„Od śmierci w dolinach zachowaj nas Panie”. Ostatnie wyzwanie Kukuczki
sobota,
17 września 2016
Niski, krępy, z brzuszkiem, nie wyglądał jak himalaista. Gdy tylko schodził z gór, od razu przybierał na wadze; gdy w nie wracał, był maszyną ukierunkowaną na cel. Ten ostatni, którego nie udało mu się zdobyć i który przypłacił życiem, to południowa ściana Lhotse. – W alpinizmie, jak w szachach, jest miejsce na swego rodzaju twórczość i sportową rywalizację. Gdyby jej zabrakło, być może nigdy bym się nie wspinał – mówił.
Lodowiec ściera jak tarka
Szanse na to, że przeżyje, były znikome. Upadku z takiej wysokości nikt by nie przetrwał. – Śnieg, którym pokryte są góry, jest zmrożony. Elżbieta Piętak, która wraz z Jurkiem wspinała się wtedy powiedziała nam, że gdy się tam jest, często można natknąć się na ciała, które wyrzuca lodowiec. Są w strzępach, ściany tych szczytów ścierają je jak tarka – tłumaczy Kortko.
Skąd wziął się pomysł napisania książki o Kukuczce? – Z wycieczki do muzeum, które zostało otwarte rok temu w Katowicach. Znajdująca się tam wystawa kończyła się zdjęciem Kukuczki właśnie spod Lhotse. Pod spodem widniała krótka notatka, kim był i czego dokonał. Zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, czy nie warto o takiej osobie, o takim znanym Ślązaku napisać książki – mówi Kortko.
Jednym z nieocenionych źródeł wiedzy na temat jednego z najsłynniejszych polskich himalaistów był Ignacy Walenty Nendza, przełożony Kukuczki jeszcze z czasów harcerstwa. – Był dla niego trochę ojcem, a potem ojcem dla jego synów, gdy Jerzy zginął. Dzięki jego pomocy otwierały się przed nami drzwi w alpinistycznym świecie. Prosto nie było, bo zaczynaliśmy swoją pracę zaraz po tragedii na Broad Peak, gdy to górskie środowisko było bardzo cięte na dziennikarzy – mówi Pietraszewski.
Winda, która nie chce się zatrzymać
Walenty Nendza był jednym z tych, którzy w dniu śmierci Kukuczki mieli symboliczne sny. Przyśnił mu się Kukuczka, jak stoi przy płocie przed domem w Beskidach. – Stał za żerdkami, a jego synowie przed płotem. Ja z chłopcami. „Jurek, cześć! Co ty tu robisz? Przecież jesteś na wyprawie” – godom. A on: „Przyjechałem na chwilę i zaraz tam wracam. A ciebie zapraszam za 28 dni”. I koniec. Skoczyłem na łóżku, żona się obudziła – wspomina w książce swój sen. – Wojtkowi, starszemu synowi Kukuczki przyśniło się, że tata jeździ z nim windą. Naciska guziki i chce ją zatrzymać, ale mu się nie udaje – mówi Pietraszewski.
– W górach jest metafizyka. Coś tych ludzi w nie gna, to są przeżycia nie do wypowiedzenia. Na tych 8 tysiącach metrów pojawia się tajemnica, której ludzie z nizin nie potrafią zrozumieć – opowiada Pietraszewski. Tej metafizyki i tajemnicy gór sam Kukuczka nie potrafił nikomu wytłumaczyć.
Był bardzo skryty, nie uzewnętrzniał się, bardzo ważna była dla niego wiara. „Od śmierci w dolinach zachowaj nas Panie" – to była najczęściej powtarzana przez Kukuczkę modlitwa. – Nikomu o tych górach nie opowiadał, nawet żonie. Zatrzymywał je dla siebie. Nie był w stanie wypowiedzieć tego, co czuje, przełożyć tego na słowa. Dopóki nie trafiliśmy na jego pamiętniki, myśleliśmy, że jego wspomnień nigdzie nie ma – mówi Kortko.
