ich wyczynach, a ja wciąż nie wiem jak wyjechać na moją wymarzoną wyprawę. Z perspektywy czasu wiem, że to było potrzebne, bo wyzwoliło energię, która pozwoliła mi zrealizować marzenia. Nawet w tych najtrudniejszych sytuacjach, gdy ktoś ginął, nie miałem myśli, że kończę ze wspinaniem.
A kiedy ten człowiek sukcesu, któremu w tak wczesnym wieku tak dużo zaczęło się udawać, musiał nabrać pokory?
To nie był moment, ale proces, coś co narastało przez lata. Kluczowe znaczenie miał fakt prowadzenia komercyjnych wyjazdów. Musiałem zacząć kalkulować ryzyko, bo byłem odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za kogoś. Wtedy nabrałem pokory, zacząłem mieć większą wyobraźnię i stałem się dużo bardziej bezpiecznym wspinaczem.
Czerwiec 1996 roku. Adam kupił sobie najtańsze buty do gry w piłkę i obciął w nich przednie gumowe korki (fot.arch.rodzinne)
Układasz sobie w głowie priorytety?Na pierwszym miejscu góry, na drugim rodzina albo na odwrót?
Staram się to godzić. Dużo czasu pomiędzy wyprawami poświęcam rodzinie, kiedy jestem na wyprawie – górom. Gdy coś robię to na sto procent. Nie dzielę, jedno i drugie jest dla mnie bardzo ważne.
A co gdy twój syn będzie chciał robić to co tata?
W skałki sam będę go zabierał i będę się cieszył, jeśli mu się to spodoba. Kiedy będzie chciał iść w Himalaje, najszczęśliwszy nie będę. Pamiętając, co wyszło z moim ojcem, nie powiem mu „rób wszystko, byle nie himalaizm”, bo nie wiadomo co gorszego wymyśli (śmiech). Musi sam sobie wybrać drogę, a jeżeli będzie niebezpieczna to mam nadzieję, że znajdę w sobie dość siły aby powściągać swój lęk i go wspierać.
Jak twój organizm reaguje tam, na górze?
Całkiem nieźle. Szybko się aklimatyzuję, mam predyspozycje do przebywania na dużych wysokościach. Nie jestem mutantem, ale zdarza się, że wytrzymuję więcej niż inni. Lubię ten stan niedotlenienia, odpowiada mi to, choć pewnie trudno wyjaśnić laikowi, na czym to polega.
Potrafisz wybrać najważniejszy moment, który przeżyłeś?
Intensywnych emocji i momentów jest tak dużo, że trudno wybrać ten jeden. Najbardziej wzruszające było chyba wejście na K2. Na szczycie popłakałem się ze szczęścia.
Mówią o tobie „maszyna”, ale ciebie to wkurza?
Wkurza mnie, bo to słowo jest dehumanizujące. Wiem, że jest chwytliwe, świetnie się sprzedaje, że w tym jest pewien komplement, ale i przygana. Uważam się za osobę emocjonalną, ten aspekt jest dla mnie bardzo ważny. Nie jestem kimś, kto jest nastawiony tylko na wynik, na to, żeby wbiec i zbiec.
Wiesz, że to był jeden z tych argumentów, które pojawiały się po Broad Peak? Co wtedy czułeś?
To co ty po śmierci bliskiej osoby. Tomek i Maciek byli dla mnie bardzo bliscy i ważni. Nie mam ochoty publicznie opowiadać o intymnych emocjach, to nie jest w porządku, nie robię tego.
Na szczycie Broad Peaku (fot.arch.rodzinne)
A to, co słyszałeś po powrocie do kraju?
Nie spodziewałem się tego, co działo się w Polsce po naszym powrocie. Najbardziej wkurzał mnie brak empatii wobec żywych, przede wszystkim wobec mojej rodziny, bliskich. Mój ojciec bardzo przeżywał to, co się dzieje, a internetowa masa miała to gdzieś, najchętniej by mnie zlinczowała. Gdyby mój ojciec dostał zawału, a mnie potrącił samochód, wtedy by świętowali. Z jednej strony solidaryzowali się z kimś, kto nie wrócił z wyprawy, kosztem tego, że ktoś inny przeżył. Nie mogłem w spokoju przeżyć żałoby, nie mogłem pójść na pogrzeb, żeby nie wzbudzać kontrowersji. Nie mogłem się z chłopakami pożegnać, wręcz musiałem się tłumaczyć z tego, że ich nie zamordowałem. Na szczęście to działo się w przestrzeni wirtualnej w rzeczywistości nic takiego mnie nie spotkało, spotykałem się raczej ze słowami pocieszenia i wsparcia.
Jest coś z tamtego czasu, czego żałujesz? Może komisji, którą sam chciałeś, aby do zbadania wypadku na Broad Peak powołano?
