Po godzinach

„Od razu chciałem być najlepszy”. Życie od narkotykowego dna po sportowy szczyt

14 lat uzależnienia od narkotyków, pobyty w zakładach karnych i liczne próby samobójcze. Choć Jerzy Górski upadł na samo dno i był bliski śmierci udowodnił, że można się podnieść. Jako podopieczny Monaru, zainteresował się bieganiem, a następnie triathlonem, który odmienił jego życie. Po sześciu latach morderczych treningów ukończył bieg śmierci oraz zdobył tytuł mistrza świata. Stał się przykładem godnym naśladowania. Jego postać przybliżają książka oraz film „Najlepszy”, który właśnie wszedł na ekrany kin.

Jerzy Górski (drugi od prawej) podczas terapii w Monarze w 1985 r. (fot. arch. prywatne)
Choć ma 63 lata, to doświadczeniem życiowym mógłby obdzielić co najmniej kilka osób. Jerzy Górski urodził się w 1954 roku i wychowywał na jednym z dolnośląskich blokowisk. W domu nie układało się ze względu na despotycznego ojca, który na dodatek będąc pod wpływem alkoholu często bił jego matkę. Nic dziwnego, że Jurek już w piątej klasie szkoły podstawowej zaczął palić papierosy. Całym jego światem były nigdy niekończące się imprezy z kolegami, w czasie których próbował także innych używek.

Najpierw odurzał się z innymi płynem Tri, potem był klej, aż w końcu w wieku 15 lat morfina. Najtrudniejszy okres uzależnienia zaczął się jednak, gdy w domowych warunkach produkował „kompot”, czyli polską heroinę. – Prawie nie pamiętam tego świata, kiedy byłem na dnie – wspomina po latach. Brał wówczas nawet 20 centymetrów twardego narkotyku dziennie. Przerwy w nałogu, które ratowały mu życie, zdarzały się, gdy zamykano go w aresztach śledczych, głównie za włamania do aptek, albo trafiał na oddział dla narkomanów.
W filmie Łukasza Palkowskiego rolę matki Jerzego gra Magdalena Cielecka (fot. R. Palka)

Zapasy z losem. Tragiczna historia Sosabowskich

Generała i jego syna życie ciężko doświadczało. Nigdy nie poddali się w walce.

zobacz więcej
Wstrzyknął sobie nawet gorącą czekoladę

Ważył wówczas zaledwie 50 kilogramów, miał zapadnięte policzki i wystające kości, a ciało naznaczone licznymi bliznami oraz szramami, m.in. od cięć nożem i żyletką. – Paliłem prawie sto papierosów dziennie. Piłem i ćpałem takie świństwa, jakich świat nie widział – wspomina Górski. W opowiadającej jego losy książce „Najlepszy”, jej autor Łukasz Grass opisuje, jak w pokoju obok, pogodzona z losem syna matka wypłakiwała się koleżance. Nie wierzyła, że uda mu się wyjść z nałogu.

– Matka widziała moje cierpienie i za każdym razem, kiedy dygotałem w narkotycznym głodzie, okrywała mnie kocem i powtarzała z troską: „Jureczku, lepiej pić. Nie bierz narkotyków, lepiej pić”. Spełniała też każdą jego prośbę, choćby wtedy, gdy przebywał w więzieniu. Jedna z nich nieomal nie doprowadziła do tragedii.

– Zacząłem podgrzewać czekoladę, która bardzo szybko przemieniła się w lepką maź. Chwyciłem za strzykawkę i jednym pociągnięciem nabrałem gorący płyn do pojemnika z podziałką. Błyskawicznym ruchem wbiłem igłę między szóste i siódme żebro, dociskając jednocześnie tłok – przypomina sobie dramatyczne chwile. Skutek był taki, że zaczął się dusić i tracić przytomność. Na szczęście jego towarzysz z celi w porę wezwał pomoc. „Przed oczami przewijał mi się film z życia. (...) Umierałem” – zauważa na kartach książki.
Jerzy Górski podczas kursu operatora maszyn ciężkich (fot. arch. prywatne)

„Nazywano go królem Ajnów”. Tragiczne losy brata marszałka Piłsudskiego

Bronisław Piłsudski na Dalekim Wschodzie uważany jest za bohatera narodowego.

zobacz więcej
Nieliczni przeżywali dłużej niż 2 lata

Był rok 1982, kiedy poczuł, że jeśli nie przestanie zabijać się na raty, przyjdzie moment, w którym „jeden strzał raz na zawsze przerwie tę zabawę w śmierć i życie”. Ponadto po tylu latach ćpania, jego organizm uodpornił się na duże dawki narkotyku. Otumaniony i „na haju” wciąż myślał tylko o jednym: „strzykawka, igła, kompot”. Tylko nieliczni przeżywali dłużej niż dwa lata nieustannego zażywania. Chciał z tym skończyć.