Okazuje się, że Kukuczka z każdej wyprawy przywoził pamiętniki. Zapisywał w nich notatki o pogodzie, warunkach na stoku, samopoczuciu, partnerach. Rzadko kiedy zapisywał w nich swoje przemyślenia czy odczucia. Nie chciał ich nikomu sprzedawać. – Był twardy jak skały, po których chodził, ale i bardzo wrażliwy. Często powtarzał, że „szczyt trzeba zdobyć, bo wyprawa została opłacona”, nie cofał się przed niczym. Ostatnia notatka w jego pamiętniku to dedykacje dla tych, którzy nie wrócą już z gór, dla ich przyjaciół, synów, żon oraz motto. To dwa słowa „Paradise-raj?”. Znowu bardzo symboliczne i metafizyczne – mówi Pietraszewski.
Związek na odległość
Jedyną osobą, która nie miała żadnego przeczucia związanego ze śmiercią Kukuczki, była jego żona Cecylia. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Poznali się na początku lat 70. Poszła z koleżanką na kawę do jednej z katowickich restauracji. Jerzy świętował tam akurat urodziny w towarzystwie kolegów z Głównego Instytutu Górniczego. Nie miały gdzie usiąść, więc zaproponował miejsce obok siebie i tak się zaczęło.
– To nieprawdopodobna historia związku na odległość. Jurek jeździł po tych górach, po świecie, był w domu praktycznie tylko dwa miesiące w roku. Nie wychowywał synów, bo nie miał na to czasu, a mimo że go nie było, to ta miłość kwitła. Dziś takie związki nie mają szans na przetrwanie. A wtedy nie było Internetu, telefonów, listy przychodziły często już po powrocie Kukuczki – mówi Pietraszewski. Cecylia wyznała, że pokochała go takim, jakim był, razem z tą jego miłością do gór.
On kochał góry do szaleństwa, ale kochał też Celinę. Choć miał ogromne powodzenie u kobiet, żadna inna poza nią dla niego nie istniała. Nie tolerował też wspinających się po górach kobiet. – Owszem, swoje narzeczone z czasów młodości zabierał w skałki, zanudzał opowieściami o tym, jaką technikę zastosował podczas wspinania, ale był Ślązakiem, miał wpojony tradycyjny podział ról. Kobieta była żoną, matką, miała zajmować się domem. Uważał, że dla kobiet nie ma miejsca w górach. Tłumaczył to tym, że mężczyzna podejmuje jedną, konkretną decyzję, nawet jeśli miałby za nią zapłacić życiem, a płeć piękna rozważałaby kilka opcji i być może straciła cenne minuty – mówi Kortko.
Tajemnica skrywana przez lata
Cecylia miała na głowie cały dom. Gdy Jerzego nie było, wraz z synami wieczorami wyjmowała globus i pokazywała im, gdzie teraz jest tata, jaką górę zdobywa. Wspólnie wyobrażali sobie, co tam robi, że pewnie śpi, że jest zimno. – Myśleli o nim cały czas. Wiedział, że ma gdzie wracać, że ma dom. To także pomagało mu w odnoszeniu sukcesów, bo miał spokojną głowę – tłumaczy Pietraszewski.
Choć małżeństwem byli kilkanaście lat, nigdy nie pojechali razem na wakacje. Jeden raz Kukuczka zabrał swoją żonę do Nepalu, ale wciąż siedział w górach, więc tak naprawdę spędzili ten czas osobno. Wakacje z synami Cecylia spędzała w Istebnej u dziadków chłopców. Młodszy syn, Wojtek, w chwili śmierci Kukuczki miał trzy lata, starszy, Maciek, dziewięć. – Żaden z nich nie poszedł w ślady ojca. Wojtek został nawet zabrany przez kolegów ojca na wyprawę na Mont Blanc, ale nie złapał bakcyla, a Maciek do dziś nosi w sobie zadrę związaną z tym, co się stało. Nie chce mówić o ojcu, nie chciał z nami rozmawiać – mówi Kortko.
