„Wstydzę się już wyjść w wałkach czy kapciach do sklepu”
niedziela,
30 kwietnia 2017
– Jestem taką typową mrówką i jak mam drugoplanową rolę to we mnie natychmiast jest ambicja, żeby spróbować z tego, jak najwięcej wycisnąć – wyjawia Dorota Kolak. Aktorka stara się tak dobierać role, żeby było w nich wyzwanie. I wciąż czeka na tę pierwszoplanową. – Może zdążę – dodaje z uśmiechem. Z całą pewnością portalowi tvp.info zdążyła opowiedzieć czemu lubi pracować z młodymi reżyserami, za co ceni seriale oraz jak spełnia się w rolach żony i matki.
Od 35 lat związana jest z Teatrem Wybrzeże w Gdańsku, gdzie wielokrotnie była nagradzana, m.in. za tytułową rolę w „Matce” Witkacego oraz przedstawieniu „Mąż i żona”. Od lat występuje również w serialach, takich jak „Radio Romans” (1994–1995), „Pensjonat pod Różą” (2004–2006), „Przepis na życie” (2011-2013), a od 2007 w serialu Telewizji Polskiej „Barwy szczęścia”.
Dwukrotnie zdobyła nagrodę za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą na Festiwalu Filmowym w Gdyni, za film „Jestem Twój” oraz „Zjednoczone stany miłości”. Dorota Kolak na co dzień pracuje też jako pedagog na Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku, gdzie prowadzi zajęcia z aktorstwa, plastyki ruchu, form i stylów ruchu scenicznego. Prywatnie jest żoną aktora i reżysera Igora Michalskiego oraz matką aktorki Katarzyny Z. Michalskiej.
Jak to jest zadebiutować po pięćdziesiątce?
Dziwnie, gdzieś na dnie mojego serca jest żal, że tak późno, bo mogłam zagrać tyle fantastycznych kochanek, tyle młodych zakochanych kobiet. (śmiech) Teraz właściwie gram kobiety w dramacie, kończące swoje życie, w skrajnych sytuacjach. Jakoś tak jestem postrzegana i obsadzana, co zrobić.
Staram się role dobierać tak, żeby mnie to bawiło, kręciło
Aktorka po raz pierwszy szczerze mówi o swoim życiu prywatnym i drodze do kariery.
zobacz więcej
Aktorki w Pani wieku mają problemy ze zdobyciem roli, a Pani nie schodzi z planu filmowego?
Nie chciałabym dorabiać do tego ideologii, mnie się to przydarzyło. Generalnie pięćdziesięcio- i sześćdziesięcioletnie aktorki nie mają nadmiaru pracy. Mało tego, jeśli już, to są babciami albo osobami towarzyszącymi głównej bohaterce, więc nie są to jakieś wyzwania. Cóż mam powiedzieć, to jakieś szczęście czy coś. Nie ma w tym mojej zasługi, w tym sensie, że pewnie dobrych, porządnie grających aktorek w tym kraju jest wiele.
Ale Pani przecież uchodzi za specjalistkę od scen trudnych, odważnych.
W jakimś sensie tak. To zawsze dla mnie trudny wybór, ponieważ staram się role dobierać tak, żeby mnie to bawiło, kręciło, żeby było w tym wyzwanie.
Ani głos nie jest starczy, ani ręce mi się nie trzęsą i nawet nie jestem pogarbiona
Tak jest też w najnowszym filmie „Mały Jakub”?
Postać babci była rzeczywiście czymś, co mnie zainteresowało. Kiedyś jechaliśmy z Mirkiem (Baką – przyp. red.) samochodem na jakieś występy i on mówi: „słuchaj, przeczytałem fajny scenariusz, tam jest fantastyczna rola babci”. Ja na to: „no, fajnie”. Nie minął miesiąc czy trochę więcej, jak zaproszono mnie na spotkanie z reżyserem. Jakoś ten film tak krążył wokół mnie.
Czasami biorę rolę, bo jakieś zdanie czy obraz mnie ujmie, wzruszy. Tutaj była to scena ucieczki przez osiedle, która wydała mi się skróconą podróżą z tym chłopcem. Jakby życie w pigułce, co bardzo podziałało na moją wyobraźnię.
Ponadto samo spotkanie z Mariuszem (Bielińskim – przyp. red.), z którym ustaliliśmy, że nie gramy staruszki, bo to zawsze jest sztuczne. Granie starszej od siebie postaci polega na wolniejszym rytmie, na pewnego rodzaju ociężałości i na tym próbowaliśmy to zbudować. Ani głos nie jest starczy, ani ręce mi się nie trzęsą, a nawet nie jestem pogarbiona.