Przełom nastąpił podczas jednego z niezliczonych pobytów w areszcie we Wrocławiu, gdzie usłyszał reportaż w radiu, w którym Marek Kotański opowiadał o idei Monaru. Audycja zrobiła na nim na tyle duże wrażenie, że postanowił w tajemnicy napisać do niego list. W ten sposób po dwóch latach trafił do wrocławskiego oddziału Monaru, gdzie na własnej skórze przekonał się o rewolucyjnych metodach leczenia narkomanów.
Marek Kotański 15 lat temu zginął w wypadku samochodowym (fot. arch. PAP/Tomasz Gzell)

„Ja tylko grałem twardego faceta”. 15 lat temu odszedł Marek Kotański

Był m.in. założycielem Monaru.

zobacz więcej
Monar i Kotański pokazali mu normalne życie

Nie było pasów, lekarza, pielęgniarek i zastrzyków, a ludzie, którzy tam trafiali, leczyli się sami przy pomocy lidera i społeczności. Przymus charakterystyczny dla szpitala psychologicznego i środki farmakologiczne zastąpiono poczuciem wolności. Nie oznaczało to jednak, że nie panowały tam żadne zasady, wręcz przeciwnie. Ścięcie włosów to w Monarze rytuał oznaczający, że człowiek trafia do nowicjatu i leczenie zaczyna od początku.

Górski doświadczył tego kilkukrotnie, przeciw czemu się buntował, ale w końcu ustępował. Monar i Kotański pokazali mu przecież, jak może wyglądać normalne życie. Mógł się tam przy okazji sporo nauczyć. W tym czasie zdobył uprawnienia operatora koparki, chodził na kurs tańca towarzyskiego, ale przede wszystkim zapałał miłością do biegania. Choć na początku nie miał kondycji, by bez zatrzymywania pokonać kilkaset metrów, postanowił walczyć.
Na trasie biegowej Ultramana, który zorganizował w Głogowie, 1989 r. (fot. arch. prywatne)

„Muszę robić coś dzikiego”. Wykładowczyni z UJ trzecia w maratonie na biegunie

Biegaczka ekstremalna Anna Maria Szetela dla tvp.info.

zobacz więcej
Sport stał się nowym narkotykiem

Co więcej postanowił sobie, że kiedyś podniesie ręce w geście triumfu, jak Antoni Niemczak, który w 1984 roku wygrał maraton wiedeński. Jego wyczyn stał się dla Górskiego prawdziwą inspiracją, choć mieszkańcy Monaru raczej nie wierzyli, że po tym, co robił, może w życiu gdzieś zajść, a już na pewno nie wygrać jakiekolwiek zawody sportowe. On tymczasem wprost uzależnił się od wysiłku, sport stał się jego nowym narkotykiem. – Bieganie nauczyło mnie życia od początku. Poczułem się wolny – uzasadnia przemianę.

Niemczaka, swojego wielkiego idola, odwiedził nawet osobiście i opowiedział mu historię swojego życia. Niedługo potem obejrzał w telewizji program o triathlonie oraz dowiedział się o legendarnych zawodach Ultraman na Hawajach, w których uczestnicy ścigają się w ciągu trzech dni, płynąc, jadąc na rowerze i biegnąc. Zamarzyło mu się, aby móc kiedyś wystartować w tej imprezie. W tym celu wziął profesjonalne lekcje nauki pływania oraz objechał rowerem całą Polskę, odwiedzając wszystkie ośrodki monarowskie.
Od razu chciał być najlepszy

Wtedy też zetknął się z triathlonem, biorąc udział w zawodach w Płaszewie koło Gdańska. Zajął jedno z ostatnich miejsc, ale wcale go to nie zniechęciło. Dwa miesiące później, już po zakończeniu leczenia w Monarze, wystartował w pierwszym w Polsce Ironmanie w Kaliszu. Tym razem był już drugi, a lekarze nie mogli wyjść z podziwu, jak to możliwe. – Byli w szoku, że po tylu latach ćpania, mój organizm odżył – podkreśla. Sugerowali nawet, że gdyby nie okres nałogu, miałby szansę zostać wybitnym sportowcem. – Od razu chciałem być najlepszy – opowiada z przekonaniem.

Poza sportem udzielał się jako terapeuta w ośrodku dla uzależnionych, a także odwiedzał szkoły, gdzie opowiadał swoją historię. Pracował też fizycznie, wspinając się na dachy, nosił cegły i mieszał beton na budowie, a wieczorami jeszcze chodził do szkoły. – Dziadek byłem dla nich. Miałem 30 lat, oni o połowę mniej. Biegając, wkuwałem regułki, definicje, a jeżdżąc na rowerze, rozwiązywałem w głowie zadania z matematyki – wymienia. Nie chciał zmarnować ani chwili z życia. Wiedział, że musi.
Jako zwycięzca podwójnego Ironamana w amerykańskiej Alabamie w 1990 roku (fot. arch. prywatne)
Wygrana w Double Ironman

Dobre wyniki sprawiły, że został członkiem Klubu Sportowego Chrobry Głogów, a nawet dostał służbowy pokój. Do szczęścia brakowało mu tylko zaproszenia do Stanów Zjednoczonych do udziału w triathlonie na Hawajach. W końcu za sprawą Niemczaka udał się za ocean, by wziąć udział w uchodzącym za najtrudniejszy na świecie bieg Western States Endurance Run, czyli 161 kilometrów w górę i w dół. – Ruszyłem szybko, pierwsze 100 km pokonałem w 10 godzin, ale ostatnie 28 km zajęło mi osiem godzin i 5 minut. Mokry, zakrwawiony, na sztywnych nogach, ale dotarłem do mety – podkreśla.