Mimo że w środowisku panowała ogromna konkurencja i każdy pierwszy chciał zdobyć szczyt, po śmierci Kukuczki wszyscy byli solidarni i przez kilkanaście lat nie zdradzili pewnej tajemnicy. Jakiej? – Między „zginął” a „zaginął” była wtedy ogromna różnica, która polegała na tym, że albo rodzina dostanie rentę po ojcu, albo nie. Wiadomo, że śmierć potwierdzona jest wtedy, gdy jest ciało. Ciała Kukuczki do dziś nie odnaleziono, ale wtedy członkowie wyprawy postanowili, że będą kłamać w tej sprawie dla dobra rodziny. Powiedzieli, że ciało znaleźli i pochowali je w górach – tłumaczy Kortko. A Pietraszewski dodaje, że to pokazuje, jak w obliczu ludzkich spraw byli solidarni.
Ubodzy krewni kolegów z Zachodu
Polacy późno zaczęli chodzić w Himalaje. W latach 60. i 70. ten świat był dla nich zamknięty. Nie było mowy o wyjazdach, nie było pieniędzy na nie. Początki polskiego himalaizmu były bardzo zwariowane. Zanim Kukuczka na dobre zajął się wspinaczką, podnosił ciężary. Był w tym dobry, trenerzy widzieli go jako nadzieję olimpijską, ale gdy kazano mu wybierać między treningiem a obozem skałkowym, nie wahał się ani chwili. Wspinał się w kombinezonie po swoim ojcu, w okularach spawalniczych, czekany robione były w fabrykach w Katowicach. On i jego koledzy wyglądali jak ubodzy krewni alpinistów z Zachodu.
– Gdy Kukuczka zgubił czekan podczas jednej ze wspinaczek, w Klubie Wysokogórskim powołano komisję, która dochodziła, czy na pewno go zgubił, czy może ukrył go, by mieć dla siebie – opowiada Pietraszewski. – Kukuczka, gdy stał się już znany, potrafił wykorzystać swoje nazwisko do zdobycia funduszy na wyprawę czy chociażby jedzenie. Jedną z zabawniejszych anegdot jest ta, która mówi o tym, jak kierowniczka sklepu kazała mu podjechać samochodem i wziąć z magazynów to, co mu się przyda. Jurek wyjechał z dużą ilością kiełbas, kabanosów i innych przydatnych rarytasów – dodaje.
Na jednej z pierwszych swoich wypraw odmroził sobie palec u stopy. To sprawiło, że bardzo uważał na to, z czym i w jakim stroju wychodzi w góry. – Zawsze miał o dwa numery za duże buty, trzy pary wełnianych skarpet, które Cecylia robiła mu na drutach, także leżąc na porodówce – mówi Kortko.
Wyścig z Messnerem
Tym, którego Kukuczka chciał prześcignąć, był Reinhold Messner. W 1978 zdobył wraz z Peterem Habelerem Mount Everest. Było to pierwsze wejście na ten szczyt bez użycia butli z tlenem. Następnie samotnie zdobył Nanga Parbat. W 1986 jako piąty człowiek na świecie mógł poszczycić się zdobyciem Wielkiej Korony Ziemi – najwyższych szczytów na wszystkich kontynentach w zaproponowanej przez siebie wersji ze szczytem Jaya zamiast Góry Kościuszki.
Gdy zaczęły pojawiać się możliwości, gdy Kukuczka zaczął odnosić sukcesy mówiono o tym, że rywalizacja odbywa się właśnie między nim a Messnerem. Niektórzy uważali, że jej nie ma, bo Messner pierwszy ośmiotysięcznik zdobył 9 lat wcześniej, więc Kukuczka nie miał szans, by go dogonić. – Miał to jednak z tyłu głowy, oczekiwania społeczne też były coraz większe. Kukuczka dał się temu uwieść. Nie było między nimi równego startu, ale mimo wszystko gdy różnica ilości zdobytych szczytów była minimalna to o tym mówiono – opowiada Pietraszewski.