Lubię pracować z tymi reżyserami, którzy czymś mnie ujmą
To kolejne spotkanie z reżyserem młodszego pokolenia. Wiek ma w tym przypadku znaczenie?
Lubię pracować z tymi reżyserami, którzy czymś mnie ujmą, a każdy robi to czymś innym. Kiedyś powiedziałam takie zdanie, które powtórzę raz jeszcze, choć nie brzmi ono za dobrze. „Oni kompletnie nie mają dla mnie szacunku”. Nie są ani mili ani sympatyczni dla mojego wieku i każą mi grać rzeczy, które niekoniecznie od razu mi by się spodobały. I to właśnie lubię.
Choćby postaci, w których wygląda Pani gorzej niż na co dzień?
To mnie strasznie kręci, to znaczy ta zewnętrzność często bardzo mi pomaga. Wiele rzeczy robię przez ciało, jestem aktorką, która wychodzi od ciała. Dla mnie ważne są buty, muszę sobie wyobrazić, jak stoję, jak siedzę, jak się ruszam.
Film daje komfort intymności, robię to raz i potem się tym nie zajmuję
Rola w „Zjednoczonych Stanach Miłości” to było wyzwanie, zwłaszcza sceny w negliżu?
To były sceny, a właściwie jedna, która była w scenariuszu od samego początku. W momencie, kiedy go dostałam, to musiałam rozważyć, czy stać mnie, żeby to zagrać i odpowiedzieć na pytanie: czy ta scena jest potrzebna, czy coś niesie i jeżeli tak, to co mam z nią zrobić. Gdy pan Tomasz Wasilewski (reżyser filmu – przyp. red.) zadzwonił i zapytał, czy się zgadzam, to mu powiedziałam, że tak. Byłoby wówczas nieuczciwością zagrać sceny dialogowe, a uciec od tej beztekstowej.
A czy było trudno? Często powtarzam, że trudniej jest grać takie sceny w teatrze. Może nie całkiem nagie, ale toplessowe. W teatrze codziennie o 19.00, blisko żywego widza, który oddycha i czuję to ciepło. Film daje jednak komfort pewnej intymności. Robię to raz i potem się tym nie zajmuję.
Chcę coś udowodnić i wołam o pierwszy plan
Aktorka Magdalena Zawadzka świętuje 50-lecie pracy artystycznej.
zobacz więcej
Sztuką jest zagrać rolę drugoplanową tak, że niejeden widz zapamiętuje ją bardziej niż główną. W czym tkwi sekret?
Ja jestem mrówką, taką typową mrówką. Jak mam drugoplanową to we mnie natychmiast jest ambicja, żeby spróbować z tego jak najwięcej wycisnąć. W związku z tym zbieram te koraliki, te słomki i staram się ich tyle nazbierać, żeby to puchło jak najbardziej. Oczywiście reżyser musi chcieć to pokazać jeszcze w obrazie.
Może to wynik tego długiego oczekiwania na role filmowe?
Myślę, że tak. W jakimś sensie ma Pan rację, że przez tę determinację chcę coś udowodnić i tym sposobem wołam o ten pierwszy plan.
Może po dobrej passie ról drugoplanowych czas najwyższy na tę pierwszoplanową?
Czekam na nią, może zdążę. (śmiech)
Seriale były szkołą, bo nie stawałam przed kamerą poza nimi
Przez lata potrzebę obcowania z kamerą zaspokajała Pani w serialach. Czym są te doświadczenia, które niektórzy deprecjonują?
Mam własną teorię i nie wiem, czemu tak u nas jest, że seriale się deprecjonuje. Ciągle to powtarzam, że widziałam bardzo wiele źle zagranych scen w filmie i bardzo dobrze zagranych w serialu, więc nie jest to kwestia gatunku. Oczywiście ma on swoje wymogi i ułomności, ale trzeba porządnie robić swoje.
Seriale były dla mnie szkołą, bo nie stawałam przed kamerą nigdzie poza nimi. Gdyby nie one i to, że tam się cierpliwie uczyłam, to prawdopodobnie film „Jestem twój” w reżyserii Mariusza Grzegorzka, czyli mój debiut, jak pan mówi po pięćdziesiątce, by się nie udał. Byłoby wówczas zbyt wiele rzeczy, które bym miała nieopanowane od strony rzemieślniczej.