Żałuję niektórych wypowiedzi. Lepiej było nic nie mówić niż dać się ponieść emocjom. Osoby, które pisały raport po wypadku, dostały solidnie po nosie, bo ten dokument był słaby. Może nie jestem obiektywny, ale ludzie, którzy wcześniej mnie krytykowali i atakowali, zaczęli mnie po publikacji raportu wręcz bronić.
Obóz III na wysokości 7000 m n.p.m. (fot. arch.rodzinne)
Kto cię wspierał?
Dostałem ogromne wsparcie od anonimowych ludzi. Dziennie na Facebooku znajdowałem 200 wiadomości, z czego tylko cztery były hejtem. Czułem wsparcie ze strony bliskich, znajomych, moich byłych partnerów wspinaczkowych. Cieszę się, że z Arturem, z którym byłem w parze podczas wyprawy na Broad Peak i z którym razem zeszliśmy, pozostajemy w dobrych relacjach. Gdyby on miał do mnie pretensje i powiedział, że go zostawiłem, posypałbym głowę popiołem, usiadłbym w kąciku i chlipał. On jednak wiedział, w jakich warunkach działaliśmy i dlatego nie miał do mnie żadnych pretensji.
Kto jest twoim autorytetem?
Musiałbym wymienić połowę polskich himalaistów lat 80. Postacią, która mnie zawsze inspirowała, był Wojciech Kurtyka. Dziś jestem już trochę za stary na idoli, zresztą bardzo tego słowa nie lubię. Wydaje mi się, że muszę wytyczać własną ścieżkę w górach, sam muszę wymyślić, jak to moje wspinanie ma wyglądać.
Jak długo wytrzymujesz bez gór?
Wytrzymać mogę długo, tylko pytanie, jak to się na mnie odbija. Kiedy długo nie wyjeżdżam, robię się nieznośny. Moja żona mówi mi wtedy: „Weź już jedź”. Wystarczy, że będę się wspinać trzy dni i jest super. Choć znam siebie bardzo dobrze, to ta przemiana zawsze mnie zachwyca i zdumiewa. Daje mi energię do życia, inaczej patrzę na wiele spraw. Nigdy nie stawiam gór ponad życie rodzinne, nie doszedłem do etapu, gdy życie rodzinne jest odskocznią od wyjazdu. Próbuję wszystko godzić, czasem rodzą się konflikty, ale od wielu lat udaje mi się z żoną znajdować kompromis. Jesteśmy szczęśliwym i udanym małżeństwem. Nigdy nie powiedziała mi nie jedź, czasem sama ze mną jeździ.
A jak to jest wspinać się z siostrą, bo to z nią stawiałeś swoje pierwsze kroki?
Wspinało nam się świetnie, bardzo dobrze się dogadujemy, przyjaźnimy, takiej relacji życzę każdemu, ale w pewnym momencie musiałem jej powiedzieć, żeby zaczęła wspinać się z kimś innym. Przy mnie się nie rozwijała, bo zawsze wolałem, aby szła za mną, żebym to ja był tym pierwszym, który ma mniej bezpiecznie. Była we mnie ogromna potrzeba chronienia jej , pilnowania.
Powiedziałeś, że góry nauczyły cię patrzenia na małe rzeczy. Dzięki nim niewiele potrzebujesz do życia?
Zdaję sobie sprawę, że są podstawowe potrzeby, które musimy mieć zaspokojone – bezpieczeństwo, pełny żołądek. Cała reszta to bonus. Góry uczą doceniać proste przyjemności, takie jak dobra kawa rano czy uśmiech bliskiej osoby. To rzeczy, które są sensem naszego życia. Szybko zrozumiałem, że szczęście to nie zespół czynników obiektywnych, ale okulary przez które patrzymy na świat. Góry pomagają mi patrzeć na świat przez fajne szkiełka.
Tygodnik TVPPolub nas
Niedawno ukazała się książką Adama Bieleckiego i Dominika Szczepańskiego „Spod zamarzniętych powiek". To pierwsza opowieść Bieleckiego o jego drodze z rodzinnych Tychów na szczyty najwyższych gór świata. To także hołd dla bohaterów i twórców polskiego himalaizmu zimowego, w których szeregu Bielecki ustawił się, zdobywając jako pierwszy człowiek zimą Gaszerbruma I i Broad Peak. W dramatycznych historiach tych wejść Bielecki przede wszystkim opowiada o nieludzkich warunkach zimowej wspinaczki w Himalajach i Karakorum, sztuki uprawianej przez nielicznych na świecie, która stała się naszą narodową specjalnością.
Polski atak na K2. Wielicki: pisze o tym cały świat
Zdjęcie główne: K2 było marzeniem. Gorą gór. Drugim pod względem wysokości szczytem świata, sięgającym 8611 m n.p.m. Celem wybitnym. s. 198. (fot.arch.rodzinne)