Dowodem na to, że i Messner nie był obojętny na sukces Kukuczki, mogą być gratulacje, które wysłał mu po tym, jak Kukuczka zdobył Koronę Himalajów. – Napisał mu wtedy: „Nie jesteś drugi, jesteś wielki”. To musiało zaboleć. Gdy Messnerowi nie udało się z południową ścianą Lhotse, Kukuczka złapał wiatr w żagle, uwierzył, że to zrobi. Prawda jest też taka, że ścigał się nie tylko z Messnerem, ale i z samym sobą – mówi Kortko. Gdy obydwaj otrzymali srebrny Order Olimpijski w 1988 na igrzyskach olimpijskich w Calgary, Messner odmówił jego przyjęcia.
„Wszyscy ludzie wokół ciebie giną"
Kukuczka zmieniał się w górach i te góry zmieniały jego. Na wyprawach spotykał profesorów wyższych uczelni, on sam był robotnikiem. Nie miał wykształcenia, nie znał angielskiego. – Pytał się m.in. prof. Korniszewskiego, o czym kto mówi, co to znaczy, spisywał sobie słówka w notesie, ich fonetyczną wymowę po polsku. Chłonął jak gąbka, chciał dorównać innym. Miał kompleks wykształcenia – tłumaczy Pietraszewski.
Choć był sławny i uważany za półboga, nie każdy od razu decydował się na wyprawę z Kukuczką. Jeden z kolegów powiedział mu prosto w oczy, że zastanawia się nad wyjściem z nim, „bo wszyscy ludzie wokół ciebie giną”. – Pierwszym był przyjaciel Jerzego, Piotr Skorupa, który zabił się w Tatrach, odpadł od ściany. Czytaliśmy pamiętnik Kukuczki i myśleliśmy, że dużo o tej śmierci napisze, bo to był jego bliski przyjaciel. Razem jeździli w skałki. Napisał o tym jedno zdanie: „Piotr Skorupa odpadł, szkoda, że nie żyje. Jeszcze tylu rzeczy nie zdążyłem mu powiedzieć”. Ta śmierć nim wstrząsnęła, ale przemógł się, pojechał w góry i jak gdyby nigdy nic zaczął się wspinać. Poczuł jednak, że to wspinanie się to niebezpieczna gra, że to nie zabawa, że trzeba mieć refleksję, ale ta miłość była silniejsza niż śmierć – wyjaśnia Kortko.
Nie zrezygnowałby z wyjazdów w góry
Po śmierci jego kolejnego partnera, Andrzeja Czoka, kiedy to Kukuczka podjął decyzję, że zostawia kolegę i atakuje szczyt, w Gliwicach zwołano zjazd i deliberowano o etyce. O tym, jak się zachować, czy zdobywać szczyt, czy schodzić razem. – Stanowiska były różne, Kukuczka mało się odzywał. Szokujące było to, że w swoim pamiętniku o tym spotkaniu napisał „terefere”. To też pokazuje, co było dla niego najważniejsze, że te debaty były dla niego jedynie usprawiedliwianiem słabości. Był strasznym pragmatykiem – mówi Pietraszewski.
Co robiłby dziś? Pewnie to, co większość jego kolegów. Założyłby firmę, organizował wyprawy w Himalaje, komercyjnie szkolił młodych, którym zresztą zawsze udzielał porad i cennych wskazówek. – Na pewno nie zrezygnowałby z wyjazdów w góry. Obiecał Cecylii, że jeszcze tylko Lhotse i nic więcej. Tu idealnie pasuje właśnie to „terefere”. Zawsze by w tych górach był – mówi Pietraszewski. A Kortko dodaje, że wraz ze śmiercią Kukuczki skończyła się złota era himalaizmu, odradza się dopiero teraz. – Nurtującym jest pytanie, jaki byłby polski himalaizm, gdyby Jurek żył – mówi.