Kilka miesięcy później wystartował w prestiżowych zawodach triathlonowych Double Ironman w Alabamie. Chociaż po zejściu z roweru był dopiero piąty, to biegł konsekwentnie i na mecie zameldował się pierwszy. – Triathlon jest dzisiaj moim narkotykiem – powiedział zaraz po zwycięstwie. Te sukcesy nie mogły nie zostać zauważone i w końcu otrzymał zaproszenie na Hawaje. Nie mógł od razu skorzystać, ponieważ prześladował go pech. Najpierw kontuzje i brak przygotowania, aż w końcu tragiczny wypadek.
Ultraman z niedowładem prawej nogi i ręki

– W 1994 roku byłem w naprawdę świetnej formie, ale zdarzył się poważny wypadek. Podczas mistrzostw Europy, gdy byłem opiekunem kadry młodzików, potrącił mnie samochód – wspomina Jerzy Górski. Przez wiele dni był nieprzytomny, miał obrzęk mózgu i w sumie 16 dni spędził w szpitalu na Węgrzech. Później przeszedł jeszcze wiele innych zabiegów, podczas których lekarze składali mu połamaną szczękę oraz pogruchotane: bark, nogę, rękę i łopatkę. Mimo wszystko ćwiczył, a nawet biegał, gdy nikt nie widział. – Nikomu o tym nie mówiłem, bo by donieśli lekarzom, a mi strasznie zależało na starcie – zwierza się.

Dopiął swego i kilka miesięcy później wystartował na Hawajach. W oczach organizatorów uchodził za faworyta, ale w kategoriach cudu należy upatrywać, że w ogóle ukończył te zawody. Ultraman to 10 kilometrów pływania, 421 kilometrów jazdy na rowerze i podwójny maraton, a w jego przypadku osiągnięte z niedowładem prawej nogi i ręki. – Byłem czwarty od końca, doszedłem na metę, ściągnąłem czapkę i balon pękł. Zrobiłem to, czego chciałem najbardziej – chwali się.
Jerzy Górski na planie filmu „Najlepszy” (fot. R.Pałka/Materiały prasowe)
Jego życie materiałem na scenariusz

Od tamtej pory ze względu na chorobę serca musiał zwolnić, bieganie zamienić na marszobiegi, a udział w zawodach na organizowanie imprez. Założył Centrum Sportowe Głogowski Triatlon, Stowarzyszenie dla Dzieci i Młodzieży „Szansa”, a także firmę „Sport Górski”. Dzięki temu organizuje mistrzostwa w duatlonie, biegi uliczne czy zjazdy w kombinacji alpejskiej. Jeździ też po całej Polsce i prowadzi zajęcia pod hasłem „Zostań mistrzem własnego ciała”. Nadal ćwiczy, ale tylko dla siebie i dobrej kondycji.

Jeśli ktoś nie słyszał jeszcze o Jerzym Górskim, to ma szansę dowiedzieć się dzięki książce „Najlepszy” autorstwa Łukasza Grassa, albo oglądając film Łukasza Palkowskiego o tym samym tytule. W postać głównego bohatera brawurowo wcielił się Jakub Gierszał. Górski od dawna słyszał, że jego historia to gotowy materiał na scenariusz, aż w końcu stało się. – Nie myślałem o tym w takich kategoriach. Wszystko co robiłem, robiłem przecież dla siebie, a nie pod publiczkę – podsumowuje Jerzy Górski.
Zdjęcie główne: Rower, bieganie i pływanie to w pewnym momencie było całe życie dla Jerzego Górskiego (fot. arch. prywatne)
Zobacz więcej
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„Geniusz kreatywności”. Polka obok gwiazd kina, muzyki i mody
Jej prace można podziwiać w muzeach w Paryżu, Nowym Jorku czy Londynie.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
Zsyłka, ucieczka i samobójstwo. Tragiczne losy brata Piłsudskiego
Bronisław Piłsudski na Dalekim Wschodzie uważany jest za bohatera narodowego.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
„Choćby z diabłem, byle do wolnej Polski”. Pierwszy Ułan II RP
Gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski skupia w sobie losy II RP.
Po godzinach wydanie 3.11.2017 – 10.11.2017
Kobiety – niewolnice, karły – rekwizyty. Szokujący„złoty wiek”
Służba była formą organizacji życia w tej epoce. Każdy kiedyś był sługą, nawet królewski syn.
Po godzinach wydanie 3.11.2017 – 10.11.2017
Księstwo stodoły. Mikronacje od lat grają mocarstwom na nosie
Atlas geograficzny i pomysł wystarczą, by założyć własne państwo.