Z całą pewnością jakieś paraliżowanie sobie twarzy jest niemądre
W show-biznesie pokutuje jednak kult wiecznej młodości. Co pani sądzi o pewnych zabiegach, zmianach?
Ja bym to zrobiła, absolutnie, gdzie Pan sobie tylko życzy, wszędzie, ale jestem potwornym tchórzem i się boję. Po pierwsze, że coś nie wyjdzie i będzie gorzej, a po drugie, jak każdy człowiek boję się bólu. Jeżeli ktoś ma taką odwagę i jest mu to potrzebne do życia, to mój Boże.
Z całą pewnością jakieś paraliżowanie sobie twarzy jest niemądre, bo cała ekspresja u aktora idzie przez twarz. To byłoby trudne w tym zawodzie, więc z mojej strony byłoby to nierozsądne po prostu.
Może taki wymóg warszawki, a Pani mieszka w Trójmieście. Życie tam jest szczęśliwsze?
Tak! Widzi pan, jak szybko odpowiedziałam? Chwili wahania nie ma we mnie. Mam wrażenie, że w Gdańsku, a jestem tam od 35 lat, mam swój zieleniak, warzywniak, ludzi, którzy mi się kłaniają w tramwaju, którzy się uśmiechają. Na przykład pani w rybnym, gdy chcę kupić łososia, kiwa porozumiewawczo głową. Jest wiele elementów, jestem tam u siebie.
Razem z Mirkiem zresztą, jesteśmy tam bardzo akceptowani, bo to nasza publiczność, która często na nas czeka. Jakby było w Warszawie nie wiem, ale nie wydaje mi się, żebyśmy dostali tyle wsparcia i akceptacji.
Rolę matki zawsze myślałam, że średnio zagrałam
Tam też odgrywa Pani inne role. Jak się Pani w nich odnajduje?
A o jakich rolach Pan mówi?
Życiowych.
Ach, życiowych. Myślałem, że o moim tak zwanym nauczaniu...
Również.
Jest ono czymś, co od zawsze było rzeczywiście, nie chcę mówić pasją, ale tym, w czym się często spalam, kompletnie niepotrzebnie. Bywa tak, że jak się zapomnę i mam dobre zajęcia ze studentami, to na przedstawienie przychodzę zmęczona jak worek. Pukam się wtedy w głowę i mówię: „Kolak, masz tu coś do zrobienia, tak nie można”. Trzeba zachować proporcje i zostawić tę rezerwę.
Rolę matki zawsze myślałam, że średnio zagrałam, że nie za dobrze mi wyszła. Ostatnio moje dziecko mnie uspokoiło i mówi, że „byłam w porządku”. A rola żony? Myślę, że jestem nie najgorszą kobietą do życia, nie przynudzam i daję długą smycz.
Postanowiłam tak bardzo nie różnić się od wizerunku okładkowego
Janusz Majewski wyreżyserował ponad sto filmów i spektakli Teatru Telewizji.
zobacz więcej
A rola matki córki aktorki. Zawsze zgadzała się Pani z jej wyborem?
Zawsze, to znaczy nigdy ani nie broniłam, ani nie wybijałam z głowy. Mówiłam tylko: „patrz na nas i to, co widzisz uczciwie oceniaj. Zobacz, ile czasami smutku przed tablicą obsadową, ile goryczy, niedocenienia, a za chwilę adrenaliny aż po sufit. Czy jesteś gotowa na to wszystko, wybór należy do ciebie”.
A czy rozpoznawalność związana z filmami i serialami cokolwiek zmieniła w Pani życiu?
O tyle, że wstydzę się wyjść w wałkach czy kapciach do sklepu. (śmiech) Muszę się bardziej postarać i to się zmieniło. Żeby nie zawieść, bo zdarzyło mi się być świadkiem rozmowy w tramwaju: „To ona?” „E, no chyba nie, ona tak nie wygląda”. (śmiech) Postanowiłam więc tak bardzo nie różnić się od wizerunku okładkowego.
Dopóki nie wchodzę na plan, nic nie mówię
Czego Pani życzyć?
Mam teraz trochę pracy i chciałabym mieć do niej siłę, także do tego wszystkiego, co zaplanowałam.
Brzmi tajemniczo.
Tak, bo dopóki nie wchodzę na plan, to nic nie mówię. Życie jest nieprzewidywalne i różnie może być.
I tej siły Pani życzę oczywiście.
A ja nie dziękuję.